Paczka z papierowymi dobrodziejstwami

Mała przerwa od jedzenia i recenzowania słodyczy, dziś bowiem mam zaszczyt przedstawić wam nowe nabytki, które do królestwa mego zawitały niedługo po tym, jak na konto wpłynęło stypendium. I w zasadzie uniwersytet powinien być dumny, gdyż wreszcie nie wydaję pieniędzy na szeroko rozumiane pierdoły, czyli słodycze, jogurty i inne takie, zamiast tego postanowiłam podrasować szare komórki (Pimp My Brain). Z drugiej strony nie są to pozycje ani trochę naukowe. Hmm.

Na szczęście ktoś mądry powiedział, że o gustach się nie dyskutuje, ponadto uczelnia nie rozlicza mnie z rzeczy, na które wydaję moje polskie złote, a więc wszystko jest w porządku. Zapraszam zatem do obejrzenia dodatku do mojej pokaźnej kolekcji, która skądinąd zaczęła już zajmować dwa rzędy na półkach, przez co nie widać książek znajdujących się w tyle.

Kolejny planowany zakup: półki! (Albo to dopiero po lodówce, bo z obecnym gratem jestem w stanie permanentnej wojny.)

Paczka z książkami
Dla porównania wielkości: kubek

Na nowe książki skusiłam się już jakiś czas temu, kiedy rozważałam, na co wydam pierwszą wypłatę. Początkowo uznałam, że nakupuję Rubi dużo ekstrawaganckich strojów (jak na blondynkę z minipieskiem przystało), ale szukając w internetach psiego butiku, z przykrością stwierdziłam, że takiego w moim mieście nie ma. Jeśli chcę odziać małą w coś innego niż zwykły sweterek albo kurteczka, muszę zapodróżować do Warszawy. A że póki co trochę mi nie po drodze, padło na literaturę.

Nie musiałam się długo zastanawiać, czego mi trzeba: lista książek, które chciałabym mieć, nie ma końca. Serio. Wystarczy, że wejdę na stronę pierwszej lepszej księgarni, a już znajdę tam kilka pozycji, bez których zaraz uznam, że nie mogę się obejść. Nie wspominając już o takich, które w moim muszęjemieciestwie wiszą od lat i pokrywają się kurzem.

Nie przedłużając, prezentuję wam kolekcję wyselekcjonowanych nieco na chybił-trafił książek (wszystkie pochodzą ze sklepu Aros i zostały zakupione na Allegro; serdecznie polecam zakupy u tego użytkownika!).

***

Mały Książę, Antoine de Saint-Exupery

Oto książka, której nie muszę przedstawiać nikomu (a przynajmniej taką mam nadzieję). Uważam, że każdy powinien ją przeczytać choć w raz w życiu (tym bardziej, że ma niemały druk, dużo rysunków i jest cienka – nie ma żadnych wymówek!). Mało tego, każdy powinien ją w swoim domu mieć. Jest to bowiem jedna z najpiękniejszych opowieści, jakie widział świat. Bawi, porusza, uczy. Można ją podarować każdemu i z każdej okazji (w tym sobie samemu).

Mały Książę (1)

Żeby nie wyjść na hipokrytkę, wyjaśniam, że w moim domu Mały Książę był. Zawsze. Dopiero przy przeprowadzce, kiedy musiałam spakować całe moje życie do kilku walizek, nie mogłam sobie pozwolić, by pojechał ze mną. Był on bowiem tak mój, jak i mamy. A może nawet mamy bardziej.
Dziś więc, mając własne mieszkanie, poczułam palącą potrzebę posiadania mojego prywatnego egzemplarza Małego Księcia. Przyszedł, stanął na półce, a ja jestem spokojniejsza. I szczęśliwsza.

PS Kosztował lekko ponad 10 zł. Aż smutek bierze, że taka książka kosztuje tak mało, podczas gdy Pięćdziesiąt twarzy Greya… ech…
.

 3096 dni, Natascha Kampusch

Wyobraźcie sobie najgorszy z życia wzięty scenariusz. Nie, gdzie tam! Najgorszy scenariusz w ogóle, który w realnym świecie nie mógłby zaistnieć. Już? To teraz załóżcie, że jednak zaistniał.
3096 dni to historia na faktach, która zmrozi krew każdemu. Opowiada o małej, dziesięcioletniej dziewczynce, która została porwana i przetrzymywana w piwnicy przez 3096 dni. Osiem lat. W tym czasie dorastała, zmieniała się… a także była głodzona, gwałcona i katowana.

