Nie mogę doczekać się chwili, w której moje zapasy słodyczy sięgną dziesięciu produktów. Póki co bowiem jest ich tyle, że choć bardzo chciałabym kupować bieżące, a często jedynie sezonowe pyszności, po prostu nie wchodzi to w grę. Ze smętnie spuszczoną głową mijam marcepanowe chlebki z Lidla, zajączkową ofertę Lindta i różne inne, zwłaszcza wielkanocne dobrodziejstwa.
Od każdej reguły zdarzają się jednak wyjątki. Bo o ile wiem, że mogę sobie pozwolić na ignorowanie wyżej wspomnianych chlebków, mając świadomość, że za rok również się pojawią, o tyle na niektóre produkty trzeba się rzucać, jakby rozdawali je zupełnie za darmo.
I dziś o jednym z takich produktów.
Loffel Ei Kakaocreme
Od otrzymania i przyswojenia wiadomości o pojawieniu się w Biedronce milkowych kakaowych Loffel Ei do ich kupienia minął maksymalnie dzień. Nie byłabym jednak sobą, gdybym 24 h później, w panice, że może nigdy więcej ich nie zjem, nie zadzwoniła do mamy z prośbą o spacer do dyskontu i przejrzenie oferty raz jeszcze. I tak oto zdobyłam drugie opakowanie, tym razem w ramach matczynego prezentu.
Z otworzeniem kartonika czekoladowych jajek czekałam jednak dość długo, na degustację decydując się tylko dlatego, że zaplanowałam tematyczny, wielkanocny wpis (czasem do szczęścia wystarczy mi sama świadomość, że już coś zdobyłam, niekoniecznie zjedzenie tego). Z racji, że sporo naczytałam się o ich wzmożonej słodyczy, uznałam, że zjem dwa i starczy. Najpierw odpalając oczywiście jogurt.
Szczęście związane z degustacją Loffel Ei zaczęło się już na poziomie opakowania, kiedy spostrzegłam, że po środku czeka na mnie nie jedna maleńka łyżeczka, ale aż dwie (łącznie cztery, bo dwa opakowania). A że jestem kolekcjonerką wszystkiego co małe i słodkie, każda z nich znajdzie (już znalazła) swoje miejsce w szufladzie ze sztućcami. Ponadto urzekło mnie zastosowanie tekturki jak do prawdziwych jajek, żywotny fioletowy kolor i ładna szata graficzna. Tu absolutnie wszystko na plus.
Skład produktu nie powala, ale kto kupując Milkę, liczy na ekskluzywność składników, ten sam jest sobie winien naiwności. Dwa jajka ważną aż 68 g (390 kcal) i z jednej strony są małe, z drugiej zaś zadziwiająco ciężkie i treściwe (w końcu wypełnione musem). Góra skorupki odchodzi łatwo, jest przytwierdzona do głównej części cieniutką warstwą czekolady. Z niczym nie trzeba tu walczyć, nad niczym nie trzeba się trudzić. Wszystko przychodzi łatwo, aż nazbyt, co budzi pewne podejrzenia.
Jajka Loffel Ei pachną pyszną mleczną czekoladą, która pyszna i mleczna jest również w smaku. Konsystencję mają typową dla Milki, czyli tłustawą, plastelinową, miękką, przez co zostawiają ślady na palcach. Szkoda tylko, że brakuje białej warstwy znanej z Kinder Niespodzianek.
Środek jest zaskakujący: puszysty niczym deserki Aero lub bita śmietana z czekoladowej Desselli Premium, leciutki, w smaku trochę jak kakaowe Crispello, ma też coś z Nutelli. Najważniejszymi jego cechami są jednak: tłustość (straszna, jakby się jadło kostkę napowietrzonego azotem masła albo miarkę oleju), a także słodycz (chyba nigdy w życiu nie jadłam niczego tak przeraźliwie słodkiego!; na jedno 34-gramowe jajko przypada kilogramowa torebka cukru). Jest pyszne, owszem, ale droga Milko… serio?
