Heidi, Gourmette Orange & Seeds

„Ja to jestem jakaś inna (People are strange, when you’re a stranger, nanana), bo w ogóle nie kuszą mnie tego typu czekolady. Choć wyglądają na dobre jakościowo, ekskluzywne i w ogóle, a ja mam tyle kasy, że mogłabym je kupić, to i tak sięgnę po coś innego. A może to właśnie dlatego? Może przeraża mnie ich profesjonalizm? >Zagadka życia<”

Powyższa wypowiedź należy do mnie i znalazła się pod recenzją białej czekolady z ziarnami dyni i skórką pomarańczową Heidi, którą nie tak dawno opublikowała na swoim blogu czoko. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło. Choć nie pobiegłam do sklepu i nie kupiłam owej tabliczki, nie poprosiłam o nią nikogo, ani nie ukradłam, miałam okazję ją skonsumować. Przyszła do mnie z zagranicy w ramach prezentu świątecznego od taty (wraz z innymi słodkościami, o których napiszę w przyszłości). Gdyby nie ów podarek, na pewno bym się na nią nie skusiła, gdyż przedstawioną we wstępie opinię podtrzymuję. Pieniądze przeznaczyłabym na dwie inne, tańsze, pewnie Milki albo kolejne Ritter Sporty. Ale że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, nową zdobycz otworzyłam już kilka wieczorów później.

Gourmette Orange & Seeds

Zacznę od kwestii wyglądu czekolady, bo jest to element, którego nie sposób przeoczyć, pominąć zaś byłoby grzechem. Ciężkim. Niewybaczalnym.

Tabliczka podzielona jest na dziesięć kostek w układzie 2×5 lub 5×2 (są takie filmy, polecam). Na zdjęciu ukazanym w recenzji widnieje mniejszy kawałek, gdyż cały brzeg perfidnie się połamał, przez co nie wyglądał zbyt atrakcyjnie. Grubość czekolady jest zaskakująco mała, a po ludzku: czekolada jest niezwykle cienka. Kolorystycznie wygląda obłędnie: żółtawo-mleczna tafla miesza się z zielonkawo-szarymi ziarnami dyni i biało-pomarańczowymi skórkami owoców. Gdybym w recenzjach wystawiała oceny projektantom produktów, dzisiejszy dostałby unicorna.

Określenia, które nasuwają się po ujrzeniu tabliczki, to: delikatna, ekskluzywna, elegancka, gustowna, pełna gracji. Jest jak kobieta, która z kieliszkiem drogiego szampana w dłoni stoi na balkonie w świetle księżyca, podczas gdy za drzwiami odbywa się wykwintny bal. Ma na sobie długą satynową suknię, na szyi sznur pereł, w uszach diamenty. Dokładnie wie, czego chce od życia i ma plan, jak to osiągnąć.

Choć do tej pory czekoladzie Heidi wyłącznie słodziłam, czas na parę gorzkich słów. Po pierwsze jest wytworna – ok, ale nie w moim stylu. Nadal uważam, że idealnym projektem opakowania jest lindtowy Milchshake, natomiast doskonałą tabliczką, hmm, chyba taka z zaokrąglonymi kostkami (czyli też Lindt).

Druga sprawa to smak. Nie lubię pestek dyni ani skórki pomarańczowej. Na całe szczęście żadne z nich nie gra w produkcie pierwszych skrzypiec, będąc wyłącznie urozmaiceniem konsystencji. Dynia jest miękkawa, skórki zaś twardawe i wchodzące w zęby. Kiepska sytuacja.

Produkt pachnie białą czekoladą, ale tak delikatnie, że prawie wcale. Dodatków w zasadzie nie czuć, nawet po włożeniu nosa w sam środek tabliczki. Podobnie jest smakowo. Delikatna, choć całkiem smaczna biała czekolada plus ziarna i owoce, które nie istnieją. Dziwna kompozycja.

Sama czekolada jest bardzo słodka, co neutralizuje dodatek bezsmakowych, za to prozdrowotnych i podnoszących kaloryczność drobinek. Zjadłabym całą tabliczkę, gdyby nie fakt, że postanowiłam zostawić trochę mamie (a co, niech wie, że też o niej myślę!). Początkowo odłożyłam dwa rządki, ale że do nocy było jeszcze sporo czasu, żarłoczne myśli nie dawały mi spokoju, popychając w stronę laptopa, obok którego leżała zapakowana w sreberko Heidi. Ostatecznie więc mama dostała tylko jeden rządek, a zjadłam więcej, niż życzyłyby sobie tego moje biodra.

Werdykt brzmi tak, że czekolada jest przekombinowana. Za mało samej białej, za dużo bezsmakowych dodatków. Podoba mi się jej powiększony rozmiar i cienkie, smukłe kostki, ale to za mało, bym przyznała Heidi maksimum chi. Czuć w niej głównie słodycz i trzeba dłubać w zębach, choć mimo tego trudno się oderwać. Wystawiam jej 3 chi.

Na przyszłość życzyłabym sobie spróbować białej Heidi z płynnym karmelowym wnętrzem, choć dobrze wiem, że takiej nie ma. Przynajmniej nie w Polsce. Póki co na stronach sklepów internetowych znalazłam cztery inne warianty (z orzechami), które kiedyś z chęcią zakupię, jednak z naciskiem na kiedyś.

Ocena: 3 chi

20 myśli na temat “Heidi, Gourmette Orange & Seeds

  1. Moja Heidi obecnie leżakuje, szkoda mi ją otwierać, bo tak ladnie wygląda :D po przeczytaniu recenzji troche sie zawiodłem, bo liczyłem na coś wykwintnego, ehh najwyraźniej będzie musiala jeszcze troche poczekać, niech chociaż cieszy moje oczy :-)

  2. U czoko już wspominałam, że to połączenie nie dla mnie (pestki dyni i słodka, biała czekolada – nie :\ ).
    I muszę wspomnieć, że Twój blog jakoś rozjeżdża mi się, gdy czytam na laptopie (w wersji mobilnej jest jak najbardziej w porządku :) ).

    1. W wersji mobilnej mam wtyczkę, więc jest inny szablon. A przynajmniej powinien być.
      Co do laptopa – zrób proszę screena i mi wyślij.

      P.S. „Stare cssy jej trzyma” – mówi mój przyjaciel. „Samo jej się zaraz odświeży”.

  3. Ta, przekombinowana. Zamiast skupić się na wyglądzie powinni popracować nad smakiem. Idąc twoim porównaniem, kobieta na balkonie potknęła się o własne nogi, rozlała na siebie szampana i wypadła z rzeczonego balkonu prosto w objęcia pana Zdzisia – ciecia w berecie.

  4. Nie przepadam za pestkami dyni co dyskwalifikuje tę czekoladę.
    Ale bardzo mnie ciekawi smak Florentine i jak znajdę ją w promocji to kupię od razu :).

  5. A ja tam lubię jak się dużo dzieje w kwestii dodatków :D Tylko tą czekoladę eliminuje skórka pomarańczowa :/ Szkoda, bo dynia kusi…

      1. Ja i tak wyczuję! :P Pomarańcza jest fuj, znaczy sama pomarańcza (owoc/sok) jest pycha, ale skórka…przez nią właśnie nienawidzę pączków.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.