Kampusch

3096 dni to powieść autobiograficzna czy raczej pamiętnik Nataschy Kampusch, dziś dorosłej już ofiary porywacza, której pewnego dnia udało się uciec i zacząć żyć normalnie. Albo i nie. Trudno sobie bowiem wyobrazić normalne życie po czymś takim. Święta w rodzinnym gronie, spotykanie się z chłopakami, zaufanie komukolwiek…
Jeszcze nie wiem, czy mogę wam tę książkę polecić. Widziałam film na jej podstawie i bardzo mi się podobał (7/10 w skali Filmwebu). Ale że książki zawsze w 99% są lepsze, to jestem pełna nadziei. Póki co mam sporo do czytania, więc nie wiem, kiedy się za nią wezmę, ale jeśli będzie warto, na pewno o tym wspomnę.
.

Nigdy nie gasną, Alexandra Bracken

Druga część Mrocznych umysłów, które miałam przyjemność czytać na początku tego roku. Jedynkę dostałam z biura, do recenzji, a tuż po skończeniu wiedziałam, że jak tylko wyjdzie kontynuacja, też po nią sięgnę. Niestety, wydawca przysyłając sort nowych książek, nie pomyślał, by zapakować i tę. Ja z kolei przegapiłam premierę, a kiedy się zorientowałam, powieść nie była już nowością i Wydawnictwo Otwarte nie chciało jej dosłać. Pozostało więc albo przeboleć i zapomnieć, albo kupić. Ostatecznie wybrałam to drugie i mam nadzieję, że nie pożałuję.

Alexandra Bracken

O czym jest seria? To typowe młodzieżowe sci-fi, które opowiada o świecie z przyszłości i podziałach ludności na różne „obozy”. Dzieci urodzone w konkretnym czasie nabyły ponadprzeciętne zdolności, takie jak miotanie rzeczami na odległość, podpalanie, władanie nad elektrycznością czy przejmowanie kontroli nad ludźmi za pomocą umysłu. Wybudowano dla nich wielkie ośrodki zamknięte, gdzie posegregowane w grupy musiały… co tu dużo mówić... żyć na nowo. Odizolowane, odhumanizowane, bez żadnych praw i pod stałym nadzorem. Jak to jednak w powieściach bywa, nastąpił bunt i pewnej części udało się uciec.
Naszą przewodniczką po tym zimnym, nieczułym i opustoszałym świecie jest Ruby (ludzki odpowiednik mojej małej Rubi, hihi), jedno z dzieci, którym udało się uciec. Należy do pomarańczowych, czyli tych, którzy przejmują kontrolę nad innymi, czytając w ich umysłach.
I tyle o fabule. Jedynka była naprawdę ciekawa, liczę więc na to, że dwójka jej dorówna. Jeśli tak, z czystym sumieniem polecę obie.

PS Jeśli chcecie wiedzieć o pierwszej części coś więcej, odsyłam do mojej starej recenzji. Przy okazji polecam też relacje z Kuchennych Rewolucji i Ugotowanych, niektóre wyszły mi całkiem śmiesznie.
.

Seria Igrzyska śmierci, Suzanne Collins

Tej pozycji chyba nie muszę przedstawiać nikomu. O serii zrobiło się głośno za sprawą filmów, które skądinąd uważam za bardzo dobre. No, poza końcówką drugiej części, ta bowiem rozzłościła mnie niesamowicie. Jakby ktoś wziął nożyczki i ciachnął taśmę filmową w dowolnym momencie. Najgłupszym momencie. Książki to jednak co innego, literatura jest zawsze lepsza. Szczególnie, że to na ich podstawie nakręcono filmy, nie odwrotnie (bałabym się odwrotnej zależności, brr).

Igrzyska Śmierci

Długo się zastanawiałam, czy w ogóle chcę je mieć. Pewnie powinnam najpierw wypożyczyć jedną, przeczytać i wtedy zadecydować. Jestem jednak w gorącej wodzie kąpana i lubię mieć dużo, już, teraz, natychmiast. Tak zresztą jest w każdej dziedzinie mojego życia i podczas każdych zakupów. Nie mogę kupić czekolady, która jest w stałej ofercie, za pół roku. Nawet mimo świadomości, że i tak dopiero za pół roku ją zjem. Nie, ja ją muszę mieć teraz, żeby leżała i ładnie wyglądała. W puszce, do której nawet nie zaglądam. Ale to nie ma znaczenia. Ważne jest tylko to, że ją mam i że jest moja.
Tę samą potrzebę odczułam w stosunku do serii Igrzysk śmierci. Może za parę miesięcy, kiedy już wezmę się za ich czytanie, zacznę odczuwać wyrzuty sumienia, że je kupiłam. A może nie. To czysta loteria. Póki co bardzo się cieszę, że je mam, więc nawet jeśli zapłaciłam za chwilową tylko radość, to myślę, że się opłacało (komplet 52,72 zł).
.

