R&R Ice Cream to firma, która weszła w posiadanie kilku bardzo popularnych marek należących do korporacji i koncernów takich jak Nestlé (płatki śniadaniowe, Kit Kat, Nescafe), Mondelēz (Alpen Gold, Jacobs, Milka, Oreo), Disney (każdy wie) czy Zielona Budka (lody). Od 2013 roku w jej portfolio znaleźć możemy Cadbury (słodycze), Del Monte (owocowe i warzywne konserwy), Vimto (napoje) oraz Britvic (również napoje). Wcześniej zaś, bo w roku 2011, zawarła umowę licencyjną z samym Mondelēz International (dawne Kraft Foods), by móc wprowadzić na rynek serię produktów pod markami Milka, Toblerone, Daim, Oreo oraz Philadelphia. I tak minęły trzy lata.

Kiedy nadeszły upragnione wakacje 2014, poszukiwacze nowości z pewnością zauważyli, że w sklepowych chłodniach pojawiły się cztery rodzaje lodów w kolorowych kubkach (cóż, do Polski wszystko przychodzi z lekkim opóźnieniem). Lody te liczą zaledwie 185 ml i kosztują ok. 5 zł za sztukę. Ktoś powie „mogło być gorzej” i będzie miał rację – daleko nie szukając, pół litra Haagen-Dazs to ok. 25 zł! Ale mogło być też lepiej, wszak przeciętny lód w kubeczku to średnio 1-2 zł. Niestety, ten przeciętny lód w kubeczku to również stary, oklepany wariant smakowy, znana wszystkim firma i ogółem żaden szał. Czy ktoś jeszcze robi maślane oczy do Szpana lub Amandy? Szczerze wątpię.
Wśród cudów 2014 roku były jednak smaki, którym wprost nie dało się oprzeć. Lody Milka? Lody Oreo? Jacobs? Daim? Brzmi nieźle. A jak smakuje? Żeby się przekonać, trzeba było zostawić w jednym ze sklepów 20 zł, ale czego się nie robi dla uchylenia rąbka lodowej tajemnicy. Jeśli chodzi o mnie, zostawiłabym pewnie i drugie tyle, byle tylko je dostać. Ale ciii, mówię wam to w tajemnicy i proszę, byście mnie nie wydali. Jak się dowiedzą koncerny, oskubią mnie bez litości. Tym bardziej że w Polsce nie pojawiły się jeszcze wszystkie smaki, ale o tym później, na koniec. Póki co przedstawiam wam relację z randki z każdym ze smaków, niestety nie w kolejności randkowania, ale myślę, że ma to logiczne uzasadnienie. Jeśli nie… cóż, tak wyszło.

Podsumowując: obecnie w Polsce znajdziemy cztery warianty kubeczków od R&R Ice Cream: Milka, Jacobs, Oreo, Daim. Każdy z nich ma po 185 ml, zróżnicowaną kaloryczność (ale wszystkie przekraczają 200 kcal na porcję) i kosztuje ok. 5 zł. Dostaniecie je w Delikatesach T&J, sklepach Społem, Tesco, Carrefourze i pewnie wielu innych miejscach. Warto jednak pamiętać, że sklepy te nie zawsze, a wręcz rzadko!, zamawiają wszystkie smaki naraz. Jeśli wystarczy ci determinacji (i życiowej desperacji), by jeździć i szukać – życzę powodzenia. Mogę jednak zdradzić, że kiedy to ja byłam poszukująca, do kilku sklepów najpierw zadzwoniłam. Ale ciii, żeby się nie wydało. Nigdy nie wiadomo, kiedy i który koncern słucha.

