Mix Dark Choc Waffle Flakes + orange jogurt
Prawdopodobnie jestem ostatnią osobą na Ziemi, a już na pewno ostatnią fanką Mullera, która spróbowała nowej, limitowanej edycji Mixu. Cóż, ilość i jakość dodanych na jego temat recenzji znacznie osłabiły mój zapał do oderwania wieczka i przetestowania zwartości on my own. Jeśli mam być szczera, to wciąż pozostawałabym dziewicą, gdyby nie fakt, że do upływu daty ważności zabrakło zaledwie paru dni, a z górnej półki lodówki machały do mnie aż dwa nowego smaku kubeczki. Do tej pory wyjadałam bowiem wszystko dookoła, nawet mniej lubiane od mullerowych jogurty, byle tylko nie zabrać się za Dark Choc Waffle Flakes. No ale, jak już napisałam, data była, jaka była, a że siłą woli przesunąć jej nie potrafiłam, zrezygnowana zerwałam wieczko.
Zanim przejdę do opisu tego, co znalazłam wewnątrz, dodam jeszcze słów parę o samej szacie graficznej, która moim zdaniem jest fatalna. Całkiem możliwe, że – pomijając wcześniej wspomniane niepochlebne recenzje i opinie – to ona ostatecznie zniechęciła mnie do jogurtu. Wygląda bowiem na sporządzoną na kolanie w ciemnym pokoju, gdzie grafik niewiele widział swoim prawym okiem, lewe zaś akurat cierpiało na zapalenie spojówki. Jeśli jednak takie było założenie, by wkomponować deser w najciemniejszy zaułek sklepu, gdzie imprezują pająki, a na ich milion lat temu utkanych sieciach wylegują się muchy, karaluchy i inne wstręciuchy, to mężczyźnie (kobieta nie zaprojektowałaby takiego obrzydlistwa, sorry) udało się to koncertwo. Well done, Mr. Designer!
Ok, czas na wrażenia z konsumpcji. Najpierw zapach: jak zwykle naturalnawy, po samym niuchu trudno się połapać, że jogurt ma cokolwiek wspólnego z pomarańczami. Lepiej wypadła część stała, która mocno akcentowała swoją wytrawność i gorycz. Smak: muszę przyznać, że lubię cytrusowe jogurty, może dlatego, że jest ich mało. Limitowany Mix smakował jednak dziwnie, jakby został zrobiony ze starych pomarańczy, których dzieci nie zjadły podczas świąt. Dzisiejsza młodzież jest bowiem wyjątkowo rozpuszczona. Kiedyś dostałaby takie soczyste pomarańczki w asyście pary ciepłych skarpetek i wychwalałaby Mikołaja pod niebiosa, a dziś nie dość, że już w świętego z białą brodą nie wierzy, to jeszcze gardzi owocami, gdyż te nie pasują do znajdujących się w paczkach tabletów, iphone’ów i innych elektronicznych zabawek. Do takiego zestawu wypada dorzucić co najwyżej tabliczkę Lindta czy pralinki Ferrero, bo już nawet figurka mikołaja z kinderowej czekolady to wieś. No ale dobrze, wróćmy do Mullera, bo recenzja zaczęła się zamieniać w niekrytą krytykę społeczeństw zachodnich.
Podczas gdy w jednej części mullerowego przysmaku (haha, dobre sobie) odkryliśmy daleki od ideału, pseudopomarańczowy jogurt (skądinąd zadziwiająco rzadki, na co zwróciły uwagę blogerki, ja zaś potraktowałam z przymrużeniem oka; w końcu jeden lubi Mullery, a drugi jak mu stopy śmierdzą), w drugiej skrywały się pokryte gorzką czekoladą wafelki. Dla sprawdzenia, czym są naprawdę, rozpuściłam jednego na języku, dzięki czemu oczom mym ukazał się dość cienki wafel, z jednej strony gładki, z drugiej charakterystycznie pikowany. Było ich mało, za to wyglądały okazale i (pewnie) były ciężkie. Smakowały wytrawnie, trochę jak Prince Polo, ale dużo gorzej, bo gorzko w jakiś taki bliżej nieokreślony, paskudny sposób. No i brakowało mi orzechowego kremu, jak na wafelki przystało. Zjadłam je osobno, jako że z jogurtem łączyć nie lubię. Oczywiście spróbowałam i chyba nigdy nie przestanę próbować, bo a nuż kiedyś się przekonam, ale nie. Nadal nie było dobrze.
