Czasem się zdarza, że jakiś wasz komentarz zapadnie mi głęboko w pamięć, a potem chodzi za mną jak prywatny detektyw, dręczy i męczy, nie pozwala zasnąć w nocy i zrelaksować się za dnia. Choćbym nie wiem co robiła, nie pozbędę się go ani nie ucieknę, jedyne więc co mi pozostaje, to zrealizować zawartą w nim prośbę, odpowiedzieć na pytanie, jakoś się do niego ustosunkować.
Z takiego dręczenia i męczenia przez zasiane w głowie mej ziarno powstała dzisiejsza recenzja, a dokładniej pierwsza z sześciu (lub szerzej: trzynastu). Siewcą owym jest Annie, ponownie, która zapytała, czy w najbliższym czasie na blogu pojawią się praliny, a chwilę później wyraziła chęć przeczytania o Mieszankach Wedlowskich: Klasycznej i Party, tej drugiej nawet bardziej. Cóż mogłam zrobić? Chodziłam po sklepach, szukałam cukierków dostępnych w niej na wagę, ale niczego obiecującego nie znalazłam. Raz napotkałam nawet market, gdzie mogłam wybrać po sztuce z Mieszanki Wedlowskiej Classic, ale kiedy zmacałam kilka z nich, okazało się, że to kamienie. A kamieni jeść nie będę, tak jak nie będę wydawać pieniędzy na przewidywalne jedynki w skali chi. Bądźmy poważni.
Z pomocą przyszedł mi jednak sam Wedel, który w swej wielkoduszności osłodził mi pierwszy dzień przerwy świątecznej, kiedy jeszcze miałam siły się cieszyć, bo byłam przed anginą. Choć poprosiłam o kilka sztuk, żeby nie ugrzęznąć w cukierkach na kolejny miesiąc (490 g słodyczy to nie takie hop siup, a dwie paczki po 490 g to już podwójne zaprzeczenie hop siup), dostałam całość. I masz tu babo placek.
Recenzje podzieliłam na dwie serie. Jako pierwszą prezentuję mieszankę Party i to nie tylko dlatego, że na nią szczególną uwagę zwróciła Annie, ale również dlatego, że jej termin przydatności do spożycia miał upłynąć po kilku dniach od otrzymania paczki (spieszmy się kochać cukierki, tak szybko jełczeją). Nie czytałam opisów z boku, by mieć niespodziankę, a zawartość plastikowej torby przesypałam do metalowej puszki, cukierki układając warstwami. Pierroty i Bajeczne, choć aż się prosi, by rozpoczęły cykl, pozostawiłam na koniec, bo są w Mieszance Wedlowskiej najliczniejsze.
Ach, i o niektórych smakach przeczytacie podwójnie, bo wchodzą w skład obu mieszanek. Różnica jest między nimi taka, że Party to cukierki w czekoladzie mlecznej, a Classic w deserowej.
Kokietka
Jak już wspomniałam, cukierki w puszce starałam się ułożyć względnie hierarchicznie, zaczynając od tych występujących najrzadziej. Pierwsza warstwa przypadła Kokietce, której naliczyłam sztuk siedem (75 g z papierkami, o gram mniej bez). Miałam testować, niestety zjadłam wszystkie.
Wstępnym badaniem, jakiemu poddałam cukierki, było ich porządne zmacanie. Twarde – czy takie powinny być? Może niebezpiecznie bliski końcowi termin poczynił już szkody w ich wnętrzu? Nie dając się strachowi, ale też innego wyjścia nie mając, zabrałam się za degustację.
Wąchając Kokietkę przez papierek, uznałam, że jest karmelowa. Wyciągnąwszy ją jednak na zewnątrz, zdanie zmieniłam, stawiając na słodki kokos (nie świeży, lecz wiórkowy, podobny raczej mieszkowym Kokoskom niż Bounty’emu). I tu byłam już pewna, domysły potwierdzając śnieżną bielą wnętrza.
Czekoladowa polewa miała jasny kolor, była tłustawa, delikatnie rozpuszczała się w palcach, pozostawiając lepki i słodki ślad na opuszkach palców. W strukturze była miękka, plastelinowa. Nie dało jej się zgryźć lub oderwać w formie płytki, jak choćby z Ptasiego Mleczka, można było wyłącznie zgryźć ją zębami, pozostawiając dwa ślady jak pług lub narty na śniegu. Nie sądzę, by przypominała typową wedlowską mleczną czekoladę, choć przyznaję, że dawno nie jadłam już czystej tabliczki tego producenta, poza tym w małym rozmiarze wrażenia zmysłowe są nieco inne. Tak czy inaczej, polewę na Kokietce oceniam jako bardzo smaczną w prosty i niewymagający sposób.