na dobry smak porzuć nadzieje
Lody Milka Chocolate & Vanilla
(132 kcal/100 ml i 244 kcal/kubek)
Lody czekoladowe (1% czekolady) i o smaku waniliowym z kawałkami czekolady mlecznej z alpejskiego mleka (11%)
Wariant o mlecznej i przywodzącej na myśl czekoladę z fioletową krową nazwie Milka był pierwszym, który udało mi się upolować, a także pierwszym, którego w ogóle chciałam spróbować. Ostatecznie wyszło jednak na to, że zjadłam go trzeciego w kolejności, co prawdopodobnie zaważyło na ocenie. Albo i nie? Pewnie gdybym zrobiła to wcześniej, ocena byłaby zawyżona i niesprawiedliwa, a tak – mając zdanie o wszystkich – mogłam wystawić adekwatną.
Czekoladowa część loda okazała się bardzo dobra, waniliowa zaś taka sobie, trochę bez smaku. Tym jednak, co najbardziej mnie zawiodło, były obiecywane „kawałki czekolady mlecznej”. Po wcześniejszej konsumpcji Daima spodziewałam się, że będą to minikosteczki, jakieś fajne kształty albo coś równie ekstra. R&R Ice Cream zniszczyło jednak moje marzenia – ścięło jednemu unicornowi róg – serwując w kubeczku zwykłe czekoladki, trochę przypominające te do rozpuszczania w czekoladowym fondue.
Smak czekoladek znikał w mroźnym ciele loda, przez co tylko bezsensownie podwyższały kaloryczność produktu. Zdecydowanie nie po to płaciłam 5 zł za mały kubek, żeby dostać zwykłego loda, a tym bardziej bezczelnego średniaka. Po konsumpcji wiem, że nie kupię go ponownie. Ani za tę cenę, ani za niższą.
Ocena: 3 chi

wybierz kawę
Lody Jacobs Latte Macchiato
(110 kcal/100 ml i 204 kcal/kubek)
Lody kawowe i śmietankowe z kawałkami czekolady z rozdrobnionymi ziarnami kawy 9%, posypane kawą
Pierwsza myśl: KAWA! Na taką słodycz nigdy nie jest szkoda 5 zł. Trudno mi zatem zrozumieć, dlaczego sięgnęłam po niego na samym końcu. Czyżbym obawiała się podobnego zawodu, jaki spotkał mnie przy Milce? Może. Kiedy jednak przyszedł czas na Jacobsa, ten okazał się słodki, ale nie przeraźliwie, dość delikatny, a przy tym wyraziście kawowy.
Na wstępie powitała mnie posypka z rozpuszczalnej kawy, która dla jej miłośników jest czymś nie do opisania. Potem do głosu doszły doskonałe lody o kremowej konsystencji, między którymi skrywały się kawałki czekolady. Miałam kłopot, żeby znaleźć w nich zapowiadane „rozdrobnione ziarna kawy”, ale być może o to chodziło. Być może rozdrobniono je tak dokładnie, by w ogóle nie dało się ich wyczuć. Czekolada stała się dzięki temu twardsza i bardziej chrupiąca od odpowiedniczki z Milki.
W recenzji Jacobsa nie mogę napisać niczego innego niż komplementy, bo jako miłośniczka kawy i lodów dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Uważam, że kubeczek wart jest swojej ceny.
Ocena: 6 chi ze wstążką

bo ciastka Oreo podają się za loda
Lody Oreo
(123 kcal/100 ml i 228 kcal/kubek)
Lody śmietankowe z herbatnikami kakaowymi z nadzieniem o smaku waniliowym pokruszonymi w małe kwałeczki (22%)
Oreo… Nie jestem miłośniczką owych ciasteczek, chyba że moczę je w gorącej kawie, a lodo-kanapkę oceniłam nisko (o czym wspominałam tu – klik), więc lekko wzbraniałam się przed wydaniem 5 zł na coś, co i tak mnie nie zadowoli. Ostatecznie jednak przymus wypróbowania całej serii wygrał ze sknerstwem. Cóż, jestem tylko Olgą.
Podczas konsumpcji nachodziły mnie następujące myśli: po pierwsze – „kakaowe herbatniki z nadzieniem o smaku waniliowym”? Ciekawe gdzie… Zdecydowanie były to same ciemne herbatniki znane z Oreo, bez ich waniliowego nadzienia. Duże kawałki, to na plus. Trochę rozmiękłe od loda, ale w porządku, miło było zawiesić na nich ząb. Po drugie: to, co nie zagrało w niebieskim wariancie, to smak samego loda. Smak bez smaku. Mało wyraźna śmietanka, albo raczej smutne po niej wspomnienie. Zamarznięta biała woda czy coś podobnego.
Może skończyły im się lody i pomalowali dziwną substancję białą farbką, nie wiem. Wiem za to, że po lody Oreo w kubku mogą sięgać wyłącznie miłośnicy czarno-białych markiz, bo przez ilość ich kawałków są to raczej ciastka z lodami niż lody – nadal kiepskie – z ciastkami. No i cena zupełnie nieadekwatna. Ja więcej nie kupię.
Ocena: 2 chi ze wstążką

