Idzie zima, zbliżają się święta (cooraz bliżej święta, cooraz bliżej święta), a wraz z nimi napływają słodkie myśli i wspomnienia. Słodkie nie z powodu minusowych temperatur, widma karpiowych ości stających pionowo w gardle czy perspektywy przystrajania obskurnej, krzywo stojącej choineczki ozdobami ukradzionymi sąsiadom z klamek (klik), ale z powodu zapachów i smaków, które co roku towarzyszą nam przez tych kilka miesięcy (za sprawą supermarketów oferujących czekoladowe mikołaje od początku listopada) albo przynajmniej tygodni.
Dla mnie jednym z takich świątecznych smaków jest Ferrero Rocher – kiedyś znienawidzone, dziś uwielbiane. Kojarzę je głównie z szóstym grudnia, czyli mikołajkami, choć nie każdego roku goszczą w mojej przyłóżkowej paczce. Zanim jednak wyjaśnię, skąd wzięło się owo skojarzenie, wytłumaczę genezę mojej do nich nienawiści. Albo załatwię obie sprawy naraz, jako że nierozerwalnie się ze sobą wiążą.
Mała Olga, no może nie aż tak mała, powiedzmy późnopodstawówkowa, uwielbiała otrzymywać prezenty składające się z zabawek i czekoladowych pyszności. Jako względnie grzeczna i miła dziewczynka nie potrafiła jednak powiedzieć: tego nie lubię, żeby nikomu nie było przykro, a już szczególnie Mikołajowi, który mógł jej przecież podarować suchą i kolczastą rózgę. Dlatego też otrzymując (wielokrotnie!) Ferrero Rocher, głęboko w duszy chlipała, a na zewnątrz udawała twardą i optymistyczną. Nie wiem, ile kulek rzeczywiście zjadała sama, ile zaś oddawała rodzinie, ale orzechowe wstręciuchy i tak co roku dostawała, a proces ów zdawał się nie mieć końca. Dla podkreślenia dramaturgii dodam, że za każdym razem marzyła o pysznym, jedwabistym, kokosowym Raffaello, ale jak wiadomo: pomarzyć to sobie mogła.
Minęły lata, Olga podrosła, a przy łóżku zaczęły się pojawiać inne, bardziej wyrafinowane prezenty, przez co zupełnie utraciła kontakt z orzechowymi, jak i kokosowymi pralinami. Aż dnia pewnego gdzieś je dorwała, spróbowała i odkryła, że albo regularne gwałcenie kubków smakowych obrzydliwymi Ferrero Rocher zmieniły ją na zawsze, albo wraz z ewolucją zawartości paczek ewoluował także jej czekulinarny gust.
***
Raffaello
Cóż ja mogę powiedzieć o Raffaello? W zasadzie same dobrze rzeczy. Jest to bowiem esencja wszystkiego, co kocham: połączenie oceanu kalorii, ceny z kosmosu i mnóstwa pysznych wiórków kokosowych, które sypią się z pralin jak z głowy metalowca*. Myślę, że kiedy skończę studia i pójdę do pracy na pełen etat, całe wypłaty będę przeznaczać właśnie na Raffaello, bo elitarne podniebienie wymaga wysublimowanego smaku, który zapewnić jest w stanie wyłącznie ów produkt.
Kto regularnie śledzi bloga, wie już z pewnością, że się zgrywam. Jeśli waszych podejrzeń nie wzbudził ocean kalorii i cena z kosmosu, to wiórki kokosowe z pewnością tego dokonały. Raffaello bowiem nie tylko nie jest od nich wolne, ale wręcz nimi ocieka. A ja wiórków nie lubiłam, nie lubię i nie polubię. Pozytywny w tej całej sytuacji zdaje się być jednak fakt, iż nie trzymają się one zbyt dobrze powierzchni, dlatego przed konsumpcją mogłam poobracać każdą z kulek, porządnie obsypać z białych trucicieli i dopiero wtedy zjeść. Nadal było je czuć, ale dało się przeżyć (co ja bym dała za taką nagą kokosową pralinkę…).
Raffaello, tak jak Ferrero Rocher, ma idealny rozmiar. Można je wziąć na dwa gryzy, na raz, a nawet w aucie. Podczas gdy na zewnątrz hula nieokrzesana burza z piowiórkami, środek dostarcza nam delikatnej, gładkiej, lekko tłustawej harmonii o smaku kokosowo-migdałowym, którą lekko zaburza (ale i wzbogaca!) chrupki akcent migdała. Między tymi dwoma światami znajdziemy coś na kształt ziemskiej warstwy ozonowej, swoistą powłokę chrupkonową czy raczej opłatkonową, która nadaje pralinie kruchości i elegancji. Okala ją biała polewa, na pierwszy rzut oka czekolada, ale po degustacji okazuje się, że nie, że raczej bezsmakowe coś. Ale nie jest źle, bo kto normalny zgryza samą wierzchnia warstwę?
