Czym jest Kinder Czekolada, wie każdy, tak jak każdy zna ów charakterystyczny, czekoladowo-mleczny smak. Ferrero, jej ojciec i prawny opiekun, zupełnie jak Milka, jakość surowców dobiera podług docelowego miejsca sprzedaży. W przypadku niemieckiego producenta wygląda to tak, że do ojczyzny trafiają najlepsze kąski, sąsiadom zaś trafiają się pokakaowe słodkie plastiki. Selekcja we włoskim przedsiębiorstwie wygląda jednak nieco inaczej, większą wagę przywiązuje się bowiem do nazw produktów przeznaczonych do handlu. I tak na przykład w Polsce znajdziemy pyszne czekoladki o nazwie Kinder Chocolate stworzone z myślą o dzieciach, skomponowane z mleka, kakao, cukru i innych normalnych dla naszego kręgu kulturowego składników, w dzikiej Amazonii albo na wyspach Oceanii zaś odnajdziemy wybory zrobione z dzieci, odpowiadające tamtejszym kanibalistycznym gustom.
Moje Kinderki na całe szczęście pochodzą z polskiego sklepu, więc recenzja odbędzie się bez kontrowersji i moralnych dylematów. Zapraszam!
Kinder Chocolate
Czekolada i mleko – czy można wyobrazić sobie lepsze połączenie?
Odpowiedź zapewne brzmi: tak, wszak są miliony kompozycji smakowych, których samo wypowiedzenie na głos powoduje zalanie się śliną. Na mnie działa tak na przykład śliwka w czekoladzie, czekolada z karmelem czy grzane wino. Każdy z nas ma zresztą własny zestaw ulubionych połączeń, za który oddałby nie tylko ostatnie pieniądze z wypłaty, ale również życie. W opozycji do nich, albo przynajmniej na skraju listy, stoi i grzebie nogą w ziemi czekolada i mleko. No bo co w tym takiego nadzwyczajnego? Wychodzi mleczna czekolada, ot, każdy jej próbował. Żyjemy więc sobie spokojnie, w błędzie i zabobonie, aż dnia pewnego trafiamy na Kinder Chocolate. I przepadamy.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego produkt ów nosi nazwę Kinder Czekolada, a nie Czekoladki. W końcu w opakowaniu dostajemy kilka (w moim cztery) maleńkich czekoladek, względnie batoników, nie zaś całą tabliczkę. Oto tajemnica mojego życia.
Każda z czekoladek liczy po pięć maleńkich kosteczek, które udekorowano koronami i trzema kreseczkami pod i nad symbolem władzy. Nie musimy ich jednak nawet wyciągać z opakowania, by poczuć cudowny, słodki, czekoladowo-mleczny aromat, który sprawia, że nasze kubki smakowe nie pracują, a szaleńczo tańczą (wiemy, kto wystartuje i wygra w kolejnej edycji You Can Dance).
Warstwa czekolady jest baaardzo cienka, smakuje jak Kinder Niespodzianka (ale nie inne wyroby Kinder, bo nie wszystkie lubię). Pod nią skrywa się idealnie miękki, mleczny, słodziutki krem. Brak w nim jogurtowej kwaskowości, wydaje się lekko natłuszczony, lekko zaś proszkowaty, konsystencją przypomina moje ukochane warianty czekolad Ritter Sport, najbardziej unicornową Vanillekipferl. Kostki rozpuszczają się idealnie i kremowo, pozostawiając na języku czekoladowe bagienko.
Gdybym wierzyła w życie pośmiertne i niebo, z pewnością miałoby ono smak Kinderków. Może nie wyłącznie, ale ich w kolażu smaków nie mogłoby zabraknąć.
Ocena: 5 chi
Kinder Maxi
Dochodzimy do produktu pobocznego linii Kinder Chocolate – Kinder Maxi, stworzonego dla (lub z, pamiętajmy o regionalizmie) dużych dzieci.
Zawsze wydawało mi się, i wiem, że nie tylko mi, iż większa wersja kinderkowego batonika jest gorsza. Sądziłam, że różni ją konsystencja, zapach, smak, wszystko. Zaopatrując się zatem w wersję klasyczną, małoczekoladkową, zrozumiałam, że zakup Maxi jest niezbędny.
