Pełnoletność jest wspaniała. Umożliwia legalnie picie w knajpach, palenie w bardziej wytwornych miejscach niż czwarty garaż po lewej, a także kupowanie sprośnych gazetek z roznegliżowanymi kobietami lub mężczyznami, które wcześniej trzeba było podkradać rodzicom. Pełnoletność nakłada na nas jednak także inne, bardziej odpowiedzialne obowiązki i przywileje, takie jak posiadanie dowodu, którym możemy zamachać sklepikarce Reginie przed nosem, kiedy nie chce nam sprzedać piwa, głosowanie podczas wyborów prezydenckich na kandydata z najgłupszym nazwiskiem czy podejmowanie pracy na czarno, byle tylko uniknąć podatków. Gdzieś tam po drodze pojawiają się PITy, które nagle musimy wypełniać sami, własne mieszkania i rzeczy takie jak papier toaletowy, ściereczki czy proszek do prania, które – wbrew wcześniejszym przypuszczeniom – nie rosną na drzewach, ale trzeba je regularnie kupować. Z szafy, niczym potwory z dziecięcych lat, wypełzają debety na koncie, nieopłacone rachunki i podpisy na podejrzanych umowach, których wcale nie chce się czytać, ale wypadałoby, jeśli nie chcemy zmienić lokum na dworzec PKP albo więzienną celę. Ostatnią zaś rzeczą, której pełnoletność nie tylko sprzyja, ale wręcz stanowi warunek konieczny, jest branie udziału w różnego typu konkursach. I o tym właśnie dziś opowiem.
Gdzie pojawia się hasło konkurs, tam Olga jest pierwsza. No, może nie zawsze – wszystko zależy od rzeczy, którą należy wykonać, a także od nagrody, na którą – nie okłamujmy się – każdy uczestnik liczy. Żeby jednak być uczciwa, przyznam, że czasem biorę udział w zabawie, której wygranie nie przysporzy mi kokosów ani niczego szczególnie efektownego, gdyż po prostu lubię się bawić. Lubię dreszczyk emocji związany z tym, czy mi się uda, czy jednak nie… a jeśli się uda, to nawet gdybym miała otrzymać długopis i tak bym się cieszyła jak głupia. Bo jednak wygrałam. Bo za darmo. Bo coś do mnie przyjdzie pocztą (łiiii).
Ostatnio zaś pocztą przyszły nie free samples, które co jakiś czas zamawiam, narażając się na późniejsze spamowanie (administratorom poczt dzięki za programy filtrujące), ale Beskidzkie Łakocie – paluszki w mlecznej czekoladzie. Wygrałam je w konkursie Beskidzkich na Facebooku, a w zasadzie to na Instagramie, dodając #kochamyłakocie do zdjęcia słodkiej Rubi dostojnie leżącej w swojej słodkiej kurteczce na puszce ze słodkimi zapasami na zimę. Nic dziwnego, że wygrałam… wygrała… wygrałyśmy. Człowiek jak człowiek, ale Rubi zasługiwała na nagrodę (wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, co nią jest). I w zasadzie to ona powinna zjeść paluszki, no ale… nie dla psa kiełbasa paluszki.
W regulaminie wyczytałam informację, że na wysłanie nagrody firma ma miesiąc. Oho – pomyślałam – no to sobie poczekam. Mam bowiem świadomość, jak wyglądają tego typu zabawy. Człowiek wygra, a potem czeka do usranej śmierci na swój ochłap, w tym wypadku czeko-paluszki.
Nie tym razem. Organizator bardzo miło mnie zaskoczył, gdyż paczka dotarła już w następnym tygodniu, o czym powiadomiła mnie mama (adres zamieszkania inny niż adres zameldowania i te sprawy). Niewiele myśląc, choć z reguły nie wychodzę w ciemność i zimność, opatuliłam się zimowym płaszczykiem i ruszyłam po zdobycz. Nie mogłam sobie odmówić odpakowania jej już teraz, zaraz.
Pierwsze wrażenie
Radość. Oczywiście nie potrafiłam nie cieszyć się, że coś dostałam. Że wygrałam. Że paczka. Że moje nazwisko na kopercie… what a cliche, tak łatwo mnie przekupić. No ale, żeby nie było, że jestem zaślepiona i recenzja będzie podyktowana specjalnymi względami dla firmy Aksam, tu podkreślę wadę pierwszą, będącą kompilacją marnej wyobraźni organizatora konkursu, jak i znieczulicą Poczty Polskiej. Paluszki wysłano bowiem… w kopercie. Zwykłej. Obąbelkowanej w środku, fakt, ale nadal zwykłej. Aż cud, że się nie połamały. Za to kartka, którą chciałam zachować na pamiątkę, a także opakowanie słodkości, wyglądały jak wyciągnięte psu z gardła. Podejrzewam, że w czasie podróży przysiadł na nich listonosz, wrzucili nań paczkę zawierającą arbuzy… albo przydepnął je słoń. Tak czy owak, są w stanie wybitnie nieidealnym, zasmucającym. Pamiątki zatem mieć nie będę, trudno. Winę, jak pisałam, rozkładam po równo na organizatora i Pocztę Polską. Trochę wyobraźni, moi drodzy.
