Jestem osobą niesamowicie aktywną fizycznie. Codziennie przemierzam długie kilometry palcami po klawiaturze oraz myślami po odległych ścieżkach filozoficznych, nie wspominając już, ile mój język musi się namlaskać, a zęby nasiekać, bym specjalnie dla was przygotowała kolejne recenzje.
Z przedstawionego wyżej powodu wiedziałam, że istnieje pewna linia produktów, których w zbiorach mych zabraknąć nie może. Mam na myśli piątkę proteinowych batonów dla osób, które – co wnioskuję z szaty graficznej opakowania – jeżdżą na rowerze, grają w koszykówkę lub biegają. A choć sama żadnej z tych rzeczy nie robię, to przecież oczywiste jest, że na kawałku plastiku nie zmieściły się wszystkie sylwetki i gdyby tylko go przedłużyć, tuż obok biegacza znalazłby się człowiek przed komputerem.
Dziś więc o pierwszym z posiadanych i produkowanych specjalnie z myślą o mnie batonów:
Go On! żurawinowy z Goji i inuliną
Żurawinowy Go On! to produkt, z którym spotkałam się wcześniej raz i miałam pozytywne odczucia. Nie zapisałam ich jednak w papierowym pamiętniku, poza tym do stworzenia tekstu na bloga potrzebowałam nowej sztuki, chociażby do zdjęć. I w ten sposób właśnie usprawiedliwiłam swój zakup.
Baton pachnie truskawkami, żurawiną, wiśniami bądź innymi czerwonymi owocami w ciemnej czekoladzie, ale ze wskazaniem na formę pralinkową, nie zaś świeżoowocową.
Widok przekroju zaczarowuje. Polewa jest dość cienka i ciemna, wygląda na deserową. Pod nią skrywa się beżowy blok czegoś, co wygląda na nugat i w co wtopiono dorodne kawałki jagód goji oraz suszonej żurawiny. Przysięgam, że jeśli zdjęcie z sekcji batona nie wywołuje u was ślinotoku, to oficjalnie się poddaję i już sama nie wiem, czym innym mogłabym wam dogodzić.
Go On! jest względnie twardy i niełatwo ustępuje pod ostrzem noża. Zupełnie inaczej zachowuje się jednak w kontakcie z zębami, którym ulega bez oporów, a ponadto ani trochę w nie nie wchodzi i nie zakleja buzi. Komfort ten spowodowany jest faktem, iż pseudonugatowa warstwa nie posiada właściwości nugatu, zamiast tego jest zwarta, sucha, krucha jak gumka do mazania.
Przy pierwszym gryzie w ustach natychmiastowo rozchodzi się przyjemna słodycz oraz smak czerwonych owoców, bez wskazania na żaden konkretny gatunek, czyli podobnie jak w zapachu. Mogłaby to być żurawina, ale równie dobrze wiśnia czy truskawka. Wątpliwości smakowych nie pozostawiają za to wtopione w środek owoce goji i żurawina, które posiadają konsystencję owoców suszonych idealnych, żadne tam rozkładające się zwłoki czy wręcz odwrotnie – mumie.
Polewa jest dość cienka i trudno ją zgryźć, bo trzyma się pseudonugatu jak żuk gnojowy pewnej kulki, o której w recenzji spożywczej wolałabym nie wspominać. W smaku jest bardzo kakaowa, wytrawna, łagodzi słodycz środka. Co ważne, w całokształcie nie zanika, jak to się czasem polewom zdarza.
Skład batona zdecydowanie nie jest taki, jaki chciałyby widzieć osoby ćwiczące, chyba że są akurat na etapie najpierw masa, potem masa. Najbardziej prozdrowotne w Go On! są jego „energiczna” szata graficzna (gałki oczne aż tańczą z zachwytu i gubią kalorie jak pan Hilary swoje okulary) oraz cena za sztukę (między 3 a 4 zł). Reszta to pic na wodę, fotomontaż, marketing i te sprawy.
