Nowości & limitki & inni poszerzacze bioder

Dziś miało być zupełnie o czym innym, w pliku na pulpicie czeka nawet gotowy tekst, ale w mym niezwykle pasjonującym życiu wydarzyły się zakupy. Nie musiałam nawet szukać specjalnie pretekstu, żeby „wskoczyć w autobus” i pojechać do galerii handlowej, takowy znalazł się sam i to wczoraj, gdyż z niewiadomej przyczyny przestał działać mój elektryczny czajnik, w związku z czym ostatnie gorące napoje zalewałam wodą z garnka. Przykre, ale prawdziwe. Czajnik jest jedną z rzeczy, bez których obyć się w domu nie można, podobnie jak papier toaletowy czy szczoteczka do zębów. Jasne, podcierać się można chusteczkami, szczękę myć palcem umazanym pastą (radzę w odwrotnej kolejności), a herbatę zalewać prosto z garnca, tak jak ja dzisiejszego poranka, ale po co, skoro są wygodniejsze sposoby?

Nie przedłużając… lekko po dwunastej wybrałam się do Magnolii (przy okazji zaskoczył mnie jej generalny remont i plany powiększenia – wow, to będzie naprawdę wielki sklep!), gdzie znalazłam parę nowych, miejmy nadzieję smacznych rzeczy. Za mało, żeby stworzyć z nich cały wpis, ale wystarczająco, by zmobilizować się do przeglądu wszystkich zdobyczy ostatnich tygodni (oj tam, czasem miesięcy) i wybrania najciekawszych. Wszystko to oczywiście produkty spożywcze, więc jeśli nie jesteś zainteresowany, zmykaj i wróć za dwa dni.

1. Puchatek kakaowy i o smaku orzechowym + pianki Haribo zdj1
Puchatek
to napój kakaowy w proszku, występujący w dwóch wariantach: klasycznym – kakaowym (żółte opakowanie) i orzechowym (zielone). Znalazłam go podczas jednej z wypraw do Tesco, gdy przeglądałam kawy i herbaty. Normalnie dostępny jest w dużych opakowaniach, za które płaci się 7 zł (puszka 350 g) lub 4,40 zł (miękkie opakowanie 300 g). Te saszetki to jednak coś zupełnie innego. Jeśli chodzi o proporcję wielkości do ceny, ich zakup nijak się nie opłaca. Za 25 g (20 g proszku i 5 g pianek) zapłacić trzeba aż 2 zł, przy czym przyjemność jest jednorazowa. O wiele rozsądniej byłoby kupić całe opakowanie Puchatka i całe opakowanie pianek firmy Haribo, a potem mieszać je ze sobą do us…marowanej śmierci. Ale nie, ludzie są zbyt leniwi i wolą mieć wszystko na gotowe, nawet jeśli przepłacają. I tak, ja również do nich należę, przyznaję. Nie tylko jestem leniwa, ale jak zobaczę na czymś napis nowość, to na 95% to kupię. W tenże sposób stałam się posiadaczką dwóch napojów kakaowych, do których należy dodać 200 ml zimnego lub gorącego mleka (jeśli wybierzemy 2%, to całość ma 196 kcal dla obu wersji) i których póki co nawet nie mam ochoty wypić, bo jest za ciepło. Nadejdzie porządna jesień, wtedy wypróbuję i może opiszę.

2. Szybki Sernik Delecta: z prawdziwą wanilią i z truskawkami zdj9
Skoro już jesteśmy przy proszkach, to niech będą proszki. Tym razem propozycja od Delecty dla śmierdzących leniwców, którym nie chcę się przemielić sera, dodać paru jajek, cukru i ulubionych owoców, a następnie upiec sernika. Ba! Nie chce im się nawet zrobić sernika na zimno, do którego potrzeba paru serków, żelatyny, galaretki dla ozdoby i sprawnej lodówki. Za dużo pracy, za dużo czasu… Takim to ludziom Delecta oferuje sernik typu „5 min i gotowe bez lodówki”, którego zrobienie polega na: 1) wlaniu 100 ml zimnego mleka do 38 g proszku, 2) energicznym (co jest podkreślone jako WAŻNE) mieszaniu łyżeczką ok. 20 sekund (tyle chyba leniwiec wytrzyma), 3) odczekaniu 3-5 minut (ups, czyżby czas przygotowania nam się wydłużył? Leniwiec może nie wyrobić z głodu!). Według producenta „sernik idealnie smakuje do 30 minut po przygotowaniu”, więc jeśli ktoś do was w tym czasie zadzwoni, nie odbierajcie, bo potem wasz deser będzie się nadawał do śmieci. Ponadto producent zapewnia, że „możesz go udekorować owocami lub bakaliami”, za co serdecznie dziękuję, gdyż sama nie wymyśliłabym niczego równie genialnego i niespotykanego. Na porcję, która ostatecznie osiąga 140 g, serniczek zawiera 223 i 222 kcal (w kolejności tytułowej). Ponadto dostępny jest jeszcze w wersji z wiśniami, ale takiej nie było, kiedy odwiedzałam Tesco.