Zwykłe batoniki dzielą się na pięć kostek, tu jest podobnie. Na maluchach możemy jednak znaleźć korony i kreseczki, których pozbawiona jest wersja Maxi, skądinąd z niewiadomych i nieracjonalnych przyczyn (te korony są bardzo ważnym elementem produktu, nie sądzicie?).
Proporcje warstwy czekolady i mlecznego nadzienia zostały zachowane, a przynajmniej tak mi się zdaje (skład i wartości odżywcze obu produktów pokrywają się). Polewa jest zatem dość cienka, a środek kremowy, tłustawy, mleczny i słodki – idealny, moooże odrobineczkę (!) twardszy.
Jedząc wersję Maxi tuż po małych Kinderkach, z całą pewnością stwierdzam, że są… identyczne. I tak, jest to dla mnie prawdziwy szok, gdyż naprawdę byłam w swym przekonaniu o ich inności zatwardziała. Ale to dobrze. Odkrywać i uczyć się trzeba, trzeba też zmieniać zdanie, żeby nie stać w miejscu.
Ostatecznie i tak będę kupowała klasyczny wariant, bo przyjemność jedzenia Kinder Chocolate nie polega wyłącznie na delektowaniu się smakiem, ale również odwijaniu maluchów z opakowań, łamania kosteczek ozdobionych koronami i pakowaniu do ust jednego batonika za drugim, nie musząc ograniczać się do jednego większego. Aczkolwiek smaczne są oba.
Ocena: 5 chi
Uwielbiam je, po prostu ukochany klasyk i nic więcej nie trzeba mówić. :D
Ja też, ale wcale za często po nie nie sięgam. Wtedy by spowszedniały.
Ja po rzeczy, które bardzo lubię sięgam raczej rzadko, by jedzenie ich sprawiało mi podwójną przyjemność.
Hmm, to ja nie. Jak mi zasmakuje jakiś obiad, to potrafię go jeść przez miesiąc. Dosłownie: dzień w dzień to samo danie. Podobnie ze śniadaniami. Nie żartowałam, pisząc, że wiosną i latem tłukę bezlaktozowe z Corn Flakes, a jesienią i zimą 2% ze Zdrowym Błonnikiem. Nie jem wówczas nic innego. No i kolacje… od kilku lat ten sam chleb, kilka smarowideł na krzyż, które lubię, do tego obowiązkowo tona sałaty. Tylko słodycze się zmieniają, bo na bloga. Przerażające :D
moje NAJULUBIEŃSZE NADROŻSZE ( atak ślinotoku na klawiature) z powodu niedysponowania, blogowicz musi opuścic stronę :D ooo masakra jak ja je luuubię ^^ co do korony!? że co jak mogli i nawet tego nie zauważyłam!? co za beszczelność :D no to kochana pojechałaś z tymi tendencjami kanibalistycznymi! ale w sumie jak ludzie smakują jak kinderki… ( nie bijcie proszę)
Ludzie smakują jak kurczak :D
a skąd wiesz? :D
]:->
O.o wow szacun :D
Ty to naprawdę masz cela. Wczoraj siedziałam, otępiona moja temperaturą, poważnie zastanawiając się czym jest kinder maxi i czy to napewno jest duża wersja kinderków znanych mi z czasów dzieciaka. Zagadka rozwiązana ;)
Co do połączeń smakowych – śliwka w czekoladzie TAK, czekolada z karmelem TAK, grzane wino 2xNIE iiii mój „faworyt” czekolada z miętą (a tfu!) 3xNIE :>
Mięta z czekoladą dla mnie też nie, choć w szafce czeka Ritter Pfefferminz.
O zgrozo. :o
Albo nawet gorzej :D Wpadaj na degustację, zjemy razem, hihi.
przy recenzji z deserem z koroną pisałam, że w okresie kiedy miałam te kilka lat był to najczęściej kupowany przez moją mamę serek i obowiązkowy element lodówki. jeżeli miałabym natomiast wybrać słodycz, który był najczęstszym gościem w moim domu to byłyby to zdecydowanie kinderki. nie chcę nawet myśleć o ilości opakowań, które zjadłam przez te wszystkie lata, nie wiem czy potrafię do tylu w ogóle liczyć. :D to one wraz z kinder niespodzianką najbardziej kojarzą mi się i osładzały mi dzieciństwo. niby połączenie banalne i tak proste, że już bardziej nie można mleko+czekolada, a jednak sprawia, że to najlepszy produkt pod słońcem. co ciekawe, nie znam chyba osoby, której by one nie smakowały, istny ewenement. :D
ja też zawsze uważałam, że wersja podstawowa różni się od maxi i muszę chyba zaopatrzyć się w obie sztuki żeby to sprawdzić. maxi zawsze miałam wrażenie, że jest bardziej twardy i nierozpływający się w ustach jak te maluchy stąd zawsze sięgałam po wersję mniejszą.
