Batoniki, wafelki i czekoladki, jogurty, serki i jogurtowe deserki – oto lista grzechów przeciętnego pożeracza wszystkiego, co słodkie. Po ich przeciwległej stronie znajdują się innego rodzaju poszerzacze bioder, czyli słone przekąski oraz fast food. O ile jednak grzechów na co dzień unikać się nie da, o tyle na produktach sumienioobojętnych oku nawet nie chce się zatrzymywać. Dzięki temu swoistemu wentylowi bezpieczeństwa słodyczoholicy jadają paluszki raz na rok, chipsy ograniczają do kilku garści podczas imprezy, a hamburgera z frytkami lepiej znają z telewizji i reklam, niż z własnego doświadczenia.
Mimo określonych i utrzymujących się od lat upodobań, a także przeróżnych awersji, w końcu przychodzi taka chwila, kiedy sklep organizuje promocję czegoś, co niekoniecznie lubimy lub chcielibyśmy poznać, ale że wygląda ciekawie i jest względnie nowe, ostatecznie ląduje w naszym koszyku. I to w ilości większej, niż jedna sztuka. W tym miejscu zaczyna się historia właściwa, gdyż pewnego dnia – w mniej lub bardziej podobny sposób – w moim życiu zagościły Sunbites – wielozbożowe krakersy warzywno-ziołowe oraz herbatniki z owocami. Pomyślałam, że skoro lubię Lay’s prosto z pieca, bo są „zdrowsze”, to być może polubię również to zbożowe coś. Korzystając z wielkiej promocji, która obejmowała wszystkie sklepy naraz, zakupiłam trzy smaki krakersów: wiosenne warzywa, pomidor z bazylią i papryka z ziołami, a także dwa rodzaje herbatników: z jabłkiem i z owocami leśnymi. Konsumpcję zaczęłam od mniej kontrowersyjnej wersji, czyli słonej, a konkretnie pomidora z bazylią. Na moje nieszczęście byłam wtedy chora, zażywałam krzyżówkę trzech antybiotyków i przysięgam, że była to jedna z najgorszych terapii w moim życiu. Mogłam jeść w zasadzie tylko trzy produkty, bo zapach, konsystencja i smak wszystkich innych powodował nudności. Uznawszy jednak, że nie można przeżyć tygodnia na samych płatkach z mlekiem, inteligentnie zabrałam się za testowanie krakersów.
Sunbites z pomidorem i bazylią okazały się dziwnym mącznym ulepkiem, za to szczodrze obsypanym przyprawą. Jedząc je czułam wyłącznie proszek i z każdym kęsem utwierdzałam się w przekonaniu, że jest to sos boloński lub pomidorowy z torebki. Niewątpliwym plusem okazał się rozmiar i chrupkość płatków, które tuż po konsumpcji oceniłam na 4/6. Z perspektywy czasu wiem jednak, że nie kupię ich nigdy więcej, bo kojarzą mi się wyłącznie z chorobą i ówczesnymi dolegliwościami. Moja recenzja Sunbites nie może być zatem obiektywna. Naturalnie i tak by nie była, jak to na recenzję przystało, ale chodzi o coś innego… sami rozumiecie. Zanim otworzę kolejną paczkę, będę z góry uprzedzona do jej zawartości. To przykre, bo kolejne trzy smaki czekają, a po degustacji wersji z jabłkiem wiem, że cieszyć się nimi będzie ktoś inny.
Po otwarciu Sunbites z jabłkiem doznałam rozczarowania, choć w zasadzie nie miałam względem nich żadnych konkretnych oczekiwań. Jeśli próbowaliście kiedyś pełnoziarnistych herbatników (do kupienia m.in. w Lidlu), to możecie sobie wyobrazić, że owocowe Sunbites są dokładnie tym samym. Ciemnym, mało słodkim, cienkim i dziwnym ciastkiem, w którym ktoś dodatkowo zatopił trudne do pogryzienia i włażące w zęby kawałki jabłka (dżemu jabłkowego?). Kilka pierwszych listków porządnie mnie zniesmaczyło, ale postanowiłam dać im drugą szansę. Z racji, iż są to herbatniki, zaparzyłam herbatę i zaczęłam je w niej maczać. Owszem, stały się lepsze. Z niezjadliwych awansowały na zjadliwe, ale nadal nie smaczne. Namakały długo – dłużej niż pszenne, niski poziom słodkości dało się znieść, bo doszedł posmak herbaty, a i jabłka przestały włazić w zęby, bo dżemor nieco rozmiękł. W pewnej chwili pomyślałam nawet, że przyznam im 4 chi, ale potem wyzerowałam paczkę, a entuzjazm zniknął wraz z ostatnim okruszkiem.
Moja decyzja dotycząca oddania reszty Sunbitesów jest silna i nic jej już nie zmieni. Wcześniej zapewne otworzę paczki i odsypię po kilka listków do miseczek, żeby mieć rozeznanie. Bo mimo, że nie smakują, że odrzucają, że męczą i dręczą, to po prostu muszę wiedzieć, jaki mają smak. Ale na tym koniec.