Opakowanie
Wychodząc z osłupienia wynikającego z pogniecenia drobiazgów, zaczęłam przyglądać się samemu opakowaniu, które momentalnie wzbudziło we mnie jedno skojarzenie: paczka papierosów. Nie tylko otwierało się w analogiczny sposób, ale i w środku znaleźć mogliśmy paluszki: długie, cienkie, na dodatek tak udekorowane czekoladą, że przypominały papierosy. Eleganckie. Damskie.
Taka też była grafika i kolorystyka kartonika: elegancka, dostojna, z klasą. Projektanci nie wrzucili doń żadnych roześmianych facjat, zwierząt, kształtów… Postawili na absolutną prostotę i minimalizm. Co wyszło im pięknie. Biel, brąz i błękit. Szacunek. Ponadto uważam, że albo projektant był kobietą, albo projektował z myślą o kobietach. Panowie, możecie się gniewać lub sprzeciwiać takim odczuciom, ale co poradzę? Poza tym jesienne depresje i zimowe mroźne nastroje należą do nas, więc i nas trzeba przekupywać łakociami. Na was też przyjdzie czas. Kiedyś.
Produkt
Czas na chrupanie.
Po otwarciu opakowania – skądinąd o moim ulubionym rozmiarze, bo do 100 g – oczom ukazują się dwadzieścia dwa paluszki (tak, policzyłam, nawet trzykrotnie) oblane prawie w pełni czekoladą. To zaś, co zostaje „wolne”, to przestrzeń na nieubrudzenie palców polewą albo… ustnik kobiecego papierosa (czyżby Aksam rzucił wyzwanie kobietom, by tej zimy rzuciły palenie na rzecz słodkości?). Paluszki pachną mleczną czekoladą – nie tabliczkową, ale znaną z połączenia z herbatnikami (tak pachną na przykład Petitki w czekoladzie). Jest to zapach słodki i przyjemny, zapowiadający miły seans dla podniebienia.
Smak.
Mówisz: paluszki, myślisz: słone. Ale nie tym razem. Nowe Beskidzkie to bowiem przykład bezprzyprawowej „bazy” paluszkowej, znanej choćby z kompilacji paluszek-sezam czy paluszek-mak. W tym wypadku jest to jednak czekolada mleczna (miazga kakaowa min. 34%), która zajmuje dokładnie 50% miejsca w (na) produkcie. Jest zaskakująco gruba – to na plus, słodka i rozpływająca się w ustach w przeciągu kilku sekund. Jeśli zdecydujemy się possać paluszka przez chwilę, zupełnie zniknie, pozostawiając go gołego i wesołego. A mimo to nadal chrupiącego i doskonale wypieczonego. Mniam!
Ocena
Pięćdziesięciogramowa paczka Beskidzkich Łakoci to 238 kcal dla naszych bioder i zaledwie kilka minut błogiego chrupania (w dodatku przy jednoczesnym sporządzaniu notatek do recenzji, więc normalnie jeszcze mniej). Szkoda, bo jak na tak krótką przyjemność kalorii jest sporo.
Druga rzecz to innowacyjność. Czy paluszki w czekoladzie to rzeczywiście taka zupełna nowość? Nie sądzę. Aksam nie jest pierwszą firmą, która poszerzyła swoją ofertę o podobne cudo, nie mówiąc już o kompozycji smakowej, która znana jest od dawna (były herbatniki z czekoladą, czekolada z herbatnikami, czekolada z krakersami, chipsy z czekoladą… a teraz przyszedł czas na paluszki). Mimo tego jest pierwszą powszechnie znaną w Polsce firmą, która tego dokonała oraz pierwszą, której wyrobu spróbowałam i się zachwyciłam. Za to duży plus.