Ja właśnie Kinder Czekolady wcale tak często nie dostawałam, za to Kinder Niespodzianki… o mamo :) Miałam tyyyyle figurek, potem oddałam je siostrze, ona zaś jest okropna psuja i wszystko przepadło.
A z tym, że każdy lubi Kinder Czekoladę, coś jest na rzeczy. Mój były chłopak nie był zbyt czekoladowy, za to produktami Ferrero nie pogardził nigdy, zwłaszcza Kinder Czekoladą i Raffaello.
Uwielbiam kinderki! :)
A kto nie? Lepiej się nie przyznawać, bo zaraz poleci lincz :P
Lubię, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy na opakowaniu jest ten „klasyczny”, rudy chłopiec. :D
Ten na górze?
Może Ty kupujesz Kinderki dla jego twarzy. Wycinasz ją i wklejasz w zdjęcia obok siebie, przejrzałam Cię! Przyznaj się ;>
Mhm. A poza tym mam zrobioną z tych zdjęć kapliczkę w pokoju. Ale csii, nie wszyscy muszą wiedzieć.
Okej, nikomu nie powiemy.
P.S. W podstawówce drukowałam sobie zdjęcia Snoop Dogga, przyklejałam na karton, obklejałam taśmą, żeby się nie zniszczyły i część przyklejałam na ścianę, część trzymałam w portfelu :D
Najlepsza czekolada z dzieciństwa! Kurde, tez byłam pewna że małe różnią się od dużych. ale tak jak piszesz – i tak zawsze będę wolała wersje klasyczną.
Pamiętam, że właśnie z Tobą o tej różnicy rozmawiałam (tj. pisałam). Naprawdę nie ma, albo przynajmniej na taką łaskawą sztukę Maxi trafiłam.
Co do kanibalizmu to od razy przypomniała mi się jedna z moich ulubionych kwestii filmowych „Everything in this room is eatable, even *I’m* eatable! But that is called „cannibalism,” my dear children, and is in fact frowned upon in most societies.” Ten film znam niemal na pamięć, wskazówka: całość kręci się wokół czekolady ;)
Kindery to klasyka, bez żadnego ale. Nie kojarzę bym znała kogoś kto by nie lubił tych batoników czekoladowych.
Ino tylko ten szwabski dzieciak na opakowaniu mnie drażnił. Ma w sobie coś takiego co mnie odpycha i wole na niego nie patrzeć.
Z panem Wonką, zgadłam? Tylko nie wiem czy starsza, czy nowsza część. Oglądałaś obie? Kocham ten film :)
Spoko, opakowania możesz oddawać Natalii, ona wiesza obok łóżka :D
Kiedy nasza mała kuzynka często częstuje nas różnymi słodkościami, których ma pełno w swojej szufladzie a my dzielnie jej odmawiamy to, kiedy daje nam Kinder Czekoladki nie potrafimy powiedzieć NIE :P Po prostu ciągnie nas do tego charakterystycznego smaku, bo w dzieciństwie rzadko kiedy mogłyśmy sobie na takie rarytasy pozwolić ;)
A ja Wam powiem, że poprzednie Kinderki (jeszcze nie miałam bloga), przeleżały w mojej szufladzie tak długo, że przekroczyły swój termin i stały się zupełnie kamienne. I tak je zeżarłam, bo przecież nie wywalę, ale były straszne, zupełnie niekinderkowe :(
Jezu, ani nam nie mów o tym xD Kiedyś gromadziłyśmy przez dobre pół roku cukierki i różne pojedyncze czekoladki (w sensie, że każde innego rodzaju) i umyśliłyśmy sobie, że potem wszytko na raz będziemy dzielić na pół i się delektować. Ile my się wtedy najadłyśmy zjełczałych cukierków to normalnie nie jesteś wstanie sobie wyobrazić… Tak żal nam było tego wyrzucać. Od tamtego momentu na kilometr wyczujemy zestarzałą czekoladę :/
Z cukierkami najgorzej, w dodatku kupowanie ich na wagę to loteria. Niby na kartonie zbiorczym jest jakaś tam data ważności, ale jestem pewna, że to dla picu, bo kupujesz i jesz nawet tego samego dnia, a tam kamienie. Najlepszym przykładem są Krówki Produkcji Ręcznej z Tesco, które dwa razy recenzowałam. Kupujesz od razu po wprowadzeniu do sprzedaży, a już zęby możesz połamać. Masakra.
