Nickal, batonik twarogowy Pokusa: kokosowy, creme brulee

Czasami zastanawiam się, co jest gorsze: człowiek, który traktuje dom jak hotel, przez co jego rodzina miałaby problem z podaniem policji rysopisu, gdyby przypadkiem zaginął, czy może jednak człowiek, którego siłą nie da się z tego domu wyciągnąć, a na dłuższe wypady do miasta daje się zwabić wyłącznie hasłem zakupy.

Szczęśliwie myśli te nie goszczą w mej głowie zbyt długo, gdyż na co dzień jestem wielce zajętą osobą. Jeśli akurat nie śpię, to albo piszę coś nowego na bloga, czytam książkę, względnie oglądam film, albo jestem w drodze na/z zakupów. I w zasadzie mógłby mnie lekko zmartwić fakt, iż takim wyznaniem stawiam się w pozycji anonimowego zakupoholika, ale w związku z tym, że większość z was zna moje imię (część nawet nazwisko), a już na pewno każdy zna twarz (jeśli nie, proponuję przesunąć wzrok nieco wyżej), żaden ze mnie anonim, więc podobne diagnozy mi nie grożą. Mogę zatem spokojnie wracać do pisania o zakupach, z których właśnie wróciłam. Poza tym umówmy się… to nie Ameryka. Tu nie wysyłają na cotygodniowe spotkania grupowe, gdzie pocieszana i trzymana za ręce przez współuczestników musiałabym patrzeć (przez łzy), jak terapeuta przecina moje karty płatnicze na pół. Takie rzeczy tylko za wielką wodą (za dużo filmów, za dużo filmów).

Główny winowajca braku środków na koncie [fot. Polycart (Flickr)]

Porzućmy teraz horror i przejdźmy do obyczajówki, gdzie sobotnie zakupy to przyjemność obowiązek zwyczaj wszystkich Kowalskich, którzy rankiem ładują się do auta i jadą do najbliższego hipermarketu. No, powiedzmy, że mniej więcej tak to wygląda. W mojej opowieści musicie tylko podstawić inne nazwisko w miejscu Kowalskich (nie musicie kasować pierwszej litery, będzie prościej), a najbliższy hipermarket zamienić na najdalej położony sklep w mieście (jak zwykle przesadzam, choć warto pamiętać, w każdej bajce jest ziarno prawy). Tak odległy, że gdyby zbliżała się noc, po wyjściu z tramwaju diabeł powiedziałby bohaterce opowieści dobranoc (a tak ograniczył się do dzień dobry).

Żeby jednak nie wyszło, że narzekam, od razu rozwieję wszelkie wątpliwości: uważam, że ponad czterdzieści minut jazdy w każdą stronę absolutnie się opłacało, jako że w chwili obecnej jestem bohaterka jest szczęśliwą posiadaczką wielu pyszności, w tym pistacjowego Riso i paru innych, o których nie będę pisać, bo taka to ze mnie tajemnicza kobieta. A poważnie mówiąc, powstrzymuję się tylko dlatego, że zamierzam w najbliższych dniach dodać recenzje owych produktów, a nie chcę słyszeć dobiegających zza monitora jęków: przecież miało być dzisiaj coś innego. Jedynym produktem, o którym mogę powiedzieć coś więcej już teraz, jest baton twarogowy w liczbie dówch sztuk. Ale to już w nowym akapicie.

