W planowaniu zakupów doszłam do perfekcji. Za każdym razem, gdy wychodzę do sklepu, zabieram ze sobą listę, skrupulatnie ją realizuję i nie mam najmniejszego problemu z opieraniem się promocjom. Podejrzewam, że nawet gdybym zraniła się w rękę, a przy kasie leżałyby plastry, nie wzięłabym ich, jeśli nie znalazły się wcześniej na karteczce. Albo jakbym umierała z pragnienia. Nie ma wody na liście – nie będziesz piła! Po takim wyznaniu ktoś mógłby pomyśleć, że zostałam wychowana w sadomasochistycznej rodzinie, ale nie, raczej była ona normalna (bo to normalne, że mama biega po domu w skórze z pejczem w ręku, prawda?).
Są jednak dni, w których mój zakupoholizm postanawia pożyć własnym życiem, wyswobodzić się z ograniczających ram człowieczego ciała i trochę zaszaleć. A ja mu na to z przyjemnością pozwalam, bo posiadanie paru nowych rzeczy, które wcale nie są nam aż tak (albo zupełnie) potrzebne, jest całkiem sympatyczne. Szczególnie, gdy rzeczy te są słodyczami w kolorowych opakowaniach albo fajnymi gadżetami, z którymi nie można zrobić absolutnie niczego pożytecznego (przykład: Stikeez z Lidla). Ostatnie takie wyswobodzenie konsumpcjonistycznych sił miało miejsce w sobotę i trwało aż do niedzieli. Nie, nie w takim sensie, że poszłam na zakupy w sobotę rano, a wróciłam w niedzielę wieczorem ostatkiem sił ciągnąc za sobą ważące tonę reklamówki (chociaż to byłby dobry tytuł: 1:0 dla zakupoholizmu, czyli jak wyszłam do sklepu w sobotę rano, a wróciłam w niedzielę wieczorem). Aż tak źle ze mną nie jest (nic straconego, jeszcze wiele lat przede mną). Po prostu małe zakupy przydarzyły mi się i w sobotę, i w niedzielę, obejmując dużo różnych sklepów, z których brałam po trochu, by żaden się na mnie nie obraził. Poważnie, kłótnia z ulubionym supermarketem to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.
Teraz zaś, by wyciszyć i ukołysać do snu resztki pobudzonego jeszcze zakupoholizmu, przedstawię wam rzeczy, które upolowałam i niczym ranną zwierzynę przytargałam do domu. Każdą opatrzę krótkim komentarzem, a jeśli kiedykolwiek napiszę o nich z osobna (co zapewne zrobię), to wtedy podam więcej szczegółów. Enjoy!
1. Corn Flakes firmy Nestle
Co to? Co to? Coś nowego? A niee, to tylko kukurydziane płatki. Pudło! Właśnie, że nowość, bo Nestle postanowiło – na amerykańską modłę – zadbać o glutenowych alergików (dlaczego miałam ochotę napisać alkoholików?) i zmienić swoją serię najbardziej popularnych, klasycznych wręcz płatków, zabierając z nich gluten, a przy okazji zmniejszając nieco kaloryczność (nieco = z 382 kcal/100 g na 380 kcal/100 g). Gramatura, kolory, czcionki – wszystko to zostało, jak było. Zmienił się wyłącznie skład i to dość znacząco. Dla porównania:
1) stary: grys kukurydziany (98,6%), cukier, sól, glukoza, ekstrakt słodowy jęczmienny, regulator kwasowości: fosforany sodu. Plus witaminy.
2) nowy: grys kukurydziany (98,6%), cukier, sól, cukier brązowy, syrop cukru inwertowanego, melasa cukru trzcinowego regulator kwasowości: fosforany sodu. Plus witaminy.
Czy jest zatem możliwe, iż – zgodnie z obietnicą producenta – smak pozostał ten sam? Mam nadzieję, bo nie uśmiecha mi się szukać nowego ideału płatków kukurydzianych tylko dlatego, że ktoś jest uczulony na gluten. I nie chcę tu wyjść na nieczułą, po prostu myślę, że firma mogła wprowadzić jeden produkt dla glutenowców, drugi dla reszty. A może przedwcześnie się stresuję? Przekonam się o tym za pół paczki (bo tyle mi jeszcze zostało ze starych). Obym nie musiała wtedy przeklinać Nestle.
Upolowane w: Tesco
Waga: 600 g
Kcal: 380 kcal/100 g
2. Hity – dwa rodzaje
Uwielbiam ciastka Hit. Uwielbiam albo raczej uwielbiałam, bo od dobrych paru lat nie miałam ich w ustach. Całe życie uważałam, że nie są w żaden sposób szczególnie. Ot, zwykłe herbatniki z nadzieniem, zdecydowanie mniej atrakcyjne od wszystkich ciastek z kremem, dżemem, czekoladą i marmoladą. Pewnego dnia poznałam jednak chłopaka, który kupił mi całą ich paczkę. Potem kupił drugą i trzecią, nie zapominając również o czwartej i piątej. Zanim zdążyłam się zorientować, minęło kilka dobrych miesięcy, a ja się zakochałam. Zarówno w nim, jak w Hitach. Upłynęło jednak kilka lat, po których przyszło wielkie, bolesne rozstanie – ponownie – i z chłopakiem, i z Hitami. Cóż, takie jest życie.