P.S. Też bym zjadła, bo by mi było szkoda. Zjełczałe cukierki… feee :D Najgorsze stęchłe orzechy w starej czekoladzie, haha.
Coś w tych datach ważności jest. Ale serio nie sądziłyśmy, że stare cukierki mogą być aż tak ohydne. Jakby jadło się jakiś smalec i to też w dodatku przestarzały, brr :P
Haha, obleśne :P
Smak dzieciństwa :)
Smak tak, produkt nie – mnie zarzucano Kinder Niespodziankami :)
Nie jadłam z miliard lat – już nie pamiętam, jak to smakuje. 13% kakao? Ale że co? :(
W tej przeznaczonej na rynek Oceanii jest jeszcze mniej :P
Kolejny z produktów, który był obecny w mediach (oglądany „na satelicie”), a niedostępny u nas. Męski głos lektora, radosne dzieci biegające – w zależności od reklamy – po różnych polanach/ boiskach/ salonie w domu. Heh.
Najlepsze w Kinder jest to, że sięgając po niego po X latach, nadal czuję ten sam smak. Nie wiem na ile to wmawianie sobie „niezmienności”, a na ile fakt. Tak czy siak – batonik, który wywołuje uśmiech na twarzy. Jeszcze bardziej jak jest już w naszym koszyku ;)
Ciekawy pomysł z takim porównaniem. Delikatność smaku wcale nie jest taka łatwa do przeniesienia na wersję XL. Bo tu w grę dochodzi kilka innych aspektów oceniania produktu. Siłą rzeczy, małe – pod względem lekkości – będzie miało łatwiej. Ale i tak bym wolał 19 batoników po 12g niż 11 po 21g (w przybliżeniu) :D
PS. Brakuje mi tu Kinder Riegel :( Ciekawe jakby sobie poradził w walce z braćmi bliźniakami…
A Kinder Riegel to nie nasz Kinder Maxi? Jest jeszcze większy czy co?
Z tego co widzę, to jakaś odmiana z większą zawartością nadzienia.
Kinder podstawa – 5 kostek – 12,1g
Kinder maxi – 5 kostek – 21g
Riegel – 5 kostek – 21g
http://www.kinderriegel.de/Produkt
Kurde. Ale to mieliby inną nazwę wyłącznie na swój rynek? Chociaż kto wie… Tak czy siak – wolę 20 batonów po 10g niż 5 batonów po 40 ;)
PS. Czekam na recenzję maxi jajek z niespodzianką :D
Też wolę 20 po 10 niż 5 po 40 :P Ale tylko jeśli chodzi o Kinderki. Ritter Sporty zdecydowanie wolę w postaci dużej, jednej tabliczki niż pięciu małych.
Ubóstwiam Kinderki :)
Najbardziej kocham pod klasyczną postacią – małe batoniki z koroną .
Wszystkie pozostałe zaś uwielbiam ,wręcz przepadam za nimi – od Kinder Maxi King po Jajko Niespodziankę (oczywiście samo jajko , zabawki lądują jako wiszące ozdoby w klatce szczurka lub wędrują do 3-letniej kuzynki)czy Joy’a. Chętnie zjadłabym tego ostatniego w bardziej 'dorosłej’ odsłonie ,ale zdaję sobie sprawę ,że raczej nie ma co na to liczyć.. :D
Za Joy’em nie przepadam. Kupiłam jakiś czas temu i strasznie rozczarowanie. Małe to to, drogie w pierony i dziwne. Maxi King? Kocham. Jajo Niespodzianka? Również, łącznie z zabawkami (ale starymi, teraz są kijowe).