Poprosić moją rodzinę o zostawienie rządka nowej, niepróbowanej dotąd czekolady, to jak zagrać w Lotto i liczyć na wygraną. Raczej nie wierzy się, że choć jedna liczba (trzy, bo chyba tyle trzeba trafić, żeby cokolwiek dostać) będzie celna, a jednak wysyła się kolejne kupony, niepotrzebnie tracąc pieniądze. I po co to wszystko? Po to, że jednak ktoś tam w dalekim świecie czasem trafia.
Trafiłam i ja. Na obiecany kawałek, na dodatek w opakowaniu, o które również poprosiłam (do zdjęć). Czekał na mnie schowany głęboko w szufladzie, a choć kusił i nęcił, nikt nie wziął go w obroty. Bo był dla mnie. Odłożony. Zadedykowany. Pochodził z wedlowskiej ogromnej tabliczki Tiramisu, którą podczas wspólnych zakupów przedmikołajkowych kupiła mama. To wtedy uznałam, że warto zagrać w czekoladowe Lotto. Jak widać, opłaciło się.
Tiramisu
Zacznę od opakowania, które nawiązuje do całej nowej wedlowskiej serii (Brownie, Panna Cotta, Creme Brulee). Na przodzie widzimy napis „czekolada mleczna o smaku Tiramisu” oraz brązowe esy-floresy będące w rzeczywistości literą „E” – od E. Wedel. Kolorystyka bazuje na trzech głównych kolorach: granatowym, brązowym i beżowym. Nie jest źle, więcej nawet, jest bardzo ładnie i elegancko.
Z tyłu opakowania znajdziemy krótką notkę o tym, czym właściwie jest ów tajemniczy deser Tiramisu, skąd pochodzi i jak się go podaje. Wyżej odczytamy długi skład, dowiadując się m.in. tego, że w czekoladzie mlecznej na pierwszym miejscu stoi cukier, dalej są częściowo utwardzone tłuszcze i inne ciekawe rzeczy. Masa kakaowa w czekoladzie wynosi minimum 29%, masa mleczna minimum 14%, produkt zawiera jaja, mleko, zboża, dinozaura, soję i orzechy w ilości śladowej.
Czekolada została pomyślana jako 11,7 porcji (co jest interesujące, zwłaszcza siódemka po przecinku), każda po 25 g. Szkoda tylko, że jeden rządek (mi się dostał pierwszy z brzegu) waży aż 50 g, czyli tyle, co połowa standardowej tabliczki czekolady. Szaleństwo. Składa się on z trzech dużych, bogato wypełnionych i pokrytych grubą warstwą czekolady kostek. Jeśli więc planujecie ograniczyć się do sugerowanej przez pana Wedla porcji, celujcie tak w 1,5 kostki (a biorąc pod uwagę, że cała czekolada to porcji 11,7… wykonajcie własne obliczenia).
Każda kostka, jak w poprzednim akapicie wspomniałam, składa się z grubej warstwy czekolady o smaku czekolady mlecznej, ale wedlowskiej. Jest to smak nie do pomylenia, bo choć wyrobów Wedla nie jadłam od kilku dobrych lat, biorąc pierwszego gryza Tiramisu, od razu wiedziałam, z którym producentem mam do czynienia. I wcale nie sugeruję, że jest źle, po prostu jest… hmm… przede wszystkim słodko (cukrowo) i mało czekoladowo w sposób czekoladowy.
Tuż pod górną warstwą polewy kryje się mała ilość ciemnego, musowego nadzienia o smaku niby Tiramisu, choć tak naprawdę deser kryje się gdzieś w oddali, na pierwszy plan wypychając… smalec z jabłkami mojej mamy. (Słowo daję, że żadne inne skojarzenie smakowe nie przychodzi mi do głowy). Niżej znajdziemy bardzo grubą warstwę jasnego, kremowego nadzienia wypełnionego kryształkami cukru albo karmelu. W smaku jest ono śmietankowe, choć da się wyczuć również migdały w postaci amaretto. Posmak ów podczas konsumpcji stawał się coraz wyraźniejszy, lekko mnie do wyrobu zniechęcając (nienawidzę amaretto). I choć po przeczytaniu notatki z tyłu opakowania dowiedziałam się, że migdałowy likier/syrop jest składnikiem Tiramisu, to dotąd, jedząc wyroby wyłącznie o smaku, nigdy zaś samego ciastka, nie musiałam się z moim wrogiem bezpośrednio mierzyć.
Powyższe niuanse da się jednak wyczuć wyłącznie rozdzielając warstwy i jedząc je osobno, do czego normalni ludzie raczej się nie uciekają. Jedząc zaś czekoladę w sposób cywilizowany i jak na Europejczyka przystało, poczujemy tylko słodycz, bez żadnych amaretto i smalców mojej mamy.
Nie wyczujemy jednak również Tiramisu, które powinno być królem kompozycji, w końcu to od niego nazwę swą zaczerpnął produkt.
Testowana czekolada otrzymuje ode mnie 4 chi. Zdaję sobie sprawę z tego, iż nie należy ona do wyrobów wysokich lotów, ale i tak mi smakuje. Da się ją jeść, bo nie obrzydza, nie powoduje torsji ani nawet myślenia o nich. Może nie kupiłabym sobie całej tabliczki, bo jest za duża i na pewno nie ma smaku Tiramisu, którego oczekiwałam, ale gdyby w przyszłości ktoś jeszcze raz mnie poczęstował, na pewno bym nie pogardziła.
