Przyjaźń rodzicielska

Po opublikowaniu wpisu na temat skomplikowanych relacji miłości i przyjaźni, dostałam zadanie napisania czegoś na temat przyjaźni międzypłciowej (czyli damsko-męskiej) oraz przyjaźni między rodzicami a dziećmi. Nad oboma tematami zastanawiałam się długo, aż w końcu stwierdziłam, że zupełnie nie wiem, jak ugryźć pierwszy (na dzień dzisiejszy naprawdę mogłabym się ograniczyć do stwierdzenia: nie istnieje i zamknąć temat), za to na drugi mam co nieco do powiedzenia.

Przyjaźń między rodzicem a dzieckiem

We współczesnych nowoczesnych rodzinach bardzo często używa się słowa przyjaźń do scharakteryzowania relacji, jakie łączą dziecko z rodzicami bądź z jednym z nich. Sama doskonale to rozumiem, bo moje stosunki z mamą mogłyby posłużyć za model idealny i w zasadzie to czemu nie – niech posłużą. Aby dzisiejsze słowa nie były czcze i niewiarygodne, dodam jeszcze, że zostałyśmy nawet zdiagnozowane. W liceum bowiem pojawiłyśmy się wspólnie u psychologa, który wykluczył różne inne przypadłości, za to wykrył u nas „zbytnie przywiązanie” czy „zbytnią bliskość” – nie pamiętam. Byłyśmy w szoku, ale skoro mądry psycholog tak orzekł, to kim my jesteśmy, aby dyskutować?

Na wstępie pragnę także zaznaczyć, że będę się posługiwać terminem rodzic w liczbie pojedynczej, bo łatwiej jest mi charakteryzować relację człowiek-człowiek niż człowiek-ludzie, acz nie krępujcie się, by analizy i wnioski przenosić na grunt własnych rodzin i ich modeli, jakiekolwiek by one nie były (a nuż ktoś ma dwóch ojców i dwie matki, z każdym z nich się przyjaźniąc).

I najważniejsze: choć przed chwilą napisałam, że sama całe życie określałam relację z mamą przyjaźnią, to po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że taki stosunek między rodzicem a dzieckiem

nie istnieje.

Chyba że w rodzinach patologicznych, bez obrazy. Już spieszę wszystko wyjaśniać.

Moim zdaniem najpełniejsza forma przyjaźni to przyjaźń z miłością, o której mogliście przeczytać poprzednio. A nawet gdyby wziąć zwykłą przyjaźń, niepogłębioną (jeszcze lub w ogóle), można by wypisać kilka jej wyróżników. Są nimi na pewno szczerość, prawdomówność, bycie przy kimś bez względu na wszystko, dzielenie się sekretami, wspólne pasje, przeżycia, wspomnienia…

I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka wszystko to między mną a moją mamą jest. Od kiedy skończyłam osiem lat, wychowywała mnie względnie samotnie (czyli samotnie, jeśli chodzi o codzienność). Nie zbudowała – nie chciała bądź nie potrafiła – relacji matka-córka, ale coś innego, własnego, przyjacielskiego właśnie. W całym moim życiu poznałam tylko jedną parę córka-matka, które miały i mają do dziś coś podobnego. Reszta znajomych zawsze była w mniejszym lub większym stopniu matkami i córkami. Czy to błąd wychowania i patologia? Oczywiście można tak powiedzieć. Przecież zaczęłam ćpać, okradać dom, rzuciłam szkołę w połowie gimnazjum i uciekłam za granicę, by pracować w barze go-go. Moja mama, moja przyjaciółka, odniosła sromotną porażkę, czyż nie?

