Płatki do mleka to produkt, który spożywam każdego ranka. Standardowa paczka starcza mi na mniej więcej sześć dni, więc w ciągu miesiąca próbuję pięciu różnych wariantów smakowych, nierzadko od konkurencyjnych firm (poza czasem, kiedy zakochuję się w jakichś konkretnych i kupuję je sto razy z rzędu). Raz są to płatki błonnikowe, innym razem kukurydziane, a jeszcze innym słodkie i niewnoszące zbyt wielu pozytywnych aspektów do mojego życia zdrowotnego. Z racji jednak, że oglądam je najczęściej ze wszystkich produktów spożywczych, zadziwia mnie fakt, że dotąd nie pomyślałam o ich zrecenzowaniu. Dumałam i gimnastykowałam się przed sklepowymi półkami, żeby znaleźć dla was coś pysznego i wyjątkowego, a wystarczyło otworzyć domową szafkę. Jak mogłam na to nie wpaść!
Nie, to nieprawda. To znaczy prawda, ale nie do końca (czyli jednak nieprawda). Wcale nie jest tak, że nigdy na ów pomysł nie wpadłam. Po prostu w chwili, w której przyszedł mi do głowy, szybko go odrzuciłam. Nie chciałam któregoś dnia zapomnieć o założeniach i pójść w złą stronę, czyli zacząć recenzować dokładnie wszystkiego – od kotletów i ziemniaków aż po wodę z kranu (co ogólnie nie jest złe, po prostu nie pasuje do mojej koncepcji bloga). Czynnikiem, który ostatecznie przekonał mnie do zrobienia wyjątku, był podejrzany smak płatków, o których mowa w dzisiejszej recenzji. A więc zaczynajmy.
Mlekołaki Zwijaki Cinis
Niecały miesiąc temu wybrałam się na spacer po osiedlowych dyskontach (zawędrowując także do położonego niewiele dalej Tesco), by kupić nieznane mi dotąd płatki – odpowiedniki powszechnie lubianych… i rozczarowujących na całej linii wyrobów śniadaniowych Nestle (poza Corn Flakesami, te nie mają sobie równych!). W Biedronce i Lidlu wybrałam standardy – podróbki Cookie Crisp, Cheeriosów i innych, a w nie tak odległym Tesco trafiłam na promocję płatków Lubelli, której póki co próbowałam wyłącznie kukurydziaków (vel rozmiękłych w mleku buł – nie polecam). Oszczędziło mi to czasu na zastanawianie się, który z produktów marki własnej Tesco nie zabije mnie na miejscu. Mlekołaki Zwijaki Cinis okazały się zakupem wystarczającym (do przetestowania, nie do samobójstwa).
Jak informuje producent, jest to nowość wśród Mlekołaków, które od dawna spotkać możemy w paru innych smakach i kształtach, m.in. cynamonowych gwiazdkach. Tym razem nie dostaliśmy jednak żadnych oklepanych form z dalekiego kosmosu, ale leciutkie, nadmuchane „ślimaczki” czy zawinięte skórki od chleba (nie uwierzę, że nigdy nie zawijaliście skórek po zjedzeniu wnętrza kromki!). Lubella zachwala, że Mlekołaki są „źródłem takich witamin jak: C, Niacyna, Kwas Pantotenowy, B6, B2, B1, B12 i Kwas foliowy”. „W połączeniu z mlekiem są pysznym śniadaniem dla twojego (mojego?) dziecka, a dla ciebie (znowu chodzi o mnie?) oszczędnością czasu” – to wszystko nadal słowa producenta. Resztę stanowią zapewnienia o gwarancji jakości, do której utrzymywania dokłada się oczywiście najwyższych starań (bla bla). Małe opakowanie zawiera 250 g płatków i 387 kcal w każdych stu (gramach oczywiście). Rysunek na przodzie sugeruje produkt dziecięcy, co przy kasie wywołuje lekkie poczucie winy, pewną dozę dystansu czy zakłopotania (jak przy zakupie gerberków), a podczas jedzenia gwarantuje dyskomfort psychiczny i skonsternowanie. Bo czy mamy prawo pochrupywać coś, co nie jest przeznaczone dla nas, a do tego bezczelnie wystawiać ocenę?*
Dziś mija trzeci dzień od otwarcia Mlekołaków Zwijaków Cinis, a zatem zrobiłam trzecie podejście do ich konsumpcji. I, kurczę, nie wiem! Dwa poranki wcześniej, kiedy otworzyłam paczkę, poczułam delikatny zapach cynamonu, ale jakby w połączeniu z czymś innym… może plastikiem? Szybko się przekonałam, że zapach ów jest odzwierciedleniem smaku. Po pierwszej łyżce nieco się skrzywiłam, choć wcale nie z obrzydzenia, raczej z niemożności określenia, czy w tej sytuacji wolno mi splunąć częściowo pogryzionymi płatkami z mlekiem prosto na klawiaturę (niee, oczywiście, że nie jem przy laptopie), czy raczej przełknąć i powiedzieć, że mi smakowało. Ostatecznie (i z miłości do laptopa) wybrałam tę drugą opcję, choć tylko połowicznie, bo bez określania poziomu zadowolenia. Śniadanie dokończyłam i nawet udało mi się przeżyć. Płatki były o wiele mniej słodkie, niż przypuszczałam – w zasadzie prawie w ogóle, za to wyraźnie cynamonowe i jakby tłuste. Cynamon odpadał od nich i brudził wszystko – oblepiał łyżkę, osiadał na miseczce i ustach. Powierzchni płatków trzymał się z pomocą tego tłustego-nie-tłustego czegoś. I jak na początku przygody ze Zwijakami Cinis nie wiedziałam, co o nich sądzić, tak pierwsze śniadanie zakończyłam z podobnymi wnioskami, a raczej ich brakiem.