Nie wszystko, co napisałam, jest ironią i żartem – do tej pierwszej ograniczyłam się, pisząc pierwszy akapit, żarty natomiast są zawsze w cenie. To, co należy do absolutnej prawdy, to fakt, iż naprawdę lubię Raffaello, choć nie bardziej od Ferrero Rocher. Dlatego tym białym przyznaję 5 chi, a brązowym… wait for it!
* Spokojnie, nikogo nie obrażam. Nie chodzi o to, że metalowcy to brudasy – nie tylko nigdy tak nie sądziłam, ale wręcz strofowałam ludzi, którzy posługiwali się stereotypem metalowca – ale mają oni dużo długich włosów, które trudniej utrzymać w ryzach.
Opis: Kokosowy smakołyk z chrupiącego wafelka z całym migdałem w środku.
Wartość energetyczna na 100 g: 623 kcal (i 63 kcal w jednej kulce)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 9,3 g; tłuszcz 47,8 g; węglowodany 38,8 g.
Skład: suszony kokos 23,5%, cukier, olej roślinny, tłuszcz roślinny, cały migdał (8%), mleko odtłuszczone w proszku, serwatka w proszku, mąka pszenna, aromaty, emulgator: lecytyny (soja); sól, substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu).
Waga: 10 g (jedna kulka)
Upolujesz w: Alma, Leclerc, Tesco, Carrefour… wszędzie ;)
Cena: 3,30 zł za opakowanie z czterema kulkami, 10 zł+ za kartonik 150 g
Ocena: 5 chi
Ferrero Rocher
Co kształtem przypomina piłeczkę, intensywnie pachnie orzechami, w masie ma ich całe mnóstwo, a otoczone jest nie podrzędną polewą, ale prawdziwą, pyszną czekoladą, musi nazywać się Ferrero Rocher.
Druga omawiana dziś pralina Ferrero składa się z orzechowego zewnętrza (drobno posiekanych orzechów laskowych zatopionych w czekoladzie), aksamitnego nadzienia oraz chrupkiej warstwy rozdzielającej owe dwa światy. Środek pachnie i smakuje jak Nutella, ponadto skrywa skarb w postaci orzecha laskowego, zupełnie jak Toffifee. Jedząc całość czujemy chrupkość, zaraz potem delikatność, znowu chrupkość i znowu. Kubki smakowe oddzielają orzechy od czekolady, następnie je łączą, a potem znów rozdzielają. Istne szaleństwo zmysłów. W dodatku jest słodko, ale nie nazbyt, po prostu idealnie.
Podczas gdy jedzenie Raffaello jest jak balet (przynajmniej według specjalistów od PR, ja tam porównałabym je do hip hopu, gdzie nadzienie stanowi interesujące kroki, wiórki zaś przekleństwa lecące z głośników), delektowanie się Ferrero Rocher to leżenie we własnym łóżku u boku ukochanego (albo nie, bo jeszcze nam wyje pozostałe praliny), w pokoju pełnym dźwięków twórczości pani Enyi. Przyjemność porównywalna do odkrycia porządnego kawałka architektury przez miłośnika zabytków czy liczącej sobie miliony lat skamieliny przez archeologa. Niekwestionowalna doskonałość w każdym detalu. Zasłużone 6 chi.
Opis: Chrupiący smakołyk z kremowym nadzieniem i orzechem laskowym zatopiony w mlecznej czekoladzie posypanej kruszonymi orzechami laskowymi.
Wartość energetyczna na 100 g: 603 kcal (i 73 kcal w jednej kulce)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 8,2 g; tłuszcz 42,7 g – w tym kwasy tłuszczowe nasycone 14,1 g; węglowodany 44,4 g – w tym cukry 39,9 g; sól 0,153 g.
Skład: czekolada mleczna 30% (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko odtłuszczone w proszku, masło odwodnione, emulgator: lecytyny (soja); wanilina), orzechy laskowe (28,5%), cukier, olej roślinny, mąka pszenna, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgator: lecytyny (soja); substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu), sól, wanilina.
Waga: 12 g (jedna kulka)
Upolujesz w: Alma, Leclerc, Tesco, Carrefour… wszędzie ;)
Cena: 4,30 zł za opakowanie z trzema kulkami, ok. 20 zł za bombonierkę 200 g
Ocena: absolutnie 6 chi
Smacznie pozdrawiam
Wolę Raffaello od Ferrero, ale oba kocham. Jest to miłość tragiczna, bo mam na tyle rozsądku, by nie wydawać całej kasy na te praliny, jest przecież jeszcze Lindt.