Cykl Cmentarz zapomnianych książek, Carlos Ruiz Zafon

Tych książek nie dało się kupić w zestawie, jako że każda z nich przedstawia odrębną historię i zapoznaje nas z innymi bohaterami. Do tej pory miałam przyjemność obcowania wyłącznie z Cieniem wiatru, którego pożyczył mi tato. Muszę przyznać, że z miejsca się zakochałam. Planowałam nawet ukraść go tacie, ale nie chciałam być bezczelna. Poza tym niewiele by mi to dało, bo nadal nie miałabym Gry anioła i Więźnia nieba (tytuły rodem z twórczości Paulo Coelho, ale nie martwcie się, zawartość jest jej zupełnym przeciwieństwem).

Zafon

Dziś posiadam wszystkie trzy, co pozwoliło mi zrezygnować z kradzieży i nie iść w przyszłości do piekła, a także ograniczyć powody do narzekania (nie mogę już jęczeć, że nie mam czego czytać). Martwi mnie tylko jedna rzecz, mianowicie złowieszcza informacja: „czwarta i ostatnia książka nie została jeszcze opublikowana”, którą znaleźć można na Wikipedii. Oznacza ona bowiem, że będę musiała śledzić stronę kolejnego wydawnictwa, Muzy, czekając na publikację jak pies na ochłap. Ciężkie jest życie miłośnika książek…
.

Rok 1984, George Orwell

Tu w zasadzie nie powinnam pisać nic, bo jeśli ktoś nie zna Roku 1984, to powinien wstydzić się w takim samym stopniu, co jeśli nie zna Małego Księcia. Napiszę jednak słów parę, tłumacząc, dlaczego postanowiłam mieć tę książkę w domu.

Orwell rok

Powieść Orwella była moją lekturą licealną, nadobowiązkową, ale zawsze. Kiedy kończyłam ją czytać, zrozumiałam, że gdzieś w środku, między kartkami, zostawiłam kawałek swojego serca.
W ogóle byłam dziwną istotą, bo kiedy wszyscy wokół narzekali na ilość powieści do czytania oraz ich treść, ja co rusz się w jakiejś zadurzałam. Dziś na przykład chciałabym mieć w domu Dżumę, Mistrza i Małgorzatę, Zbrodnię i karę (to uwielbiam w szczególności), opowiadania Borowskiego, dramaty Szekspira… Odpuściłabym sobie za to całą polską kolekcję, czyli wszystkich Mickiewiczów, Sienkiewiczów, Wyspiańskich, Kochanowskich i tak dalej (są nie ma moje nerwy).
Problemem w zakupie książek będących lekturami jest jednak to, że wszystkie wydania są takie… obskurne. Wydawcy opatrują je streszczeniami, opisami, skrótami i interpretacjami, które owszem, licealiście się przydadzą, ale w moich oczach brukają doskonałą treść.
Nie chcę takich smutnych wydań w moim domu. Zaczekam, aż znajdą się jakieś porządne, dla ludzi, i wtedy kupię. A póki co zadowolę się Rokiem 1984, który udało się zdobyć bez żadnych dodatków interpretacyjnych, choć w cenie… 7,02 zł, podczas gdy Pięćdziesiąt... Skandal.

***

PS Dzień później przyszła do mnie kolejna przesyłeczka, tym razem zawierająca papierzyska o łącznej kwocie nieco niższej od poprzednika. W tej skrywają się magazyny będące dodatkami do „Polityki”, czyli najnowsze numery poradników psychologicznych „Ja My Oni” oraz „Niezbędnika inteligenta”. Każdy z nich mogę polecić już dziś, mimo iż jeszcze nie zaczęłam czytać, bo jestem po lekturze pierwszej połowy serii i uważam, że są dydaktycznie idealne, bo w ciekawy i niebanalny sposób przekazują nam wiedzę o świecie i wszystkich dziedzinach życia.

