Rzeczy, które nas wyrażają

Ale ładna bluzka/fajna piosenka/dobra książka/… Jest taka »moja«.

Na pewno nie raz słyszeliście to określenie z ust znajomych, nie raz wypowiadaliście je też sami. Nawet jeśli słowo moja zastąpiliście innym, sens pozostawał ten sam. Mówiliście bowiem o rzeczy, która wam się podoba, która trafia w wasz gust i po której zobaczeniu wasi najbliżsi znajomi z pewnością powiedzieliby: „O tak, to jest w stylu Jana Kowalskiego” (pod warunkiem, że nazywacie się Jan Kowalski).

OoOo MoOj BoShE, tEn BłYsHcHyK jEsT tAkI mOoJ, ChCiAłAbYm, ŻeBy ByŁ mOoJ! [fot. Wencor Teo (Flickr)]
OoOo MoOj BoShE, tEn BłYsHcHyK jEsT tAkI mOoJ, ChCiAłAbYm, ŻeBy ByŁ mOoJ! [fot. Wencor Teo (Flickr)]

Moje vs. moje

Odkąd zauważyłam niejednoznaczność pojęcia „moje”, zaczęłam rozróżniać je na moje i moje. Kiedy mówię moje, oznacza to, że weszłam w posiadanie tego czegoś, czyli kupiłam, dostałam, odziedziczyłam, ukradłam i tak dalej. Moje zaś oznacza w moim typie, wyrażające mnie, pasujące do mnie. Czasem łatwo się pomylić, szczególnie w mowie, dlatego przy wypowiadaniu słowa moje trzeba je jakoś podkreślać. Tym bardziej, że możemy znajdować się w czterech różnych sytuacjach:

1. Coś jest zarówno twoje, jak i twoje.
2. Coś jest twoje, ale tego nie posiadasz.
3. Coś jest twoje, ale nie wyraża ciebie.
4. Coś nie jest ani twoje, ani twoje.

Tak, ten samochód jest mój, ale go nie lubię, bo jest zupełnie nie mój. Weź go sobie, stary [fot. Eddy Clio (Flickr)]
Tak, ten samochód jest mój, ale go nie lubię, bo jest zupełnie nie mój. Weź go sobie, stary [fot. Eddy Clio (Flickr)]

Sytuacja pierwsza jest oczywiście najlepsza. Coś nam się spodobało, weszliśmy w posiadanie tego i jesteśmy szczęśliwi. Druga jest mniej komfortowa, szczególnie jeśli danej rzeczy bardzo pragniemy, a posiadanie jej nie jest w zasięgu naszych możliwości. Trzecia jest w porządku, bo w końcu nie wszystko musi nas wyrażać – trudno, żeby robiły to widelce, wszystkie oglądane filmy, odwiedzane przez nas miejsca i tak dalej, chyba że właśnie wydaliśmy na to ostatnie pieniądze, po czym się rozmyśliliśmy, a nad ladą wisi tabliczka „zwrotów nie przyjmujemy”. Czasem każdy z nas potrzebuje jednak jakiejś rzeczy, która nie jest nasza, ale przydaje się w życiu (np. nowy budzik, bo stary się zepsuł). W tym wypadku, jeśli nie zdobędziemy tej konkretnej, nie płaczemy z żalu, bo jest nam całkowicie obojętne, na którą trafimy. Ostatnia sytuacja jest w zasadzie równie komfortowa, co pierwsza. Nie mamy czegoś, bo tego nie chcemy i już. Proste.

Otaczanie się przedmiotami, które są nasze, jest niezwykle przyjemne. Ponadto nasze może być dokładnie wszystko: dobra muzyka, nowe wyposażenie domu, wygodne ubrania, nieprzydatne gadżety. Najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i komfortu, jakie wśród/przy/na/w/dzięki (zależy co to jest) nim czujemy. I nigdy nie jest nam za nie wstyd, a przynajmniej nie powinno.

Podobny temat poruszyłam w publikacji: Co lubię, a kim jestem?

Dzień dobry, poproszę kilogram jagód, a konkretnie tę, tę, tę, tę, tę, tę… [fot. Benjamin Thompson (Flickr)]
Dzień dobry, poproszę kilogram jagód, a konkretnie tę, tę, tę, tę, tę, tę… [fot. Benjamin Thompson (Flickr)]

Udawanie kogoś innego

Żeby nie było zbyt teoretycznie, za przykład niech posłuży sytuacja z zeszłego roku, bodajże z wakacji. Było bardzo ciepło, słońce przyjemnie grzało i ciało samo się prosiło, żeby odziać je w coś lekkiego, ruszyć do miasta i spożyć zimny chmielowy płyn. Umówiłam się z koleżanką, obie postanowiłyśmy zrobić wcześniej tuning, by po południu spotkać w rynku. Ubrałam jedne z moich krótkich spodenek, dyżurną wyjściową bluzkę bez pleców i nowe buty na wysokiej koturnie. Każdą z tych rzeczy bardzo lubię, ale jak się miało wkrótce okazać, z osobna.

Po wystrojeniu się w ów zestaw wyglądałam ładnie, ale jak nie ja. Moje nogi osiągnęły kilometr długości, przez co bałam się, że każda osoba patrząca w moją stronę ocenia mnie. Już w czasie jazdy autobusem miałam ochotę zawrócić. Jakieś milion razy. Ale że nie lubię się spóźniać, zacisnęłam zęby i dojechałam na miejsce – pod Galerię Dominikańską, czyli wprost do gniazda węży (albo pająków – mają więcej oczu).

