Finlandia: Cloetta, Kick Original & Cloetta, Tupla MAXI

Wreszcie udało mi się zjeść resztę mojej słodkiej, zagranicznej kolekcji. Te batony, które padły ofiarą nagłego głodu cukrowego z dala od aparatu, pozostaną oczywiście poza sferą bloga, trudno, ale ostatnie cztery, skądinąd zamieszczone jakiś czas temu na zdjęciu we wpisie zakupowym, doczekały się właśnie swojej recenzenckiej premiery. Ponadto tak się szczęśliwie złożyło, że mogłam je podzielić na kategorie państwowe, a w każdej z nich zamieścić po dwa opisy.

Dziś przenoszę was zatem na zimną Północ, wprost do spożywczego igloo, skąd zapewne pochodzą poniższe smakołyki. Enjoy!

20141005_200709

Kick Original

Oto prawdopodobnie najkrótsza recenzja, jaka kiedykolwiek pojawi się na tym blogu. Gotowi? Uwaga…

NIE.

I koniec, po recenzji. Pomadki Kick Original to bowiem trzy sztuki rzewnego płaczu i wcielonego zła, czyli pseudotoffi o smaku przesłodzonej do granic możliwości lukrecji. Potraficie sobie wyobrazić coś gorszego? Ja ledwo, a mam naprawdę bogatą wyobraźnię.

Kick zawitało u mnie w trzech smakach: zwykłym (mmm, lukrecja), słonym (mmmmm, przesłodzono-przesolona lukrecja) i cytrynowym (mmmmmmmmm, przesłodzona lukrecja z odrobiną cytrynowego, lukrecjowego wnętrza). O żadnej nie chcę pamiętać, żadnej także więcej nie tknę (z pokreśleniem słowa „tknę”, jako że słodycze wywaliłam tuż po pierwszym gryzie). Chyba że ktoś mi zapłaci. W tysiącach. Euro.

Kick Original jest z Finami już od 1954 roku. I niech sobie z nimi zostanie.

Opis: Soft licorice toffee, czyli miękkie toffi z lukrecją albo miękkie lukrecjowe toffi.
Producent: Malaco (Cloetta)
Wartość energetyczna na 100 g: 430 kcal (i 82 kcal w jednym)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 2,5 g; węglowodany 74 g – w tym cukry 39 g; tłuszcz 14 g – w tym nasycone kwasy tłuszczowe 12 g.
Skład: syrop glukozowy, cukier, mleko skondensowane słodzone, utwardzony tłuszcz roślinny, syrop z cukru inwertowanego, ekstrakt z lukrecji, barwnik (E 153).
Waga: 19 g (w tym przypadku to AŻ)
Upolujesz w: daleki i mroźny świat (Finlandia), ale naprawdę nie chcesz tego robić
Cena: prezent
Ocena: 1 chi, bo nie da się mniej
skalachi_1


Tupla MAXI

Choć nazwa nie zachęca, to przecież nie mogło być źle, skoro z opisu wynika, że zaraz spożyjemy coś w rodzaju ewolucyjnego ogniwa pomiędzy Marsem a Snickersem. A może jednak mogło?

Mars, Snickers… ok, trochę się zagalopowałam, a to przecież tylko Tupla, czyli fińska kuzynka obleśnych Kicków (brrr, jaki klimat, takie słodycze). Choć już zaczęłam marzyć o batonie będącym słodziutkim i delikatnym nugatem z orzechami w polewie z mlecznej czekolady (czyż nie tak wyglądałby ewolucyjny produkt łączący wspomniane już batony?), musiałam przystopować i powściągnąć emocje. Chill out, baby.

Z opakowania wyciągnęłam dwa maluchy przypominające Liona. Ale jednak dwa, czyli na wzór Bounty’ego (brrr, znów powiało chłodem; czy ktoś nie zamknął okna?!). Zanim na dobre się przestraszyłam, z pomocą przyszło jeszcze jedno skojarzenie: Ferrero Rocher, które ostatecznie mnie uspokoiło i zrelaksowało naprężone dotąd mięśnie.

Zdjęłam jednego z maluchów z tekturowej tacki (zabezpieczyli je, choć nie do końca rozumiem po co, skoro były twarde) i przekroiłam. Oczom mym ukazał się mocno kakaowy, ciemny nugat, dookoła zaś przyzwoita warstwa czekolady najeżonej migdałami (po przeczytaniu opisu myślałam, że będą one całe i zatopione w nugacie, ale takie rozwiązanie też nie jest złe). Spód ozdobiono kratką, znaną nam chociażby z wafelków. Tyle o wizualności.