Ostatecznie przyznaję więc całej serii – być może zaniżone i krzywdzące – 2 chi, a to z prostej przyczyny, że czuć w nich mąkę, nie umywają się do chipsów (na co liczyłam), a już na pewno nie przypominają krakersów ani herbatników. No i są bolesnym wspomnieniem antybiotykowej kuracji. Po zjedzeniu całej paczki było mi źle i żałowałam za grzechy niczym ortodoks. Sorry, Sunbites, never again!


Nazwa: Sunbites wielozbożowe krakersy/herbatniki
Opis: jak wyżej, w zależności od wersji (słona/słodka)
Producent: Frito Lay Polska
Wartość energetyczna na 100 g: pomidor i bazylia – 457 kcal; papryka z ziołami – 456 kcal; wiosenne warzywa – 458 kcal; z jabłkiem – 376 kcal; z owocami leśnymi – 378 kcal.
Wartości odżywcze i skład: na przykładzie Sunbites z jabłkiem do zapoznania się na zdjęciach powyżej (w razie potrzeby mogę też wrzucić zdjęcia pozostałych, tylko dajcie znać, póki mam je w domu)
Waga: 100 g
Upolujesz w: w zasadzie każdy sklep spożywczy
Cena: bez promocji ok. 4 zł
Ocena: 2 chi – dla całej serii
Na pocieszenie (chyba własne) mam jednak dobrą nowinę, gdyż wczorajsze poszukiwania pistacjowego Riso – które skądinąd znowu się nie powiodły – przyniosły mi cztery nowe zdobycze. No dobra… nowych smaków cztery, ale produktów aż osiem, bo jak zwykle złamałam swoją zasadę „nowości kupuję po jednej”. Wciąż się zastanawiam, po co właściwie ta zasada, skoro i tak nigdy jej nie przestrzegam. Potem ktoś mi zarzuci, że jestem kobietą bez zasad i co mu odpowiem? Z drugiej strony czyż nie przyjęło się, że „zasady są po to, żeby je łamać”? Najwyraźniej „jestem hardkorem” i lubię żyć na krawędzi. Kupując osiem jogurtów zamiast czterech. Tak, to ma sens.
A oto zdjęcie zdobyczy – Jogobella w edycji limitowanej, sztuk cztery. Seria inspirowana Ameryką i amerykańskimi gustami kulinarnymi. W jej skład wchodzi: Blueberry Muffin, Cherry Muffin, Mandarin Cheese Cake i Apple Pie (a gdzie masło orzechowe?!). W środku pływają kawałki ciastek, których w jogurtach nie lubię, ale co tam… te na pewno będą inne! (Nadzieja matką głupich). Wszystkie mają po 108 kcal w 100 g, a kubek to 150 g. Reszta w recenzji, która będzie tak szybko, jak szybko uda mi się spróbować każdego smaku (co może nie nastąpić superszybko, bo ostatnio przydarzyły mi się zakupy, a że nie potrafię przejść obojętnie obok działu z jogurtami, to moja lodówka obecnie promieniuje nabiałem).
Pozdrawiam jogobellowo, bo boję się sunbitesowo.
Bleeeh! Sunbites są paskudne i nie lubię tego wynalazku. Nie ma to jak zwykły solony krakers albo taki z chilli <3
Te jogurty tez kupiłam, każdy smak ale jeszcze nie jadłam :)
Za krakersami nie przepadam, ale Laysy z pieca zdarza mi się chrupnąć :)
Widzę, że te jogurty trafiają do koszyków wielu blogerów. ;)
Cieszę się, że trafiłam na Twoją recenzję, bo chciałam kupować Sunbites, ale póki co lepiej się wstrzymam. ^^
Dobra decyzja :D Oszczędź swoje biedne kubki smakowe.
Sunbites absolutnie nie kuszą mnie. Zawsze o nich myślałam jak o przesuszonym chlebie posypanym chemią, a ja koniem nie jestem aby jeść suchy chleb i jeszcze tyle za to płacić ;D
Jadłam wersję Apple Pie i chociaż mam zdjęcia i zapisane wrażenia smakowe to jakoś ten jogurt był taki nijaki, że nie za bardzo chcę mi się pisać notki
Ja też zjadłam dzisiaj jeden z jogurtów, właśnie Apple Pie, i muszę powiedzieć, że smakuje jak zwykłe pieczone jabłko, tylko nie ma w nim rodzynków :/
Recenzja będzie dopiero wtedy, jak spróbuję wszystkich. Nie chce mi się „rozmieniać na drobne”.
mwahahaha to się teraz wyjaśniło czemu smak jabłkowy wycofali :D Pamiętam, że może wspaniałe nie były, ale i tak bardzo mi smakowały ^^ Ale i tak najbardziej kocham wytrawne smaki :)
Serio wycofali? I dobrze :D