Nadszedł jednak drugi dzień i drugie do cynamonowych Zwijaków podejście. Warto zaznaczyć, iż obiecałam sobie, że jeśli nadal będą napawać mnie lękiem i budzić poczucie niepewności, oddam je rodzinie (taka to ze mnie kochana córka). Decyzja nadeszła szybciej, niż się spodziewałam. Nalawszy do miski mleka i nasypawszy płatków odkryłam, że choć nie są one „klasycznie” smaczne, to nie mogę ich nie zjeść – więcej nawet, ja je muszę zjeść. Gdybym była moim dziadkiem, pewnie wysnułabym teorię, iż Lubella dodaje do swoich produktów narkotyki, tak jak producent Kitekata (nie Kit Kata!) do kociego jedzenia, przez co konsumenci pchani narkotycznym głodem decydują się kupować ich produkty do końca życia (względnie zmuszają do tego swoich właścicieli, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kupującego własny pokarm kota, za to żądającego go – nie raz). Bo, jak by nie patrzeć, właśnie tak działają pozwijane cynamonowe Mlekołaki.
Ostatecznie, czyli w dniu trzecim, wyszło na to, że w podsumowaniu nie tylko nie skrytykuję nowych płatków Lubelli (którymi – przypominam – dwa dni wcześniej byłam bliska splunąć na klawiaturę), ale jeszcze je polecę. W końcu któż by się oparł mlecznej zupie z dodatkiem, który oblepia połowę twarzy i wywołuje poczucie zagubienia z powodu niemożności zidentyfikowania drugiego głównego składnika (pierwszy to cynamon, gwoli ścisłości)? Tym oto sposobem Zwijaki Cinis otrzymują 5 chi, a ja idę popatrzeć przez okno na kołysane wiatrem korony drzew, posłuchać szumu, uspokoić się nieco i spróbować zrozumieć, co tu właściwie zaszło.
* To kwestia sporna, nierozstrzygalna. Filozofowie głowią się nad nią od wieków.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Dopisek: Kurczę, mam gdzieś powiewające drzewa, może to ten mix różnych mąk tak dziwnie smakuje? Albo zamiast pszennej komuś się sypnęło kokainy, amfetaminy albo jakiejś innej „iny”, która uzależnia? To całkiem prawdopodobne, choć o wiele bardziej przekonuje mnie hipoteza, że po prostu zamieniam się w mojego dziadka.
Pozdrawiam cynamonowo (machając do was skórką od chleba na podobieństwo unoszonej przez wiatr wierzbowej witki).
Chyba jeszcze nie doszłam do siebie.
Sorry.
Jeszcze nie spotkałam się z tymi płatkami! Narobiłaś mi na nie smaka :)
Próbuj – kto nie próbuje, nigdy się nie dowie (ale przynajmniej przeżyje).
No nie, teraz ciężko mi się zdecydować czy mam na nie ochotę, czy jednak nie. :D
Uwierz mi, że ja też (i wciąż) nie mogę się zdecydować, czy wysłać do Lubelli list z prośbą o wycofanie serii, czy biec do sklepu po zapas na najbliższy rok :P
Uwielbiam Cini Minis (w wersji na sucho mmm, coś pięknego) i tak się zastanawiam… jak to będzie z tymi. W sumie, jakoś mi się w oczy nie rzuciły, ale jak znajdę jakiekolwiek cynamonowe od Lubelli, to na pewno kupię.
Ja właśnie Cini Minis tak sobie, ale te pokochałam przez ich dziwność i specyficzność.