W Loffel Ei największą szansę na urzeczenie ma idealna, choć bardzo słodka czekolada, która przyjemnie i z łatwością rozpływa się na języku, tworząc swoiste błotko. Nie wiem, czy współgra z nadzieniem, bo jadłam je osobno, ale myślę, że nie jest źle. Gorzej z samym kremem, bo on wykańcza konsumenta w sekundę. Aż brakuje mi słów, by opisać, co ta kakaowa pianka robi z człowiekiem. Niech wystarczy wam fakt, że po konsumpcji od słodyczy piekło mnie całe gardło. I to nie żart.
Jak pisałam na początku, przy pierwszym podejściu planowałam zjeść dwa jajka, ale… wpadłam w jakiś dziwny i niezrozumiały cukrowy szał. Uznałam, że muszę więcej i to natychmiast. Dopchałam więc trzecie, co łącznie dało mi 102 g tego tłustego cukru z cukrem. I było niebiańsko, choć tylko przez chwilę. Potem zaczęłam odczuwać wspomniane już pieczenie podniebienia i ból gardła. Taka kara dla obżartuchów.
Na drugi dzień, gdy wstałam do szkoły, zastanawiałam się, czy połączenie przesłodzonych jajek z faktem przemarznięcia nie rozwinie we mnie choroby (dla tych, co nie wiedzą: zarazki lubią słodkie środowisko, więc słodycze podczas choroby to nie najlepsze rozwiązanie). Dzisiaj jednak czuję się całkiem nieźle. Jesienną kurtkę zmieniłam z powrotem na zimowy płaszcz, a Loffel Ei na inne słodycze.
Ostatecznie wolę więc Crispello, które i tak powszechnie uważane za przesłodzone, stając w konkury z Loffel Ei, nie ma najmniejszych szans. Co nie oznacza, że drugiego produktu nie lubię czy więcej nie kupię. Bynajmniej, za rok będę polowała na waniliową i orzechową wersję. I obym do tego czasu wyleczyła żołądek, bo nie widzę innego połączenia jajka, jak tylko z wielką czarną siekierą.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
***
Minęłam je w Biedronce bez żalu :) I jak tak czytam te „przesłodzone” recenzje to jednak się cieszę że Milka mnie w żaden sposób nie porusza :)
A ja, jakby jeszcze były, to bym wzięła dwa kolejne. To droga do piekła, ale nie wprost, bo przez niebo.
Nie dla mnie, ale cieszę się, że mimo wszystko smakowało. ;)
Gdyby to było tańsze, sama pewnie też bym kupiła, a tak szkoda mi kasy na takie katowanie siebie. Tym bardziej, że kakaowe rzeczy od Milki kompletnie mnie nie kuszą.
Jadłaś może Milka melo-cakes? Widziałam ostatnio w Almie i nie wiedziałam, czy brać, czy darować sobie, żeby nie umrzeć z przesłodzenia. (Wybrałam to drugie.)
Z ceną racja – poszaleli.
Melo-cakes nie jadłam, ale jest to jeden z produktów, na które – zacytuję siebie – „trzeba się rzucać, jakby rozdawali je zupełnie za darmo”. Nigdy ich nie widziałam. Cena?
O niee, znowu te jajka. :D
O tak! :P
Dobrze wiedzieć, ze nie tylko ja przeżyłam te charakterystyczne pieczenie gardła z powodu zbyt dużej ilości cukru. Ale, ze aż trzy dałaś radę zjeść? Oo pewnie jakbyś się w tym momencie skaleczyła to zamiast krwi leciałyby kryształki cukru.
Udało mi się kupić ten kokosowy batonik Go, pewnie z miesiąc poleży, ale przynajmniej go kupiłam :D
Gdyby tyle nie ważyły, to bym dopchała i czwarte. A potem umarła.