Podsumowując: uważam, że limitka Dark Choc Waffle Flakes jest hańbą dla Mullera. Połączenie żałosnego jogurtu i cienkich wafli w obrzydliwej polewie* to coś, co narobiłoby firmie sporo wstydu i nieprzyjemności, gdyby trafiło do stałej oferty. Ponadto gdyby jakiś nieszczęśnik postanowił zacząć swoją przygodę z niemieckim producentem właśnie od tego jogurtu, cóż… daleko by w swoich testach nie zaszedł.
Mając dwa opakowania tegoż smutku i nie wiedząc, co zrobić, oddałam jeden rodzinie. Niech wiedzą, jaka jestem dobra (haha). A może właśnie im posmakuje? Limitowane Jogobelle przyjęli z radością, a potem zakupili jeszcze parę. Nieodgadnione są wyroki ludzkich podniebień.
Odgadnione są za to wyroki moich. Limitowany Mix otrzymuje 2 chi, choć to prawdopodobnie i tak o jednego pieska za dużo. Przełknęłam, strawiłam i nie zachorowałam, ale nigdy, powtarzam: nigdy więcej. I wam, jeśli macie w sobie choć odrobinę miłości do własnych organizmów, szczerze radzę: nie kupujcie tego produktu. Brrr.
* Jogurt został wyprodukowany ze starych pomarańczy, które podczas Wigilii u pana Mullera spadły ze stołu i potoczyły się pod szafę, a znalezione zostały dopiero na Trzech Króli, gdy rodzina postanowiła poprzesuwać meble i posprzątać przed kolędą. Wafle zaś zachodni jegomość nabył od Olzy (firmy odpowiedzialnej za narodziny Prince Polo), w której fabrykach ostały się niewykorzystane resztki, bo pijany kierownik zmiany źle obliczył proporcje składników potrzebnych do produkcji kultowych słodyczy, przez co zrobiono za mało kremu do ich przekładania. Dzięki sprzedaży suchych części właściciel Olzy mógł puścić pracowników na miesięczną, przedświąteczną przerwę, a pan Muller wyprodukować limitowaną edycję Mixu. I wszyscy szczęśliwi (no, może poza konsumentami).
Opis: Jogurt pomarańczowy z waflami w czekoladzie (66% czekolady).
Producent: Molkerei Alois Muller GmbH & Co. KG
Wartość energetyczna na 100 g: 146 kcal (i 190 kcal w jogurcie)
Wartości odżywcze na 100 g: tłuszcz 5,5 g – w tym nasycone kwasy tłuszczowe 3,6 g; węglowodany 18,6 g – w tym cukry 16,6 g; białko 4,3 g; sól 0,17 g.
Skład: jogurt (mleko, kultury bakterii jogurtowych), wafle w czekoladzie 8,5% (cukier, masa kakaowa, mąka pszenna, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna sojowa; tłuszcz palmowy, syrop cukru karmelizowanego, sól, aromat), cukier, sok pomarańczowy z zagęszczonego soku pomarańczowego 4,1%, dekstroza, koncentrat soku z marchwi, aromat. Może zawierać orzeszki ziemne i inne orzechy.
Waga: 130 g (119 g jogurt + 11 g wafelki)
Upolujesz w: Kaufland
Cena: 1,99 zł
Ocena: 2 chi i nigdy więcej!
Crema banan
W recenzji limitowanego Mullermilcha narzekałam, że choć bezwarunkowo kocham niemieckiego producenta, nie jadłam jeszcze wszystkich jego produktów. Aby to zmienić, za pomocą wybranych smaków postanowiłam rozprawić się z całymi seriami. Tak zrobiłam w przypadku wspomnianego już Mullermilcha (choć planuję kupić jeszcze co najmniej dwa inne), a także Gracji (z tej również dam szansę jeszcze jednemu wariantowi: jabłko-kiwi, choć nie jest to plan pewny, jako że seria zniknęła z polskiej strony producenta). Dziś przyszła kolej na jogurty Crema, których reprezentantką została wersja bananowa.