Zanim zatopiłam w Tupli kły, testowi poddałam jeszcze zapach. Okazało się, że baton pachnie dokładnie tak, jak Mars, czyli mleczną czekoladą i nugatem. Czy wyczułabym różnicę, mając zamknięte oczy? Nie sądzę. Wyczułabym ją jednak, gdybym spróbowała obu słodyczy, i to natychmiast. Podczas gdy Mars jest bardzo słodki, Tupla jawi się jako niezwykle delikatna i wyważona, jakby ktoś zaledwie musnął ją cukrowym pędzelkiem. Istny raj dla miłośników stonowanych słodyczy.

W przeciwieństwie do zachwycającej, acz trochę cieńszej od marsowej czekolady i hojnie sypniętych migdałów, nugat mnie nieco rozczarował, ale winę zrzucam na przyzwyczajenie do marsowego, mordoklejkowego wariantu. Ten z Tupli był bowiem bardziej kruchy, trochę jak gumka do mazania, delikatny, no i oczywiście kakaowy. Coś mi zresztą ów smak i konsystencja przypominały, ale do dziś nie wiem co. Mam ochotę zaryzykować, pisząc, że czekoladowego lizaka, ale nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek takiego jadłam, więc nie będę zmyślała.

Z każdym kęsem Tupli coraz bardziej podobała mi się jej minimalna słodycz i pokaźny rozmiar. Według zamysłu producenta baton miał ważyć 57 g, ja zaś, nieufna wobec nieznanych produktów, zważyłam go u siebie i wiem, że był cięższy, przez co z zapowiadanych 265 kcal zrobiło się aż 320. Ale to nic, bo było warto. Wyzerowawszy całość nie odczuwałam przesłodzenia, jak przy porównywalnym rozmiarem Snickersie & Hazelnut, nie dopadły mnie mdłości ani żadne inne powikłania. Z przyjemnością wystawiłabym mu 6 chi, ale za monotonię – czekolada, kakao, kakao, czekolada – przyznaję o jednego psiaka mniej.

Na koniec dorzucę jeszcze trzy ciekawostki:
pierwsza – czekolada miała być mleczna, ale smakowała deserowo, co także przyczyniło się do zmniejszenia odczuwalności słodyczy batona;
druga – nie pamiętam dobrze smaku i konsystencji cukierka Buławka, ale coś mi świta, że być może jest to właśnie ten smak, którego do porównania poszukiwałam w czeluściach zawodnej pamięci;
trzecia – jak podpowiadają internety, Tupla jest z Finami od początku lat sześćdziesiątych. Tym razem mam nadzieję, że nie tylko zostanie z nimi na dłużej, ale i z czasem przepłynie Bałtyk wpław, byśmy mogli cieszyć się nią w naszej cieplutkiej (no, powiedzmy) Polsce.

Opis: Mleczna czekolada i migdały (5%) z nadzieniem z kakaowego nugatu (60%).
Producent: Cloetta
Wartość energetyczna na 100 g: 460 kcal (niby 265 kcal, ale z własnego ważenia wyszło aż 320)
Wartości odżywcze na 100 g: białko 7,2 g; węglowodany 63,2 g – w tym cukry 61,2 g i cukier z laktozy 7,7 g; tłuszcz 19,9 g – w tym nasycone kwasy tłuszczowe 12,4 g; błonnik pokarmowy 2,1 g; sód 0,1 g.
Skład: cukier, syrop glukozowy, tłuszcz i odtłuszczone mleko w proszku, masła kakaowego, migdałów, utwardzony tłuszcz roślinny, masa kakaowa, glukoza, proszek kakaowy, proszek serwatki, hydrolizowane białko sojowe, aromaty (np. wanilina), hydrolizowane białko mleka, emulgator (lecytyna sojowa), sól.
Waga: 57 g
Upolujesz w: daleki i mroźny świat (Finlandia)
Cena: prezent
Ocena: 5 chi
skalachi_5


Jeśli znajdę dość czasu na przygotowanie tekstu, to następna recenzja będzie dotyczyła słodyczy z kolejnego kraju.

