I znów zaplanowałam inny wpis, ale w międzyczasie wydarzyły się zakupy. Tak to jest, gdy swoją norkę opuszcza się kilka razy do roku, w dodatku bez planu i szczególnego pomysłu, a potem wchodzi do kolejnych sklepów, gdzie oko samo wodzi po półkach szukając nowości. Trzeba bowiem wiedzieć, że oko to zostało odpowiednio skalibrowane i każdy napis nowość, limitowana edycja, promocja itp. bezzwłocznie je przyciąga, a wraz z nim właścicielkę i jej (nie zawsze) kieszeń.
Dziś słodyczy nie będzie aż tyle, co ostatnio (klik – jeśli przegapiłeś), ale pojawią się napoje i dwa produkty niezdatne do konsumpcji (chyba że zatrzaśniesz się na tydzień w windzie, wtedy jedz śmiało). Ponadto dołączyłam do nich jeden taki, który posiadam od dobrych kilku miesięcy, ale nie jest w regularnej sprzedaży i nie znajdziecie go w każdym sklepie, więc jeśli przypadkiem wam się poszczęści i trafi w wasze ręce, bez zastanowienia ładujcie go do koszyka rezygnując z innych, przyziemnych produktów.
1. Kit Kat Double Caramel – nowość
Kit Kata na polskim rynku możemy znaleźć od dawna. Najczęściej występuje w wersji Chunky (pojedynczego dużego batona), bo ta jest u nas najbardziej popularna. Oprócz podstawowego smaku – kakaowego wafelka w mlecznej czekoladzie, w większości sklepów traficie również na taki sam wafelek w czekoladzie białej. Zero udziwnień i kombinacji, a dzięki temu prosty, przyjemny smak. Swojego czasu w ofercie dostępny był także Kit Kat Caramel, który zamiast górnej warstwy wafelka posiadał karmelowy krem. Nie był szczególnie wybitny, ale nie był też zły. Tak zresztą musiało uważać więcej osób, w związku z czym Nestle batona wycofało (po co komu przeciętniak?), a chwilę później wprowadziło wariant Peanut Butter, który mi – absolutnej miłośniczce masła orzechowego – smakuje jeszcze mniej, niż karmelowy, ale wśród znajomych wzbudza całkiem pozytywne emocje (może to wpływ samej nazwy). ALE że Polskę nieco zaniedbano w temacie kitkatowej różnorodności (za granicą jest co najmniej o dwa smaki więcej – w zależności od kraju, nie mówiąc już o Japonii, gdzie ą ich miliony), w sklepach właśnie pojawiła się nowość – Kit Kat Double Caramel, będący wariacją na temat wycofanego kuzyna.
Podczas gdy zwykły Kit Kat składa się z trzech niezbyt mocno oddzielonych kostek, Double Caramel z dwóch bardzo wyraźnych. W jednej z nich na waflu znajduje się jednolity, lekko ciągnący się karmel (creamy), w drugiej karmel crunchy, z kawałkami karmelu, prawdopodobnie porównywalnymi z pokruszonym Daimem. Ponadto standardowy Kit Kat waży 40 g i ma 533 kcal/ 100g, a nowość 42 g i 520 kcal/ 100g. Składu nie wypisuję, bo sama nigdy na niego nie patrzę, a jeśli wam przyjdzie ochota na coś zdrowego, to za batonem i tak nie będziecie się oglądali.
W chwili obecnej Kit Kat Double Caramel dostępny jest m.in. w Żabce, gdzie w promocyjnej cenie zapłacicie 1,49 zł za sztukę.
Ach, i spieszcie się kochać batony, tak szybko znikają.
