Jeśli kiedykolwiek spojrzeliście na opis mojego bloga, to pewnie wiecie, że mieszkam w cudownej krainie, w której oprócz mnie żyją także różowe jednorożce, pod nogami plączą się gromady meksykańskich maluchów (czyt. chihuahua), w rzekach płynie mleko, wodospady ubijają winogrona na czerwone wytrawne, a na drzewach rosną miliony odmian Kit Katów. Nie wiecie jednak, że koniec września i początek października w krainie tej oznacza czas zbiorów, robienia przetworów i chomikowania co najlepszych łakoci na długą i srogą zimę. W tym czasie jednorożce zmieniają kolor grzywy z jasnoróżowej na niemal wiśniową, chi zaczynają kopać podziemne norki, by przygotować się na zimowy sen, a z kitkatowych drzew spadają najpiękniejsze i najbardziej dorodne okazy. Z tych ostatnich zazwyczaj robię dżemy, wypiekam chleby, mielę je na mąkę i ubijam masło. Tego roku postanowiłam jednak zachować kilka sztuk, by móc wam je zaprezentować. Specjalnie wybrałam cztery – każdy z innej bajki, by czytelnik znalazł coś dla siebie.
Nie przedłużając zatem, bo pozostałe słodycze czekają na obróbkę, a chi prosiły o pomoc przy kopaniu norek, prezentuję wam mały zestaw niespotykanych Kit Katów prosto z batonikowych drzewek.
Kit Kat mini Green Tea (Matcha Maccha Chocolate)
Kit Katy o smaku zielonej herbaty, jak podpowiada zdrowy rozsądek, rosną na kitkatowych drzewach zielonoherbacianych. Znajdziemy je wśród liści, z których robiony jest popularny chiński napar, przez co pachną równie intensywnie, co on. Lekko słodko – owszem, w końcu zostały wzbogacone o czekoladę, ale zdecydowanie bardziej wytrawnie, herbaciano. W ich jasnozielonej polewie zatopione zostały ciemnozielone ziarenka będące pokruszonymi liśćmi, co z kolei wyróżnia je spośród stonowanych batoników rosnących na innych drzewkach tego samego sadu.
Do testu zielonej wersji Kit Kata zasiadłam z mieszanymi uczuciami. Prawdę powiedziawszy herbaciany zapach na tyle odstrasza, że w ogóle nie miałam ochoty na konsumpcję i cieszyłam się, że całość waży tylko 12 g. Nie pomyliłam się, myśląc, że aromat będzie odpowiadał smakowi. Batonik okazał się tak mało słodki, że niemal mdły, a do tego dziwny, bo jak można jeść herbatę w formie masy czekoladowej? Nie wiedziałam nawet, czy zdołam go dokończyć, ale jakoś się udało. Podczas konsumpcji z twarzy nie znikała mi jednak kwaśna mina, a także nie przestawałam się martwić, czy w pewnej chwili nie będę musiała wstać z łóżka i biec do toalety. W związku z tym dosłownym seansem grozy zielonoherbacianemu Kit Katowi wystawiam 2 chi, choć jednocześnie muszę przyznać, iż jest na tyle osobliwy, że z chęcią kupiłabym go raz jeszcze, ale w europejskiej wersji Chunky (pielęgnuję moje masochistyczne zapędy).
Waga: 12 g (według internetów 11,3 g)
Kcal na sztukę: 63 kcal (na opakowaniu)
Kcal na 100 g: 557 kcal (własne obliczenia)
Ocena: 2 chi (ze wstążką będącą nadzieją na przyszłość)
Kit Kat mini Strawberry
Po drugiego Kit Kata z testowej serii musiałam się schylić, gdyż w naturalnych warunkach rośnie on na maleńkim krzaczku tuż obok truskawek. W przeciwieństwie do nich batonik pachnie jednak sztucznymi owocami (najbliżej mu do żelków Buziaczków od Fruit-telli, skądinąd bardzo smacznych) lub gumą do żucia. Choć aromat ów z pewnością jest spełnieniem snu małego dziecka, niestety odstrasza osoby, które głową już dawno odrosły od krawędzi stołu. Tak jak poprzednio, w jasnej (jasnoróżowej) polewie batonika znajdziemy ciemne (ciemnoróżowe) kawałki czegoś, tym razem chrupiącego i lekko kwaśnego, co działa na jego korzyść. Niestety, znajdziemy tam również dziwny proszek, jakby niezmielony cukier, który obrzydza jamie gębowej cały produkt. Ponadto Kit Kat jest słodki do granic możliwości, a przygodę z nim można porównać do jedzenia bryłki różowego cukru.
