Są na świecie rzeczy, zdarzenia, decyzje i postawy, których kompletnie nie rozumiem. Nie znaczy to oczywiście, że zamykam się na ich poznanie i zrozumienie. Chodzi raczej o to, że wydają mi się nielogiczne, niespójne, trącające hipokryzją lub po prostu nie mieszczą mi się w głowie. Nie wszystkie z nich uważam za złe, choć żadnego nie nazwałabym dobrym – co najwyżej neutralnym.
W dzisiejszym wpisie chciałabym się z wami nimi podzielić, jednak z racji, iż jest ich sporo, postanowiłam wybrać dziesięć losowych. Jednocześnie proszę, żebyście przedwcześnie się nie obrażali, jeśli w którejś z grup odnajdziecie siebie, tylko wytłumaczyli mi swój punkt widzenia. Zapraszam również do kulturalnej dyskusji oraz dzielenia się własnymi typami postaw, zdarzeń i tak dalej, których nie potraficie zrozumieć lub zaakceptować.
1. Wybiórczy wegetarianizm
Zacznę od tematu, który w ostatnim czasie jest mi w jakiś sposób bliski. Wegetarianizm, bo o nim mowa, uważam za postawę bardzo szlachetną, pełną empatii i miłości dla każdego rodzaju życia. To zaś, co mnie oburza, to mylenie wegetarianizmu ze zwykłym niejedzeniem mięsa. Nie jem, bo nie lubię. Nie jem, bo mi śmierdzi. Nie jem, bo mam uraz z dzieciństwa – wszystko to jest jak najbardziej w porządku. Schody zaczynają się wtedy, gdy twierdzisz, że jesteś wegetarianinem, ale hamburgera i rybę z chęcią zjesz, bo te akurat lubisz. Bo jesteś wegetarianinem wybiórczym, ewentualnie jaroszem, czyli jesz tylko ryby. Really? A co, ryby to jakieś gorsze zwierzęta, które nie czują i nie cierpią jak zarzynana świnka czy kurczak, któremu ukręca się łeb? Poza tym – tak dla ścisłości – jarosz nie jest niczym innym, jak synonimem wegetarianina. Na dowód wklejam cytat ze strony vegepolska.pl, gdzie znają się na sprawie milion razy lepiej niż ja:
Słowo wegetarianizm pochodzi od łacińskiego słowa vegetare – rosnąć, kwitnąć, rozwijać się; vegetus zaś znaczy zdrowy, silny, ochoczy; vegetator – ten, który daje życie, a vegetamen – siła życiodajna. W Polsce powstał termin jarstwo i był on stosowany wymiennie z terminem wegetarianizm. Słowo jarosz jest często błędnie rozumiane jako określenie osoby, która nie je mięsa, ale je ryby, jednak słowa wegetarianizm i jarstwo są synonimami.
W odmianach wegetarianizmu nie znajdziemy takiej, w której wolno zjeść rybę, okazjonalnego szaszłyka z grilla czy bigos babci. Przykro mi, jeśli jesz jakiekolwiek mięso, nie jesteś wegetarianinem, co najwyżej vege-hipokrytą. I mimo tego, że uważam, że twoja postawa w pewnym stopniu jest szlachetna – bo dbasz o krowy, świnie czy inne zwierzęta, to nie rozumiem twojego hierarchizowania ich oraz dzielenia na lepsze i gorsze, a także głoszenia „wspaniałomyślnych” mów, że nie jesz mięsa dlatego, że chcesz bronić żyć. Zamiast chcieć – rób to. Albo przestań nazywać się wegetarianinem, a zacznij mówić, że po prostu nie jesz wybranego mięsa. Czy naprawdę trzeba do tego dorabiać ideologię?
2. Wierzący niepraktykujący
Ta postawa z kolei przypomina mi produkowanie czarnych mebli w kolorze białym, upijanie się piwem bezalkoholowym lub kąpanie w gorącej lodowatej wodzie.
Nie widzę nic złego w wierze w jakichkolwiek bogów, ale kompletnie nie rozumiem, dlaczego chcesz się nazywać wyznawcą religii x, jeśli nie zgadzasz się z jej poglądami. Jesteś katolikiem, bo większość ludzi w Polsce deklaruje, że jest? Ale dlaczego? Bo wierzysz w Tego Boga? Przecież to nie wyczerpuje twojego wyboru. W tego samego boga wierzy bowiem jeszcze parę innych religii, a gdyby się uprzeć i popatrzeć szerzej, to każda albo znaczna część monogamicznych religii wierzy w tego samego boga, tylko inaczej go nazywa i przedstawia trochę inną jego historię. Dlaczego zatem upierasz się, że jesteś wyznawcą religii x – powiedzmy katolicyzmu, bo to najlepiej znam – ale nie chodzisz do kościoła, nie stosujesz się do przykazań i łamiesz każdy możliwy zakaz (no, trochę przesadzam), który jest dla prawdziwych katolików ważny? Nie istnieje coś takiego, jak wierzący, ale niepraktykujący wyznawca religii. To jakbym ja zadeklarowała, że jestem muzułmanką, tancerką go-go, politykiem albo wegetarianką. No bo przecież jestem, tylko nie praktykuję.
