Ciasteczka Oreo pochodzą z Ameryki i to właśnie stamtąd do nas przywędrowały, choć niejeden śmiałek miał okazję poznać je już wcześniej, przekraczając zachodnią granicę kraju. W Polsce po raz pierwszy pojawiły się gdzieś na początku 2011 roku, a za ich dystrybucją stał Kraft Foods (obecny Mondelēz International, o czym wspominałam tu – klik). Wraz z ciastkami przybyły reklamy instruujące, jak powinno się je jeść, by wydobyć sto procent smaku. W jednej z nich – najbardziej znanej, a przy okazji najbardziej irytującej – wystąpił mały chłopiec, który uczył swojego ojca owego złotego sposobu konsumpcji. Trzeba bowiem wiedzieć, że tylko plebs je Oreo na sucho, tylko cham wgryza się w ciastko uprzednio go nie odkręcając i tylko zupełny ignorant otwiera paczkę nie nalawszy wcześniej mleka do szklanki. Tak, moi drodzy, kulturalny sposób konsumpcji czarno-białych hamerykańskich markiz jest tylko jeden. Należy wlać do szklanki mleko, odkręcić ciastko, polizać, zamknąć, zanurzyć w mleku i ugryźć. Jeśli nie postępujecie w ten sposób, wiedzcie, że jesteście niecywilizowanymi dzikusami.
Oreo
O tym, że moje uczucia względem ciastek Oreo oraz produktów na nich bazujących są – delikatnie mówiąc – chłodne, wspominałam nie jeden raz. Cała ta otoczka nowości, wyjątkowości i niepowtarzalności… A przecież wszystko to już było. No bo powiedzmy sobie szczerze: kto w Polsce nie wie, czym są markizy? Mamy Hity, Pieguski Markizy i tysiące no name’ów, które można kupować zarówno w opakowaniach, jak i na wagę. Od zawsze. Do tego „nasze” występują w tysiącach smaków do wyboru. Nie myślcie jednak, że jestem uprzedzona. Do ciastek Oreo robiłam trzy podejścia. Za każdym razem wybierałam paczkę liczącą sobie 66 gram (6 ciastek), mającą obrazkową instrukcję obsługi oraz wskazówkę: „propozycja podania – najlepsze z mlekiem”. Jak kazali, tak uczyniłam. Z mlekiem zimnym – takie sobie, z mlekiem ciepłym – lepsze, ale żadne wow, bez mleka – nie, ughr. Werdykt: Oreo nie są smaczne. Co jednak robi zdesperowany życiowo człowiek z produktem, który mu nie posmakował? Kupuje go ponownie!
Do dziś nie jestem pewna, czy to efekt zawiłej kobiecej logiki, czy po prostu bycia mną, ale po jakimś czasie, gdy emocje już opadły i zdążyłam zapomnieć, że ciastka mi nie smakowały, znów przyniosłam je do domu. Tym razem postanowiłam jednak postawić na Olga style i przed wsadzeniem do jamy gębowej solidnie zamoczyć w gorącej kawie. W wyniku tego zdarzania ciastka rozmiękły, przez co przestały być twarde i gorzkawe w warstwie herbatnika, a stały się przyjemną, miękką słodyczą, której chrupała wyłącznie niezamoczona końcówka. I to było to! Oficjalnie polubiłam Oreo.
To, czego nie lubię w suchym Oreo, to gorzkawy herbatnik. Dopiero gdy zamoczymy całość w kawie lub herbacie, wydobywa się wewnętrzna, intensywna słodycz (dlatego też ważne jest, by kawę lub herbatę wybierać gorzką). Ponadto mam wrażenie, że znajdują się w nim całe ziarna cukru, które niejako strzelają pod zębem. A może to tylko moja wyobraźnia? Nadzienie jest waniliowe (tak przynajmniej twierdzi producent), choć ja nie wyczułam żadnego smaku – kolejny poważny minus. Rozłożyłam nawet jedno Oreo na części pierwsze, zjadając osobno każdą z nich, by to sprawdzić. Moja rada? Jeśli chcecie przekonać się do hamerykańskich łakoci, nie popełniajcie tego błędu.