Tam czekała na mnie koleżanka, wystrojona w krótką spódnicę i bluzkę odsłaniającą połowę soczystego biustu. Wyglądała bardzo ładnie, ale… czuła się dokładnie tak, jak ja. Do baru przemykałyśmy węższymi uliczkami, byle tylko uciec przed oceniającym wzrokiem ludzi, mimo że z perspektywy dnia dzisiejszego wcale nie musiał on oznaczać krytyki, o ile w ogóle był skierowany w naszą stronę. Taką cenę zapłaciłyśmy za wyglądanie ładnie, ale udawanie kogoś innego.

Z czym kojarzę się ludziom?

Swojego czasu zaczęłam pytać ludzi, którzy dobrze mnie znają, z czym im się kojarzę (z jakimi rzeczami? – nie wiem, jak sformułowałam pytanie). Nie pamiętam wszystkich odpowiedzi, ale przytoczę dwie ostatnie: „z bluzą z kapturem” oraz „z szerokimi, za dużymi bluzkami”. To ciekawe, bo rzeczywiście te rzeczy są moje.

Wśród tylu przedmiotów, które posiadam, i tylu rzeczy/zjawisk/…, które mnie interesują i które lubię, moi bliscy rzeczywiście potrafią wytypować te, które jakoś mnie wyrażają. I mam gdzieś zarzuty, które właśnie rozbrzmiewają mi w głowie (w związku z dopiero co napisaną pracą licencjacką), że przedmioty nie mogą wyrażać ludzi, że staliśmy się społeczeństwem konsumpcyjnym, że jesteśmy manipulowani przez koncerny, bla bla bla. Właśnie, że rzeczy mogą nas wyrażać (albo my wyrażamy się przez nie), mogą być nasze i mogą informować innych o tym, jacy jesteśmy.

Ty wybierz, i tak lubię to samo [fot. Neil Turner (Flickr)]
Ty wybierz, i tak lubię to samo [fot. Neil Turner (Flickr)]

Ludzie-kameleony

Na koniec zostawiłam sobie ludzi-kameleony AKA ludzi-chorągiewki, którzy nie mają własnego zdania, nie lubią niczego albo wręcz przeciwnie – lubią wszystko, a ich upodobania zmieniają się wraz z nabywaniem nowych znajomych. Wspomniałam o nich też w: Typy ludzi, których nie cierpię #2

Tacy są najbardziej niebezpieczni, bo po pierwsze – nigdy im nie dogodzisz, po drugie – bywają niezmiernie irytujący, po trzecie – nigdy do końca ich nie poznasz (być może oni sami siebie nie znają) i po czwarte – po zakończeniu znajomości z wielką przyjemnością wytkną ci, że przy tobie, i oczywiście przez ciebie, nie mogli być sobą, bo ich tłamsiłeś, ograniczałeś, przytłaczałeś i takie tam.

Dla Jacka charakterystyczne było to, że nie był [fot. Vic (Flickr)]
Dla Jacka charakterystyczne było to, że nie był [fot. Vic (Flickr)]

Z drugiej strony tacy ludzie-kameleony są interesujący, bo jak bardzo trzeba być zagubionym, by zupełnie nie wiedzieć, co się lubi? Przecież rzeczy albo sprawiają przyjemność, albo nie. Co to znaczy „nie wiem”? Lubisz kawę? Tak albo nie. Lubisz horrory? Tak albo nie. Lubisz nosić rajstopy w zimie? Tak albo nie. I w tej chwili nie chodzi mi o to, że noszenie rajstop wyraża to, kim jesteśmy, ale o to, że osoby-osoby potrafią określić swój poziom upodobania jakiejś czynności, a ludzie-kameleony nie.

Inna sprawa zagubienie – owszem, ja też bywam zagubiona. Ale bywam, a nie jestem. Są takie sprawy w życiu, które wymagają zastanowienia, refleksji, długich posiedzeń, czasem narad z bliższymi. Mowa tu o religii, polityce, własnej przyszłości, założeniu rodziny i tak dalej. Nie raz zdarza się w takich sytuacjach płakać, rwać włosy z głowy, przeklinać własne życie i wymierzać sobie siarczyste policzki przed lustrem, ale żeby nie umieć dokonać wyboru pomiędzy filmami, gatunkami muzycznymi czy czymś równie prostym, codziennym, to już jest co najmniej dziwne. I też nie chodzi o jednorazowe sytuacje, w których jest nam to naprawdę obojętne, ale o coś nagminnego, definiującego naszą osobowość.

Kochanie, kupiłam ci nowe buty do biegania [fot. Pete Sheffield (Flickr)]
Kochanie, kupiłam ci nowe buty do biegania [fot. Pete Sheffield (Flickr)]

Słowo zakończenia

Na koniec, choć to już trochę inny temat, który na pewno jeszcze poruszę, chciałabym bardzo podziękować – chyba w imieniu wszystkich – osobom, które akceptują i szanują to, jacy jesteśmy naprawdę. Którzy znają nas na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli w charakterystyczny sposób napiszemy w jakimś zdaniu o jedną kropkę więcej, to potrzebujemy pomocy i ich obecności, albo wręcz przeciwnie – bardzo chcemy zostać sami. Którzy wiedzą co i jak powiedzieć, żeby podnieść nas na duchu. Którzy nauczyli się, że można do nas pisać, jeśli chce się napić wina, obejrzeć film, napić wina, jechać do supermarketu, napić wina… a nie, jeśli ma się ochotę na ploty przy dymie papierosa czy kolejkę wściekłych psów. Którzy kochają nas za to, jacy jesteśmy, a nie za to, jakimi chcieliby, byśmy byli.

Pozdrawiam filozoficznie i mojo.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.