19 myśli na temat “Paczka z papierowymi dobrodziejstwami

  1. Wypowiedzieć mogę się tylko o Małym Księciu, który był jedną z lepszych lektur, jakie czytałam (a do końca gimnazjum czytałam wszystkie). Bardziej podobał mi się chyba tylko „Oskar i pani Róża”, czytałaś?
    No i co do Zafona, czytałam „Marinę”, pochłonęła mnie i muszę chyba w najbliższym czasie do niej wrócić.

    1. Oczywiście, że czytałam :) Nie był co prawda moją lekturą, ale lubię książki Schmitta. W domu mam Kiedy byłem dziełem sztuki (właśnie wyszło nowe wydanie opatrzone inną okładką, ja mam z tamtą starą, pomarańczową). Szczerze polecam!
      Zafona czytałam parę innych (mam wydania kieszonkowe z Taniej Książki), ale Mariny nie. Koniecznie sięgnij po Cień wiatru, marzenie.

  2. Co do lektur to się nie wypowiadamy, bo nigdy nie lubiłyśmy ich czytać i kiedy wszyscy przymuszali się do nich, to my przerabiałyśmy streszczenia a potem sięgałyśmy po nasze własne wybory książek :) Nie wiemy, czy to dlatego, że faktycznie lektury były takie nudne, czy po prostu nie lubimy kiedy ktoś zmusza nas do czytania niektórych pozycji.

    Bardzo zaciekawiłaś nas tytułem „3096 dni”. Już wiemy jaki prezent zrobimy sobie nawzajem pod choinkę :D Jednak filmu nie będziemy oglądać, bo w porównaniu zawsze wypada gorzej niż książka.

    A co do cyklu Cmentarz zapomnianych książek, to „Gra Anioła” jest warta polecenia. Kupiłyśmy ją przy okazji i spontanicznie, choć pierwszy raz miałyśmy do czynienia z tym gatunkiem pochłonęłyśmy ją w dwa dni zupełnie się zatracając :)

    Jeżeli chodzi o „Mroczne umysły” to polecamy podobną książkę „Gra Endera”. Cała saga jest godna uwagi, choć kolejne tomy były już trochę pisane na przymus ;) Na podstawie również jest wydany film ale zupełnie nie oddaje klimatu jaki wytwarza sama książka :)

    1. Jestem wierną fanką Gry Endera i recenzuję wszystkie wychodzące na nowo części. Mam w domu całą dostępną serię + sagę Cienia, która opowiada tę samą historię oczami innych bohaterów, którzy towarzyszyli Enderowi. O filmie szerzej mówić nie będę, bo takiego gniota wyreżyserowanego na podstawie książki to chyba jeszcze moje oczy nie widziały.

      1. No popatrz :) Na sagę Cienia już się nie pokusiłyśmy, bo tak jak pisałyśmy wcześniej kolejne tomy sagi Endera naszym zdaniem były troszkę wymuszone, ale i tak uważamy, że była to naprawdę dobra seria :)

        Przy temacie filmów na podstawie książek to podobne miałyśmy odczucia przy filmie „Intruz”. Ekranizacja jest żenująco kiepska podczas gdy książka zasługuje na szczególną uwagę :)

        1. Nie „była”, a „jest”, bo nadal powstają jej części! W grudniu b.r. wyszła druga część prequela Gry Endera, trzecia będzie pewnie na początku przyszłego roku. Pisze ją oczywiście Card, ale razem z Aaronem Johnstonem.

          Intruz (książka) bardzo mi się podobał, aż mi było wstyd, jak czytałam, bo to autorka Zmierzchu (który też w papierowym wydaniu mi się spodobał, ale filmy to rzygi). Dostałam go od taty (tak samo, jak Zmierzchy). Filmu dobrze nie pamiętam, ale oceniłam na 5/10 na Filmwebie, więc raczej drugi raz oglądać nie chcę :D

          Coś jeszcze sobie nawzajem polecimy? :)
          Jeśli lubicie młodzieżowe sci-fi i enderowe klimaty, to wygooglujcie sobie Podzielonych Neala Shustermana. To jest powieść jednoksiążkowa, bez żadnych kontynuacji, a naprawdę bardzo porządna i ciekawa.

          1. Angelika zdecydowanie woli czytać książki o tematyce zdrowego żywienia, ja natomiast wolę sobie poczytać, aby się odprężyć i chociaż na chwilkę zapomnieć o rzeczywistości.