Choć nie krzywiłam się, konsumując, jak w przypadku zielonej herbaty, ponownie wystawiam 2 chi. Tym razem bez szans na ponowny zakup.
Waga: 12 g (według internetów 13 g)
Kcal na sztukę: 70 kcal (wartość znaleziona w Internecie)
Kcal na 100 g: 538 kcal (własne obliczenia)
Ocena: 2 chi
Kit Kat mini Bakeable Pudding
Jeżeli w dzisiejszych czasach jakiś baton ma szansę zostać nazwany innowacyjnym, to tylko Kit Kat Bakeable Pudding. Został on bowiem stworzony z myślą o przygotowaniu w piekarniku, dzięki któremu nabiera chrupiącej skórki (jak ciastko z Mc Donald’s!) i uwalnia nowe smaki. Wystarczy piec go przez pięć minut, by cudownie się zarumienił i roztoczył aromat po całej naszej kuchni. Coś wspaniałego! W momencie, gdy mleczny kolor przechodzi w beżowo-karmelowy, wiemy, że jest gotowy. Na „surowo” smakuje jak zwykła biała czekolada, ewentualnie z dodatkiem karmelu, po przygotowaniu zaś jak prażone orzechy (takie jak na festynach czy przy cmentarzu na pierwszego listopada) albo zatopiona w rozgrzanym karmelu chałwa z bardzo wyraźnym maślanym posmakiem (świeżo upieczone maślane ciastka?). Jest okrutnie słodki, ale to jego zaleta. Pachnie jak karmelowy popcorn – jeśli od czasu jego wprowadzenia byliście w Multikinie, to z pewnością znacie ów zapach. Lekko duszący i przytłaczający, ale jednocześnie kuszący i słodki. Aż szkoda, że baton jest taki mały, bo po zjedzeniu ma się ochotę na więcej.
Z czystym sumieniem przyznaję mu 5 chi ze wstążką, a jeżeli w przyszłości będzie mi dane spróbować większego lub większej ilości pod rząd i nadal będę tak zachwycona, zmienię na 6 chi.
Waga: 12 g (według internetów 11 g)
Kcal na sztukę: 64 kcal (wartość znaleziona w Internecie)
Kcal na 100 g: 581 kcal (własne obliczenia)
Ocena: 5 chi (i wstążka)
Kit Kat mini Dark (Otona No Amasa)
Gdybym miała kierować się opakowaniem wyglądającym jak pudełeczko z ekskluzywnego sex shopu, zapachem najcudowniejszej gorzkiej lub deserowej czekolady, a także nazwą tego Kit Kata (Otona No Amasa oznacza „słodycz dla dorosłych”), od razu przyznałabym mu 6 chi i zakończyła test. Jednakże w życiu nic nie jest takie, jakim się wydaje (poza rzeczami, które z całą pewnością są). Weźmy na przykład takiego Kit Kata Dark… smakuje dobrze, jeśli jeść go w całości (jak Grześki w deserowej czekoladzie, Prince Polo albo coś w tym rodzaju), ale kiedy ugryziemy samą czekoladę… fuj. Nie tylko przywodzi na myśl koszmar dziecięcych lat*, czyli wyrób czekoladopodobny, ale również przypomina go w konsystencji. Ma w sobie te same ziarenka (cukru?) co pozostałe mini Kit Katy, szczególnie zaś wersja truskawkowa. Paskudztwo! Całość szybko pogryzłam i przełknęłam, bo tylko w ten sposób nadawała się do jedzenia i wydawała smaczna.