Nie o ocenianie sposobu wychowywania dziecka miało jednak chodzić. To, co chciałam wam przekazać, to obraz matki, która zawsze chciała poznawać przyjaciół córki i z przyjemnością uczestniczyła w ich imprezach, która z nastoletnią córką chodziła na dyskoteki, która – nie w każdym wieku oczywiście – popijała z nią alkohol, narzekając na facetów i zwierzając się z historii, których nie opowiedziałaby nawet partnerowi. I na odwrót, bo córka też wiedziała, że może do niej przyjść zawsze. Nie tylko z problemem, który rozwiązują matki, ale również takim, z którym radzą sobie przyjaciółki.

Czy to nie przyjaźń?

Nie. To zupełnie inna relacja, którą nazwę przyjaźnią rodzicielską, ale nie przyjaźnią w ogóle. To z jednej strony trochę mniej, z drugiej zaś po prostu inaczej. Dlaczego? Bo nie wyobrażam sobie plotkować z własną mamą o seksie w sensie praktyczno-wspominkowym. Naprawdę nie chciałabym wiedzieć, jaka jest ulubiona pozycja mojej mamy i musieć wyobrażać sobie, co działo się dziewięć miesięcy przed tym, jak przyszłam na świat. Nie chciałabym również trzymać włosów mojej mamie, gdy pijana jak bela wymiotuje w toalecie (w ogóle nie chciałabym nigdy zobaczyć jej w takim stanie), ani nie chciałabym, żeby ona pomagała w takiej sytuacji mi. Co innego zwykli przyjaciele. Oni są niezniszczalni i z nimi można zrobić wszystko, pogadać na każdy temat. Z mamą – w granicach przyzwoitości, a raczej obrzydliwości.

Żeby było jasne, w kwestii tematów do rozmów między mną a moją mamą granice są naprawdę rozległe. Wymyślcie dziesięć niedorzecznych przekładów, a ja się założę, że na osiem z nich albo już z mamą rozmawiałam, albo z nie wahałabym się porozmawiać. Tak samo z zachowaniami i sytuacjami dnia powszedniego – mogłabym włamać się z mamą do sklepu, gdybyśmy się rzeczywiście włamywały, albo podrywać facetów, ale nie mogłabym narażać nas na sytuacje, w których mamie mogłoby się coś stać albo musiałabym patrzeć na jej słabość i płacz. Bo mama to jednak mama. Z przyjacielem można rzucać kamieniami w samochody i bać się, że złapie nas policja. Z mamą nie.

Ostatnią zaś kwestią, którą chciałabym poruszyć, jest

rodzina patologiczna,

o której wspomniałam wcześniej. Nieładna nazwa i naprawdę mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam, nie wiem jednak, jak inaczej nazwać relację rodzic-dziecko, która jest czystą i prawdziwą przyjaźnią. Gdzie obie strony układanki są równe. Jedna mówi do drugiej po imieniu, mogą się wyzywać, pobić, w domu zajmują dokładnie tę samą pozycję. Podrywają tych samych facetów, wymieniają się nimi, nierzadko nie przyznają się, że łączy ich relacja rodzinno-hierarchiczna.

Takie osobliwe pary naprawdę istnieją. Nie wiem, jak rodzicom w tym modelu udaje się wychować dziecko, może wychowuje się ono samo. Zero respektu, żadnych kar (właśnie, to kolejny powód, dla którego przyjaźń rodzicielska nie może być przyjaźnią – widzieliście kiedyś przyjaciół, którzy dają sobie karę na Internet albo wyjścia z domu? albo takich, którzy każą ci wrócić o 22:00?), obowiązków, dyscypliny. To musi pociągać za sobą brak komfortu psychicznego i stabilizacji emocjonalnej. Nie wiem, może myślę tak, bo u mnie było inaczej. Nie wyobrażam sobie żyć w taki sposób, tak jak nie wyobrażam sobie mieć matkę-matkę zamiast matki-przyjaciółki.