2. Danio białe – nowość
Danio śmietankowe już było, ale w wersji light, teraz zaś przyszła pora na serek homogenizowany pełnotłusty. Nauczona programami Kasi Bosackiej wiem jednak, że produkt …owy, a o smaku …owym to dwie różne rzeczy. A Danio białe jest niestety o smaku. Na pierwszym miejscu w składzie stoi mleko – 69%, na drugim śmietanka – 11%, a potem woda i inne rzeczy. Na 100 g produktu przypadają 102 kcal, a że serek ma gram 140, to całość dostarcza 143 kcal. Teraz smak… Podobnie jak śmietanką i jogurtami o jej smaku, gardzę również produktami light. Nie tylko mają wstrętny posmak, ale naoglądałam się różnych programów, z których wiem, że coś ubywa zawsze kosztem czegoś. Skład nie szczególnie mnie przeraża, gdyż i tak po raz pierwszy spojrzałam na niego przed chwilą, ale ze smakiem jest już gorzej, bo w końcu o to chodzi w jedzeniu. Nie będę się nad nim więcej rozwodzić, niech wystarczy wam tylko zapewnienie, że nie. Nie i koniec. Jeśli baardzo lubisz śmietankowe rzeczy, to tak, ale w każdym innym wypadku nie. Jest tyle dobrych Danio, że szkoda tracić pieniądze akurat na tę wersję.
3. Śmiejżelki Mlekosmyki – nowość
To ciekawy wybór, jeśli chodzi o mnie, gdyż nie jestem żelkożercą, a ostatnią własną paczkę kupiłam gdzieś koło roku temu. Tym razem skusił mnie jednak napis nowość, a jakże, w związku z czym musiałam je wziąć. Na opakowaniu producent podaje, iż są to „żelki owocowe wzbogacone witaminami”, w końcu mamy do czynienia z podproduktem nimm2, cukierków znanych z bycia kopalnią witamin, a przynajmniej tak się reklamujących. W Mlekosmykach znajdziemy zatem niacynę, witaminę E (ale to jest to dobre E), kwas pantotenowy, witaminę B6, biotynę i witaminę B12. Nie mam pojęcia, co właśnie wypisałam – równie dobrze mogą być to składniki potrzebne do wybudowania bomby atomowej, ale wierzę, że komuś się owa informacja przyda. Wartość odżywcza wynosi 332 kcal/100 g, a paczka ma gram 90. I tyle o żelkach.
4. Oreo kanapka i Big Milk Cookie – nowości tego lata
Lodową kanapkę Oreo i Big Milk Cookie postanowiłam zebrać w jednym punkcie, bo o każdym z nich mam niewiele do powiedzenia, poza tym są do siebie podobne. Podobieństwo owo wynika z wyglądu i smaku – oba lody składają się z dwóch ciastek, między którymi sytuuje się biały (w Oreo śmietankowy, w Big Milku waniliowy) lód. Żeby polubić pierwszego z nich, trzeba być fanem Oreo. Lód jest dość duży (135 ml/80 g) i dostarcza 250 kcal. Ciastka są gorzkie, ciężkie i niestety rozmiękłe od loda. Jedząc je miałam ochotę pójść do kuchni, otworzyć drzwi szafki i podarować resztę śmietnikowi. Środek ciekawy – śmietankowa masa, a w niej pokruszone ciastka, których miękkość tym razem nie przeszkadzała. Warto raz spróbować, a potem modlić się, żeby jak najszybciej o tym wydarzeniu zapomnieć.
W historii Big Milka najsmutniejszym faktem jest to, że pozbawienie go patyczka wykluczyło możliwość wygrania w loterii Big Milków. No ale nic… Cookie jest dużo mniejszy od Oreo, nie da się nim najeść, ale na szczęście nie da się nim również obrzydzić. Waży 50 g, co jest równowartością 74 ml, i dostarcza 130 kcal. Smaczny, a w ciastkach nie ma oreowej goryczy, choć te także są nieco podmiękłe (co nie przeszkadza). Zdecydowanie można kupować go wielokrotnie, chyba że liczysz na wygraną, wtedy wybierz innego Big Milka.
