Czym jest dorosłość?

Jesteśmy dorośli, kiedy dostajemy w domu pierwsze przywileje, kiedy zamiast kłaść się spać o 20:00, rodzice pozwalają nam czuwać o tę godzinę dłużej, kiedy zamiast potulnie wracać do domu o 22:00, możemy nie pokazywać się przez całą noc. Jesteśmy dorośli, kiedy prawo mówi, że możemy uprawiać seks z dowolnymi osobami, nie musząc się bać o ich aresztowanie. Jesteśmy dorośli, gdy dostajemy pierwszy dowód, gdy odbieramy prawo jazdy albo to lekarz odbiera poród naszego dziecka. Jesteśmy dorośli, kiedy podejmujemy pierwszą ważną pracę i gdy zwalniamy się z niej, by działać na własną rękę. Jesteśmy dorośli, gdy wszystko to przemija, przechodzimy na emeryturę. Z czasem zapominamy, a wtedy mogą nas oddać lub ubezwłasnowolnić, ale my wciąż jesteśmy dorośli. A może dorośli nie jesteśmy

nigdy?

Dorosłość to niemal nieograniczony zasób możliwości. To kilka butelek wina, które możemy wypić pod rząd, nie martwiąc się konsekwencjami, bólem głowy, nieznajomością miejsca, w którym się obudzimy, ani ciała, przy którym przez długie godziny spoczywało nasze ciało. To wszelkie inne używki, papierosy, narkotyki, wódka, także hazard, seks co noc z inną osobą. To sprzątanie bądź niesprzątanie własnego mieszkania, to działanie zgodnie z tym, co nam się podoba, co uznajemy za wartościowe. To wszystko, o czym moglibyśmy zamarzyć. To jednak także

odpowiedzialność.

Nie za siebie, to zbyt jałowe, bo czym byłoby ludzkie życie bez innych osób? Czasem wydaje się, że jesteśmy na świecie sami, że nie reprezentujemy sobą nic, że nikt się z nami nie liczy, a niewidzialna ręka mogłaby nas zmieść z powierzchni ziemi od tak, nie pozostawiając ani śladu, nie powodując, że ktokolwiek się przejmie.

Ale to nieprawda. Każdy bezdomny, bez rodziny, bez marzeń i nadziei, jeśli zniknie, spowoduje czyjeś zmartwienie. Tego mężczyzny, który codziennie w drodze do pracy rzucał mu złotówkę. Tej kobiety, która kupując kawę w kawiarni, drugą brała na wynos i stawiała tuż przy jego zmarzniętych dłoniach. Tego dziecka, które wyglądając przez okno przedszkola, nieraz pytało opiekunki o powód, dla którego smutny pan ciągle siedzi na mrozie. Każda samotna kobieta, zamknięta w czterech ścianach z setką kotów, jeśli zniknie, poruszy czyjeś serce. Zostawi grupkę czterołapów, ale też uruchomi lawinę wyrzutów sumienia u sąsiadów i rodziny, która istnieje, tylko mieszka zbyt daleko, nie ma czasu, nigdy nie ma po drodze.

Każdy, absolutnie każdy człowiek jest wpleciony w życie i świat bardziej, niż przypuszcza, a czasem również niż tego chce. Myśląc o śmieci, o ulżeniu samemu sobie, nie zachowuje się odpowiedzialnie, nie zachowuje się dorośle. W życiu nigdy bowiem nie jest się samemu. Dookoła zawsze są ludzie, którzy nie tylko na nas patrzą, ale i widzą. Chociażby

rodzina.

Jest, jaka jest. W dzisiejszych czasach rzadko cała, szczęśliwa, bezproblemowa, niepozszywana kolorowymi nićmi tu i ówdzie. Ale istnieje i trzyma przy życiu. Podobno najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciu i często rzeczywiście tak jest, ale równocześnie z tej wielkiej rodziny, rozgałęzionej na cały kraj, a może nawet poza jego granice, możemy wskazać jedną czy dwie takie osoby, które są lub mogą stać się dla nas całym światem. Które nie prosząc o nic w zamian, będą przy nas, jeśli pewnego dnia upadniemy na kolana i nie będziemy potrafili się ponieść. Tacy ludzie to

przyjaciele.

