Lindt, Pistache

Uwaga: wszystkich ortodoksyjnych i zdolnych do wysłania mi wąglika w kopercie fanatyków czekolad Lindt bardzo proszę o opuszczenie bloga i powrót jutro.

***

Przeglądając słodyczowe zbiory i zastanawiając się, co by tu zjeść, często przesuwałam wzrokiem po smakowicie grubiutkiej tabliczce o intensywnie zielonym kolorze, która roztaczała wokół siebie aurę mleczności i pistacjowości. Nie wybierałam jej jednak z pewnego pokrętnego logicznie, a już na pewno zabawnego powodu: nastawiłam się na wrażenia rodem z raju i bardzo chciałam przesunąć je w czasie. Bo, jak to się mówi, gonienie króliczka jest przyjemniejsze niż złapanie.

Żądzom nie można się jednak opierać w nieskończoność. Kiedy moje myśli raz po raz wracają do konkretnego produktu, a nie do ogólnej koncepcji czegoś tam czekoladowego na wieczór, to najwyższa pora, by rozpieczętować owo cudo. Które tym razem było właśnie lindtowską tabliczką:

Lindt, Pistache (7)

Pistache

Jak zdradziłam we wstępie, pierwszą rzeczą, jaka urzekła mnie w tabliczce – jeszcze podczas robienia zakupów – była jej niepozorna długość i szerokość, za to pokaźna grubość. Spodziewałam się, że w środku czeka na mnie bogato naładowany kremem festyn uroczych kosteczek (4 rządki x 3 kostki) zwieńczonych orzeszkiem, bo jak już zdążyłam dowiedzieć się z recenzji czoko, marzenia o czekoladzie z kremem pistacjowym mogłam sobie co najwyżej wsadzić. W buty, rzecz jasna, nie bądźmy wulgarni.

Lindt, Pistache (1)

Rozpakowując Pistache, rozrywając jej warstwę pierwszą: papierowe opakowanie, przedzierając się przez drugą: fabrycznie zapieczętowane sreberko, a także odrzucając trzecią: szyderczo śmiejący się w pień ściętym drzewom tropikalnym kartonik, ujrzałam tabliczkę. Wąską, o kostkach przypominających ambulatoryjne fiolki (pozdrawiam dzieci z rodzin lekarskich oraz osoby często zapadające na finezyjne choroby), zdecydowanie niespełniającą moich marzeń. Zrozumiałam, że unicorna nie będzie.

W przekroju czekolada, skądinąd jasna i wyglądająca na pyszną, okazała się zasmucająco cienka. Okrywała śnieżnobiałe nadzienie z pojedynczą pistacją zatopioną w jego środku, na podobieństwo Raffaello tudzież Ferrero Rocher. Kolorystycznie bardzo ładnie, ale co dalej?

Przed konsumpcją czekoladę przybliżyłam do nosa, dzięki czemu odkryłam zapach adwentowych czekoladek lub mikołajowych tudzież zajączkowych – w końcu bliżej nam do Wielkanocy – figurek. To przyjemny aromat, ale na pewno nie lindtowy, czyli nie taki, jaki zapamiętałam ze spotkania z serią Hello my name is i mlecznych lindorowych kuleczek (recenzja w przyszłości).

Smak także pozostawia wiele do życzenia. Kompozycja jest bardzo kinderkowa, mleczno-czekoladowa z wyraźnym smakiem pistacji, gdy na nią trafimy i rozgryziemy. Orzech ten jednak pasuje do słodkiego kremu jak pięść do oka, a sam krem – w Kinderkach delikatny i miękki – tu jest twardy i nijaki, w konsystencji zaś mleczno-wodnisty, przez co kostki nie rozpuszczają się tak, jak powinny.

Lindt, Pistache (6)

Całość jest żałośnie przeciętna i aż dziw bierze, że producentem jest Lindt. Wszystko tu jest za twarde, słonawy i wyraźnie pistacjowy orzech nie pasuje do mlecznego kremu, kostki mnie wizualnie nie przekonują, a czekolada jest cienka i prawie wcale nie ma smaku.

