Wedlowski Grzaniec jest czekoladą, którą oprócz Milki Oreo zażyczyłam sobie w ramach prezentu na Boże Narodzenie. Pech chciał, że do czasu rozpoczęcia poszukiwań z Empiku zdążył już „wyjść”, w Tesco nie było go wcale, mama zaś nie należy osób, które będą jechać na drugi koniec miasta, żeby sprawić dziecku niezrozumiałą radość. Łatwiej założyć, że czekolady dostać się nie da (tak, mamo, czuj się winna).
W związku z powyższym na święta pod choinką znalazłam wedlowską tabliczkę Brownie, którą w domu już posiadałam, a więc oddałam z adnotacją, iż po świętach dostanę obiecanego Grzańca (jeszcze ważna informacja: czekoladę miałam otrzymać już na mikołajki, ale wtedy mama stwierdziła, że Milka starczy, a Wedel będzie pod choinkę, no i żebym się w ogóle nie martwiła, bo już go kupiła (!); zdradził ją jednak głupkowaty uśmiech, którego nie potrafi ukryć, a który ja odczytuję zawsze jasno i wyraźnie: właśnie wcisnęłam ci kit i mam nadzieję, że to łykniesz, mimo iż widzę, że średnio mi idzie). Tak czy owak minęły święta, potem kolejny miesiąc, przyrzeczenie zakupu Grzańca zamieniło się w zgodę zachowania dla mnie rządku, kiedy mama kupi czekoladę dla siebie (tak, kupię na pewno), a ostatecznie wyszło z całej sprawy tyle, że dostałam jedną, cudem uratowaną kostkę, na której podstawie miałam napisać recenzję. Za mało, by się wczuć w zimowy klimat, za mało, by być czegokolwiek pewnym.
Znaleźliśmy się jednak w miejscu obecnym, w chwili, gdy degustacja połowy Grzańca jest już za mną. Jak to możliwe i co pominęłam? Otóż nie napisałam o najważniejszym szczególe drugiej części opowieści, czyli o mojej ostatecznej kapitulacji i transformacji oczekiwania na propozycję, żebyśmy pojechały po tę tabliczkę razem (czekałam kolejne tygodnie) i złożyły się na nią. 290 g, w dodatku z alkoholem, to bowiem za dużo dla mojego wrażliwego ostatnimi czasy żołądka, a płacenie dychy za czekoladę, której połowę się odda, zakrawa o cyrk. Z Klaunem Szydercą w roli prowadzącego.
Koniec końców, po bitwie stoczonej z przeszkodami na drodze do wejścia w posiadanie Grzańca, nadeszła chwila, kiedy mogę opublikować recenzję.
Czekolada mleczna o smaku Grzańca
Cała tabliczka, może raczej powinnam napisać: tablica, liczy 290 g. Każdy rządek, a jest ich sześć, posiada trzy kostki, które ważą po 16 g (i zawierają 84 kcal). Jeśli wpadniemy w słodyczowy szał i zjemy whole thing, dostarczymy organizmowi ponad tysiąc pięćset kalorii (525 kcal/100 g), ale od razu wszystkich uspokajam i pocieszam: czekolada jest tak słodka, że nie da się zjeść więcej niż zwyczajową tabliczkę (za drugim podejściem myślałam, że pokonałam 80 g, ale ostatecznie to ono pokonało mnie).
Grzaniec pachnie bardzo, ale to baaardzo intensywnie. Jest to coś pomiędzy aromatem silnie korzennych pierniczków, trufli i znoszonych, przepoconych skarpet. Jeśli nie wiecie, o co chodzi, skrótowo nazwę to dusznym zapachem. Takim, po którym mamy ochotę otworzyć okno i wziąć głęboki wdech świeżego powietrza. Co nie znaczy, że nie jest on przyjemny (w sposób masochistyczny).
Kostka, od góry ozdobiona bądź charakterystyczną literą „E”, bądź spiralką, w przekroju jest trójkolorowa, a każdy z kolorów odpowiada warstwie. Ciemny brąz to czekolada, jasny brąz to nadzienie paranugatowe, malinowa łezka zaś to główny bohater kompozycji smakowej: grzaniec.
Czekolada mleczna jest w smaku… czekoladowa, wow, ale niemleczna i okrutnie słodka. Jedząc ostatnimi czasy dużo Ritterów, nauczyłam się, że kostka powinna być kremowa, rozpływać się w ustach, pozostawiając po sobie na języku swoiste bagienko. Tak się jednak nie dzieje w przypadku wedlowskiego Grzańca. Tu czekolada rozpuszcza się szybko, owszem, ale równie szybko znika z ust, jakby była lekko wodnista. Osobliwe wrażenie, ale w żadnym razie nie obrzydliwe czy wstrętne. Po prostu stawia pod znakiem zapytania jakość czekolady, skądinąd delikatnie proszkowatej.
Beżowe nadzienie jest jednolite, kremowe (pralinowe), o smaku nie wiadomo czego. Występują w nim przyprawy korzenne, które nadają lekkiej ostrości, a także cukier – duuużo cukru.