Nieleczony zakupoholizm prowadzi do wykształcenia się macek, które łapczywie naładają towar do koszyka, podczas gdy my spokojnie idziemy alejką i nawet o tym nie wiemy [fot. Polycart (Flickr)]
Nieleczony zakupoholizm prowadzi do wykształcenia się macek, które łapczywie ładają towar do koszyka, podczas gdy my spokojnie idziemy alejką i nawet o tym nie wiemy [fot. Polycart (Flickr)]

Tak, nowy akapit zawsze w cenie. Niech więc będzie, że teraz przedstawię wam prawdziwego bohatera (-ów) dzisiejszego wpisu: batona twarogowego Pokusa, który dostępny jest w czerech smakach: waniliowej i mlecznej, ale również kokosowej i creme brulee. Wybrałam tylko dwa – te najciekawsze – ale ciii, spokojnie, wcale nie oznacza to, że zwariowałam (czy raczej wyzdrowiałam psychicznie), po prostu wszystkie jogurty i niejogurty, które kupiłam, mają niepokojąco krótki termin przydatności do spożycia, w związku z czym w najbliższych dniach zamieszkam w lodówce, skąd będę dodawać nowe wpisy, jeśli tylko nie zamarzną mi palce. I jeśli do lodówki dociera Internet… W sumie w reszcie mieszkania jest, to i tam powinien dosięgać. O to jednak będę się martwić później, teraz wróćmy do batona. Jak wspomniałam – data niebezpiecznie bliska, więc musiałam dokonać wyboru. Waniliową wersję już jadłam, tyle że pod nazwą Magija (polecam – prawdopodobnie któregoś dnia zrobię recenzję), mlecznej może jeszcze spróbuję, ale kokosowa i creme brulee… istny Dzień Dziecka w środku (pod koniec) września. Decyzja była oczywista.

Pokusa1

Zanim jednak przejdę do tego, co interesuje was najbardziej, przedstawię parę ciekawostek związanych z marką odpowiedzialną za egzystencję omawianych batonów.

Nickal – bo tak się nazywa – ma swoją siedzibę w Warszawie i szczyci się tym, że dba o Polaków i pilnuje, by jej wyroby były dostępne w najbliższych sklepach, tuż obok naszych domów. Jakkolwiek piękne nie brzmiałyby te zapewnienia, kiedy zetkniemy się z nimi monitor to face, odechce nam się żyć. Przemilczę już sprawę paskudnego logo firmy, ale jej strona internetowa to graficzne piekło („grafik płakał jak projektował”). Ponadto znajdziemy na niej takie informacje jak: „Nickal sp. z o.o. jest prężnie rozwijającą się spółką ze sto procentowym Polskim kapitałem prywatnym która specjalizuje się na wyprodukowaniu i importowaniu produktów delikatesowych” – serio? Pisała to Ivona czy jej dziecko z Google translatorem? A może to kwestia wyrazu szacunku wobec Polski i jej mieszkańców, żeby z wielkiej litery pisać nawet przymiotniki?

nikcal logo
Zbyt długie patrzenie może powodować koszmary senne

Jeśli do tej pory nie zwątpiliście, czytajcie dalej: „Unikalność oferowanych produktów różnorodni Twoje codzienne menu i pozwała doświadczyć wyjątkowe smaki”, „Ścisła współpraca z naszymi partnerami wspomaga wspólnemu rozwoju w oparciu o rzetelność i lojalność”. Kiedy ja już się zastanowić i dowiedzieć, kto to pisać, może znaleźć czas, żeby zjeść zakupione batoniki. I może lepiej przestać już czytać i zabrać się za jeść te batoniki, bo od dalej czytać zacząć mnie jeszcze boleć głowa.

Pokusa kokosowa

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to beznadziejne opakowanie, które rwie się jak stare gacie po tacie. Podobnie jest z trwałością samego batonika. Jak widać na zdjęciu, podróż w torebce zrobiła z nim swoje, ale nie można zwalić na nią wszystkiego. Po porządnym zmrożeniu w lodówce Pokusa nadal rozpadała się na części, uniemożliwiając cywilizowany sposób konsumpcji. W smaku okazała się słodka, w konsystencji zwarta i tłustawa, a przez dodatek wiórków (twardych niczym kawałki spiłowanego drewna) niejednolita. Jedyne, co działa na korzyść batonika, to smaczna, choć łatwo odpadająca i rozpuszczająca się w palcach polewa czekoladowa.
Według mnie po tę wersję Pokusy nie warto sięgać, a już na pewno nie warto jechać dla niej na drugi koniec miasta. Jaki producent, taki baton (choć ten drugi chyba jednak lepszy, bo jak sobie przypomnę stronę internetową…).