Rozpisałam się, temat jednak tego wymagał. I tak powinnam pisać dalej, ale kto to przeczyta? Miejmy nadzieję, że dotrwaliście do tego miejsca, nie zaczynając mnie przy okazji nienawidzić. Pamiętajmy, że każdy ma swoje poglądy i może je wyrażać. Do czego zresztą gorąco was zachęcam. A nuż natchniecie mnie na coś nowego, co postaram się ugryźć w kolejnym tygodniu.

30 myśli na temat “Przyjaźń rodzicielska

  1. W zasadzie na dzień dzisiejszy moja Mama jest jedyną kobietą prócz mojej Przyjaciółki, którą mogę prosić o życiową poradę i pomoc. Wobec Mamy mam jednak sporo sekretów, a wiem, że ona również sporo rzeczy ukrywa przede mną – niech tak pozostanie. To swoisty miedzypokoleniowy dystans (a w zasadzie dzielą nas aż dwa pokolenia). Przyjaciółka zna moje sekrety, częstokroć wraz z szczegółami. Ale… pomagać przy rzyganiu w kiblu to chyba pomoglabym obu, gdyby sytuacja była patowa ;)

    1. Nie no jasne, gdyby już się coś wydarzyło, też bym pomogła. Niemniej wolałabym, żeby się nie wydarzyło ;)

  2. wkurza mnie jak dzisiaj mówi się i wiele osób mówi, że jego np mama to jej kumpelka… moim zdaniem rodzicom należy się jakiś większy szacunek niż jakiekolwiek przyjaciółce! mama to mama, tata to tata… nie ma takiej miłości jak macierzyńska… i porównując je do przyjaźni bardzo je krzywdzimy i dużo z niego ujmujemy :/ po drugie wkurza mnie na psioczenie na własnych rodziców czy chociażby rodzinę… może nas czasami wkurzać rozumiem… ale na bliskich się nie gada… rodzina to coś intymnego co każdy powinien pozostawić dla sb… jakby go nie wukrzała… z domu nie powinno się nic wynosić co by jej zaszkodziło… bo przyjaciele będą się zmieniać i Cię opuszczą jak założą własne gniazdka… a rodzina pozostanie na zawsze… ot tak o w ramach dygresji mam nadzieje, że nikogo nie rozzłoszczę swoim zdaniem ;)

    1. No, tu się muszę trochę nie zgodzić, bo z rodzinami różnie bywa. Piszesz tak, bo najwyraźniej masz szczęśliwą i zgraną rodzinę, ale co z tymi, których rodzice piją, biją i molestują? Nie powiedziałabym, że przyjaciele są w tym wypadku kimś mniej ważnym.

      Na rodzinę nie powinno się psioczyć? Hmmm, też nie wiem. Ja swojej na pewno nie kocham, części nawet nie lubię. I oczywiście nie mówię o bliskiej rodzinie, ale tej odległej, z którą spotykam się rzadko. Siła w rodzinie? Dla mnie to obcy ludzie, mniej nawet niż sąsiedzi.

      I ostatnia rzecz, tu się zgodzę pośrednio: jak jestem zła na rodzinę (mówię o bliskiej) i wyzywam kogoś z nich (nie w twarz, tylko do znajomych), to jest pewna zasada, mianowicie ja obrazić mogę, bo to moja rodzina, ale jeśli ktoś inny powie na nią złe słowo…

      1. a to prawda co piszesz o mojej rodzinie. I oczywiście nie kieruje tego do tych co dotykają jakich ich kolwiek nie przyjemności ze strony rodziny… takie jak przemoc… ale nawet najlepszy przyjaciel nigdy nie będzie chciał żeby było Ci lepiej w życiu niż jemu samemu… chyba że zakochany ;)

        po drugie jako rodzinę miałam namyśli: rodziców, rodzeństwo ewentualnie dziadków, a nie kuzynów czy krewnych ( sama mam bardzo rzadki kontakt więc… nie mam co się wypowiadać na ten temat) w każdym razie miałam na myśli najbliższą rodzinę.