Przyjemny, żółty, niepozorny kubeczek i dojrzały owoc na opakowaniu – czego chcieć więcej? Zapowiadało się lekko, zdrowo i smacznie. Ale nie było. Już sam zapach sugerował, że coś jest nie w porządku. Jogurt trącał bowiem bananami, ale nie słodkimi, raczej cierpkimi niczym niedojrzałe owoce. Konsystencja też pozostawiała wiele do życzenia, bo zamiast aksamitna i jogobellowa, była musowa, gerberkowa, trochę jak przecier albo koncentrat z pomidorów. Smak, jak zapowiadał to zapach, został zdominowany przez niedojrzałe i przeraźliwie kwaśne banany. Po kilku łyżeczkach zaczęłam się cieszyć, że całość ma tylko 125 g.
Jogurt, czy raczej jogurtomus, oceniam na 1 chi, bo naprawdę nie było w nim nic, co podniosłoby ocenę choć o wstążkę. Zero kawałków banana, zapach nie ten, konsystencja przyprawiająca o łzy rozpaczy, a do tego po chwili trzymania jogurtu na języku ten zaczynał… piec! Tragedia… Gdyby chociaż na opakowaniu ostrzegli, że pod wieczkiem czeka na mnie bananowy przecier, to przygotowałabym się jakoś do tego spotkania, wykonała relaksacyjne ćwiczenia, pogimnastykowała się chwilę lub zrobiła psa z głową w dół (miałam przyjemność praktykować jogę przez semestr w ramach wychowania fizycznego na uniwersytecie). No ale nie ostrzegli. Pan Muller mnie oszukał i jest mi w związku z tym bardzo przykro. Za karę nie kupię wspomnianych wcześniej Mullermilchów po ich zwyczajnych cenach, tylko poczekam na promocję. Niech ma za swoje i zbiednieje, dziad jeden, może przy okazji nauczy się lepiej pilnować pomarańczy, które ustawia na stole w czasie świąt.
Opis: Jogurt bananowy (5% owoców).
Producent: Molkerei Alois Muller GmbH & Co. KG
Wartość energetyczna na 100 g: 96 kcal (i 120 kcal w jogurcie)
Wartości odżywcze na 100 g: tłuszcz 1,4 g; białko 4,1 g; węglowodany 15,9 g.
Skład: jogurt (mleko, żywe kultury bakterii jogurtowych), wsad owocowy 15% (cukier, sok bananowy z zagęszczonego soku bananowego 25%, syrop glukozowo-fruktozowy, przecier bananowy 10%, koncentraty owocowe i roślinne (marchew, dynia, jabłko, aromat).
Waga: 125 g
Upolujesz w: Kaufland, Tesco
Cena: 99 gr
Ocena: 1 chi
Ciekawostka: u naszych kochanych sąsiadów z południa znajdziemy dwa zimowe smaki deseru Reis: cynamon z cukrem oraz strudel jabłkowy. Czy i do nas dotrą? (Marzenia ściętej głowy).
Pozdrawiam
Wafelki smakowały nam najbardziej i nie szukałyśmy w nich jakiś szczególnych wad. Za to jogurt, jak już kiedyś pisałyśmy, był bardzo kiepski, ale dojedzony do końca, bo człowiek głodny był, więc wszystko weszło ;)
A bananowego jogurtu i tak nigdy byśmy nie kupiły, bo aromatu bananowego unikamy jak ognia (na równi z malinowym). Do tego Twoja recenzja utwierdziła nas w przekonaniu, że dobrze robimy :D
Co do końcowej ciekawostki to chyba zaczniemy jakieś rytuały odprawiać, żeby i u nas takie cudeńka się znalazły :)
Jak już opracujecie ów rytuał, to podzielcie się instrukcją postępowania, bo też z chęcią się przyłączę.
P.S. Ja oba jogurty, na moje nieszczęście, dojadłam do końca. Brrr, błeee, łe, fuj.