Środek oprócz kokosowej bieli oferował dodatkowo kremowe kawałki czegoś, co mogło okazać się bądź ciastkami, bądź drobinkami orzeszków o rozmiarze większym od michałkowych, a przy okazji nieco oklepanych (nie wiesz, co dodać co czekolady – wrzuć orzechy). Na całe szczęście przekonałam się, że naprawdę są to kulki ciasteczkowe, podobne tym z unicornowego Rittera Vanillekipferl, lekkie i delikatne, tyle że bez waniliowo-maślanego posmaku, raczej neutralne. Ich konsystencja była przyjemna, a dźwięk chrupania przyczynił się do lepszego odbioru całości.
Nadzienie było w miarę twarde, twardsze niż w recenzowanej nie tak dawno Kinder Czekoladzie, a jednocześnie trochę tłustsze i przyjemnie słodkie. Bez żadnych proszków czy ziarnistości – tu rewelacja. W smaku oceniłam je jako nie tyle kokosowe, co kokosowo-mleczne, bez jednego choćby wiórka. Spojrzawszy jednak po konsumpcji na opis, zadumałam się nad występującym tam określeniem „ciasteczkowy”. Hmmm. Ktoś tu ze mnie zażartował.
Kokietka byłaby pyszna już sama w sobie, taka mleczno-kokosowa, przypominająca krem z rurek waflowych, ale dodanie do środka chrupiących ciasteczek to strzał w dziesiątkę. Czekolada, jak pisałam, może i jest bałaganotwórcza i miękka, ale cóż, na cukierkach to właśnie taka jej postać przemawia do mnie najbardziej. Jedyne, co bym zmieniła, to tłustość kremu – mogłaby być odrobinę niższa.
Pierwszy cukierek z Mieszanki Wedlowskiej Party i strzał w piąteczkę. Nastawiona pozytywnie, przez kolejne wieczory kontynuowałam smakową podróż. Co z tego wyszło? Przekonacie się niebawem.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
***
Nowości, nowości
Jeśli nie śledzicie mnie na Instagramie, spieszę donieść wam radosną nowinę dotyczącą wiosennych limitek Ritter Sport. Czekolady nareszcie pojawiły się w Polsce! Znajdziecie je w drogeriach Hebe, na dodatek w promocyjnej cenie 3,99 zł i z datą ważności do końca listopada.
Miałam w planach zrecenzowanie tej mieszanki w jednym poście, ale trochę się jej bałam po ostatnich rozczarowaniach z Wedlem związanymi. Teraz przynajmniej widzę, że nie ma czego. :P
I jest, i nie ma. Tych mniej smacznych cukierków jest niestety więcej, ale za to przyjemność z jedzenia smacznych rekompensuje straty ;)
Ja właśnie zawsze z całej mieszanki wybierałam może ze dwa smaki i właściwie nie wiem, jak smakują wszystkie. Dla mnie sprawia przyjemność takiego testowania cukierków i ta niepewność, na co się trafi. :P
Dokladnie! Z tego samego powodu lubie bombonierki, bo nigdy nie wiesz, na co trafisz. To znaczy mozesz przeczytac opis, owszem, ale i tak nie przewidzisz, czy bedzie smacznie.
Kokietka to nowa nowość i chyba skradła moje serce po samej recenzji. Mam ochotę wyrwać ją z komputera i jeść i jeść.. I jeść :)
Hebe, Hebe.. Muszę pomyśleć gdzie znajdę toż to ustrojstwo u siebie ;) A tak bardzo miałam nie kupować już nic :/
Szkoda tylko, że Kokietek nie ma w Mieszance więcej.
U mnie Hebe od groma, zapraszam ;)
Tego cukierka jeszcze nigdy nie widziałam, a szkoda, bo jescze cukierki Wedla jako tako mi smakują, a przynajmniej nie sprawiają, ze mam ochotę rzucić się z okna z rozpaczy. A tu jeszcze jest kokosowe, szkoda, ze nie ma tego na wagę :/
Oczywiście poszłam do Hebe po ritterkę i żeby nie wyglądać głupio idąc do kasy tylko z jedną czekoladą wzięłam moją biała ulubienicę. I tak czułam się lekko głupio z powodu spojrzenia kasjerki „jest w drogerii a kupuje czekolady, weź kobieto kup kosmetyk, a nie…”. A może mi się to tylko wydawało. ;)
Łe, ja tam żadnego spojrzenia w moją stronę nie zarejestrowałam. Inna rzecz, że nawet gdyby było, miałabym je gdzieś. Teraz czas upolować limitkę Snickersa, Kinder Bueno zaś musi poczekać do po wakacjach.
ja też nigdzie go nie widziałam! O.O … jak tylko spotkam to od razu zakupię bez zastanowienie ;) co do Snikersa… jak dobrze, że przynajmniej jego już nie muszę szukać ;)
Ja tak bardzo nie mam czasu szukac ;( Niech pojawi sie w sklepie osiedlowym (mowie o Snickersie).
oj pojawi się, pojawi i jeszcze pewnie nawet się nam przeje xD
Ja planuję kupić jednego, bo zawsze daję dupy i kupuję kilka, a potem żałuję.