        Generalnie po ostatnie, staram się nic nie mówić na tą bliskę rodzinę bo wiem, że skoro ja nie okażę im szacunku, to inni tym bardziej tego nie zrobią, i jeszcze to wykorzystają przeciwko im. ..

        1. No to wszystko jasne z tą „rodziną”. Czasem, kiedy używa się tego słowa, zapomina się, że rodzina to nie tylko najbliższe osoby, ale również wujek Józek i ciotka Bernadetta, których wiedzieliśmy na oczy raz w życiu. Sama też tak mam.

          Ostatni akapit, tak jak poprzednia wypowiedź, pozwala mi domniemywać, że spotkało Cię coś niefajnego ze strony znajomych, co dotyczyło Twojej rodziny. Nie musisz na to odpisywać, poza tym mogę się mylić. Ale jeśli mam rację, to bardzo mi przykro, że trafiłaś na swojej drodze na jakiegoś chama bez empatii i rozumu.

          1. a rozgryzłaś mnie kompletnie muszę Ci przyznać :) z tą rodziną w ogólnie nie pomyślałam o większym kręgu właśnie nie wspominając o ciotkach, wujkach, nawiedzonych kuzynach i kuzynkach… a jednak to też rodzina :)

            i to prawda również… bo jestem strasznie wylewna i naiwna… i nie raz niestety obróciło się to przeciwko mnie i mojej rodzinie. I od tamtej pory powiedziałam, dosyć, choćbym nie wiem jakby nie raz mi dokuczyli, nie chcę by potem mnie i ich to zraniło, jak obróci się szala… ale nie tylko mnie to dotknęło, wiele znam takich przykładów. Moja mama miała kiedyś ,,psiapsiułke” i pisała ona do gazety. I pewnego razu co jej mama powiedziała w sekrecie, ta opisała w krótkiej notce zmieniając tylko imiona na nasze dzieci i dodając nazwisko panieńskie mojej mamy… teraz się z tego śmiejemy, ale mojej mamie wtedy twarz zbladła ;)

            1. Brak slow na te 'przyjaciolke’ Twojej mamy. Moge zapytac, czy cos z tym zrobila? Wygarnela glupiej babie?
              Z drugiej strony nie masz sie co bac i mierzyc wszystkich miara jednej falszywej osoby. Na szczescie na swiecie sa tez osoby honorowe. Ja jestem na ogol ufna. Nawet zbyt, ale co zrobic? Pewnie musze sie przekonac na wlasnej skorze, jak dziecko.

              1. moja mama po prostu odsunęła się od niej, nie miała ani siły ani ochoty jej wygarnąć, teraz tylko wymieniają dzień dobry, co najwyżej krótka wymiana zdań i tyle :)

                naprawdę obyś spotykała tylko takich ludzi! i nie życzę Ci nigdy żeby było inaczej ^^ bo ludziom trzeba ufać… ale tym prawdziwym… a którzy są prawdziwi, a którzy nie… to już trudno dociec, a co dopiero osądzić… powodzenia ;)

  3. W sumie muszę (a nawet chcę) się z Tobą zgodzić. Mnie z mamą łączy coś podobnego. Nie powiem, bo czasem (często? :D ) mnie wkurza, ale chyba i na tym to polega. Jest jedną z tych osób bez których życia nie potrafię i nie chcę sobie wyobrazić i nie mam na myśli kwestii ekonomicznych. Co jest najgorsze, gdy zapytam o radę, a jednak zrobię po sowojemu, to i tak ona zawsze ma racje. :>

  4. Rodzice to chyba najbliższe osoby naszemu sercu ale faktem jest to, że mamie czy tacie nie powierzymy wszystkich naszych sekretów bo albo tego nie zrozumieją, albo zrozumieją to źle i potem wynikną tylko nieporozumienia… Z moją mamą tak na prawdę nie da się dogadać.. ona ma swoje racje z którymi najczęsciej razem z siostrą się nie zgadzamy i po cześci nawet nie rozumiemy a ona nie potrafi tego wyjasnić.. Nie zmienia to jednak faktu, że łączy nas ogromna i mocna więź :)

    1. Ja i moja mama też w niektórych sprawach mamy zupełnie inne zdanie, to chyba nieuniknione. Poza tym odmienne poglądy nie wykluczają silnej więzi, prawda? :) Zdaje się, że obie coś o tym wiemy.

