Kupcowe Kruche ciasteczka zbożowe to produkt, który nie jest mi obcy, jadłam go bowiem w wariancie naturalnym około roku temu. Całkiem mi wtedy smakował, ale nie na tyle, żeby kupić ponownie. Ot, przeciętne ciastka, na dodatek pseudozdrowe i zwodnicze, bo składające się ze zwykłego musli w wydaniu crunchy, co ważne, bo to kwestia wyraźnie podbijająca słodycz oraz kaloryczność, i posklejane w ciekawą formę. Płacimy tu więc nie tyle za innowacyjny słodycz, co za czyjś spryt i marketing: piękne, pseudoekologiczne opakowane, chwytliwe hasło oraz saszetkowy rozmiar.
Serię łączy parę rzeczy, takich jak wspomniany wyżej motyw pseudoekologicznych, choć absolutnie cudownych opakowań w kolorach: żółtawych (naturalne), niebieskich (kokosowe) i czerwonych (korzenne). Mają one wzbudzić w kliencie zaufanie i wiarę, że ciastka są naturalne, fit, prozdrowotne, prosylwetkowe i inne pro, choć tak naprawdę to jeden wielki promarketing i prościema. Przyozdobiono je napisem „w sam raz na raz”, czyli mottem, którym kieruję się podczas prywatnych zakupów (tj. dla siebie, nie do recenzji). Same ciacha mają kształt kwadracików, są urocze i składają się ze zmielonego i skompresowanego „żarcia dla królików” bądź koni. Samo zło, ale aż żal ani razu nie spróbować.
Do wybory mamy trzy rodzaje ciastek: z oferty stałej naturalne i kokosowe, a także zimową, korzenną limitkę. Piszę o „wyborze”, co wydaje mi się śmieszne, bo wybór to macie wy, ja musiałam kupić wszystkie. I dziś o każdym po kolei.
Ciasteczka naturalne
Pierwszy, naturalny wariant ciach pachnie jak musli pod postacią crunchy. Jest to zapach zdrowy, ale jednocześnie „posłodzony”. Kwadraciki wyglądają jak skompresowane musli, w oczy od razu rzucają się płatki owsiane, otręby i chrupki ryżowe/pszenne. Mają kolor zboża, ale jakby nieco podkręcony w programie graficznym, zapewne zostały dobrze wypieczone.
W konsystencji są kruche, zwarte, nie tłuste, ale tłustawe – w idealnym stopniu. Elegancko włażą w zęby i nie obejdzie się bez dłubania, ale nie jest to wadą przekreślającą produkt. Przypominają mi bio-ciastka z Leclerca, których nazwy nie jestem sobie w stanie przypomnieć, pamiętam za to, że są sprzedawane po 12-15 sztuk, mają etykietki w różnych kolorach (najchętniej kupowałam bladoróżowe) i zawierają informację, że jedno ciastko to 7,5 kcal, mimo że nie podano ich wagi.
W smaku są minimalnie słodkie, co bardzo mnie zaskoczyło. Znów to napiszę, ale przypominają musli crunchy. Sprawiają wrażenie alternatywnych, zdrowszych, niskokalorycznych i niemaślanych herbatników. Jedząc je, byłam pewna, że zawierają dodatek orzechów, co tłumaczyłoby ich wyraźnie gorzki posmak, skład jednak milczy, co tylko mnie zmartwiło. Jeśli nie orzechy, to co odpowiada za tę dziwną gorycz?
Nie próbowałam ich maczać w herbacie, ale jestem pewna, że do niej nie pasują. Nie ten smak, nie ten poziom słodyczy, nie tak konsystencja. Co z kolei wyklucza nazywanie ich alternatywnymi herbatnikami, ale cóż zrobić, skoro takie porównanie przyszło mi do głowy? Zawsze można je maczać w gorącej, gęstej czekoladzie, tyle że wtedy odpada przymiotnik „niskokaloryczne”. Coś za coś.
Ocena: 5 chi
Ciasteczka kokosowe
I nadszedł czas na wersję kokosową, a w niej płatki owsiane, otręby i chrupki, ale i znienawidzone wiórki.
Tym razem kwestia wiórków nie martwiła mnie jednak aż tak bardzo, a nawet jeśli, to przestała po pierwszym gryzie. Białe wredoty zostały porządnie wypieczone, dzięki czemu mniej się „grdulą”, poza tym upchnięto je między wcześniej wymienionymi składnikami, które zneutralizowały ich bezczelność.
Ciastka są nieco ciemniejsze od naturalnych, choć kształt pozostał ten sam. Ta sama jest również konsystencja: zwarta i krucha, a także idealny poziom natłuszczenia. Zapach jest intensywnie kokosowy, wręcz obezwładniający, choć dający do zrozumienia, że tym razem będzie naprawdę słodko.
Smak także jest intensywny i kokosowy, oczywiście mocno cukrowy, tym razem bez podejrzanych gorzkich posmaków. Jeśli zostawić ciastko na języku, dość szybko namaka i rozpada się w ustach, co jest zadziwiającą, niezwykłą przyjemnością.