E tam, pomarańczowy nie był taki zły, przynajmniej dla mnie. I mnie najwidoczniej Pan Muller lubi, bo ja dostałam świeże pomarańcze, ha :D
Strudel fajny ale biorąc pod uwagę smak cynamonowego Riso, to ten drugi produkt nie wzbudza mojego zbiorowego Hurra.
Moje wzbudza, bo kocham cynamon. Cynamonowe Riso jest paskudne, bo gorzkie, ale cynamon z cukrem byłby już i cynamonowy, i słodziutki <3
Ej, ej, ej! Te mini Crema są pycha! Ja tam je uwielbiam, a bananowy jest pyszniutki :3
Co do Limitki…ależ mnie zniechęciłaś! Mam go w lodówce ale teraz boję się otwierać :/ Fanką cytrusowych smaków nie jestem i coś czuję, że i mnie nie posmakuje. A te Niemieckie ryże ah…my to sobie pomarzyć możemy. Dodatkowo z tego co czytała te dwie limitki są przeznaczone do podgrzania w mikrofali, wiesz jakie może być to dobre?! :/
Chyba zapodróżuję w „ferie” na południe <3
Mmm.. na takie strudelowe Riso miałabym ochotę. :3 Obecnie w lodówce czeka wersja jabłko z cynamonem, tyle że nie od Mullera, a Zott.
Cremy nie jadłam żadnej i raczej nie planuję, a pomarańczowy Muller bynajmniej nie zachwyca, ale byłam bardziej wyrozumiała. ;)
Belriso czyli? Od nich zaczynałam przygodę z ryżami na mleku (wcześniej, nie wiedzieć czemu, obrzydzała mnie sama myśl, że można coś takiego zjeść).
Tak, Belriso:) O tyle się go „boję”, bo długi czas przed Riso jadłam ryż od innego producenta (nie pamiętam jakiego), bardzo mi nie posmakował i miałam potem awersję do takich produktów. :/
Nie bój się Belriso, jest smaczne :) Ryż mniej twardy od risowego, ale to tyle.
W końcu zjadłam i przyznam, że faktycznie smaczne. :)
„Grafik plakal jak projektował”? Jako, że interesuje się grafika komputerowa to juz widząc ten jogurt u Czoko pomyślałam to samo co napisalas powyzej – co za obleśny projekt, jak widzę również jestes na takie rzeczy wyczulona, plus za to :D
Dzięki :P
Co prawda żaden z Mixów nie powala estetyką opakowania, ale w Choco Waffles to już ostro przesadzili.
Kurcze, zapowiadało się naprawdę dobrze, ale chyba odpuszczę po Twoim teście :)
Próbuj, a nuż Ci posmakuje (nie jestem pesymistką, ale i tak WĄTPIĘ :P).
Nie kuszą mnie te jogurty, chyba, że te nieosiągalne Riso :D
Osiągalne, tylko większym kosztem (trzeba być optymistą :)).
Szok! Nie wierzę, że tak pojechałaś Mullera. Ale to oznacza, że Twoja miłość do marki jest rozsądna (tak jak ja potrafię pojechać po Lindtcie ;)).
Tak, nie ma co oszukiwać (i innych, siebie), jeśli produkt jest zły.
P.S. Dostałam ciekawego maila od kogoś oburzonego średnią oceną jednego z produktów! :D
Buhaha, czy to był mail od producenta? ;)
Mam nadzieję, że nie, bo jakość tej wiadomości trochę mnie zasmuciła. Mam nadzieje, że producenci są nieco bardziej elokwentni.
Może Ci się po prostu ze starych pomarańczy trafił albo za długo przetrzymywałaś? :P
Eh, przez te Twoje 1 chi aż bym ten jogurt Crema chciała spróbować, haha. Chyba tylko ze względu na to, żeby samej się przekonać, czy Muller aż tak zepsuł sprawę.
Jogurtow nigdy nie przetrzymuje po terminie. Nigdy, nigdy!
Nie mówię, że po. U mnie kilka razy jakiś jogurt zepsuł się np. 5 dni przed terminem ostatecznym (a ja żałobę obchodziłam).
Oj, tak nigdy nie miałam. Jestem pewna, że Mix był taki, jaki miał być. Co nie przeszkadzało mu nie wpasować się w mój gust :P