Pokusa2Opis: Batonik twarogowy o smaku kokosowym.
Wartość energetyczna na 100 g: 356 kcal (i 135 kcal na sztukę)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 12,6 g; węglowodany 28,8 g; tłuszcze 21,2 g.
Skład: 80% masa twarogowa (56% twaróg, cukier, dodatek kokosowy 12,5% (cukier, woda, kokos 20% (syrop glukozy i fruktozy, tłuszcz roślinny, gellan zagęszczacz, substancja aromatyczna), wiórki kokosowe 6,3%, masło, śmietanka)), polewa czekoladowa 20% (cukier, hydratyzowany olej roślinny, miazga kakaowa, kakao w proszku 4%, serwatka w proszku, lecytyna sojowa emulgator, substancja aromatyczna).


Pokusa creme brulee

Pokusa5Zanim przejdę do opisu walorów smakowych, wrócę na chwilę do strony internetowej firmy Nickal, gdzie wyczytać możemy, że opcja Creme Brullee (sic!) to: „Kawowy smak który doskonałe posuje do porannej kawy”. Po pierwsze: najwyraźniej mam wielkie szczęście, gdyż do mojej porannej kawy nikt nie pluje, nie smarka ani nie posuje. Po drugie: nie ma to jak zagryzać kawę kawowym batonem. To jakby jeść chleb z chlebem albo makaron z makaronem – opcja nie do odrzucenia. A teraz przejdźmy do opisu batonika.
Polewa czekoladowa, ponownie, w smaku bardzo sympatyczna, choć znów odpadała i rozpływała się w palcach, jak nastolatka pod spojrzeniem swej pierwszej miłości. Jeśli chodzi o środek batona, to nie do końca wiem, czym jest krem brulee, ale po smaku batona wnoszę, że nie ma nic wspólnego z kawą, raczej ze wspomnieniem albo tęsknotą za karmelem. Ponadto z racji, iż w tej wersji nie występują wiórki (i dobrze), konsystencja jest jednolita i jedwabista, a twaróg słodszy.
Podsumowując: znów nie było rewelacji. Lepiej, bo bez wiórków, ale jedzenie jakiejkolwiek wersji Pokusy jest dosłowną brudną robotą. Wszystko się klei, a dookoła leżą kawałki połamanej czekolady. Szkoda zachodu dla takiego średniaka. To rodzaj pokusy, której nie warto ulegać.

Pokusa3Opis: Batonik twarogowy o smaku krem brulee.
Wartość energetyczna na 100 g: 342 kcal (i 130 kcal na sztukę)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 12,5 g; węglowodany 29,2 g; tłuszcze 19,4 g.
Skład: 80% masa twarogowa (56,8% twaróg, cukier, śmietanka, masło, dodatek krem brulee 5% (syrop glukozy i fruktozy, cukier, woda, mleko skondensowane z cukrem 10%, tłuszcz roślinny, karmelizowany syrop cukrowy, barwnik karmel, zagęszczacz pektyna, wanilina)), polewa czekoladowa 20% (cukier, hydratyzowany olej roślinny, miazga kakaowa, kakao w proszku 4%, serwatka w proszku, lecytyna sojowa emulgator, substancja aromatyczna).


Pokusa6Dane zbiorcze:
Nazwa:
Pokusa
Producent: „wyprodukowane w UE dla Nickal Sp. z o.o.”
Waga: 38 g
Upolujesz w: Carrefour, MarcPol
Cena: 1,99 zł

skalachi_3Ocena: 3 chi
(dla tych dwóch smaków z serii)


Pokusa7
Kokos
Pokusa8
Creme Brulee

Jak widzicie, drogie dzieci, ta oto bajka kończy się morałem: Nieważne, jak wielką dumę czujecie w związku ze swoimi zakupami dokonaniami, nigdy nie powinnyście przedwcześnie się nimi cieszyć. Należy bowiem pamiętać, że zanim się przeskoczy, nie mówi się hop, a zanim ogłosi się na blogu wiadomość o przyniesieniu do domu całej torby pyszności, warto najpierw spróbować Pokusy.