3. Łatwe ciacho Delecta: smak karmelowy i z płatkami czekolady zdj4
Delecta definitywnie podlizuje się ludziom, którzy nie mają czasu ani chęci przebywać zbyt długo w kuchni. Tym razem przyszła im na ratunek z szybkim ciastem, którego przygotowanie zajmuje jedną minutę, choć trzeba wcześniej zainwestować w mikrofalówkę. Nie chcę tutaj zostać posądzona o bycie wierną fanką Delecty, tak się po prostu zdarzyło, że jej produkty same na mnie wpadały. Szłam grzecznie przez sklep – tym razem Netto – a one błagalnym wzrokiem patrzyły na mnie z półki. No i jak mogłam się oprzeć? Mikrofalówkę na szczęście już miałam, więc stratna nie jestem. Z testem poczekam jednak do jesieni, bo póki co na gorące ciastka również ochoty nie mam. Jeśli chodzi o gramaturę, oba proszki ważą po 50 g, a po przyrządzeniu 65 g. Dostarczają kolejno 232 i 235 kcal na porcję, a przygotowuje się je wlewając sześć łyżeczek zimnej wody i – znów WAŻNE – bardzo energicznie mieszając. Potem kubek do mikrofalówki na minutę i gotowe. Jeszcze prostsze niż „ciasto z mikrofalówki”, które było popularne parę lat temu (przepis krążył po wszystkich forach i stronach internetowych). Jeśli tamto było dla was zbyt trudne, sięgnijcie po to. PS Dostępna jest również wersja czekoladowa, której podczas mojej wizyty w Netto nie było.

4. Ritter Sport mini: Mix Des Jahres i Sommer-Mix zdj8
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
– mniej więcej taki dźwięk wydobył się z mojego wnętrza, gdy zobaczyłam je na jednym ze straganów w hali… jaka to była hala, nie pamiętam. Ritter Sport jest czekoladą, którą wszyscy chwalą, wielbią, kochają itp. itd. Jeśli mam być szczera, nigdy jej nie próbowałam. Jest mi z tego powodu wstyd i czuję, że coś mnie w życiu omija. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jakiś czas temu znalazłam na spacerze z Rubi telefon komórkowy, odnalazłam właścicielkę, oddałam, a ta w podzięce dała mi mojego pierwszego Rittera – wersję gorzką. Jeden Ritter wiosny jednak nie czyni, więc gdy spostrzegłam te maleństwa (cała paczka ma 150 g i 9 czekoladek), wiedziałam, że muszę je mieć. Do Polski przyjechały prawdopodobnie prosto z Niemiec (daleko nie miały), gdyż brakuje im naszych ojczystych opisów, przez co nie do końca wiem, co jem. Internety podpowiedziały, że są to mini czekolady (uwielbiam małe wersje wszystkiego!) o smakach: karmel, ciastka+orzechy, ciastka kakaowe, mleczna czekolada, mrożona kawa, malinowo-żurawinowy jogurt i truskawkowy jogurt. Uff! Coś wspaniałego. Jeśli pewnego dnia przestanę pisać, może to oznaczać, że umarłam z wrażenia.

5. CzekoWafel E. Wedel zdj2
Taka ostatnio zapanowała wśród firm słodyczowych moda, że robią miliony różnych wafelków, będących tak naprawdę wariacją na temat tego samego. Zakupiony przeze mnie produkt to „wafel z kremem orzechowym w oryginalnej wedlowskiej czekoladzie”, ważący 38 g i mający 201 kcal (530 kcal/100 g). Z blogów o słodkościach dowiedziałam się, że smakuje bardziej jak kakao niż orzech, ale cóż – póki sama się nie przekonam, nie będę wiedziała na pewno. Nic więcej do dodania w tym temacie nie mam, bo co to jest wafelek – każdy wie. Cena nie morduje, możecie śmiało kupować.

6. Reese’s zdj7
Oto jeden z siedmiu cudów świata, o którym słyszał każdy szanujący się miłośnik słodyczy. Pochodzi od firmy The Hershey Company (hamerykańskiej) i jest bardzo, bardzo sławny. Opakowanie (51 g) zawiera trzy babeczki z masła orzechowego w czekoladzie (peanut butter cups – brzmi fantastycznie!). Jeśli chcemy ich spróbować, musimy jechać za granicę, prosić znajomego z innego kraju o przysłanie paczki, zamówić przez internet albo… jechać do Magnolii, do sklepu Kuchnie Świata, gdzie obok azjatyckich dziwactw znajduje się mała półeczka z brytyjskimi i amerykańskimi cudami. Oprócz klasycznego Reese’s znajdziecie tam również wersję w białej czekoladzie i w formie wafelków, a ponadto M&M z migdałami lub preclami, shortbreads, przedziwne czekolady i dużo, dużo więcej. Za tę słodką ucztę trzeba jednak słono zapłacić – dla przykładu dwa małe kubeczki Reese’s w białej czekoladzie to – o zgrozo – ponad 8 zł. Lepiej dla bioder, gorzej dla portfela.