Nie byłabym w zgodzie ze sobą, gdybym przyznała Pistache choć o pół punktu więcej.

skalachi_3Ocena: 3 chi z obróżką


Skład i wartości odżywcze:

Lindt, Pistache (2)

Lindt, Pistache (9)

40 myśli na temat “Lindt, Pistache

  1. Serduszko boli najbardziej kiedy na coś się „napalimy”, wiem po sobie i tych nieszczęsnych Pop Choc’ach :/ Faktycznie ta czekolada nie jest niczym ciekawym, chociaż nie powiem – pigulaste kształty wymiatają :)

    1. A dla mnie ani smak, ani kształt nie powalają. Liczę, że kolejne dwa Lindty, które czekają w szafce, dostarczą mi tych wrażeń, których nadal oczekuję.

        1. Mnie ciśnie jeszcze jeden, ale muszę zjeść najpierw posiadane dwa. Jeśli dostaną co najmniej czwóreczkę, to i trzeciego kupię.

  2. Zgadzam się z recenzją. Pamiętam jak kupiłem tę czekoladę za kilkanaście złotych i byłem w szoku, że jest taka marna. Jak nie Lindt :(

    1. Co za ulga! Nie żebym cieszyła się Twoim nieszczęściem, ale już myślałam, że będzie samo linczowanie :P

  3. Ja co chwilę muszę opierać się swoim lindtowskim rządzom (patrz: cena ;)).
    A co do czekolady. Tej bym nie kupiła, bo nie lubię pistacji. To tego słoność orzeszka, i jak piszesz, gorsza wersja Kinderków – nie dla mnie (fanki Kinder Czekolady).
    Ale kuszą mnie warianty z nadzieniem alkoholowym…

    1. Mnie tez, szczegolnie dwie z zimowych limitek. Niestety ich nie kupie, bo boje sie o zoladek. Moze za rok tez beda.

        1. Wiesz, ale ja mam do przetestowania dużo innych, tańszych czekolad, na które Ty nawet nie spoglądasz (Terravity, Milki, Goplany, Alpen Goldy, Wedle, Wawele i inne takie).

  4. Woho, ale lipa z tą czekoladą…..
    Ja po opakowaniu spodziewałabym się też zupełnie czegoś innego.

    Hm, a mam do Ciebie pytanie – jak tak już otwierasz czekoladę do testu, to zjadasz ją do ostatniej kostki, czy komuś oddajesz? :D

    1. Zalezy od kilku czynnikow: smaku czekolady, jej kalorycznosci, poziomu mojego glodu oraz jogurtu, w ktorego towarztstwie ja jem. Jesli tabliczka mi smakuje i nie pochlonelam wczesniej jogurtu, to moge zjesc cala (tak bylo np. przy Vanillekipferl), ale przewaznie staje na 50-75 gramach na raz. Za to jesli jest zla, zjem kilka kostek czy ze dwa rzadki i reszte oddaje rodzince (z froopowych Schogettenow zjadlam po 4 kostki bodajze i podziekowalam).

        1. Noż szlag by trafił. Szukam ich i co jestem w nowym sklepie, to patrzę, ale jakoś mnie omijają :P Gdzie je dorwałaś?

          1. W Lewiatanie :)

            Czekoladowe już skonsumowałam – faktycznie smakują bardzo naturalnie, nawet te badyle z platków owsianych chrzęszczą między zębami :D