Przyznaję, że kupienie wszystkich wariantów z serii było spowodowane czystą fanaberią i eksperyment ów traktuję z przymrużeniem oka. Ani nie zacznę dzięki nim ćwiczyć, ani nie zamierzam wciągnąć ich na stałą listę zakupów (btw, pochwalcie się w komentarzu trzema produktami, które kupujecie regularnie i bez których nie możecie żyć, pomińcie papier toaletowy). Żurawinowa wersja jest smaczna i godna polecenia, ale w ramach jednorazowej atrakcji. Uważam ją za zbyt słodką i za drogą, by zakup powtórzyć.
Ocena: 4 chi
Skład i wartości odżywcze:
Moja siostra stwierdziła, że te batony są niezjadliwe… mi też nie smakowały ;/
To się pod tym względem nie dogadamy.
Wszystkie produkty, na których widnieje napis: fit, healthy, protein, sport itd. wyglądają po wyjęciu z opakowania paskudnie nieapetycznie, ale… zdrowo.
Ten batonik wygląda bardzo niezdrowo, mega słodko i tanio.
Bleeeee :]
Ale smaczny jest, tylko przesłodzony.
takie fit batony to czysty marketing to wiadomo. wciskają ludziom kit jaki to zdrowy i fantastyczny zamiennik batonów, a przecież ich kaloryczność i skład b/t/w tak naprawdę niewiele się od nich różni. naładowane cukrem w każdym kawałeczku. fakt, zapewne lepiej zjeść jest takiego batona niż zwykłego marsa czy snickersa aczkolwiek nie oszukujmy się, że doznania smakowe będą takie same, a skoro już jeść batona to tak żeby sprawiał radość :D kiedyś sport w moim życiu odgrywał bardzo znaczącą rolę i trenowałam czasami nawet uwaga… 7 razy w tygodniu po 1,5-2h dziennie czasami sięgałam po takie batony i niektóre są całkiem smaczne inne to zwykłe ulepki przyklejające się do zębów, których później za cholerę nie można się pozbyć :D ten wygląda naprawdę przyzwoicie i narobiłaś mi smaku, czekam na kolejne warianty!
Za mną dwa kolejne, jeszcze dwa przed.
Co trenowałaś?
to czekam na recenzję z niecierpliwością. szczególnie na kokos…. a to Ci niespodzianka co :D przez całą podstawówkę, gimnazjum i do klasy maturalnej trenowałam lekkoatletykę głównie biegi na krótkie dystanse (100 albo 300m.) oprócz tego tańczyłam taniec nowoczesny w dwóch formacjach grupowych (naraz), potem skakałam głównie w dal chociaż czasem też fruwałam wzwyż, a przez dwa pierwsze lata studiów namiętnie chodziłam na zajęcia fitness i miałam nawet robić papiery na instruktora ale stwierdziłam, że nie za bardzo mam na to czas. teraz mam jeszcze mniej czasu w związku z licencjatem więc siedzę na dupie i się lenie jedynie co to jeżdżę rowerem miejskim wpadając na przechodniów :D
Jestem pełna podziwu. Tyle to ja chyba nie zrobiłam przez całe moje życie.
Jadłam inną wersję, ale nawet mi smakował. Na pewno był lepszy niż ten rossmannowski odchudzający batonik. Nie wspominając, że tańszy.
Trzy produkty bez których sobie życia nie wyobrażam:
– maxi precle Gran-Pik
-płatki kukurydziane z Reala
– zielona herbata Big Active
O słodyczach nie piszę, bo nie mam jednej marki, która by regularnie trafiała na moją listę zakupów. Jak jest to biorę, jak nie ma to nie rozpaczam.
Płatki kukurydziane z Reala – co je wyróżnia? Póki co przetestowałam z tysiąc i ukochałam sobie tylko marki Nestle. Fajnie byłoby jednak znaleźć równie dobre, a tańsze.
Maxi precle Gran-Pik wygooglowałam, ale niewiele mi z tego przyszło. Wyglądają jak obwarzanki. Tak też smakują? Obwarzanki kocham!