Pozdrawiać twarogowo

12 myśli na temat “Nickal, batonik twarogowy Pokusa: kokosowy, creme brulee

  1. Dobrze, że się wstrzymałam – to już druga czytana dziś negatywna recenzja tych batoników. A pistacjowe riso, hm.. też będę kombinować żeby móc go spróbować. :)

    1. Przełam się kiedyś – to tylko 2 zł, a możliwe, że akurat Tobie posmakuje ;> Na wszelki wypadek weź mleczną wersję, tej jeszcze nikt nie próbował, więc jest szansa.

  2. A ja takie cudo pierwsze na oczy widzę! Koniecznie do spróbowania mimo negatywnej opinii bo ciekawość ściska mnie od środka! Kocham twaróg <3

    1. Mnie negatywne opinie też nie zrażają, w końcu każdemu smakuje coś innego. Liczę na przykład, że wstrętne Łatwe Ciacha Delecty okażą się wobec mnie łaskawsze, niż wobec reszty konsumentów :P

      1. Bardzo lubię twaróg a ta czekolada pycha jagodnowy tez pyszny uwazam ze każdy może raz w tygodniu sobie zjeść chociaz jest na diecie to jest pyszny produkt i posiadz

  3. „Szukaj w sklepie obok ciebie” zajebiście, na pewno ich tam nie ma. Asortyment sklepów „obok” mnie znam na pamięć i jedynie nowości mnie zaskakują. No i skąd oni wzięli kawowy smak w batoniku o smaku kremu brulee? Toż to połączenie jaj, śmietany, cukru i skameralizowanego cukru na wierzchu, gdzie w tym kawa? Komuś się pomyliło chyba z tiramisu. Dwie negatywne opinie w ciągu jednego dnia, nie będę duć do Carrefoura (1,5h piechotą w jedną stronę) aby się przekonać czy rzeczywiście to jest tak niedobre, może kiedyś przy okazji.

    1. Zajrzyj na ich stronę (nickal.pl), tam jest dużo więcej takich perełek. Nie wiem, kto ją tworzył i o czym wtedy myślał. Możliwe, że przechodził akurat przez załamanie nerwowe.

    1. Nie, nie – informacje skopiowałam z ich „profesjonalnej” strony :P Creme brulee wygooglowałam sobie już wcześniej, tym bardziej zdziwił mnie fakt, że coś takiego napisali.

  4. Bo mi „dzisiejsze słodycze” za dziwne… Gdzie ja trafiłam? Hyhy. :D

    Hm, te postrzeganie siebie jako… niosących ludzkości przenajznakomitszej strawy, która do naszych sklepów i żołądków wtłoczy… no właśnie. Jedynie niezła polewa to jak na ciekawe smaki batonów twarogowych raczej kiepsko. Tutaj zorientowałam się, jak nasze recenzje się zmieniały na przestrzeni lat. Teraz chorobliwie uwielbiam pisać i czytać o nawet najdrobniejszym szczególe smaku czy struktury. Kiedyś o nich pisałaś tak oszczędnie… ale to dobrze, bo Nickale chyba nie były godne Twojego talentu pisarskiego i tyle.
    Kolejna sprawa to…. nigdy nie posądziłabym batonów twarogowych o to, że mogą występować w takich dziwnych jak na nie smakach.
    W ogóle to nie rozumiem tworu, jakim to jest. Mi to na jedno wielkie (no, w sumie to małe) obrzydlistwo wygląda. Jak ciepłe lody… tylko że nie ciepłe, ale właśnie takie… Fu.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.