Na ocenę wybieranych do recenzji produktów składa się wiele czynników. Najważniejszym z nich jest oczywiście smak, ale nie sposób zapomnieć o zapachu, wyglądzie, szacie graficznej opakowania, rozmiarze… Poza tymi oczywistymi, w miarę obiektywnymi kryteriami (smak: słony, słodki, gorzki, kwaśny; dostępność: łatwo bądź trudno zdobyć; zapach: intensywny lub delikatny i tak dalej), istnieją również takie, które najłatwiej byłoby sklasyfikować jako „inne”. Zazwyczaj są do bólu subiektywne, ale nie sposób zlekceważyć ich przy wystawianiu stopnia. Mam na myśli wszelkiego typu skojarzenia, wspomnienia, doświadczenia, marzenia. Możemy przecież nie lubić jakichś produktów tylko dlatego, że w dzieciństwie wmuszali je w nas każdego dnia, znaleźliśmy w środku robaki, po zjedzeniu przez tydzień mieliśmy kłopot z dobieganiem do toalety i tym podobne atrakcje. Dla całego świata są smaczne, wszyscy je chwalą, ale dla nas to po prostu… nie.
Toffee Wholenut
Dzisiejsza recenzja poświęcona jest jednemu z takich produktów, tyle że przywołującemu miłe wspomnienia, a nie wywołującemu ciarki i związanemu z katuszami ponownego próbowania. Zdecydowałam się bowiem zaprezentować wam czekoladę, którą miałam przyjemność jeść dwa razy w życiu (jedną całą, z drugiej tylko rządek), jednocześnie nigdy jej nie kupując. Pierwszą dostałam ponad rok temu od taty w ramach prezentu z zagranicy, w posiadanie drugiej zaś (a raczej kawałka drugiej) weszłam za sprawą pohalloweenowej wymiany. Odwiedzając rodzinkę, zauważyłam, że wśród zebranych przez moją siostrę słodyczy leży sobie jeden zmaltretowany, lekko roztopiony pasek Milki Toffe Wholenut, do którego od razu zaświeciły mi się oczy. Zapłaciłam za niego kilkoma kinderowymi Schoko Bonsami, za którymi ja nie przepadam, a siostra wprost przeciwnie. Układ idealny.
Moja historia z Milką Toffee Wholenut wygląda tak, że kiedy dostałam ją po raz pierwszy, przeraził mnie jej rozmiar. Tato, cóżeś Ty uczynił – pomyślałam. Nie dość, że z reguły nie jadam czekolad w tabliczkach, to jeszcze miałam wmusić w siebie potrójną dawkę? That’s crazy! Kombinowałam przez chwilę, czy by jej tu na coś nie wymienić, może w przypływie szczodrości oddać mamie albo zrobić coś równie smutnego, ale w końcu uznałam, że raz kozie śmierć – czekolada na opakowaniu wygląda fantastycznie, jem. I rzeczywiście, kiedy zjadłam pierwszy rządek, momentalnie się zakochałam. W jej słodyczy, miękkości, toffiowości, orzechowości i w ogóle wszystkim. Żeby nie odkładać reszty na świętego Dygdy, tabliczkę tablicę połamałam na rządki, owinęłam w sreberka i ze słodyczowej szafki numer dwa przeniosłam do słodyczowej szafki numer jeden znajdującej się tuż obok laptopa, do której otwarcia nie potrzebuję nawet wstawać z fotela (a dupa rośnie). Czekolada zniknęła szybciej, niż się spodziewałam, a wraz z nią dylematy w stylu „czy podołam…?”.
Po roku przerwy od milkowej toffinki z jednym, absolutnie urzekającym orzechem przypadającym na każdą kostkę, znalazłam jej pojedynczy rządek w domu rodzinnym, o czym już wspominałam. Nie wyglądał szczególnie atrakcyjnie, ale przecież nie wolno oceniać po pozorach i takie tam. Szósty zmysł podpowiadał, że smak pozostał nietknięty zębem czasu czy powietrza, nie skapcaniał w wyniku braku opakowania i nie wydarzyły się z nim żadne inne przerażające rzeczy. Miał rację. Znów było ach, słodko, ach, idealnie. I choć przyznaję, że nie lubię jogurtowych i/lub mlecznych warstw w czekoladach, Milka Toffee Wholenut to esencja wszystkiego, co w słodyczach najlepsze. Za sam smak przyznałabym jej 6 chi, ale że tyle dostały Milki LU i Tuc, poza tym bohaterka dzisiejszej recenzji przywołuje miłe wspomnienia, uhonoruję ją unicornem. Niech ma, a co!