5. Nestea Słoneczna Wiśnia – nowość tej wiosny i lata
Butelkę wypatrzyłam wczoraj w Multikinie, ale internety podpowiadają, że jest to nowość wiosenno-letnia, a więc już nie taka całkiem nowość. Szata graficzna absolutnie cudowna, na pewno trafi w gusta większości, jeśli nie wszystkich kobiet. Na etykiecie znajdziemy dużo błękitu nieba, trochę różu płatków wiśni, a także odrobinę bieli i zieleni. Dbając o kobiece biodra i przygotowując je na lato, wartość kaloryczna nowej Nestea została obniżona z 31 kcal (dla cytrynowej) do 24 kcal/100 ml. Butelka ma standardowo pół litra i kosztuje ok. 3,39 zł (w kinie 8 zł+!!!). Nie próbowałam, ale wierzę, że smakuje tak, jak wygląda. Jeśli mieliście okazję pić, zostawcie komentarz.
6. E. Wedel Karmellove – nowość
Nie, nie kupuję czekolad. No doobra, tym razem jednak wezmę.
Karmellove to nowa wedlowska seria czekolad karmelowych, których w sklepach znajdziecie sztuk trzy. Pierwsza jest standardowa, bez dodatków, druga z chrupiącymi wafelkami, a trzecia z solonymi orzeszkami. Wczytując się w opis i skład widzimy, że tak naprawdę jest to „biała czekolada karmelowa”. Póki co nic więcej powiedzieć nie mogę, bo moją tabliczkę dostanę dopiero jutro. Chciałabym, żeby była to ta z dodatkiem orzeszków, ale w sumie wafelkową też bym nie pogardziła. I zwykłą też. W ogóle żadną bym nie pogardziła. Kończę, bo się rozpłynę.
7. Mullermilch Schoko Erdnuss – edycja limitowana
Mullermilch jest produktem, który uwielbia masa bliskich mi osób. To bardzo dziwne, że ja – człowiek kochający produkty Mullera – ani razu nie próbowałam jeszcze tego sławnego mleka! Napis edycja limitowana działa jednak jak g… lep na muchę, w związku z czym postanowiłam wreszcie odgonić mgłę niewiedzy, złamać pieczęć mullermilchowego dziewictwa i zaprosić jedną butelkę do domu. Dodatkową zachętą był opis, wedle którego napój ma smak czekoladowo-arachidowy – czy może być coś piękniejszego? Na 100 ml przypada 80 kcal, a całość to 400 ml lub 425 g. Jeśli posmakuje mi ta wersja, wypróbuję pozostałe. Jeśli nie, zostanę przy Mixach, de Luxach, Froopach, Risach i innych nowościach, które wpadną mi w szpony.
PS Z całego serca chciałabym przenieść się do sieci, niczym Johnny Depp w Transcendencji, a potem zamieszkać na stronie Mullera. Zobaczcie sami, co oni tam mają… klik.
PPS Nadal szukam pistacjowego Riso. Ktoś, coś? I nie, w Almie nadal nie byłam.
8. Lipton Blueberry Muffin (i inne) – niestandardowy smak
Jeśli jesteś kolekcjonerem zapachów – musisz zdobyć tę herbatę! To nic, że nie smakuje jak jagody, a już na pewno nie jak jagodowy muffin. To nic, że zapłacisz za nią tysiąc razy więcej, niż za zwykłą i to o niebo smaczniejszą herbatę. Opakowanie Lipton Blueberry Muffin i jej zapach sprawiają, że pieniądze same lecą z portfela, matki odmawiają swym dzieciom jedzenia, by zaoszczędzić, a kraje Trzeciego Świata głodują, by zebrać odpowiednią na nią sumę. A tak poważnie… herbaty Lipton w piramidkach są wysokiej jakości, mają ciekawe smaki i nie wszędzie można je dostać. Te, które polecam z całego serca to: 1. Kashmir Valley – absolutny numer jeden wśród wszystkich herbat na rynku (i na świecie!), choć muszę przyznać, że już od lat jej nie widziałam; 2. Wanilia & karmel – delikatna, pyszna, pachnąca; 3. Brzoskwinia & mango – owocowa, równie aromatyczna i pyszna, co poprzedniczki. Jeśli na nie traficie, wrzucajcie do koszyków!