  5. Hmm, to jest dla mnie zwłaszcza bardzo ciekawy temat tylko, że u mnie jest trochę tak, że to raczej lepszy kontakt mam z tatą aniżeli z mamą (bo to w końcu jedynaczka to musiała być córeczka tatusia hehe). Powiem szczerze, że widzę takie relacje bardziej na zasadzie przyjaźni wśród niektórych znajomych i szczerze mówiąc kiedyś myślałam sobie, że to super mieć tak wyluzowanych rodziców i swobodnie rozmawiać z nimi na tematy, których zazwyczaj rodzicom się nie mówi i mieć od nich pozwolenie na wszystko. Dzisiaj nie jestem już taka o tym przekonana. Wydaje mi się, że jednak bardziej zdrowe jest jednak zachowanie pewnego umiaru w tej bliskości. Rodzic musi jednak być rodzicem i autorytetem. Chociaż sama jak wspomniałam z tatą mam bardzo dobry kontakt relacje i nie raz zwierzałam mu się z moich perypetii miłosnych to jednak nie chciałabym ani z nim ani z mama żyć jak z przyjacielem i mieć od nich aprobatę na wszystko i brak tematów tabu.

    1. Ja też przez całe dzieciństwo byłam jedynaczką (a mentalnie pozostanę nią na zawsze), mimo tego zostałam córką mamusi, nie tatusia. Tyle że u mnie nie było innego wyboru, bo mama początkowo nie pracowała i siedziała ze mną w domu, a tata lekarz, dyżury i fury (:P), więc go częściej nie było. Poza tym tata ma charakter kota, lubi chodzić własnymi drogami i sam podchodzi do ludzi, jeśli chce zostać pogłaskany albo poczęstowany mlekiem.

      Dziś, po latach mieszkania z mamą, nastał taki czas, że mogę jej powiedzieć naprawdę wiele, dużo więcej niż kiedy z nią mieszkałam. Po pierwsze niektóre gorące sprawy przycichły, po drugie jestem pełnoletnia i mogę robić, co chcę, nie boję się kar i konsekwencji z tytułu złego zachowania. Dlatego pozdradzałam mamie dużo sekretów nastoletniej Olgi, takich jak imprezy i udawanie, że jestem zmęczona, kiedy tak naprawdę leżałam pijana w pokoju, modląc się, żeby przeszedł helikopter (nie często, wiadomo, raczej spokojny człowiek byłam). Są jednak i takie, których nie powiem, bo nie chcę jej zranić i nie chcę, żeby zaczęła się martwić, że popełniła jakieś błędy. Wychowywanie dziecka to proces polegający na próbach, błędach i sukcesach – nie ma jednej recepty, każdy musi robić po swojemu.

      1. U mnie co prawda taty też bardzo dużo nie było z powodu pracy jednak chyba przez to, że mamy bardzo podobne charaktery zawsze nam się super dogadywało.
        Też wiele zdradziłam rodzicom, czasem mam wrażenie, że jestem zbyt szczera niemniej są rzeczy, które pozostawię dla siebie i myślę, że oni też by tak woleli. :-) Wychowanie to ciężki proces i faktycznie, każdy powinien odnaleźć tu swoją własną metodę. Kiedyś my będziemy miały prawdopodobnie taki dylemat… nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. :D