w całej swej pięknej okazałości
Lody Daim
(136 kcal/100 ml i 252 kcal/kubek)
Lody karmelowe z kawałkami czekolady mlecznej z chrupiącym nadzieniem karmelowo-migdałowym
Te lody otworzyłam jako pierwsze, co jest dziwne z kilku powodów. Pierwszy powód – nienawidzę Daima! Żaden z niego baton, włazi to-to w zęby i potem trzeba dłubać. Kupiłam raz i nigdy więcej nie popełnię tego straszliwego błędu (chociaż w sumie raz to nie błąd, to test). Drugi powód – połączenie karmelowego loda z przesłodzonym Daimem? Duet musiał ustawić granicę słodkości gdzieś w okolicach chmur. Albo gwiazd.
Po dwóch powodach niechęci nastąpiła jednak chwila degustacji i zapadł werdykt: od lat nie jadłam tak dobrego, nie, tak zajebistego loda! Przesłodzony – owszem, słodki do granic bólu – a jakże, z chrupiącym dodatkiem, na którym można zawiesić ząb – duh?!, smakujący jak… kogel-mogel z dzieciństwa – dokładnie tak!
Kupując wariant Daim, miałam to szczęście, że drugą sztukę wziął mój znajomy, a potem zostawił u mnie, bo jechał do miasta i nie mógł go zabrać bez strat dla konsystencji. Na pożegnanie dostałam błogosławieństwo, by zjeść, jeśli mi posmakuje.
Zjadłam więc mojego, zjadłam kolegi, a potem kupiłam trzeciego i też zjadłam (no, nie w tym samym dniu!). Dziś zaś, choć za oknem jesień, a w zamrażarce czeka jeszcze dziesięć – jak nie więcej – lodów, powoli szykuję się psychicznie na wyprawę do sklepu po kolejnego Daima. Albo dwa. Trzy? I Jacobsa, a co będę oszczędzać!
Ocena: unicorn smaku
Na koniec, tak jak zapowiedziałam, zdradzę wam, jakimi innymi smakami mogą się obkupić zagraniczne Olgi. Dwa z nich wypatrzyliście już zapewne na pierwszym obrazku, ale to nic, bo w zanadrzu skrywam dodatkowe dwa. Linia podstawowa to: Milka, Oreo, Daim, Philadelphia i Toblerone (a gdzie Jacobs?). Nadprogramowe wariacje zaś: Philadelphia Lemon oraz Milka Hazelnuts. Biedna moja kieszeń, gdy wejdą na polski rynek. Biedna również wasza, jeśli udało mi się choć trochę skusić was którymś ze smaków (udało? udało?!).
Pozdrawiam lodowo, lecz nie chłodno, a słodko
Zdjęcia użyte we wpisie pochodzą z ofert reklamowych producentów.
Pozarlabym Milke. Daima w formie batona nie znam, ale karmel do mnie przemawia. Magnuma zezarlam bedac pod Twoim wplywem, wiec niewykluczone, ze zezre i ktorys lodowy kubek :D
Ja sie czaje na Daim’a, ale praca troche uniemożliwia 'łowy’.
Zrób jak ja – dzwoń do sklepów, to jest dobry patent :D Nawet jeśli nie mają Daima w ofercie, poproś, żeby zamówili.
Kocham te lody! A w moim P&P są za 3,99 ;) Jadłam Daim i Oreo i oba bardzo mi smakowały <3 Oreo nie lubię ale te lody to strzał w 10 tak samo jak Daim. Jacobsa szukam ale jakoś znaleźć nie mogę, a milka jak kiepska to raczej nie kupię bo nie lubię czekoladowych lodów (fuj! najgorsze lody na świecie).
Podzwoń do sklepów i zapytaj o Jacobsa, naprawdę warto.
Do Oreo musiałabym zrobić drugie podejście, może oceniłabym je trochę lepiej… z drugiej strony szkoda kasiory :P