Choć i to słowo wydaje się dziś niedoprecyzowane, nadużywane, podejrzane, nieszczere. Ile osób nazywamy przyjaciółmi? Zbyt wielu. Przyjaciel z dzieciństwa, przyjaciel ze szkolnej ławki, z podwórka, klubu, wakacyjny… Ale czy przyjaźń ma rodzaje? Czy tak, jak długość sukienki można podzielić na mini, midi i maxi, przyjaźń da się rozróżnić podług wieku osób w niej tkwiących lub długości stażu? Czy istnieje coś takiego jak przyjaciel od, a nie po prostu przyjaciel? A kiedy przyjaźń już minie? Czy taka osoba była godna nazywania jej przyjacielem? Czy my sami byliśmy godni, żeby nosić to miano?

Coraz częściej się nad tym zastanawiam. Słyszy się, że przyjaźnie są wieczne, trwają całe życie, a jeśli nie – żadne to przyjaźnie. Ale w dzisiejszym świecie nic nie jest stałe, nic nie trwa na tyle długo, byśmy zdążyli się tym nacieszyć. Nie da się najeść na zapas, nie da się na zapas nakochać ani naprzyjaźnić. Jeśli pewnego dnia wstaniemy i nie będziemy mieli sił czy ochoty podtrzymywać tego, co mamy, wszystko się rozpłynie. Nieotwierane listy przestaną przychodzić, nieodbierane telefony przestaną dzwonić, a my zostaniemy sami. Bez przyjaźni, bez

miłości.

Która powinna być jedna, jedyna i na całe życie, prawda? Nie o tym marzy każdy idealista? O spotkaniu kobiety lub mężczyzny, zakochaniu do granic możliwości, założeniu rodziny, wspieraniu się w trudnych chwilach, a potem zestarzeniu i spacerowaniu jesienią po alejach złocistego parku, trzymaniu drugiej połowy za jej zimą, pomarszczoną, pergaminową dłoń. Ukochaną dłoń. Dłoń, która przez kilkadziesiąt lat gotowała dla nas, gdy wracaliśmy zmęczeni z pracy. Która pieściła nasze ciało. Która dawała nam przyjemność. Która podtrzymywała główki kolejnych wspólnych dzieci. A teraz jest tu, zimna i zmęczona, nieubłagalnie przypominająca, co czeka za rogiem.

Tak trudno jest znaleźć kogoś takiego. Kogoś, kto zagwarantuje, że nigdy nie zostaniemy zranieni, zdradzeni, oszukani, że nigdy nie przestanie nas kochać. Nie taki jest sens miłości i partnerstwa? Bycie przy kimś mimo wszystko i na zawsze? Nie, chyba nie w dzisiejszych czasach. Czasach, w których najbardziej trwałą rzeczą są pieniądze i

praca.

Zabiera nam ponad połowę życia, a licząc, że nauka także jest formą pracy, zabiera nawet całe. Całą dorosłość, która wiąże się z odpowiedzialnością za siebie, ale przede wszystkim za innych ludzi. Płaceniem podatków, czynszu za mieszkanie, kupowaniem podstawowych produktów do domu. Żeby przeżyć, potrzebne są nam pieniądze, a żeby uczciwie je zdobywać, potrzebna jest praca. Lepsza lub gorsza, będąca spełnieniem marzeń lub nie. To dlatego tak wielu młodych ludzi na myśl o niej czuje jednocześnie podniecenie i zmartwienie. A im bliżej są końca studiów, tym bardziej skłaniają się ku zmartwieniu. Nagle życie staje się realne, kończy się jakiś etap, a dzieciństwo wydaje się bardziej odległe niż prehistoria.

Dotąd wszędzie było się na chwilę – w przedszkolu, żeby wrócić do domu, a potem iść do podstawówki, żeby przygotować się do gimnazjum. Tam z kolei, żeby zdobyć wiedzę pomocną przy podejmowaniu decyzji co dalej. Liceum? Tylko po to, by zdać maturę i iść na studia. A one z kolei po to, by iść do pracy. I dopiero praca to miejsce, to czas, który istnieje ze względu na siebie samego. Po pracy nie ma już nic.

O, przepraszam, jest emerytura, na której powinno się odpoczywać, ale albo nie ma za co, albo nie można pogodzić się z rozstaniem z życiem zawodowym. Z pracą, którą wykonywało się przez kilkadziesiąt lat i która, w najlepszym scenariuszu, była naszą wymarzoną. A jeśli nie? Co, jeśli trafimy do miejsca, którego nienawidzimy? Co, jeśli nienawidzimy samej myśli o zakończeniu etapu-kokonu i staniu się prawdziwie dorosłymi? Gdzie jest miejsce dla tych, którzy boją się

żyć?