        1. Ja zaczelam upodabniac sie do taty dopiero od paru lat, w kontekscie kociego charakteru wlasnie.

          Posiadanie dzieci? Brrr, wez nie strasz :D

  6. Ciekawy temat.
    Moje relacje z mamą sama określałam zawsze jako przyjaźń, jednak miałam świadomość, że nie jest to przyjaźń-przyjaźń, a właśnie forma przyjaźni rodzic-dziecko. Dla mnie taki stan rzeczy odpowiada, możemy porozmawiać prawie (i to jest słowo klucz: prawie) o wszystkim i jest dobrze. Nie jestem osobą przyjacielską, kiedyś miałam prawdziwą, najprawdziwszą przyjaciółkę, ale to odległa i smutna historia. Od tamtego czasu moje kontakty z ludźmi obcymi są dość… dziwaczne. Przyjaźń z rodzicami, nie jest u mnie przyjaźnią samą w sobie. Duża jej część to więzy rodzinne, sama mam świadomość, że rodzice są ludźmi z większym doświadczeniem, których mogę się poradzić, a oni wiedzą, że ja jako młodsza osoba mam zupełnie inne spojrzenie na pewne rzeczy niż oni i czasami potrzebują usłyszeć opinię takiej osoby.
    Jednak przyjaźń-przyjaźń z rodzicem według mnie nie istnieje. Znam ze dwa, czy nawet trzy przypadki, gdzie matki próbują wejść w towarzystwo synów/córek, bawić się z nimi na dyskotece, razem pić, żeby przy okazji „mieć na oku”. Dziecko (dorosłe, ale wciąż dziecko) nie ma szans się wtedy chyba w 100 % dobrze i naturalnie bawić. Według mnie, coś takiego nie jest przyjaźnią, a po prostu brakiem znajomych w swoim wieku i no… patologią. Patologia w sumie też według mnie jest źle rozumiana. Dla mnie to nie tylko jakaś popieprzona, przeważnie biedna rodzina, gdzie ludzie mają problemy, których nie sposób ogarnąć, a także po prostu odchylenie od normy, trochę jak termin medyczny.

    1. W zasadzie to ja też w życiu miałam jedną wielką, wieloletnią przyjaciółkę. Po rozpadzie, albo lepiej: rozprzężeniu tamtej przyjaźni były już tylko „przyjazienki”. Dziś mówię, że mam przyjaciół chyba dlatego, że momentami dotkliwie odczuwam ich brak i rekompensuję sobie tytułowaniem bliskich mi osób per przyjaciel właśnie. Albo nie dojrzałam do myśli, że przyjaźń nie wygląda tak, jak o niej myślę, albo nie wiem… nie jestem gotowa stawić czoła rzeczywistości ;) Nie czekam na księcia na białym koniu, ale na przyjaźń tak. I na miłość oczywiście też.

      Patologia – kolejny temat na wpis? :D

      1. U mnie to sprawa wyglądała tak, że ta Przyjaciółka umarła i moja psychika zadziałała tak, że nie chcę się do nikogo tak przywiązywać, bo drugą osobę można łatwo stracić. To jest może strasznie dziecinne, ale tak mam. Pewnie też przez takie moje nastawienie ludzi najzwyczajniej do mnie nie ciągnie.

        O, wpis o patologii to jest dobry pomysł! :D

        1. Okropna sprawa, przykro mi :( I to wcale nie jest dziecinne, rozumiem Cie. A przynajmniej tak mi sie wydaje, bo nigdy nic takiego nie przezylam.

          Patologie przemysle :) Jakies sugestie co do kierunku?