Herbata nadal Lipton numer jeden, ale ulubiona wycofana dawno temu :(
Wyróżnia je cena :D 1kg za 5 z kawałkiem, a cena tak jak większość płatków, nie słodkie, kukurydziane i smaczne. Teraz je chyba wycofują na rzecz marki własnej Auchan :(
Trudno opisać smak precli, najbliżej przypominają niesłone paluszki, tylko, że grubsze i nie aż tak chrupiące. Podejrzewam, że zawierają jakieś narkotyki, bo jak są trudności z dostępem (nawet w hurtowni ich czasem nie ma) to od razu mi poziom stresu podskakuje i robię się nerwowa. Typowy objaw narkomana na głodzie ;)
Jak kot i waleriana :D
Coś niesamowitego, od opakowana po środek. :) Chętnie bym spróbowała zwłaszcza że lubię połączenie czekolady z owocami, zwłaszcza tymi w kolorze czerwonym :) Dla mnie produkty must have to wszelki nabiał, jajka i produkty na granolę. Bez reszty jestem w stanie żyć :)
A ulubioną granolę robisz z…?
Ostatnio moim numerem 1 jest mieszanka płatków owsianych, pestek dyni i słonecznika, płatków migdałowych. Wszystko zlepione miodem i (uwaga!) białkiem jaj – patent z pewnego forum sportowego. Do tego gorzka czekolada .. :)
Wcześniej płatki owsiane mieszałam z otrębami, kokosem, dodawałam siemię, słonecznik, dynię, orzechy laskowe, gorzkie kakao. Do tego miód i masło :)
Tyle tego!
Dla mnie za dużo tego, lubię mieć jeden smak i się na nim skupić :P A białka jaj zjadłabym razem z żółtkiem w formie kogla-mogla, takie wspomnienie z dzieciństwa, kiedy męczyłam babcię, żeby mi ucierała i biedna siedziała kilka minut, nieprzerwanie kręcąc ręką.
Następnym bardziej spróbuję jakoś bardziej monotematycznie, a nóż widelec będzie smaczniej ? :)
No ja niestety nie miałam tyle szczęścia i kogiel-mogiel, nie Babcia, a Mama mi kręciła :)
Nieważne kto, ważne, że miałaś swojego koglo-moglowego niewolnika :D
hm, właśnie myślę sobie bez czego nie wyobrażam sobie dnia i to byłaby kawa, jogurt i serek wiejski/ jakiś twarożek. taka to ja nabiałowa jestem :D
U mnie jogurt też, kawa – kiedyś owszem, teraz nie mogę i bardzo tęsknię. Wynagradzam to sobie wieczornymi Liptonami parzonymi w półlitrowym kubku od przyjaciółki ze studiów, z czekoladą na przodzie i tyle. Właśnie się jedna studzi, za trzy minuty łykam leki i zaczynam pić :)
Przyglądałyśmy się tym batonikom już jakiś czas temu ale jakoś nie specjalnie nas kuszą, więc na pewno ich nie kupimy ;) Kiedy zdrowie jeszcze pozwalało to intensywnie chodziłyśmy na basen i uprawiałyśmy biegi wtedy same robiłyśmy sobie batoniki z otrębami, orzechami i suszonymi owocami :) Nigdy nie myślałyśmy o tym żeby korzystać z takich gotowców.
Trzy produkty bez których nie możemy żyć to jabłka (serio wcinamy je kilogramami), cynamon (jego z kolei używamy niemal do wszystkiego) i warzywne mrożonki z Lidla (żaden market nie ma lepszych jakościowo i cenowo mrożonek) :D
Za basenem tęsknię, ale wstydzę się rozebrać do kostiumu w mieście, gdzie mogę spotkać kogoś znajomego, haha, na wakacjach nad morzem chodziłam normalnie (na basen, wieczorami). Biegać NIENAWIDZĘ – najgorszy sport ever. Tuż obok kosza.
Jabłka tylko w postaci przetworzonej, bo ja chyba nie trawię surowych owoców, nie wiem, coś się popierniczyło. A teraz i tak nie mogę. Cynamon kocham, ale nie stosuję codziennie, bo nie ma do czego (w weekend machnę sobie mannę na śniadanko, to się przyda). Warzywne mrożonki z Lidla też kupuję. Kiedyś były jeszcze takie z sosami, uwielbiałam meksykańską, bo w innych występowały gumowe pieczarki, ale musieli je wycofać, bo od jakiegoś czasu na nią poluję, a tu dupa.