Przeżywać dnia za dniem i wstawać rano tylko po to, by wieczorem znów położyć się do pustego łóżka i zasnąć. Za dnia wykonać szereg nieistotnych zadań. Nakarmić psa, którego równie dobrze mógłby karmić ktoś inny, lepszy. Opublikować wpis na blogu, który jest jednym z miliona, żadnym szczególnym. Ugotować coś do jedzenia, obejść kilka sklepów i nie zostawić w nich ani grosza lub wprost przeciwnie, zostawić zbyt dużo, nie kupując tak naprawdę nic. Pojechać na studia, poodzywać się przez chwilę, żeby prowadzący widzieli, że komuś zależy, mimo że kierunek bez przyszłości. Wrócić, coś przeczytać, coś obejrzeć. Wszędzie być tylko na chwilę, nie licząc na żadną prawdziwą rozmowę czy relację. Nie wierząc nawet, że się na to zasługuje. Bo wszystko i tak jest zbyt kruche. Ale to

konieczność.

Koniecznością jest wstawać, zmuszać się do oddychania, szukać sensu w rzeczach, za które się zabieramy. Jeśli nie dla siebie, to dla innych. Dla tego psa, który potrzebuje nas, by nie umrzeć z głodu. Dla rodziny, która jest, wcale nie tak daleko, i musi kochać. Dla przyjaciół, dla których, nawet jeśli słowo wydaje się nadużyciem, znaczy się więcej, niż można przypuszczać. I nikt z nich nie musi wiedzieć, ile w rzeczywistości w uśmiechniętym, pewnym siebie człowieku tkwi bólu, ile łez spływa z jego oczu do wewnątrz. Po co niepotrzebnie kogoś martwić? Wszyscy i tak mamy zbyt dużo problemów na głowie. Całe nasze życie przeszłe i przyszłe. Całą naszą dorosłość.

27 myśli na temat “Czym jest dorosłość?

  1. Bardzo mądre i głębokie przemyślenia -zgadzam się z Tobą co do joty-ja jestem chyba z tych co się jednak boją żyć niestety:(

  2. To, że życie jest koniecznością brzmi tak potwornie smutnie… Dla mnie to nie jest konieczność. Żyję, bo chcę, bo kocham życie. Żyję nie dla innych, lecz dla siebie. Owszem, mój Mężczyzna jest praktycznie najistotniejszą składową mojego życia, ale stwierdzenie, że żyję dla rodziny jest w moim przypadku ogromnym nadużyciem.

    Dorosłość. Samodzielne podejmowanie decyzji, odpowiedzialność za swoje czyny – nawet jeśli robię coś szalonego, jestem świadoma ewentualnych konsekwencji. Najbardziej w dorosłości nie rozumiem „wymogu” planowania rodziny. Totalnie tego nie czuję, a pragnienie posiadania dziecka jest dla mnie odczuciem dziwacznym i obcym. Chyba jestem wielką egoistką, że nie chcę przedłużać gatunku.

    1. Wiem, że brzmi smutnie, niestety czasem tak je widzę. Raz żyję, bo chcę, a raz żyję, bo po prostu żyję. A nie zabijam się nie dla siebie albo nie całkiem dla siebie, tylko dla rodziny właśnie, bo zwaliłabym wszystkie moje problemy na głowę im, a to nie fair.

      Też nie rozumiem owego „wymogu”, bo i ja pragnienia posiadania dzieci nie odczuwam (są za to ludzie, którzy mówią, że przyjdzie z czasem, ale mogą mówić, co chcą). Przez całe życie jestem egoistką i mentalną jedynaczką, ale – jak napisałam wyżej – są chwile, kiedy… a może tłumaczę własny lęk myśleniem o innym? A może to oba czynniki naraz? Trudno stwierdzić, skoro nadal żyję ;)

      1. jeżeli chodzi o posiadanie dzieci, może wynika to z tego, że jestem stosunkowo młoda ale mój instynkt macierzyński jest ukryty tak głęboko, że nie widać nawet jego śladu. może przyjdzie taki moment, że będę odczuwała potrzebę posiadania dziecka, obecnie jednak jeżeli o tym pomyślę to tylko dlatego, że ,,tak trzeba” bo każdy ma przecież dzieci prędzej czy później to jedyna uznawana norma. a właściwie dlaczego? nasze społeczeństwo widzi jedynie opcje małżeństwo+dzieci, każdy inny przypadek rodziny jest totalną abstrakcją i czymś niekatolickim. ja naprawdę jestem jedynaczką i chyba w tej mentalności jedynaka coś może być.