Mało tego, gdyby nie fakt, że poprosiłam mamę o tylko jeden rządek i właśnie tyle otrzymałam, z całą pewnością zjadłabym więcej. Było słodko, nawet bardzo, bo w pewnym momencie język i buzia zaczęły lekko szczypać i pulsować, ale właśnie tego wymagam od słodyczy (słodkości, nie szczypania). Rozumiem jednak, dlaczego niektórzy twierdzą, że po kilku kostkach Tiramisu mają dość.
Ocena: 4 chi
Czekolada o smaku smalcu i amaretto, mhhhh, brzmi pysznie *detektor sarkazmu wyje*. Sama nie wiem czy smak Creme brulee naprawdę znacznie odbiega smakowo (na korzyść) od reszty serii czy ja miałam podczas próbowania zaćmienie kubków smakowych. Wersja Brownie starczy mi by stwierdzić, zę już nigdy, przenigdy nie wezmę ani Tiramisu ani Panny Cotty. cukier mam w cukierniczce, nie potrzebuje do tego Wedla.
Posiadam i Creme Brulee, i Brownie. Mam nadzieję, że przejdą mi przez gardło gładko.
Twoją walka o rządek czekolady można podziwiać. U mnie jest tak samo. Czasem rodzina potrafi zjeść moją czekoladę, a mi nie zostawią nawet kawałka :)
Zaskoczył mnie również smalec z jabłkami Twojej mamy. Takiej kompozycji nigdy nie widziałam :D
Dlatego cieszę się, że mam swoje mieszkanie i swoje szafki ze słodyczami.
Smalec z jabłkiem… naprawdę taka kompozycja zaskakuje? Dla mnie to normalne, bo mama zawsze dodawała jabłka, jak robiła smalec :)
O nie, Wedel fuj, fuj, fuj :P
Ciiiichutko, spokojnie, wszystko będzie dobrze :* :D
To my mamy dobrze, bo jeśli chociaż wspomnimy naszym rodzicom, że mogliby kosteczkę czekolady nam zostawić na spróbowanie, to z chęcią oddaliby nam pół tabliczki a nawet poczekali, aż ich kiedyś odwiedzimy i wspólnie ją skonsumujemy :D
Panna Cotta tylko nam smakowała, a reszta… jest milczeniem… chociaż Brownie jest zdecydowanie najgorsze :/
Toście mnie pocieszyły z tym Brownie. Panna Cotty na bank nie kupię, bo wszelkie serniki truskawkowe i podobne sprawy mnie zniechęcają. Chyba że ktoś będzie ją miał i mnie poczęstuje, wtedy powstanie recenzja.
Co do rodziców… pół tabliczki zostawione przez moją mamę… HAHAHAHAHA. Cóż za zabawny pomysł :D Normalnie na opowieść fantasy.
Creme Brulee była dla mnie piekielnie paskudna, więc jakiekolwiek innej tabliczki z tej wedlowskiej serii już nie tknę. O nie.
Nie podejrzewam siebie o to, że mogłabym przyjąć Creme Brulee tak chłodno jak Ty. Moje podniebienie jest plebejskie :P
Ja lubię tę wersję creme brulee. Tą też kupowałam, ale komuś w prezencie i nie miałam nawet okazji spróbować.
Tyle rozbieżnych opinii, że aż się zaczynam tego Creme Brulee bać :D
No matka jest tylko jedna, to i tabliczka może być jedna ;) A smalec z jabłkiem mogę zrobić dla wszystkich, którzy nie jedli i wtedy spróbujecie. Powiem tak, jabłko jest zupełnie nie wyczuwalne, ale jego właściwości łagodzą ten tłuszcz i nadają smaaaaku. To trochę tak, jak kaczka, która jest tłustawa w połączeniu z jabłkiem smakuje wyśmienicie. Acha ze smalcem nie żartuję – jeśli ktoś chętny zrobię i spotkacie się z Olgą, aby posmakować ;) Wszystkim degustatorom cudownych smaków wszelakich, życzę Wesołych Świąt, sięgania po swoje marzenia oraz nowych, rozkosznych smaków dla Waszego wymagającego podniebienia :)
Tylko jak mi się wszyscy czytelnicy bloga zjadą do domu, to połowę Ty bierzesz na noc ;)
Właśnie ostatnio w sklepie zastanawiałam się czy jej nie kupić na spróbowanie :P Ale stwierdziłam, że ona jest spora, a ja nie przepadam za tiramisu i wybrałam inną :P Jednak najbardziej lubię czekoladę gorzką, im ma więcej kakako tym lepiej :)
A jaką w końcu wzięłaś? Jakąś godną polecenia?
Lindt z truskawkami :P Zdecydowanie godna polecenia, ale dla mnie każda czekolada z Lindt (poza tą z solą) smakuje wspaniale :)
Z truskawkami mówisz… ale jako dżem czy kawałki? Bo jeśli to ma być coś w stylu Strawberry Cheesecake, to nie dla mnie.
Truskawki są liofilizowane w kawałkach. Takich z dżemami to ja też za bardzo nie lubię ;)
Przeczytałam recenzję i komentarze ze zdumieniem. To mój ulubiony deser (z kupnych). Uwielbiam i mogłabym zjeść 2 tabliczki na raz. Podejrzewam, ze być może się nie znam, ale co zrobić… jedyna rzecz, która mnie powstrzymuje od jedzenia jej codziennie, to zdrowie.
Dla każdego coś innego :)