7. Milka Tuc Cracker i LU Biscuits zdj10
Po co o tym piszę, skoro to żadna nowość? To znaczy może i nowość, ale nie ostatnich tygodni, ale miesięcy? Pudło! Na zdjęciu znajdują się małe czekoladki, po 35 g jedna, a nie standardowe tabliczki. Gdyby to były tradycyjne czekolady, nigdy nie zwróciłabym na nie uwagi. Nie lubię kupować dużych, bo za długo się je konsumuje. Kiedy otwieram opakowanie, muszę je wyzerować, a duże paczki przyprawiają mnie o wyrzuty sumienia. Ale takie 35-gramowe maleństwo…? I co z tego, że zjem oba na raz, co daje w rezultacie prawie całą czekoladę. To się nie liczy! Ponadto mała wersja Tuc ma tylko 184 kcal (standardowa 525), a LU 180 (515). Tuc są słonymi krakersami, LU słodkimi herbatnikami. Prawdopodobnie lepsza będzie pierwsza, gdyż słony chrupek z mleczną czekoladą to coś ciekawszego. Zresztą zjem, ocenię.

8. Muller Mix kiwi-agrest
zdj5
Po milionie lat szukania wreszcie go znalazłam! Od razu kupiłam dwa, choć złamałam tym samym moją zasadę, która brzmi: nowości kupuj zawsze po sztuce, bo nie wiadomo, czy będą smaczne. Jeśli jednak mam być szczera, zawsze tę zasadę łamię (cecha kobiet?). Deser jest – standardowo – zestawieniem białego (waniliowego?) jogurtu i wsadu owocowego, w tym przypadku kiwi-agrestowego. Zawartości przegródek można łączyć, jeść osobno… – co kto lubi, na tym polega zabawa. Opakowanie ma 150 g i 153 kcal. Czy zawartość jest dobra, tego jeszcze nie wiem, ale z opinii innych blogerek wnioskuję, że nawet bardzo.

PS Nadal poszukuję pistacjowego Riso!

9. Muller Ecke de Luxe Mango Colada zdj6
To już nie nowość, ale za każdym razem mnie zachwyca. Mango Colada jest jednym z wariantów deseru Mullera z serii Ecke de Luxe, której swojego czasu szukałam tak mocno, jak mocno szuka toalety nieszczęśnik, który nagle w środku miasta dostał rozwolnienia. W końcu, z niemałym poślizgiem, dostałam wszystkie w Tesco, przetestowałam i poszufladkowałam. Całą zabawę mam opisaną, więc z pewnością prędzej czy później pojawi się na blogu. I na razie tyle.

10. Fantasia Mousse: z truskawkami i z sosem czekoladowym z migdałami zdj3
To dopiero zagadka! Fantasię bardzo dobrze znam, nie przepadam zresztą, ponadto oba te smaki już były – truskawka jest opcją standardową, a sos czekoladowy z migdałami był edycją limitowaną jakieś pół roku temu, zresztą niezbyt smaczną. Tym razem trafiłam jednak na coś, co firma przedstawia jako nowość, w związku z czym musiałam to kupić. W środku pojawia się nie jogurt, ale mus jogurtowy, co przez opakowanie (patrząc pod słońce) wygląda na konsystencję aero (jak mullerowy Mix Maroko, Muller Mix Greece lub biedronkowe desery Aero: miętowy, biała czekolada lub karmelowy). Póki co nic więcej nie piszę, bo nic jeszcze nie wiem.

PS Obie sztuki dostałam w magnoliowym Tesco. Nie daję gwarancji, że poza nimi nie ma jeszcze jakichś smaków, ale dzisiejszego dnia wystawili tylko te dwa.


Pozdrawiam i życzę owocnych łowów on your own :)

4 myśli na temat “Nowości & limitki & inni poszerzacze bioder

  1. Ja z tych rzeczy jadłam oba te jogurty mullera (oba kocham <3), czekolady RitterSport, Czekolady Milka (Tuc wygrywa!) i Reese's. Reese's kocham i całe szczęście, że mój wujek z Anglii co trochę mi je przywozi :D
    PS. Ja jadłam pistacjowe Riso i to najlepszy ryż na mleku ever <3

    1. Co do Reese’s – niedługo będę recenzować parę masłoorzechowych produktów :)
      Co do Riso – zabiję Cię! Teraz będę musiała jechać do miasta i szukać, bo mi sumienie nie da żyć.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.