To zaś, co absolutnie urzeka w czarno-białych markizach, to ich wygląd i wielkość. Jak wcześniej wspominałam, paczka 6 ciastek liczy sobie tylko 66 gram, czyli lekko ponad 300 kalorii. Gdybyśmy zjedli tyle samo Hitów, dobilibyśmy niemalże do 100 gram, dostarczając organizmowi 500 kcal. Różnica niewątpliwie jest. No i wygląd. Oreo są malutkie i urocze. Kolorystyka może i nie sugeruje natury czy prozdrowotnych właściwości, ale przyciąga wzrok, wpływa na wyobraźnię i kusi. Każde ciacho wygląda jak mały medalion, na którym u boku nazwy pojawiają się przepiękne zdobienia. Oreo można zatem zarówno jeść, jak i zakonserwować i powiesić sobie na ścianie, żeby ozdabiało pokój. A w lecie przyciągało osy.
Dziś Oreo można kupić w zasadzie wszędzie: w hipermarkecie, osiedlowym spożywczaku, kiosku, sklepie rybnym… Problem w tym, że zawsze jest to podstawowa, „niebieska” wersja. Gdybyśmy mieli ochotę na inną, musielibyśmy sprowadzać ją zza granicy lub szukać w sklepach typu Kuchnie Świata. A jest czego! Początkowo miałam nawet plan, by wymienić wam wszystkie dostępne smaki, ale zabrakłoby miejsca na blogu. Jeśli jesteście zainteresowani, wpiszcie w Google grafika „Oreo America” albo „Oreo Limited Edition”. Ponadto możecie poszukać innych produktów, które Oreo wykorzystują. Chodzi tu o wszelkie wariacje lodowe – Oreo Sandwich czy wersja w kubku, a także inne ciastka i czekolady (np. Milka Oreo: mała i duża, Dairy Milk Oreo). Mnie te produkty nie przekonują, ale kto wie… w końcu początkowo same markizy też mroziły krew w mych żyłach. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem Oreo zdobywają 4 punkty na 6 w skali chi, czyli mogę wam je uczciwie polecić.
(Ale Oreo maczane w herbacie lub kawie to już 5 chi)
Oreo można podsumować jednym zdaniem: wiele hałasu o nic. Ciastka jak ciastka, lepsze można kupić na wagę w osiedlowym sklepie. A jednak kuszą i głupi człowiek kupuje (winna). Siła reklamy. Ze swojej strony jednak polecam słodycze z dodatkiem oreo, znacznie przebijają same ciastka.
A zdecydowanie NIE polecam sprowadzania wersji Gold, jeden wielki żal.
Jestem plebs bo nie jem Oreo z mlekiem, zimnego nie lubię a podgrzewać mi się nie chcę :D
I bardzo dobrze, ja też zaliczam się do plebsu :P
Słodyczy z Oreo kiedyś spróbuję – duża Milka wygląda lepiej, niż mała, więc pewnie to na nią padnie.
Kocham Milkę a ta z oreo jest całkiem całkiem bo kawałki herbatnika fajnie w niej chrupią :)
Mówisz o małej Milce Oreo (100 g) czy dużej? Niedawno wyszła taka duuuża, można ją dostać np. w Empiku, i ona ma odpowiednio większe kawałki herbatników.
mnie one smakuja jak jasny gwint, ale dla mnie zadna nowosc – jadlam je juz w podstawowce ;p
Ja tam bardzo lubię Oreo, ale nie rozumiem tego szału na nie, trwającego już tyle czasu. Oreo przetworzone, czyli nazywane tak przeze mnie produkty z tymi markizami, są ciekawsze od samych ciastek, jednak gdyby to były np „czekolada z kakaowymi markizami”, „lody z kakaowymi markizami” smakowały zupełnie tak samo. ;)
Zgadzam się.