Gdzieś w połowie paczki poczułam charakterystyczne chrzęszczenie wiórków pod zębami, ale nie dało się go uniknąć, jeśli liczyłam na porządny i względnie „prawdziwy”, a nie imitujący kokos produkt. Jak pisałam na początku, w wersji podprażonej nie są one aż tak złe, więc przeżyłam.
I na koniec ważna informacja: miło mi powitać na blogu pierwszy kokosowy produkt, który tak mnie zaskoczył i któremu przyznam wysoką, prawie najwyższą notę. Tym ciastkom bowiem nie brakuje absolutnie niczego.
Ocena: 6 chi ze wstążką
Ciasteczka korzenne
Uwielbiam korzenne ciastka, przyprawy i w ogóle ten smak i zapach. Czyżby szykował się kolejny max?
Nie ma tak łatwo. Słodycz może i pachnie korzennie, ale w zupełnie nieatrakcyjny sposób, który z czymś mi się kojarzy… może z jakąś maścią albo świeczkami (dosłownie; kto by chciał zjeść świeczkę?).
Konsystencja produktu jest ta sama, co u poprzedników: krucha. Prostokąciki są natłuszczone, miałam nawet wrażenie, że nieco bardziej niż naturalne i koksowe, ale może to wina przypraw. W każdym razie na pewno są ciemniejsze.
Już od pierwszej sztuki czuć na języku ostrość przypraw korzennych, zupełnie jakby Kupiec sypnął ich „dużo za dużo”. Jest cynamon, może kardamon… te dwa przede wszystkim, chociaż innych i tak bym nie rozpoznała, wiec nie będę udawała ekspertki. Może gałka? Goździki nie, tyle wiem. (A tak naprawdę w tych pseudokorzennych ciastkach jest wyłącznie cynamon… w ilości 2%).
Produkt smakuje mi średnio, ze wskazaniem na dolną granicę zbioru określanego jako „średnie”. Po zjedzeniu kilku sztuk zaczyna się robić gorzko i ostro zarazem. Dobrze, że to limitka, przynajmniej nie muszę się bać, że ktoś mi je przez pomyłkę lub z niewiedzy podaruje.
W czasie świąt, gdy miały swą premierę, otaczała je aura korzenności i wyjątkowości, ale teraz? Został tylko ostry niesmak i zdrętwiały język. Nie polecam.
Ocena: 3 chi
Te ciastka nie ciastka mnie nie kuszą, traktuje jej jako dodatek do mleka, jako płatki śniadaniowe. A słodkie płatki śniadaniowe mnie nie interesują
Fuj, nie wyobrażam ich sobie w mleku :P
Ha, ja też najbardziej lubię kokosowe :D
Przeglądałam Banglę i tam większość opowiada się za kokosowymi. Słuszny wybór!
Ja tych korzennych nigdzie nie spotkałam, ale może to i dobrze. Z pozostałych dwóch wariantów też wolę kokoswe. ^ ^
Nie spotykaj, fuj.
Jakoś nas do nich specjalnie nie ciągnie. Chociaż mówiłyśmy sobie, że jak spotkamy korzenne to na pewno paczuszkę kupimy. Jednak po tej recenzji to już nie wiemy czy tak będzie :P
Niee, tylko nie korzenne. Bierzcie kokosowe :)
ciekawy produkt, skusiłabym się na ten kokos chociaż preferuje inne rodzaje ciastek. :D natomiast muszę się pochwalić moim odkryciem bo pisałaś o tych jogurtach i zachęciłaś niezmiernie mnie wtedy do ich spróbowania. wreszcie po nie wiem jakim aczkolwiek długim czasie poszukiwania w sklepie z niemiecką żywnością odnalazłam almighurty! oczywiście musiałam od razu kupić dwa – niestety tylko są w ogromnych słojach 500ml ale nie mogłam się oprzeć. zdecydowałam się na białą czekoladę z kokosem i to ciastko rosyjskie? (pan pomysłodawca od nazwy powinien dostać po pensji…) absolutnie zgadzam się z Twoją recenzją do której z tej okazji wróciłam: sernikowy – bajecznie, cudownie, niewyobrażalnie dobry. :D kokosowy również baaardzo smaczny chociaż też już pewnie go nie kupię bo nie powalił mnie jakoś na łopatki.
Bardzo się cieszę, że dzięki mojej recenzji trafiłaś na pyszny skarb :)
Uuuu, ostatnio gdzieś widziałam te ciastka i dumałam nad kokosowymi – ostatecznie nie wzięłam nic. Teraz wiem, że następnym razem nie będę się wahać!
Jadasz ciastka? Toś mnie zaskoczyła :)
Bardziej myślę o nich jak o płatkach.
Do mleka? Fuj :p
Kurczę, u mnie ich nie ma :/ Obeszłam PiP, Tesco, Kauflanda, Społem…chyba mnie nie lubią :c
U mnie są w Społem (bez korzennych) i Leclercu.
Leclera nie mam, a Społem w moim mieście to sklep za czasów PRL gdzie nie ma nic, a jak już jest to w chorej cenie :P
Zapraszam do mnie :)