            Nawet nie wiedziałam, że wyszła kolejna część ;) Jednak póki co raczej nie zamierzam jej kupić – zmęczenie materiału/tematu po prostu ;)
            Zmierzchu nigdy nie czytałam! Ba, nawet nigdy filmu nie widziałyśmy, poza urywkami oglądanymi z przymusu w tv, kiedy reszta widowni uparła się na ten film, ale długo nie wysiedziałyśmy :)
            Opis Podzielonych jest…. straszny! To bardziej brzmi jak horror, ale trzeba przyznać, że się na nią nakręciłam i teraz będę miała trudny orzech do zgryzienia, którą pozycję zamówić sobie na prezent :P

            Z takich lżejszych czytadeł mogę jeszcze polecić ostatnio przeczytaną powieść „Jej wszystkie życia”, można się przy niej zrelaksować i odprężyć :)

  3. Dobra, wybaczam Ci nielubienie kokosa i malin – skoro tak jak ja uwielbiasz „Rok 1984” oraz „Zbrodnię i karę” ;).

    A ja przeklęta obecnie praktycznie w ogóle nie czytam…

    1. Ależ ja lubię kokosa, tylko wiórków nie toleruję! W każdym razie i tak cieszę się, że mi wybaczasz, uff.

      Gdyby nie recenzowanie książek na portal, pewnie też bym tyle nie czytała, bo po studiach i pisaniu tekstów na milion stron na bloga zwyczajnie czuję się umysłowo wydrążona.

  4. Może się narażę (nawet nie może, ale na pewno), ale ja aktywnie hejtuje Małego księcia, takie pitu pitu o niczym, przeczytałam i znienawidziłam od pierwszej do ostatniej kartki.
    Igrzyska śmierci hmmm, pierwszą część pokochałam, drugą trochę mniej, a przy trzeciej miałam ochotę coś rozwalić i wrzeszczeć „Katniss użyj mózgu, masz go chyba”
    Orwella dopiero z rok temu przeczytałam ale się zakochałam w tej książce, tak jak w Folwarku zwierzęcym. Szkoda, ze nie przerabialiśmy tego w szkole zamiast kolejnego Sienkiewicz/Mickiewicza/Zeromskiego
    A na Zafona poluje :D

    1. Nie jest źle, wyjdziesz z tego bez szwanku :P
      Rozumiem, że traktujesz M.K. tak jak ja pseudomądrości Paulo Coelho. Masz prawo, więc się nie czepiam. Grunt, że czytasz (trzeba pielęgnować tę… działalność umysłową?, bo pozamykają księgarnie i już wszystko przeniesie się do neta, a ja bardzo nie lubię pdf-ów).
      PS Odzyskałam swoje Równoumagicznienie, też jest na liście do przeczytania :)

  5. Taka refleksja „pozajedzeniowa”: „Rok 1984” dorwałem w wersji z okładką wykorzystującą jedną z prac Beksińskiego, w małej, wiejskiej bibliotece (skazany na nią przez 15 lat życia przeczytałem tam chyba wszystko, łącznie z „Wichrowymi Wzgórzami”…) i pamiętam, że po lekturze przeżyłem pierwszą w swoim życiu „książkową depresję”. Nie żartuję – przez tydzień chodziłem jak struty, zdawszy sobie sprawę, jak państwo-społeczeństwo-grupa-system są w stanie zmiażdżyć jednostkę i jej pragnienia (dysponując czymś w rodzaju emocjonalnej pamięci ejdetycznej, mogę sobie odtworzyć ten stan, przypominając sobie końcową scenę minięcia się Winstona i Julii na ulicy :)).

    1. Na mnie też wywarła duże wrażenie, choć nie jestem pewna, czy czytaliśmy ją w tym samym wieku (ja miałam jakoś 16-17 lat). Dużo, dużo późnej obejrzałam film na jej podstawie i powiem Ci jedno… jeśli nie oglądałeś, to nigdy tego nie rób. Nie dość, że wygląda na kręcony szczoteczką do zębów, to jeszcze ma najobrzydliwszą scenę miłosną w całej kinematografii. Tylko psuje książkę tym, którzy jej nie czytali, a po poziomie seansu już raczej nie przeczytają.
      Zazdroszczę Ci okładki Beksińskiego. Gdybym taką dorwała, ukradłabym książkę, twierdząc, że mi przypadkiem zginęła :D Dużo ludzi śmieje się z jego (B.) twórczości, że to nie sztuka itd. Może więc ja sztuki nie lubię (w 90% przypadków tak bym powiedziała), ale pracę B. z chęcią powiesiłabym w swoim domu. Lubię takie mroczne klimaty.
      I ostatnia rzecz: proszę nie wykropkowywać Wichrowych Wzgórz!

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.