Daruję sobie wstępy o tym, że zima to najlepsza pora roku na jedzenie lodów, bo nie ma aż takich różnic temperatur, człowiek nie zachoruje, bla bla, dla mnie bowiem najwłaściwszą porą na lody jest albo środek gorącego lata, albo każdy inny moment, kiedy mam na nie ochotę.
Gelato al Caffe
Oto lody, które upolowałam w Lidlu gdzieś pomiędzy Tygodniem Włoskim a Deluxe, za 200 g kawowej rozkoszy płacąc 3,99 zł. Zastanawiałam się wówczas, czy nie powinnam wziąć kilku na zapas, duży zapas – tak około stu sztuk, ale miałam jeszcze starą lodówkę, w której miejsca było tyle, co kot chi napłakał. Od świąt jestem posiadaczką nowej, ogromnej lodówy (tak, chwalę się, bo jest czym!) z zamrażarką na trzy wielkie szuflady, lody za to zdążyły już z Lidla „wyjść”. Coś za coś.
Gelato al Caffe to podwójna kawa z potrójną czekoladą („Lody kawowe z polewą czekoladowo-kawową udekorowane czekoladowymi kuleczkami”). Jeśli jesteście miłośnikami i jednego, i drugiego produktu, a te lody was nie ruszają, to ja już nie wiem, jak mogłabym wam dogodzić. Sama jestem wniebowzięta, bo wreszcie mam okazję recenzować kawowy produkt, który kawy ma w składzie naprawdę sporo. Zabawa zaczyna się od rozpuszczanej w ilości 20%, potem mamy 2% ekstraktu z kawy i na koniec 0,2% pasty kawowej. Żyć nie umierać! Oprócz tego w składzie znajduje się alkohol, olej palmowy zamiast słonecznikowych, rzepakowych i takich tam popularnych, a także sporo innych rzeczy, gdyż jest dość długi. Całość waży 200 g, co przekłada się na 350 ml oraz 415 kcal. Porcja w sam raz na raz.
Zanim przejdę do omawiania smaku, dodam ciekawostkę. Kupując większe lody, najczęściej Carte d’Or w kubku, zjadam je naraz. Otwierając Gelato al Caffe, nie spodziewałam się więc, że odczuję potrzebę podzielenia ich na dwa. Czego ostatecznie nie zrobiłam, bo były już miękkawe, poza tym głupio tak przerywać w połowie. Problemu nie stanowiła jednak wielkość, ale przeraźliwa słodycz, o czym za chwilę.
Po otworzeniu opakowania oczom ukazują się urocze kuleczki, czekoladowa polewa i nieśmiało przebijające się spod spodu kawowe lody. Na pierwszy ogień poszły kulki. Nauczona życiem wiedziałam, że nie ma co pokładać w nich zbyt wielkich nadziei. Innymi słowy: spodziewałam się, że będą obleśne, tak jak w przypadku jogurtów i deserów. Tu spotkała mnie jednak niespodzianka i to ogromna. Okazało się, że nie tylko nie są to kulki pszenne, rozmiękłe od lodów i przyczyniające się do depresji spożywczej, ale również nie mają czekoladopodobnej polewy. Czym więc są? Prawdopodobnie skrystalizowanym cukrem, twardym i cudownie chrupiącym pod zębami, na dodatek skąpanym w gorzkiej (!) czekoladzie. Poezja. Ponadto, choć wydaje się, że jest ich mało, podczas zjadania górnej warstwy wrażenie owo znika.
W czekoladowo-kawowym sosie czuć przede wszystkim kawę. Jest go trochę na górze, trochę na dole. Nie wychodzi na pierwszy plan, nie zaburza wrażenia płynącego z jedzenia samych lodów. Lody są… zimne, jasne, ale także delikatne. Ani wodniste, ani śmietanowe – po składzie możemy wywnioskować, że mleczne. Smakują kawą, ale nie czarną i gorzką siekierą, a bardzo łagodną, dla ludzi o dużej wrażliwości na kofeinę, sporządzonej pół na pół z mlekiem. A także tysiącem kostek cukru. Tu bowiem dochodzimy do momentu, w którym skarżę się na słodycz Gelato al Caffe.
Jak wspominałam parę akapitów wcześniej, przebrnąć przez całe opakowanie tych lodów było wyzwaniem. Po jednej trzeciej już czułam, że jest bardzo słodko, zdecydowanie za słodko. Na miejscu producenta odpuściłabym parę(dziesiąt) kilogramowych torebek cukru na rzecz… hmm… może większej ilości chrupiących kuleczek? Były naprawdę rewelacyjne, ale ich obecność w lodach ograniczała się zaledwie do ozdabiania powierzchni. Same kawowe lody były bardzo dobre, o satysfakcjonującej konsystencji. Sosu było w sam raz, choć bardziej czuć w nim kawę niż czekoladę. Kulek mogłoby być więcej, ale taka ilość też jest w porządku, byleby nie mniej. Produkt jest przesłodzony do granic możliwości, ale na upartego da się go zjeść naraz, nie mając w związku z tym żadnych powikłań. Polecam!
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Wyglądają fajnie, tylko szkoda tego cukru. Albo ze mną jest coś nie tak, albo z producentami, którzy tak często wszystko zasładzają. :x
A tak w ogóle, to czy te lody -poza nazwą- mają coś wspólnego z Włochami? :)
Tak, na pewno jakiś Włoch je kiedyś zjadł :P
Kawowe lody odpadają, ale młodsza siostra je dorwała i kiedy zapytałyśmy się czy były dobre, odpowiedziała, że mogą być :P My za to mamy w zamrażarce lody korzenne, też z Lidla i czekają wytrwale na swoją konsumpcję :)
Miałam kupić, ale jeszcze nie przyszła nowa lodówka, a potem było za późno. Peszek. Może następnym razem, choć i tak preferuję opakowania z ilością na jedno posiedzenie.
Do tej pory w Lidlu są litrowe lody pistacjowe ale za 13 zł to nie kupujemy :P Może jednak Ty się skusisz :)
Z mojego zniknęły parę dni temu. I tak miały za duże opakowanie, nie chcę aż takich. Dziś zdobyłam za to pierwsze Haagen Dazs <3
Taki urok lidlowskich lodów. Smak jest świetny, ale wrażenie, że producent chciał uratować od bankructwa jakąś cukiernie, jest wszechogarniające.
Inne też? Nigdy dotąd nie kupowałam lidlowych w opakowaniach. Tzn. kieeedyś daaaawno takie „sernikowe”, tj. waniliowe ze śmieciami w postaci skórek pomarańczowych, rodzynek i cząsteczek orzeszków. Dobre to było. Czy słodkie – nie pamiętam.
Kawowych lodów nie lubię. Robiłam już kilka razy podejście (nie byle jakich firm!) i po prostu nie…zdecydowanie wolę owocowe :)
Daj jeszcze jedną szansę tym z kubeczka Jacobs: http://livingonmyown.pl/2014/09/03/lody-w-kubku-od-rr-ice-cream/
Ajajajaj, wyglądają bardzo smakowicie. Kawa, kawa, kawa! Szkoda, że za słodko…
Można przełożyć na sitko i przepłukać pod kranem. Zawsze trochę cukru spadnie :D
Ajj… widzę, że wszystkie lidlowe są przesłodzone. Zastanawiałam się właśnie, czy je brać, czy nie, ale w końcu wybrałam inne (recenzja napisana!) i w sumie… chyba dobrze, że wszystkich trzech smaków nie wzięłam, bo ten cukier…
Ale wzięłaś inne z tej serii? Czy jakieś w kubku?