            1. Nigdy w życiu nie byłam w Lewiatanie, ale już sprawdziłam na mapie i mam go całkiem niedaleko. Jutro jadę.

  5. kocham pistację i byłabym w stanie zjeść ich cały worek – jedyną przeszkodą jest, że musiałabym być milionerką wszak pistacje do tanich nie należą no i kaloryczność takich orzeszków za mała też nie jest. w przeciwieństwie jednak do tych zielonych, owalnych smakołyków nie znalazłam jeszcze produktu o ich smaku, który by mnie zachwycił. lody pistacjowe? riso pistacjowe? czekolada pistacjowa? nie, nie, nie. tą bym spróbowała tylko ze względu na to, że to lind ale skoro mówisz, że jest taka przeciętna to nawet się nie nakręcam, a szkoda bo już myślałam że moje fatum odnośnie pistacjowych smaków zostanie przerwane. smuteczek… czekolada myślałam, że wygląda fajnie ale pewnie ten kształt irytowałby mnie przy konsumpcji więc tym bardziej się nie skuszę :D lubię kostki hojnie wypełnione nadzieniem, a tu orzeszek zabiera całe miejsce.
    haha, nie dziwię się, że zwlekałaś myśląc, że czekolada będzie doskonała… ja też tak mam że najlepsze produkty zawsze zostawiam sobie na koniec :D

    1. Ja w dzieciństwie chodziłam z mamą do lodziarni, w której sprzedawali (-ją?; nadal istnieje, tylko sto lat nie byłam) absolutnie pyszne lody pistacjowe na gałki. Co zaś do samych orzechów, to zawsze chce mi się śmiać, jak w Lidlu stoją w wielkim worze, żeby kupować na wagę, a ludzie bezczelnie biorą do ręki, łupią i bach do paszczy.

  6. Eee, powodu Lindta nie chcę mi się wyciągać zestawy do linczu, co innego jakby to była biała ritterka z orzechami. Mi ta pistacjowa smakowała, aczkolwiek przyznam, że nie jest to idealny Lindt.

    1. Uff, bo to właśnie ta recenzja :) A Twojej ulubionej białej nie posiadam, jeno z orzechami laskowymi.

      1. W tej czekoladzie absolutnie wszystko można bylo zrobić lepiej. Nie ma ani jednego ponadprzeciętnego składnika.

  7. Mi ta czekolada smakowała, szczególnie jak rozgryzłam, by poczuć smak pistacji, a potem pozwoliłam kostce powoli się rozpuszczać.

  8. No to teraz nas zmieszałaś… Polujemy na tą tabliczkę od niepamiętnych czasów i do tej pory znalazłyśmy ją w sklepie tylko raz ale aż tyle kasy nie miałyśmy… Bardzo byłyśmy wtedy wkurzone ale teraz się okazuje, że może to nas uratowało przed wydaniem nie małych pieniędzy w błoto… Teraz nie wiemy czy ją w końcu kupić czy lepiej nie :P

  9. Jadlam ją sto lat temu, ale pamietam, że zawiodlam sie na tym białym kremie. Jesli bylby zdecydowanie pistacjowy, albo chocby migdalowy – juz byloby lepiej. Nie mniej jednak, tabliczke ta sprezentowalam na swieta koledze z pracy, który uwielbia pistacje – i byl zachwycony. Bądź co bądź, rzadko można trafić na słodkości z dodatkiem całych pistacji – to jest niekwestionowany atut tego Lindta.

  10. Ta czekolada była spełnieniem moich najskrytszych marzeń, ale teraz jakoś entuzjazm opadł…jak znajdę na promocji to muszę mieć!

  11. Mnie też ta czekolada lekko rozczarowała, bo po tej firmie i smaku spodziewałam się czegoś znacznie więcej… I podobnie jak Tobie, zapach od razu skojarzył mi się z czekoladkami z kalendarza adwentowego :P Z zajączkowymi figurkami za to ani trochę, ale może to dlatego, że zające zawsze kupuję z Lindt albo Kinder i one mają swój bardzo specyficzny smak i aromat ;)

    1. Ja czekoladowego zająca w przeciągu ostatnich dziesięciu lat jadłam… tam ta ra ra ram… raz! I wcale nie żartuję. Na dodatek był to złoty lindtowy, pyszna rzecz. We wpisie nie chciałam jednak ciągle nawiązywać do Bożego Narodzenia, skoro za pasem Wielkanoc.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.