Teraz zaś, przy okazji zakupów, zdecydowałam się odświeżyć słodką znajomość z zapomnianymi markizami, skoro tylko to mi już w życiu pozostało (tak, zdecydowanie nadciąga jesień). Postanowiłam jednak sięgnąć po coś innego, by zgodnie z regułą „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” nie zagryzać jesiennymi, samotnymi wieczorami znanych już kakaowych i waniliowych ciastek. Dzięki temu w mojej słodyczowej szafce pojawił się nieodkryty dotąd kokos (i ja się uważam za miłośniczkę kokosowego smaku?!) oraz połączenie czekolady z karmelem.
Na pewno w swoim czasie umieszczę na blogu recenzje obu produktów, ale już dziś mogę powiedzieć, że żaden z nich prawdopodobnie nie zejdzie poniżej 5 chi.
Upolowane w: Tesco
Waga: Choco Sticks z karmelem 120 g; Hity kokosowe 220 g
Kcal: Choco Sticks z karmelem 483 kcal/100 g; Hity kokosowe 510 kcal/100 g
3. Milka Oreo 300 g
Wszyscy mają swoją-wielką-Milkę, mam i ja (by zrozumieć użycie łączników między wyrazami, proszę zanucić to w rytm melodii ze starej reklamy Mamby). Od jakiegoś czasu sklepy prześcigają się w wymyślaniu promocji na różne czekolady. Oficjalnie jest to akcja marketingowa, która pomoże im trochę zarobić, nieoficjalnie zaś pragną utuczyć swoim klientom tylne partie ciała, a tym samym przypodobać się dietetykom oraz innym specjalistom od fitnessu. Największa i najpiękniejsza promocja odbywa się właśnie teraz w Lidlu, gdzie w diabelskiej cenie 6,66 zł można zakupić jedną z 300-gramowych tabliczek Milki. Taak. Ja na swoją nie mogłam jednak czekać. Nie przeżyłabym ani jednego dnia, gdybym nie przyniosła jej do domu już w sobotę, mimo tego, że otworzę ją zapewne dopiero za parę miesięcy (gorąco pozdrawiam moją logikę). Wydając zatem o parę złotych więcej wprowadziłam ją do mojego życia wcześniej, niż myślałam. I koniecznie musiała być to Milka Oreo, jako że Toffee Wholenut jadłam rok temu (bezwzględne 6 chi), a pozostałe jakoś do mnie nie przemawiają. Nie aż tak, bym chciała marnować cenne polskie złote (zawsze lepiej ciułać na bliżej nieokreślone coś).
Recenzja na pewno się pojawi, ale kiedy? Tego nie wie sama niewiedza.
Upolowane w: Tesco
Waga: 300 g
Kcal: 560 kcal/100 g
4. Ritter Sport Dark Whole Hazelnuts
Wszyscy kochają Rittery, wszyscy chwalą Rittery i wszyscy jedzą Rittery, podczas gdy ja nadal jestem ritterową dziewicą. Co jest dziwne, zważywszy na to, że w mojej słodyczowej szafce leżą i czekają na swoją kolej już trzy rodzaje (klik). Z jakiegoś powodu nie mogę się zebrać i ich otworzyć. Zjadam wszystko, co leży w pobliżu, a ich nawet nie dotykam (no dobra, może troszkę dotykam, ale znowu nie aż tak, żeby można było mnie za to potępiać, a już na pewno nie skazać). Zupełnie nie przeszkadza mi to jednak w dokupowaniu kolejnych tabliczek do kolekcji. Zresztą… niech ten, co nigdy nie dokupił słodyczy, chociaż obiecywał sobie, że najpierw wyje zgromadzone w domu zapasy, pierwszy rzuci kamień!
Tym razem padło na gorzką (bo po słodkiej Milce muszę mieć jakąś odskocznię*). Jej zaletą jest dodatek całych orzechów laskowych, gdyż poprzednia zdobyta i zalegająca w szufladzie gorzka jest „czysta”.
Recenzja będzie na pewno – nie chcę się już powtarzać, więc tylko krótko poproszę – uzbrójcie się w cierpliwość.
* Nawet nie planuję jeść ich w krótkim odstępie czasu, w związku z czym argument jest beznadziejny, ale nie ma się czemu dziwić – z moją logiką już was zapoznałam.
Upolowane w: Tesco
Waga: 100 g
Kcal: 574 kcal/100 g
5. Dark Chocolate
Po co komu 100 g gorzkiej czekolady (a w zasadzie sto gramów nowej i tyle samo ze starych zapasów), skoro można mieć o czterdzieści więcej?