Malinowe nadzienie jest w konsystencji musowate, ma ten sam smak, co warstwa poprzednia, choć jest jeszcze bardziej korzenne i słodkie. Podczas pierwszego testu (i to był prawdziwy test, bo jednokostkowy) zapisałam, że przypomina mi nieco gumę balonową, ale podczas ostatniej degustacji już takiego wrażenia nie odniosłam. Wyraźnie czuć w nim alkohol, lecz bynajmniej nie żadne grzane wino (od wina jestem ekspertką, bo to ono mnie załatwiło – taka ironia losu), ale likier na spirytusie. Podczas wspomnianego pierwszego testu uznałam, że przypomina 7Daysa spumante.
Próbując znaleźć właściwą ocenę dla Grzańca, wahałam się pomiędzy 4 chi ze wstążką a 5 chi. Poprzedniej wedlowskiej propozycji: Tiramisu, przyznałam czwóreczkę, a dzisiejsza czekolada była od tamtej wyrazistsza i lepsza. Czy jednak o cały punkt?
Nie, nie sądzę. Czekolada mleczna o smaku Grzańca jest naprawdę smaczna i przyjemnie mi się ją jadło, ale sprawia wrażenie przesłodzonej i cukrowej, zamiast mlecznej. Po zjedzeniu wspomnianych już osiemdziesięciu gramów było mi niedobrze i rozważałam podcięcie sobie żył, żeby uwolnić kilkadziesiąt białych kryształków. Wiem, że to moja wina, bo kto normalny ładuje w siebie tyle czekolady na raz, ale podczas spotkań z innym firmami i wariantami podobnych problemów nie napotkałam. Nie zawsze. Dlatego Grzańca gorąco polecam, ale sama więcej nie kupię.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Nie czuję winy – ŻADNEJ :) Jak na coś się tak długo czeka, to potem lepiej smakuje :)
Czuję się dotknięta …
Matury pod względem interpretacyjnym to byś nie zdała :P
Czyli nie taki Wedel straszny jak go malują ! :) Nie jadłam, ba nawet nie zamierzałam – nienawidzę zapachu, smaku, widoku nawet grzańca. :/ I choćby była najcudowniejszą czekoladą na świecie, będę mijać i machać z daleka :)
Nie szkodzi, czekolad z alkoholem, a już szczególnie grzanym winem nie ma tak dużo :)
I dzięki Panu za te dary ;)
Tyle trudu by dorwać Wedla oO No cóż, wiadomo co sądzę o tablicach Wedlowskich, do tego dodajmy alkoholi mamy połączenie z mojego osobistego piekła. Jeszcze tylko truskawek i chałwy brakuje ;)
Mogłam wymieszać jogurt truskawkowy z kostkorosołową chałwą i kawałkami grzańcowego Wedla, nie pomyślałam, sorry.
zdecydowanie nie lubię słodyczy z alkoholem, mi te z kolei kojarzą się z barkiem ze słodyczami u dziadków :D do tego jest to wedel za którym ogólnie nie przepadam – wiem wiem jestem uprzedzona więc raczej nie sądzę, że czekolada skradłaby moje serce. niemniej na korzyść przemawia fakt, że czekoladę o smaku grzańca raczej ciężko spotkać więc sam pomysł ciekawy, a ja lubię niebanalne rozwiązania. cieszę się jednak, że Tobie smakowała nawet jeżeli później zapewne chodziłaś po ścianach po takiej ilości cukru jak wspominałaś. :D
Prędzej miałam odlot i szybowałam pod sufitem, konwersując z napotkanymi w rogach pająkami i roztoczami.
Kolejny modny ostatnio smak. ;) Czekolady, wiadomo, nie jadłam, ale uwielbiam herbaty o smaku grzagrzańca.
Moja mama często w zimie takie kupowała, chyba lidlowe, ze zbójem na opakowaniu (:P). Nie pamiętam, czy mi smakowały.
Mi też smakowała (ku mojemu zaskoczeniu). Cieszę się, że mama ją do domu przyniosła, bo sama nie planowałam jej kupować.
Pamiętam Twoją recenzję. Czekolada dostała nawet więcej punktów, niż u mnie :)
NIE. Tu nie ma ani grama przypraw korzennych, nie mówiąc już o winie/piwie. Sam cukier, margaryna… No Wedel na 100%. Po doświadczeniu z Creme Brulee nie tknęłabym tego kijem, choć sam pomysł „o smaku grzańca” mnie zaciekawił na początku.
290-gramowy Creme Brulee czeka na mnie w szafce!
Niby chciałyśmy ją kupić ale jakoś nigdy się nie złożyło żeby wpadła nam w ręce i koniec końców jej nie próbowałyśmy. Między innymi ze względu na obecny alkohol.
Kupcie, najwyżej resztę zje tata, na pewno nie pogardzi :D
Dla mnie pewnie ten cukier zepsułby wszystko i zirytowana nie zjadłabym więcej niż jednej kostki. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego do wedlowskich czekolad dają tyle cukru, szkoda, bo potencjał mają.
Z tym cukrem fakt, czekolady są bardzo cukrowe, na dodatek nie rozpuszczają się kremowo, tylko wodniście. Szkoda, ale i tak nie uważam je za takie zło, jak większość blogosfery :P
Mimo, że nie lubię Wedla, mimo, że nie lubię alkoholowych czekolad to i tak tej bym spróbowała.
Jeszcze masz czas, do wiosny kilka dni :P