Uważam, że człowiek wierzący może być albo po prostu wierzący – co jest jak najbardziej w porządku, albo zostać członkiem ugrupowania, którego ideologię oraz zasady wyznaje i przynajmniej stara się ich przestrzegać. I nie, nie sądzę, by świadome i celowe łamanie przykazań sprawiało, że jesteś katolikiem, bo przecież się spowiadasz i twój bóg ci wszystko wybacza. W takim wypadku równie dobrze możesz iść po rozgrzeszenie do jakiejkolwiek świątyni, wcale nie musi to być kościół. A jeśli potrafisz mi wytłumaczyć, co sprawia, że przyjmujesz opisaną tu postawę i co czyni ją logiczną, proszę, zrób to. Naprawdę chciałabym zrozumieć.
3. Wygląd ponad wszystko
Teraz trochę lżej i ograniczając się do jednej płci, choć zapewne problem dotyczy obu. Łatwiej jest mi jednak pisać o kobietach, gdyż do tej grupy należę i znam ją – że tak powiem – od podszewki.
Obnażając słabości własnej płci mogłabym wynaleźć i tysiąc rzeczy, w których jesteśmy beznadziejne, złe i których w nas (bądź wyłącznie w innych dziewczynach) nie rozumiem. To, na czym chciałabym się jednak skupić, wynika z czegoś więcej – nie z biologicznej płci, ale z mojej natury. Chodzi tu o poświęcanie zbyt wielu rzeczy, by wyglądać dobrze, modnie, atrakcyjnie czy jakkolwiek inaczej. I owszem, byłabym straszna hipokrytką, gdybym stwierdziła, że nigdy nie zrobiłam niczego wbrew sobie czy swojemu ciału, żeby wyglądać lepiej. Przykład: moje lewe ucho, które przebijałam już ze sto razy – ostatni dwa lata temu, przy czym od tego czasu nie można mnie w nie dotknąć. Wyobrażam sobie, że w środku mam już mięsną papkę, kolczyk wcale nie zamierza się goić, ale ja uparcie nie planuję go wyciągać, bo żyję nadzieją na poprawę. A nadzieja matką… no. Ale to chyba jedyna tak ekstremalna sytuacja w moim życiu, w reszcie przypadków wygrywa bowiem natura osoby ceniącej sobie wygodę, komfort, ciepło i tym podobne. Z tego też powodu nie noszę koszul, nie mam zbyt wielu bluzek w moim rozmiarze, a wszystkie spodnie albo mam na gumce, albo są tak elastyczne, że ściągam je nie musząc rozpinać guzika. Dlatego kiedy wypuszczam się do miasta i widzę sporo powciskanych w za małe rzeczy kobiet, ich stopy krwawiące z za ciasnych i wysokich do nieba butów, a także – zimową porą – ich sine z zimna nogi, które błagają o coś innego niż spódniczka mini ledwo zakrywająca pośladki, to myślę sobie: co jest z nami nie tak? Z nami, bo mimo wszystko współczuję tym stopom i nogom, które należą do płciowych koleżanek, jakby były moje. I nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie dbasz o własne dobro, tylko wolisz wyglądać „lepiej”. Dlaczego musisz sprawiać, że w zimie trzęsę się podwójnie – najpierw w związku z minusową temperaturą, potem zaś widząc twoje nogi w cieniutkiej pończosze. I dlaczego nie możesz kupić sobie czapki i rękawiczek, zamiast martwić się o nową fryzurę i świeżo pomalowane paznokcie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Jesteś piękna taka, jaka jesteś. Idź i kup sobie nowy ciuch – coś dresowego, bawełnianego, bez guzików albo chociaż w swoim rozmiarze. Wygoda to naprawdę miłe uczucie.
Dawaj ten c.d.n., bo dobrze się czytało! < 3
Chciałam wrzucić od razu pięć punktów, ale wiem, że niektórych przytłacza ilość rodzonego (na szczęście nie w bólach) przeze mnie tekstu. Z tego też powodu zdecydowałam się podzielić wpis na trzy. Do jutra chyba przeżyjesz :D
Zgadzam się z tym wegetarianizmem! Takie osoby powinny w ogóle nie mieć prawa mądrowania się bo aż szkoda słuchać…taka sytuacja z życia z moją koleżanką:
Ona – Idziemy do Mc na cheesburgera?
Ja – Ale ponoć przeszłaś na wegetarianizm jak ja *zdziwienie*
Ona – No tak ale wiesz tam jest tyle mięsa, że prawie nic…
Szkoda gadać.
Dokładnie o to chodzi. Koleżanka dalej jest „vege”, czy już dała sobie spokój?
Spokój sobie dała bo uznała, że bez kurczaka żyć nie może :P Ja tam jestem wytrwała bo nie mam zamiaru zabijać zwierząt.
Bardzo szanuję katolików praktykujących i starających się żyć zgodnie z zasadami swej religii. Ja nie mogłabym sprostać takim zasadom, a osoby szczerze wierzące i dobre w swej wierze – w jakiś sposób mi imponują. Choć nie mogłabym żyć tak jak oni.
Co do wegetarianizmu… IMO, jeśli ktoś nie je mięsa z powodów ideoligicznych, natomiast je jaja i przetwory mleczne – to i tak jest dla mnie hipokrytą :P. Kury nioski i krowy mleczne i tak koniec końców idą na rzeź.