Yaaay! A gdzie?
te jajeczka kojarzą mi się trochę z konsumpcją milky waya, słodkie to jak diabli i już nie możesz z powodu zasłodzenia bo pali Cię gardło ale jest to tak przyjemne, że i tak jesz. dobrze, że to taki mikrus bo cukrzyca inaczej gwarantowana. :D jadłam to jajko, a to znów dzięki mojej współlokatorce która mnie poczęstowała – (ma to swoje plusy bo dostałam tylko jedno, a gdyby to były moje własne to pewnie też na jednym by się nie skończyło) ALE zjadłam całe jajko i pół nadzienia bo od zwielokrotnionego poziomu cukru we krwi widziałam już gwiazdki przed oczami. chociaż lubię rzeczy słodkie, bardzo słodkie wręcz mega słodkie tutaj jednak skapitulowałam.
ps. jak przeczytałam ,,najpierw odpalając najpierw jogurt” to poczułam się jakbym sama to napisała :D
Ja nie rozumiem, jak można z takiej małej rzeczy coś zostawić :P
Jak połączyć „gdyby to były moje własne to pewnie też na jednym by się nie skończyło” z „zjadłam całe jajko i pół nadzienia”? To chyba się wyklucza, bo skoro nawet jednemu nie dałaś rady, to nie wcisnęłabyś i dwóch, a tym bardziej trzech ;>
tak ale chodziło mi o to, że zjadłabym wszystkie jaja ale bez nadzienia :D
Łe, to się nie opłaca! Lepiej kupić mleczną czekoladę, masz za dwa złote z hakiem, a tak to musisz bulić dychę, a połowę wywalasz :P
w sumie co racja to racja :D tak samo jak nie opłaca się kupować tego dużego jaja łoreo. toż to zwykła mleczna czekolada, a dać 10 złotych za zwykłą czekoladę i raptem pięć na krzyż cukierków z nadzieniem oreo? no nie.
Czyli nie tylko my miałyśmy wrażenie jakby cukier wyżerał nam gardła… Byłyśmy zdolne zjeść po jednym jajku a reszta czekała na swój odpowiedni czas, który miał miejsce kiedy zdecydowałyśmy się resztę podarować rodzeństwu. Nadzienie było okropne i do tego ten tłusty posmak… miałyśmy wrażenie jakby oblepiał wszystko w koło i jak nie przepłuczemy ust ciepłą herbatą to się go nie pozbędziemy. Zgodnie stwierdziłyśmy, że więcej po te jajka już nie sięgniemy i nie będziemy za nimi tęsknić choć trzeba przyznać, że całe opakowanie mają extra :D
No to tak mniej więcej do pierwszego zdania Waszego komentarza się zgadzamy, reszta odwrotnie :D
Pomysł jest moim zdaniem przerozkoszny, swietny! No ale to jest Milka… Wszechobecne zapewnienia o turboslodyczy tych jajeczek tym bardziej mnie zniechęcają.
A co do choroby i słodyczy, to cóż… Ja wczoraj w górach, czując się fatalnie słabo i źle – zjadłam na kolację pół tabliczki ciemnej czekolady i dzięki temu dziś byłam w stanie machnąć 30 km szlak :D
Goryczą gorzkiej czekolady pozabijałaś wszystkie bakterie :P
Bzdura, to było tylko 62% kakao.