„Można je wziąć na dwa gryzy, na raz, a nawet w aucie.” Giń
Poczatkowo mialam tam nawias z napisem „pozdrawiam czoko”, ale wywalilam, bo wiedzialam, ze i tak sie zorientujesz, ze to do Ciebie :* :D
Fererro Rocher uwielbiam! Jak się zacznie je jeść, to nie można przestać :D
Dokładnie. Dobrze, że miałam małe opakowanie z trzema pralinkami.
Ja tam wolę rafaello z tej dwójki ale i tak chyba najbardziej mi smakuje to w gorzkiej czekoladzie <3 Szkoda tylko, że nie mogę jeść go za często bo nie ma wersji ''mini'', a cała bombonierka jest taka droga :(
Noir… jadłam raz, nie pamiętam zbyt dokładnie, ale chyba było bardzo dobre. Zresztą pisałyśmy o tym na Instagramie. Dla mnie największą miłością jest Giotto, milion unicornów, ale też nie ma ich w małych opakowaniach. A to peszek.
A ja ostatnio jadłam to Giotto ale brakowało mi w nich orzeszka w środku :) Też niezłe.
I chyba są małe wersje, jak się nie mylę to w Żabce widziałam.
Giotto?! W życiu nie widziałam małych wersji! Spójrz w swojej Żabce, jak będziesz, ja też spojrzę. Wiem, że w łudząco podobnym kolorystycznie opakowaniu leżą przy kasach jakieś tam podróbki Raffaello czy Kinder Bueno (omg, ale to było paskudne), ale Giotto? Mmm… chciałabym, żeby to była prawda.
To są praliny, które miłujemy od małego :D Zawsze, prawie na każdą okazję kupujemy mamie kokosowe, a tacie czekoladowe, bo wiemy, że tym sposobem sobie też robimy prezent :P
No proszę, jakie jesteście sprytne! Też muszę zacząć robić bliskim prezenty, z których potem sama będę korzystać.
Aż wstyd się przyznać, ale my głównie poprzez prezenty próbujemy większość słodkich nowości ;) Angelika niczego więcej niż jeden kawałek spróbować nie może, a ja przecież np. czekolad, całych tabliczek nie będę jadła, bo wyglądałabym jak szafa :D
Ja tak jem :( (dlatego rzadko kupuję czekolady w tabliczkach)
Przyznam, że znając Twoją niechęć do wiórków kokosowych, ocena Rafaello zaskoczyła mnie. ;) Teraz jest chyba jeszcze trzecia pralinka – Ferrero Romuar.
O smaku Romana spod sklepu? Może być ciekawie :D
Ja tam na Google images znajduję tylko stare dobre Noir (Rond Noir) – może o to Ci chodzi? Tyle że ono nowe wcale nie jest.
Ej, zwątpiłam, czy kiedyś jadłam Ferrero Rocher :P Serio! A co do Raffaello – za dzieciaka to był dla mnie symbol luksusu, a dziś wali mi margaryną.
No to ładnie, goń do sklepu! A w Raffaello nie czuję margaryny, ale życzyłabym sobie bezwiórkowej polewy. No i mogłaby to być biała czekolada, a nie jakieś kij wie co.
Jestem zasypana czekoladami, jeszcze mi kurde pralinek brakuje :D
Pralinka to nie miętowy listek, na pewno nie pogorszy sprawy (patrz: Monty Pyhton, Sens życia, scena w restauracji).
Hej mam pytanie, z tego co widzę na zdjęciu to chyba trafilas na wersje pakowane tak po 3 sztuki czy to z jakiegoś większego zestawu? Bo jakkolwiek to brzmi zalezy mi na tym zeby upolować wlasnie po 3 Rocher, w Tesco sa po 6 w takim strojnym pudelku i po 3 w takiej zlotej gwiazdce a ja bym chciała właśnie takie :D Pamiętasz moze gdzie kupiłaś?
Tak, pamiętam, w Almie :)
Wydaje mi się, że w Tesco też są pakowane po trzy, tylko że przy kasach.
Dzieki ogarne przy najbliższej wizycie, w Realu dzisiaj widziałam ale tylko Raffaello yh.
Biednemu zawsze wiórki w oczy.
Moje zdanie już znasz. :P
Rocher dla mnie wcale nie przypomina piłeczki… raczej coś niezbyt ładnego, co czasem zostawia po sobie mój psiaczek, gdy zbyt łapczywie rzuci się na ulubione kąski, haha. :P Jednak za smak – wybaczam wygląd.
:(
Niestety olej palmowy w skladzie
Skoro smak kokosowy, to palma w składzie pasuje. (Żarcik).