Pierwszą rzeczą, którą chciałabym się z wami podzielić, a o której wspomniałam już w dwóch komentarzach, jest kolekcjonowanie ritterowych opakowań. Na pomysł ów wpadłam po zjedzeniu wiosennego zestawu miniczekoladek, skrywały się one bowiem w pięknych, kolorowych i żywotnych plastikach. Czemu by ich nie zachować? – pomyślałam. I tak to się zaczęło.
Z wcześniejszych lat zostawiłam tylko dwa opakowania, kartonowe i wytworne, które były domem dla gorzkich czekolad J.D. Gross z Lidla. Tak bardzo przypadły mi do gustu, że żal mi je było wyrzucić. Przygoda z Ritterami miała być jednak czymś innym. Brzydkie czy ładne, duże czy małe – to się nie liczyło. Opakowania musiały spełniać tylko jeden warunek: ich zawartość miała być zjedzona przeze mnie, plastiki zatem nie mogły być prezentem czy znaleziskiem wygrzebanym ze śmietnika.
Whole Almonds (Ganze Mandel)
Wersja Ganze Mandel (wolę nazwy oryginalne) jest drugą pełnowymiarową tabliczką, której opakowanie zaszczyciło moją kolekcję. Zjadłam ją na dwa razy, żeby nie czuć wyrzutów sumienia, co wcale nie oznacza, że podzieliłam całość na połowy (umiejętność ta jest mi nieznana). Wyciągnąwszy delikwentkę z opakowania, przyznam, że lekko się zawiodłam. Spodziewałam się bowiem większych migdałowych wybrzuszeń, podobnych tym z „czekolad z okienkiem” (które pewnego dnia z przyjemnością przetestuję). Nie ma jednak co narzekać, ostatecznie liczy się smak.
Produkt pachnie kakao. Jak pewnie wiecie, mnie – miłośniczkę walorów paramilkowych – nie za bardzo fakt ten ekscytuje. Ot, czekolada. Można zjeść, a raczej trzeba, bo do recenzji i kolekcji, ale żeby się zachwycać? Nah. Ponadto zapakowana została w jedno z najbrzydsze opakowanie z całej linii Ritter Sport. Gdyby to ode mnie zależała kolejność kupowania tabliczek, właśnie z tego względu Ganzle Mandel wylądowałaby na szarym końcu, tuż za wszystkimi z posiekanymi orzechami i wiórkami kokosowymi. Los jest jednak nieodgadniony, a czekolada trafiła do mnie w ramach prezentu podchoinkowego. Z którego oczywiście się ucieszyłam, bo jakby nie patrzeć, każdy Ritter jest w tej chwili na wagę złota.
Czekolada składa się dużej ilości małych, ale bardzo grubych kostek. Jest mleczna, słodka i dobra, niestety posiada sprawiający mi kłopot posmak kakao. Żadne wow, po prostu przyzwoita, ritterowa dawka przyjemności. Po włożeniu do ust rozpływa się dość szybko, pozostawiając na języku całe, nieposiekane, nieuprażone migdały. Idealne w smaku, świeże, ale także niewyłuskane z ciemnych „koszulek”, które musiałam wyjmować (nie wszystkie dawały się tak łatwo pogryźć).
Samych migdałów znajduje się w niej sporo, przylegają do powierzchni dobrze, nic się nie kruszy i nie wypada. Ich smak przypomina mi batona albo blok migdałowy z Lidla, który skonstruowany jest tylko z dwóch, góra trzech składników: całych migdałów i syropu je sklejającego (ewentualnie jakiegoś dodatkowego słodziku, ale nie pamiętam). Rzadko je jadam, ale kiedy już to robię, jestem wniebowzięta. Przypominam sobie bowiem, jak wspaniałe smakują migdały.
Ritterowemu Ganze Mandel przyznaję 5 chi. Jest to dobra czekolada z jeszcze lepszym dodatkiem, aczkolwiek znam o niebo smaczniejsze propozycje konkurencji, które pewnego dnia zaprezentuję na blogu. Oprócz nich na słodyczowej liście zakupowej mam również tabliczki z całymi orzechami innych firm, bez żadnych wyjątków, coby ich poziom przydatności do spożycia sprawdzić na własnej skórze własnym żołądku, bez uprzedzeń do marek i sugerowania się opiniami innych. Jestem ciekawa, co z tego wyjdzie.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Ja miałam kiedyś zeszyt pełen papierków po różnych cukierkach (a w sumie to nawet dwa, zapełnione ;) ). Gdzieś jeszcze pewnie jest, na dnie szafy.
Ja też miałam zeszyty z różnymi bajerami, zrobiłam nawet zarys wpisu o tym! :D
Jakoś zbieranie opakowań po słodyczach nigdy nas nie bawiło, aczkolwiek Angelika kiedyś zbierała wszystkie naklejki jakie wpadły w jej ręce :)
Czekolada dobra ale bez szaleństw :) Jakby ktoś nam ją sprezentował to byśmy się ucieszyły ale jeżeli miałybyśmy same ją kupić, to wolałybyśmy wydać pieniądze na coś innego :)
Mam te same odczucia wobec prezentowanej czekolady.
Z naklejki zbierałam, tyle że takie „kupowane”, w specjalnych zeszytach do naklejek. To była moda z czasów późnej podstawówki bodajże.
Dla mnie to jedna z ulubionych ritterek, głównie ze względu na migdału. Ale opakowanie ma brzydkie, z tym się zgadzam. Sama przez długi czas nie kupowałam tego, głównie ze względu na paskudną zieleń.
Nie tylko zieleń, ale w ogóle ten okropny odcień i jakoś tak nie wiem… „wieje biedą” :D
Bardzo ją lubię, baaaardzo! :D Ma super duże kawałki migdałów i zawsze trafiam na takie mega chrupkie. Nawet mam 1 taką tabliczkę w swoich zapasach ;)
To smacznego :P
Co do zbierania opakowań to ja mam tak z wieczkami od jogurtów limitowanych serii :P
No i zbieram też opakowania po czekoladach Lindt, bo są takie ładne :3
Ale fajnie z tymi wieczkami, jakie na przykład masz? :)
Wszystkie ryże a’la kompot od Mullera, Muller edycje limitowane, od kaszek z Ehrmanna, Mullera de luxe (które teraz są niepowtarzalne! :D), limitowane Fantazje…dużo tego :D
Super!
Muszę przyznać, że tego Rittera bardzo miło wspominam. Mój egzemplarz kupiłam w przecenie, bo zbliżał się do terminu ważności. Z tej przyczyny, cała czekolada rewelacyjnie przesiąknęła naturalnym aromatem migdałów, a w samych migdałach na szczęście nie wyczuwało się zęba czasu.
Nawet pamiętam tę recenzję :)
To miło :)