Tak kiedyś o nim myślałam, czy by nie kupić, ale po tej recenzji już mnie w ogóle nie ciągnie.
Hm, bez czego nie mogę żyć? Zdecydowanie bez kawy, piję ją codziennie i mam dziwną potrzebę kupowania kolejnej, gdy widzę, że robi się jej już podejrzanie mało. Bez kawy pewnie zachowywałabym się jak osoba pogrążona w silnej depresji, albo dostawałabym drgawek, czy tików, ale bez sushi (nie wiem, na ile można nazwać je produktem… w sumie to kupuję je w mojej ulubionej restauracji Sayuri Sushi, sama nie robię, a na pewno składa się z kilku produktów spożywczych, więc niech będzie) na pewno umarłabym! Muszę je jeść przynajmniej dwa razy w tygodniu, nie przetrwałam jeszcze żadnego wyjazdu bez szukania restauracji sushi w pobliżu i wszyscy znajomi przyznają, że jest to większa obsesja, niż na punkcie słodyczy (które w sumie też ciągle kupuję, ale tu panuje większa rozmaitość co do rodzaju, firmy itp.). A taki konkretny, ciągle kupowany przeze mnie produkt to masło orzechowe z kawałkami orzechów Sante (czasami kupuję innych firm, ale to „od święta”, gdyż to ma całkiem niezły skład w porównaniu do tych, do których mam dostęp w sklepach i nie kosztuje więcej niż 10 zł, a skoro wcinam je kilogramami, to wiadomo). :D
O kawie pisałam już wyżej, również nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Piłam nieprzerwanie gdzieś od czasów późnego gimnazjum/wczesnego liceum aż do pół roku temu. Codziennie czarną, w dużym kubku, na czczo. Czasem dwie lub trzy, ale rzadko. Potem musiałam rzucić z dnia na dzień, przeszłam co prawda przez Inki, ale to nie to samo (trochę ble), w końcu nawet ona była mi katem i teraz nie piję niczego. Tzn. herbatę, ale nie rano i nie na czczo.
Sushi również kocham i w okresach, gdy nie jestem posprzeczana z przyjacielem, jadam je raz w tygodniu, gdy mamy swój Dzień Kina. Zawsze idziemy do Sushi 77, gdzie mamy standardowy zestaw. Wszystkie małe maki są moje. Om nom nom nom.
Z tą kawą to współczuję (pisałaś gdzieś wcześniej, że to z przyczyn zdrowotnych…? bo mogę się mylić)…
*wcina sushi* haha
Tak, zdrowotnych. Nie mogę jeść ani pić niczego, co drażni żołądek. Sylwestra spędziłam na trzeźwo, to samo z urodzinami i imieninami. I świętami. W wakacje ludzie będą szli się opalać z zimnym piwkiem w ręku, a ja będę lizać monitor, na którym wyświetlę sobie kufel lodowatego chmielowego napoju.
Rzeczywiście, fotka przekroju pobudziła moje ślinianki :D. Lektura składu momentalnie je przystopowało… Superfruits, biaUko, inulina, czekolada… Super super, ale co z tego, kiedy mamy syrop glukozowy i tłuszcz palmowy w sporych ilościach? Kurna, lepiej zjeść banana z masłem orzechowym!
Albo nie uprawiać sportu, żeby batony nie były potrzebne, hihi.
Robiłam już parę razy podejście do zakupu tych batonów. I jakoś nigdy finalnie nie trafiły do koszyka. Ale za to teraz często spoglądam na inne batony proteinowe za każdym razem, gdy tylko odwiedzam sklep sportowy. Nie wiem jakiej są firmy, ale są kokosowe – chyba w końcu się na nie skuszę i przetestuję.
Wyślij fotkę, może znam.
Kuszą mnie za każdym razem jak jestem w PiP, ale cena troszkę mniej…muszę w końcu spróbować! W Netto chyba są najtańsze, a najdroższe chyba w moim osiedlowym bo 4 zł :P
Poczekaj do końca recenzji (będą jeszcze cztery), to wybierzesz sobie najlepszy, żeby nie tracić niepotrzebnie kasy.
Jadłam batona kokosowego PYCHA.
Mogłaś zostawić komentarz pod kokosowym :)