Zagadka „jadłam coś tak cukrowego, że mnie niemal zabiło” rozwiązana ;) Kolejna dziewczyna, która uważa, że stan „przecukrzenia istnieje”. Ok. Sam miewam takie uczucie… ale nie po 3 jajeczkach. 3 opakowania może by miały szansę na wyprowadzenie ciosu „ataku” ;)
Cholerne Milki, ale nie tylko one. Uwielbiam takie małe rzeczy, którymi można się bawić. Jajeczko, zajączek. Tu ułamać, tam uszkodzić. Wbić łyżeczkę, wydłubać dziurkę. Skubani wiedzą jak działać na takich jak ja (mogę powiedzieć my? ;) )
YT w swoich czeluściach ma nawet takie „jajkowe wyzwania”. Kto zje więcej w konkretnym czasie/ kto zje w ogóle więcej. Liczba ok. 50 pada, ale fakt… uczestnicy często wyglądają już na zmordowanych :D
Uwierz, że po trzech byś sięgnął granicy. Nigdy w życiu nie jadłeś nic tak słodkiego, mówię Ci.
Ale jedzą jajka-jajka czy Loffel Ei? Jak te drugie, to dawaj link! Z chęcią popatrzę na ich przecukrzone facjaty :D
Ty mi uwierz :). Spokojnie mógłbym je zjeść. Jeśli komuś starcza np. pięterko mleczka w czekoladzie, to ja jem – bez zasłodzenia – trzy. Także, heh. Ale to dobrze, że są słodkie. Nawet bardzo słodkie. Szybciej bym poczuł sytość. Zresztą dyskusja o możliwościach nie ma sensu ;)
Jaja na wyzwanie – z nadzieniem. Tylko takie chodzą w grę. Kto ma rekord Guinessa już się nie orientuję. Przedstawię Ci (Wam) kilka linków, którym – jak i mi – trzy sztuki starczają na wstęp:
1. https://www.youtube.com/watch?v=lm8Rz6ix-2o – 50 jajek jako „deser”. Pomińmy czasem występujące beknięcie w podkładzie muzycznym. U USA to takie cool.
2. https://www.youtube.com/watch?v=sEp-4PODUXw – Pete – klasyk. „Nasz” wariat. Maks. jajek w czasie 1 minuty.
3. https://www.youtube.com/watch?v=5dP-Fr1AJ7E – Miki Sudo – jej przedstawiać nie trzeba :) 50 wypełnionych jajek.
4. https://www.youtube.com/watch?v=h_JbulxqW_A – tu kompletnie poroniony (w sensie niszczenia dobroci smaku) z sosem chilli. Również wielokrotny rekordzista.
Słabeusze nieprzekraczający 20: ( ;) )
1. https://www.youtube.com/watch?v=7fZ6zWW3Wbs
2. https://www.youtube.com/watch?v=QFXYP7y1-Zo
Przykładów jest masa :)
https://www.youtube.com/watch?v=2v2uJwqJnOw – to by mnie zmogło w połowie :D
Furious Pete – haha, do pewnego czasu oglądałam wszystkie jego filmiki. Te miny podczas jedzenia masła orzechowego albo Nutelli… :D
50 JAJEK?! NIEEEEE :D Nie wierzę w to, co właśnie zobaczyłam. Haha, ludzie to mają jednak nieźle w bani. A wszystko dla sławy, bo na pewno nie dla przyjemności. W dodatku jakiej… CHWILOWEJ.
…i dziewczyna nawet jest. Pełna klasa.
To kiedy Ty kręcisz swoją odpowiedź? :D
Dla mnie głupotą jest jedzenie tego na czas. Kompletne psucie sobie smaku. Przecież to już nie jest przyjemność.
50 jajek zjadłbym – wiem to. Ale chciałbym nimi się rozkoszować. Jedno, drugie. Powoli. A nie jak odkurzać wciągać. Zniszczenie wszystkiego ;)
Odpowiedź? Zawsze można nakręcić. Tym bardziej na taki temat :D
Mam je, mam, ale na prawdę boję się zjeść, bo coś czuję, że po prostu nie wytrzymam i nie dam rady :P
Trzymam kciuki!
Tak bardzo mnie kuszą, chyba im się nie oprę :) Tylko nigdzie ich nie widziałam :(
Ojj, teraz to już nie najdziesz, chyba że w sklepach zagranicznych albo w Internecie.