Nie ukrywam, że ciemnemu Kit Katowi bardzo chciałabym przyznać 4 chi, ale jak pomyślę o jakości polewy… brrr! Pomimo tortur, jakie mi zafundował, stwierdzam jednak, że – tak jak w przypadku zielonej herbaty – z chęcią spróbowałabym wersji Chunky. Jeśli kiedyś na nią trafię, na pewno kupię i może nawet zmienię ocenę. Do tego czasu baton musi się zadowolić marną trójeczką.
* Dotyczy wyłącznie ludzi „starszej daty”, czyli będących dziećmi jeszcze w XX wieku (tak, on naprawdę istniał i nie, nie żyły wtedy dinozaury), a dokładniej: będących dziećmi przez trochę więcej niż trzy ostatnie lata XX wieku. „Późniejsze dzieci” mogą niestety (stety! – nie macie czego żałować) nie znać smaku wyrobu czekoladopodobnego.
Waga: 11-12 g (według internetów 11,6 g)
Kcal na sztukę: 64 kcal (na opakowaniu)
Kcal na 100 g: 551 kcal (własne obliczenia)
Ocena: 3 chi
Dane zbiorcze:
Wartości odżywcze: nieznane
Skład: nieznane
Producent: Nestle
Upolujesz w: tylko kraina jednorożców (noo… może jeszcze Allegro)
Cena: bezcenne (ewentualnie 2 zł/2 sztuki + 8 zł przesyłka, ale uwaga! – przemytnicy czasem krzywdzą unicorny, które na co dzień pilnują kitkatowych drzewek)
Pozdrawiam machając dłonią brudną od kopania chilich norek.
Zaciekawił mnie ten o smaku herbacianym, szczególnie że lubię zielona herbatę. :)
Ja też lubię zieloną herbatę, a mimo tego miałam z nim problem.
To kiedyś tam przy okazji zerwij mi z drzewka jakąś ładną sztukę, spróbuję i ocenię. :>
Ok, ale to dopiero za rok, bo w tej chwili jest już po zbiorach i wszystkie wolne sztuki przerobiłam na masło :(
KitKat to mój ukochany batonik ale te wersje z Japonii mnie przerażają :D
Mnie też przerażały. I nie z Japonii, ino z krainy jednorożców! :P
Takich kit katów nawet na oczy nie widziała, ale to chyba dlatego, że jestem człowiekiem „starej daty”. Szczerze mówiąc, te nowe wynalazki zupełnie do mnie nie przemówiły, chociaż tradycyjny kit kat jest całkiem ok.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
Ja tam lubię nieznane krainy. Gdybym któregoś dnia trafiła na Kit Kata o smaku mielonego mięsa, pewnie też bym zjadła ;)
Moje doświadczenia ze słodyczami o smaku zielonej herbaty pozwoliły mi stwierdzić, ze NIGDY WIĘCEJ. Herbatę wolę pić, dziękuje bardzo. Ten słodko-trawiasty-mdły posmak na zawsze pozostanie w mej pamięci.
Po truskawkową wersje nawet bym nie sięgnęła, aż takich ciągot masochistycznych nie mam.
Zainteresował mnie puddingowy Kitkat, mimo posmaku chałwy, ale samo podpiekanie wydaje się fascynujące.
Ostatniego miałam szanse kupić ale był tylko w większych opakowaniach, a jako, że już wtedy miałam poważne obawy, że nie dopnę torby podróżnej odpuściłam sobie. Widzę, że dużo nie straciłam
W większych opakowaniach <3
Dobrze, że przeczytałam Twój komentarz tak późno, będę miała cudowne sny :D
<3 znalazłam, ale kompletnie nie pamiętałam tej recenzji! Albo przeoczyłam, albo lecytyna przestała na mnie działać :D
Haha. Taki wiek, kochana, taki wiek.
Spróbowałam KitKat Matcha i o ile zapach nie budził większych zastrzeżeń, tak smak to już tragedia. To smakuje mi sianem.
Muszę kiedyś kupić tę żabkową wersję, bo zapewne właśnie ją masz na myśli. Trochę szkoda mi kasy na przeciętny produkt. Czekam na promocję.