PS Recenzja została wzbogacona o zdjęcia z degustacji mającej miejsce rok później, bo poprzednie zdjęcia straszyły nieatrakcyjnością otrzymanego kawałka. Trzecią czekoladę dostałam również od siostry, tym razem na święta.
Ocena: unicorn smaku
Skład i wartości odżywcze:
Kiedy jeszcze jadłam słodycze, to za Milką jakoś szczególnie nie przepadałam (chyba, że czułam niedobór cukru :> ), ale teraz jest tak wiele fajnych wersji tych czekolad.
Chomikuj i wkładaj do zamrażarki, bo jeszcze wycofają :D
Moja wielka miłość, której nie kupuje, bo głupio mi wydać 10zeta na czekoladę Milki, którą zjem w przeciągu jednego dnia. I potem się rozchoruje. Czekam aż ktoś mi ją sprezentuje. Jest tak zarąbiście słodka, ze powinno mnie mulić po jednym rządku, a wpierdzielam dalej. Jak narkoman na głodzie.
U mnie dokładnie to samo – aż ciężko się oderwać + czekam na sprezentowanie :D (teraz głównie na Cripsy Joghurt, jadłaś?).
Dla mnie to była najgorsza milka jaka jadłam,nie podeszła mi w ogóle,oprócz jogurtowej 100 gramowej milki najgorsza.Ale widzę że wiele osób na necie ja chwali ;D
W obecnej postaci ta czekolada zasługuje na… hmm, maksymalnie tróję. Recenzja jest stara.
A ja nowego tła nie widzę tylko białą przestrzeń :/
Co do tejże milki, to to jest jedna z moich ulubionych ale Oreo i tak wygrywa :P
Kurcze… a spróbuj na innym kompie/laptopie. Może masz, nie wiem, za wąski ekran?
I na telefonie i na kompie…nic, a ekran mam ze sporą rozdzielczością bo to taki telewizyjny :/
Na telefonie też nie mam, ale to nigdy nie miałam, bo jest za wąsko. A na laptopie… dziwne… hmm… nie mam pomysłu :(
Ta czekolada wymiata! :D Kupiłyśmy ją kiedyś tacie na urodziny, a koniec końców 70% same zjadłyśmy :D
U nas tło wygląda bardzo ładnie i wszystko pasuje idealnie :)
To dobrze – i z tłem, i z czekoladą :) Milka Toffee Wholenut rządzi!
Dla mnie obleszka :D. To znaczy orzech laskowy pyszny z zasady, karmel w sumie też dawał radę – ale białe nadzienie i przesłodzoną czekoladę zamieniłabym na inne ;)
Niby mogłabym obgryzać czekoladę wraz z białym nadzieniem i zostawiać Ci resztę, ale coś czuję, że ani mi nie udałoby się zatrzymać w odpowiednim momencie, ani Ty nie zechciałabyś jeść poślinionego orzecha w karmelu :D
Ej no spoko, możemy to potraktować jako formę integracji :D
Wchodzi babcia do autobusu i daje kierowcy orzeszka. Sytuacja powtarza się przez kilka dni i w końcu kierowca nie wytrzymuje i pyta się bać
-skąd babcia ma takie dobre orzeszki?
A babcia na to
– z tofifi
Znam! Obleśne :D
A dla mnie ta czekolada jest zbyt słodka. ;-) Za to dzisiaj jadłam Milkę Oreo – za pierwszym razem jakoś mnie nie zachwyciła, ale teraz przekonałam się do niej. :)
Którą wersję? 100- czy 300-gramową?
Dla mnie powinni zrobić wersję z trochę bardziej kakaową czekoladą. Taką, jak w Milce z marcepanem. Widziałaś / próbowałaś ją może kiedyś? Chociaż nie wiem, czy to nie ta właśnie słodycz sprawia, że człowiek żre, jakby to był jego jedyny cel w życiu. Moje „czekolada, której po prostu nie da się dużo zjeść” pewnie będę musiała zaktualizować, bo tak ostatnio siedząc w domciu, co i rusz kursowałam do szuflady, haha. Chyba w składzie jakiejś substancji (uzależniającej) nie ujęli. Chociaż… ile najwięcej udało Ci się jej zjeść na raz? :P Bez przerw, mam na myśli, bo jak się zastanowić, u mnie między kosteczkami trochę przerw było.
Marcepanowej Milki jeszcze nie jadłam, ale ze wskazaniem na jeszcze ;) W Toffee Wholenut nie zmieniłabym absolutnie niczego, a najwięcej zjadłam bodajże całą tabliczkę. Bellarom. 200-gramową.