Pozdrawiam

24 myśli na temat “Finlandia: Cloetta, Kick Original & Cloetta, Tupla MAXI

  1. O fuj, aż nie chcemy sobie dokładnie wyobrażać jak musiały te pierwsze batoniki smakować :/ Najgorsze są smaki, które wywołują taką traumę, że pamięta się je przez całe życie.
    Z kolei TUPLA chętnie byśmy spróbowały skoro nie jest przesłodzony, bo co jak co, ale rzadko się spotyka takie słodycze, które nie wywołują uczucia mdłości, tym bardziej jeżeli to baton maxi :)

  2. Chyba jestem jedną z nielicznych osób, które nie żywią do lukrecji żadnych negatywnych uczuć. Spróbowałam, średnio mi smakowało, ale obrzydliwe nie było. Tylko tego, przypuszczam, ze słona lukrecja byłaby ponad moje siły.
    Ale ten drugi batonik mhhhym. Tak, to bym z pewnością z dziką chęcią zjadła.
    Czytałam kiedyś, ze w krajach skandynawskich lubią dziwne smaki lodów, np. lukrecjowe :D

  3. W pierwszej chwili chciałabym podziękować za niezwykle miły komentarz pozostawiony na moim blogu :)
    O ile pierwszych cukierków kijem bym nie tknęła (lukrecja, a fuj :D) to drugi batonik bardzo mnie zaintrygował. Uwielbiam nugat i nie ukrywam, że z chęcią bym spróbowała czegoś o bardziej stonowanej słodyczy niż Mars, któremu często udaje się mnie zasłodzić (a mimo to go uwielbiam!) :D
    Muszę przyznać, ze masz świetnego bloga! Z chęcią będę zaglądać tutaj częściej :)

    1. Od końca: 1) Dziękuję; 2) Mnie też Mars zasładza, a mimo wszystko go uwielbiam <3; 3) Za Tuplą będę tęskniła na bank; 4) Proszę bardzo :) Jak pisałam, też będę zaglądała.

  4. Pierwsza recenzja – rozwala! :D Lukrecja? Brrry…to zmora mojego dzieciństwa do teraz! Nie lubię i lubić nie będę, to chyba najgorsze z możliwych słodyczy. A druga opcja? No cóż…przemawia do mnie :D

    1. Wyobraź sobie, zamiast wujka z Anglii mieć ciotkę z Finlandii, albo nawet ze Skandynawii, która wysyłałaby Ci samą lukrecję.

  5. Powiem Ci, że jestem ciekawa obu tych słodyczy – pomimo Twoich skrajnych recenzji. A to dlatego, że nie mam nic przeciwko lukrecji. Tak właściwie, to ostatnio mam na nią sporą ochotę.

        1. Moje piekło ma smak lukrecji i konsystencję wiórków kokosowych. Twoje za to… hmmm… mixu Wedla z Wawelem? :D Albo wyrobu czekoladopodobnego ]:->

  6. Ha! :)

    Ostatnio przed wyjazdem do Niemiec, moja siostra poprosiła mnie, abym przywiozła jej takie słodycze, które wydadzą mi się dziwne [ona pasjonuje się Japonią, stąd i dziwne upodobania :D].

    Więc przywiozłam jej cukierki, które są HITEM w Finlandii :D Małe niewinne lukrecjowe cukiereczki, które w środku mają sól :D
    Stwierdziłam, że nie mogą być niedobre, skoro leżą w sklepie, są hitem i wbrew pozorom na półce ich ubywało. Więc spróbowałam :D
    I w moich ustach nastąpiła eksplozja smaku :D Najpierw zaczęło się niewinnie, smak lukrecji znałam, więc da się przeżyć… Ale później, w miarę trzymania w ustach, z cukierka zaczęła wypływać prawdziwa sól… oO
    To była najobrzydliwsza rzecz jaką jadłam :D
    Bardzo dobra rzecz, jeśli ktoś chce poczęstować wroga cukierkami :D

    A imię jego Sallos X-TREME SALZIG :)

    1. Finowie kochają lukrecję, zresztą nie tylko oni, bo cała zimna Północ. Fuj. Podziwiam Cię, że wytrzymałaś tak długo :P

  7. Co do batoników kick.. Kupiłam w Norwegii kilka smaków i szczerze przyznam, że nie są złe. Moim koleżankom również zasmakowały i kupiłyśmy je w dużej ilości, bo nie były drogie. Malinowe i gruszkowe są warte polecenia :) Polecam je każdemu. Mimo, że mogą tak okropnie wyglądać, nie są wcale takie obrzydliwe. Aczkolwiek zależy to od gustu. Ja polecam Wam z pełnym przekonaniem. Żałuję, że nie kupiłam ich więcej, bo każdemu zasmakowały w mojej rodzinie i też dużo podjadają :P

  8. Jadłem te batoniki na Suwalszczyźnie, były dostępne w polsce w 1991 roku na pewno, nie wiem czy potem także ;) do dziś szukam tego smau, to najsaczniejszy batonik jakiego jadłem i nigdy nie znalazłem nic, co mogłoby wypełnić lukę po nim…

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.