        1. Hah, żebyś Ty wiedziała, jak niekatolicko i nienormalnie wygląda moja rodzina, to byś się sobą już nie przejmowała :P

        2. Też jestem jedynaczką, więc może coś w tym jest :P. Na myśl o rozdmuchiwaniu wydarzenia jakim jest branie ślubu robi mi się niedobrze. My zrobimy to po cichu. Dziecko pojawi się chyba tylko wtedy, gdy jakimś cudem wpadniemy. Klasyczny model rodziny i związku zdecydowanie nie mi nie odpowiadają. Trudno. Najwyżej jako staruszka będę żałować, że nie ma się kto mną zająć.

  3. Niedługo kończą się nasze studia i czas iść do pracy, albo… uczyć się dalej? No właśnie, strach przed tak dużą odpowiedzialnością paraliżuje nas na tyle, że momentami chciałybyśmy być studentkami jak najdłużej się da. Jednak są takie dni kiedy w końcu chciałoby się coś w życiu zmienić i przerwać rutynę, zmienić otoczenie, może nawet przeprowadzić się do innego miasta… Póki co, jeszcze przed nami jakieś pół roku intensywnych przemyśleń na ten temat i w końcu będzie trzeba podjąć tą jedną i (mamy nadzieję) słuszną decyzję.

      1. Ajajaj, dziewczyny, jeszcze półtora roku temu bałam się tak samo jak Wy. Szczęście w postaci wspaniałej pracy przyszło prędzej, niż się tego spodziewałam – czego i Wam życzę! To tak wiele ułatwia…

        1. Naprawdę tak się da w naszym kraju, to napawa nadzieją. Tylko, że teraz moja mama nie chce dać sąsiadce mojego PIT-u do wypełnienia, bo nie chce, żeby wiedziała, jak dużo zarabiam, buhahhaa :P… Debilna zawiść.

          1. Bardziej od zajebiście płatnej pracy wolałabym pracę, którą będę kochać, czyli związaną z pisaniem.

  4. Jak już zaczęłam czytać, to nie mogłam przestać. Szkoda mi tylko, że nie doczekałam się optymistycznej puenty, na którą naiwnie czekałam.

  5. I przez Ciebie boję się dorosłości :/ Ja tam nie chcę dorastać, podoba mi się moje wieczne życie jako ”córeczka” mamusi, tatusia…najlepiej to by się chciało wrócić do przedszkola.

  6. Pięknie napisane, zgadzam się z każdym słowem. Większość z nas boi się dorosłości bo wiąże się ona przede wszystkim z przyjmowaniem na własne barki wszelkich zobowiązań. To my stajemy się panami własnego losu, podejmujemy decyzje i przyjmujemy ich konsekwencje. Nie możemy uciekać od odpowiedzialności licząc, że inni załatwią za nas sprawy i problemy jak w dzieciństwie kiedy mama szła z ciastem do sąsiada bo wybiliśmy mu piłką szybę w oknie. Przychodzi ten czas kiedy to nikt inny tylko my sami postanawiamy o całej naszej przyszłości, robimy plany i działamy ku ich realizacji wierząc, że podejmowane czynności osiągną zamierzony skutek. Co ciekawe trzy dni temu miałam urodziny, jak to z tym dniem zazwyczaj bywa człowieka nachodzą refleksje (oraz narzekania, że zaczynają nam się robić zmarszczki) i ja też zastanawiałam się nad tym tematem. Coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę, że od obecnych decyzji zależeć będzie cała moja przyszłość. Kończę właśnie licencjat i trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie… co dalej? Na szczęście lub nieszczęście możliwości jest wiele tylko teraz problemem jest znalezienie tej odpowiednio najlepszej. :D

      1. tak tak pewnie. zastanawiam się jednak nad wyborem odpowiedniego kierunku, czy kontynuować to co zaczęłam czy zacząć coś innego, pokrewnego. wszyscy odradzają mi, żeby robić magisterkę z tego samego dlatego zaczęłam myśleć nad kierunkiem prawno-ekonomicznym i… milionem innych właściwie. jeżeli można zapytać, a jak to u Ciebie wygląda ze studiami, co planujesz dalej? :)

        1. Ja już jestem na mgr, a na doktorat się nie wybieram. Między końcem studiów a 26. rokiem życia zostanie mi dokładnie rok. To czas, kiedy mogłabym się jeszcze gdzieś zapisać, żeby mieć zniżki, no i może nauczyć czegoś praktycznego, ale nie wiem, żyję teraźniejszością i mam cichą nadzieję, że przyszłość nie nadejdzie.

          1. To trochę mnie pocieszyłaś, że nie tylko ja mam takie dylematy. Właściwie to rozumiem Cię całkowicie, też mam taką nadzieję. Obecnie skupiam się na teraźniejszości wierząc może naiwnie, że przyszłość może okazać się zaskakująca i łaskawa.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.