Tym razem mowa o wersji batonikowej, zauważonej podczas wyprawy do Marks & Spencer, gdzie poza ubraniami znajduje się również dział z żywnością. Batonik ów ma piękne, eleganckie opakowanie, a także delikatny, głęboki smak (owszem, już zniknął w moim żołądku). Nada się na prezent dla matki, ciotki, wujka i przyjaciela, ale również dla siebie samego.
Recenzji niestety nie zapowiem, bo jest na to trochę za późno. Czekoladka została skonsumowana, a dowodów w postaci zdjęć nie ma, więc tylko napiszę, że warto.
Na koniec za to mała rada: jeśli kiedykolwiek poczujesz, że twoje życie jest zbyt słodkie – zrób to co ja i zalej je goryczą dwustu czterdziestu gramów gorzkiej czekolady. Nic piękniejszego.
Upolowane w: Marks & Spencer
Waga: 40 g
Kcal: 555 kcal/100 g
6. Go On!
Batony dla aktywnych zawsze spoko. I nieważne czy ćwiczysz, czy jesteś leniem przyrośniętym do komputera – sięgnąć po nie możesz zawsze. Wyglądają ładnie, mają logo firmy produkującej dużo zdrowej żywności, no i umieszczono na nich sylwetki ludzi uprawiających sport. Jedząc je możesz poczuć się tak, jakbyś to ty sam biegał, jeździł na rowerze czy grał w piłkę, a przy okazji trochę mniej się spocisz, nie wydasz pieniędzy na sprzęt i nikt nie będzie na ciebie krzywo patrzył. Rewelacyjne wyjście dla osób bez kondycji, zapału i chęci do ruszania się. Smacznego!*
* Nie odpowiadam za ewentualne skutki zastosowania się do powyższej rady. Szczególnie, jeśli będziesz się do niej stosować kilka razy dziennie przez parę miesięcy pod rząd.
Upolowane w: Delikatesy T&J
Waga: 50 g
Kcal: orzechowy 453 kcal/100 g; żurawinowy 435 kcal/100 g
Heh widzę, że jesteś moją bratnią duszą! Ja mam też takie 'zakupowe zachcianki” i gdy idę na zakupy to wracam z zapasami na calusieńki rok normalnie :D Nie umiem się oprzeć niektórym produktom. I ja też dziś kupiłam tę milkę w lidlu! Piona! :D
Ja Milkę kupiłam w sobotę w Tesco.
Dobrze, że nie tylko ja wykazuję -lekkie- uzależnienie od marketów i lubię zrobić sobie czasem spontaniczną rundkę po sklepach. :} Bo ludzie już zaczęli na mnie dziwnie patrzeć. Cóż, nie zrozumieją. :d
Też spotykam ludzi, którzy nie rozumieją, ale po dzisiejszym dniu wydrukuję sobie Wasze komentarze i będę je nosiła w portfelu. Jak ktoś znowu krzywo na mnie spojrzy, to mu walnę druczkiem w twarz :P
Ja kamieniem rzucać nie będę bo a)rzucam jak dziewczyna b)wszelkie moje postanowienia, że nie kupię innych słodyczy dopóki nie zjem starych, zdychają gdy mój wzrok napatoczy się na coś ciekawego i nowego
Płatki kukurydziane kupuje w Realu, zwykłe marki własnej. Skąpstwo przemawia, bo kosztują 5zł/1kg.
Muszę jutro zajść do Lidla i kupić Milkę Toffee, wielbię ja, a chyba wpisu o niej nie zamieściłam.
Ja Milkę Toffee Wholenut kupię na bank, ale jeszcze nie teraz… serio muszę zjeść chociaż poło…jeczną trze… jedną czwartą z tego, co już mam.
A płatki kupuję Nestle tylko dlatego, że inne smakują mi bułką albo nie smakują wcale :P
O, ten Ritterek jest pyszny :)
Na to liczę!
A mogę prosić o jakiś top 3 Ritterów?
Bardzo lubię Corn Flakes i też mam nadzieję, że smak pozostanie taki sam :) Hity to moja miłość choć przyznam, że kokosowej wersji jeszcze nie próbowałam :P
A widzisz, czyli nie jestem jedyna. Który smak Hitów preferujesz?
Próbowałam różne ale klasyczne i orzechowe są najlepsze :)
Ja musze sobie wszystkie odswiezyc, ale to nie teraz, bo mam jeszcze milon innych slodyczy w domu.
hejka ja znowu komentuje wpis sprzed kilku miesięcy – wybacz! i jak te płatki ? zmieniły się w smaku/konsystencji/ po zabraniu glutenu ?
Sprzed kilku miesięcy? Sprzed pięciu lat! :D Kurczę, chciałabym Ci pomóc, ale ostatni raz jadłam je pięć lat temu i wyrzuciłam szczegóły z pamięci :(