Nie jestem fanką słonych przekąsek. Inaczej: jestem fanką słonych przekąsek, ale nie wierną. Jak są, to zjem, jak nie ma, to sama na pewno nie kupię. Nie kupię również ciastek i ciasteczek: ani tych suchych, ani maczanych w czekoladzie. Bo długo stoją w szafie, bo mają za duże rozmiary, bo nigdy nie chce mi się ich otwierać. Mimo tego potrafię powiedzieć, kiedy są smaczne. A Beskidzkie Łakocie bezsprzecznie są. Ich największą wadę zaś stanowi to, że… są paluszkami, a wiecie, jak to z produktem owym bywa. Ktoś postawi przed wami na stole, a wy zaczynacie jeść, jeść, jeść i… jeść, aż opróżnicie paczkę w rozmiarze XXL i jeszcze się zdziwicie, że to już. Uzależniająca sprawa. Inna rzecz wygrać takie pyszności w konkursie (słodycze za darmo zawsze spoko), na dodatek w małym rozmiarze. Przyjemność na raz, mniejsze poczucie winy, a kolejny, nieznany dotąd smak zaliczony.
Dlatego też nowym Beskidzkim wystawiam cztery chi ze wstążką (przy okazji możecie zobaczyć zaktualizowaną postać graficzną skali ocen, tj. różową wstążkę). Zdecydowanie je polecam i na pewno jeszcze kiedyś zjem, ale nie będę specjalnie biegła po nie do sklepu.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Szczęściara, ja nigdy nic nie wygrywam. :>
A często bierzesz udział? Trzeba masowo… :D
No w sumie.. niemalże nigdy. :>
To czemu się dziwisz? Szczęściu trzeba trochę pomagać: żeby wygrać w totka trzeba wypełnić druczek, żeby znaleźć miłość wypadałoby wyjść z domu, nawet żeby odkryć tęczę na niebie musisz popatrzeć do góry! :)
Mniam, naszła nas ochota na takie małe cudeńko :) Wyglądają apetycznie i skoro do tego czekolada jest dobrej jakości, to tym bardziej warto spróbować :)
P.S. Piesek jest cudny! Przesłodko wygląda w tej kurteczce z kapturkiem :D Gratulujemy wygranej i Tobie i Rubi :)
Dziękujemy – ja i Rubi :)
Gratuluje wygranej, ja raz spróbowałam, nie udało się i nie wiem czy chce mi się drugi raz próbować.
Właściwie te paluszki to takie trochę japońskie Pocky, fajnie, ze chociaż będzie można je kupić stacjonarnie a nie zamawiać z dalekiego Ebaya ;)
Pocky nie próbowałam, dlatego Beskidzkie były dla mnie odkrywaniem dziewiczego lądu.
Próbuj dalej, będę trzymała kciuki!
Gratuluję wygranej! Smakowita była ;) Choć dla mnie najlepsze paluszki to te zwykłe solone maczane w nutelli <3
Dziękuję.
Nigdy nie próbowałam maczać paluszków w Nutelli, bo to zło. Tzn. oba produkty są tak uzależniające, że przy chwili zapomnienia zeżarłabym wielką pakę paluszków i cały słój Nutelli :P
Nieeee, ja też jestem słodkim łakomczuchem ale to jest za bardzo mulące, więc możesz spróbować :D
Beskidzkie Łakocie są właśnie w takim rozmiarze – nie ma większych paczek niż 50g :) Dla mnie to idealnie, bo wiem że gdyby były paczki 300g to bym zjadła 300g, a te 50g to taka akurat chwila frajdy i wyrzuty sumienia nieduże ;)
Pewnie z czasem wprowadzą i większe, ale jeśli miałabym głosować, też obstawiałabym za pozostawieniem samych małych, bo – masz rację – są idealne na raz.
Moja droga, jest różnica pomiędzy 34% miazgi kakaowej, a masy kakaowej ;). Tu chodziło zapewne o masę. W skład masy kakaowej wchodzi miazga oraz tłuszcz kakaowy. I tak na przykład niektóre białe czekolady mają 30% masy kakaowej, mimo, iż nie posiadają wcale miazgi kakaowej.
Ten produkt jakoś specjalnie mnie nie kusi. Dużo się o nim szumu w necie zrobiło, szata graficzna rzeczywiście jakoś tam daje radę, ale nie… Pozostanę przy moich klasycznych tabliczkach ;). Czekoladę z kawałkami paluszków już bym capnęła, o ironio :D
Wiem, że jest różnica pomiędzy masą a miazgą, ale informację przepisałam z opakowania, a konkretnie z końcówki składu – przyjrzyj się, naprawdę tak napisali!
Haha rzeczywiście!
Twój psiak jest re-we-la-cy-jnie rozczulający :)
Przekazałam. Mówi, że dziękuje :)
Jeśli chodzi o opakowanie to nie jest to nic nowego. Chodź z Twojego wpisu wydaje mi się że nie słyszałaś nigdy o japońskich Pokach, albo robilaś wszystko by ich nie sugerować (a to moje pierwsze skojarzenie, chodź wkład ciasteczkowy inny)
Widziałam tylko na zdjęciach, ale nigdy się nie przyglądałam, stąd żadnych skojarzeń u mnie nie było :)