  7. Przyjaźń przyjaźnią ale zawsze ma się na uwadze fakt, że to jest jednak mama czy tata i przez to w jakiś sposób u nas pojawia się ten dystans. Rodzice wychowali nas w taki sposób aby zawsze mieć do nich szacunek i nie traktować jak kolegów z podwórka. Później, kiedy poszłyśmy do liceum zaczęło się to wszystko zmieniać a ten dystans trochę skracać, przy czym szacunek i poszanowanie zostało nienaruszone. Obecnie z rodzicami mamy bardzo dobre i o wiele luźniejsze stosunki niż za czasów dzieciństwa. Możemy pogadać sobie wspólnie o różnych pierdołach i robimy to bardzo często, ponieważ to zwyczajnie lubimy. Często rozśmieszamy się do utraty tchu, kiedy to Angelika zawsze musi się na chwile gdzieś przejść i uspokoić, bo śmiech źle wpływa na jej zdrowie. Jednak to z tatą chyba mamy ciut lepsze stosunki. Nasza mama ma charakter identyczny jak nasza młodsza siostra co z kolei sprawia, że starcia są nieuniknione ale to raczej na zasadzie przemilczenia i nie wracania do tego :P Dodatkowo nie rozumiemy jak można do rodziców zwracać się po imieniu. Mamy sporo znajomych, którzy tak robią a my zawsze byłyśmy uczone, że mama to mama a tata to tata i mówiąc do nich w ten sposób okazujemy im zasłużony szacunek.

    1. Czuć, że macie ciut lepszą relację z tatą, bo ciągle o nim piszecie. O mamie nie wiem, czy kiedyś przeczytałam. Z ciekawości muszę zapytać, czy młodsza siostra ukochała sobie mamę właśnie, czy też ciągnie do taty?

      Ja do mamy zwracam się czasem inaczej niż „mamo”, ale to w żartach, nigdy w sytuacjach oficjalnych, co wydaje mi się, że podkreśla nasz paraprzyjacielski stosunek. Inna rzecz, że nie przeszłoby mi przez gardło imię mojej mamy, gdybym miała się do niej tak zwrócić. Ale wiem, że są takie osoby i ani im, ani mamom (czy rodzicom) to nie przeszkadza. Póki w relacji jest szacunek, to spoko. Chyba. Nie wiem zresztą.

      1. Młodsza siostra z tym samym ognistym charakterem co mama też się ze sobą ścierają ale chyba jakoś są bardziej ze sobą zżyte mimo wszystko. No i mama ma do niej wyraźną słabość (chyba dlatego, że najmłodsza) :)
        Fakt, same już dawno się przyłapałyśmy na tym, że tata dość często występuje w naszych komentarzach ale co zrobić kiedy we trójkę czerpiemy największą przyjemność z tego, że lubimy słodkie i nawzajem próbujemy sobie dogadzać? :P

        1. Z tego co wiem, rodzice zawsze jakoś się „dzielą” dziećmi. Szczególnie gdy nazbiera im się cała gromadka :D

  8. Moje relacje z mamą są… po prostu wymarzone. Sprawy komplikują się w przypadku taty. Teraz, kiedy w domu jest tylko w weekendy, i to też więcej go nie ma, niż jest, jakoś lepiej się nam układa, niż kiedy widzimy się w dzień. Coraz częściej siadamy razem na kanapie, oglądamy Bonda i gadamy o wszystkim i o niczym. Czasami bywa też moją ostatnią deską ratunku w relacji ja-mama, ale też ja-ja (niestety, psychikę to mam okropną). Jednak wciąż najczęściej działamy na siebie negatywnie. Nie musimy nawet siebie nawzajem widzieć, ani słyszeć, wystarczy, że jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, ba -w jednym budynku. Po prostu oboje czujemy, że coś jest nie tak, że coś jest źle, że nam nie odpowiada. Sama nie wiem, jak to się dzieje, ale wyczuwamy swoją obecność przez ściany i… buum. A wystarczy, że któreś z nas wyjdzie – momentalnie znika całe napięcie, atmosfera jest miła a nasze nastroje cudowne… dziwne, ale prawdziwe

    1. Nie ma jednej recepty na wszystkie relacje, niestety, kazda jest inna i inaczej trzeba do niej podchodzic. Grunt, ze sie nie pozabijaliscie i ze ostatecznie mozecie sie dogadac, chocby tylko weekendami :)

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.