9. Dove pistacja-magnolia – nowość kosmetyczna
Jedyna rzecz, którą mogłabym robić gorzej od bycia fashion guru, to bycie beauty guru. Na modzie i kosmetykach znam się mniej więcej tak, jak na samochodach albo fizyce. Na szczęście są inne zajęcia i tematy, w których jestem niezła, którymi się interesuje i z którymi staram się być na bieżąco. Tak, są to na przykład słodycze, tak są to również jogurty i tak, są to wszystkie inne rzeczy, którymi dzielę się i będę dzieliła z wami na blogu. W związku z tym wyznaniem moglibyście teraz zapytać, po co więc do zestawienia nowości wrzucam balsam do mycia? Dlatego, że – pokrętnie, bo pokrętnie – ale wiąże się z jedzeniem. Trafiłam na niego jakoś na początku wakacji w Rossmanie, gdzie sprzedawany był jako nowość. Skusił mnie zapach pistacji, które uwielbiam, z tego też powodu go kupiłam. W domu okazało się jednak, że obok pistacji nawet nie stał (zapachu magnolii nie znam, więc nie oceniam), ale za to przywodzi na myśl świeżo upieczone rogaliki z dżemem różanym. Każdego dnia podczas mycia miałam ochotę odgryźć sobie rękę (zombiczne zapędy). Słowo daję! Jeśli więc nie boicie się, że stracicie kawałek ciała, a chcecie zapewnić sobie kilka tygodni taplania się w rogalikach, musicie kupić ten płyn… och, przepraszam – balsam do kąpieli.
10. „Cień Hegemona” Orson Scott Card – nowość książkowa
Sagę o Enderze powinniście znać, jeśli nie z książek, to z filmu Gra Endera, który ukazał się pod koniec 2013 roku. Jedno do drugiego ma się tak, że jeśli obejrzeliście film, prawdopodobnie nawet nie spojrzycie na książki, a jeśli zaczęliście od czytania, to błagam, nie oglądajcie tego gniota, bo zwątpicie w sens istnienia.
Ja ze światem Endera zapoznałam się dobrych kilka lat temu i od tego czasu Orsona Scotta Carda darzę szczerym uczuciem pełnym miłości, podziwu, szacunku i uwielbienia. Od 2009 roku, kiedy Prószyńki i S-ka zdecydował się wydać na nowo całą sagę, namiętnie kolekcjonuję każdą część. W tej chwili na rynku ukazały się już wszystkie podstawowe + Card jest w trakcie pisania kolejnych części prequela. Aby złagodzić niecierpliwość i podenerwowanie czytelników, Prószyński i S-ka wziął się za wydawanie sagi Cienia, czyli książek opisujących te same wydarzenia, ale z punktu widzenia bohaterów pozostających poza pierwszym planem. I tak na przykład w Grze Endera bohaterem jest Ender, a w Cieniu Endera Groszek. Świetna sprawa! Tylko znów będzie trzeba długo czekać, aż pojawi się cała seria, ale czego się nie robi dla późniejszej radości czytania.
19 sierpnia tego roku, czyli zaledwie parę dni temu, ukazała się druga część sagi Cienia – Cień Hegemona, na całe szczęście z innym tłumaczem, niż poprzednia. W tej chwili nie chcę zabierać więcej czasu i miejsca, ale jeśli macie ochotę dowiedzieć się, o co chodzi, zapraszam do przeczytania moich recenzji opublikowanych na portalu dlalejdis:
Klik – pierwsza część prequela sagi o Enderze, czyli W przededniu
Klik – pierwsza część sagi Cienia, czyli Cień Endera
PS Cień Hegemona również otrzymałam w ramach pisania recenzji, więc za parę dni tekst powinien pojawić się na stronie.
Pozdrawiam bez limitów :)
Nie jestem jakąś wielką fanką wiśniowych rzeczy ale na nestea wiśniową trafiłam jakiś miesiąc temu w upalny dzień w maleńkim spożywczaku niedaleko baru chopper i powiem, że zaskoczyła mnie tym jaka okazała się być orzeźwiająca :)
Ja mam bzika na punkcie mullermilk i piję (dosłownie!) 1/0,5 dziennie. Uwielbiam ale ta limitka mnie strasznie rozczarowała :/
A który smak polecasz? Albo najlepiej trzy, od razu wezmę hurtem :P