to nadwyżkę wyślij mi, a ja Ci wyślę coś od siebie, możemy co nieco utargować ( hahahaha) :D
Coś Ty, u mnie żadna nadwyżka się nie zmarnuje :D
to tak jak u mnie :D
Mamy bardzo podobny gust jeżeli chodzi o słodycze z tego co już zauważyłam dawno temu i Twoje posty zawsze przenoszą mnie do odległych czasów dzieciństwa, które tak mile wspominam. Tak np. mam czytając recenzję tych cukierków. :-) Wybacz mi moją ignorancję ale naprawdę ja nie bardzo odróżniam Michaszki od Michałków i innych podobnych cukierków chociaż wiem, że pomiędzy nimi pewnie różnice w jakości i smaku są wielkości wielkiego kanionu. Niemniej takie cukierki zawsze dostawałam na święta w ogromnych paczkach od całej rodziny stąd smakowałam ich wariantów sporo. Chociaż wolę raczej cukierki typu schoko bons to jednak takie też lubię schrupać zwłaszcza, że nie są malutkie i naprawdę idzie się nimi najeść (a do tego nie oszukujmy się są pyszne).
Ten na sto procent by mi smakował ze względu na słodką czekoladę i mleczne nadzienie, które u mnie zawsze wygrywa z klasycznym orzechowym. Jeżeli znalazłabym je na wagę byłabym wniebowzięta! Jednak znając moje szczęście pewnie można tylko je kupić w półkilowej paczce…
Co do nowości to muszę odwiedzić sklepy z niemiecką żywnością w poszukiwaniu tej orzechowej bo na obrazu to nadzienie wygląda obłędnie chociaż już na blogu Basi można było przeczytać, że jest ono słabe. :< Cookies&cream raczej odpuszczę bo jadłam i nie wywołała u mnie znacznego szaleństwa, a znalazłam ją ostatnio nawet w Carrefour.
Gdybym znalazla Kokietki na wage, tez bym brala hurtem. Serio, sa pyszne. Trzeba sie rozgladac. Nie wierze, ze nigdzie ich nie ma.
Nieodroznianie Michaszkow od Michalkow wybaczam, nie kazdy musi znac czy nawet CHCIEC znac roznice :) Ma byc smacznie i milo, bez katuszy. Ja na przyklad nie interesuje sie szczegolnie skladami i tez jakos z tym pietnem zyje :P
Btw, Schoko-bons nie lubie. Bardzo.
Na orzechowa Ritterke jestem nakrecona. Cookies & Cream zas kupilam tylko dlatego, ze jadlam ja w miniaturce i dostala jednego chi. Zdecydowalam sie dac jej druga szanse, acz licze sie z tym, ze wiekszosc oddam rodzince.
Może gdzieś uda się je właśnie zakupić na wagę, bardzo na to liczę. <3 Tak, a z takimi cukiereczkami zazwyczaj jest baaardzo miło, aż za bardzo. :D
O proszę myślałam, że te cukierki to podobnie jak kinderki lubi każdy. Czym Ci biedne podpadły? :D
Ja też! Będą na nią polować. Nie dziwię się, że się z tym liczysz bo ta czekolada jest po prostu poprawna ale absolutnie nic w niej specjalnego.
Czym mi podpadły? Że są twarde jak kamień, mają te dziwne orzeszki czy coś w środku i absolutnie nie smakują jak Kinderki.
Serio jak kamień? Nie odczułam tego nigdy ale dawno ich nie jadłam stąd mogę nie pamiętać. Mi się własnie zawsze kojarzyły trochę z kinderkami ale może to stąd, że to wyprodukowane spod jednego szyldu. :D
Spróbuj i daj znać.
Nawet nie wiesz ,jaka jestem zachwycona faktem ,że zdecydowałaś się zrecenzować cukierek z mojej ulubionej Mieszanki z Wedla ,czy ulubionego zestawu cukierków w ogóle !
Ja osobiście kocham ją w każdym calu i cieszę się ,że posmakowała ci Kokietka (moja ulubiona z całej mieszanki , zaraz za nią kokosowa Bałamutka..) ;)
Już nie mogę się doczekać kolejnych recenzji !
Widzisz, myślę o Tobie :)
Bałamutka jutro.
Po takich wpisach czuję się jak emeryt. Wiem, rozwój, trendy itp. Mimo wszystko – dla mnie – Mieszanka Wedlowska będzie kojarzyć się z jedną paczką. Klasyczną. To z niej zabierałem, po ciężkiej walce z bratem, Pierroty i Bajeczne. To właśnie ona kojarzy mi się z dziadkami, którzy – podczas wakacji – jakimś cudem zawsze ją mieli przy sobie. Party? Znak czasów, ale już nie moich czasów.
Nawet teraz, mimo wystawienia smaków np. w Carrefourze, pierwsze kroki kieruję do paczek. Gdzieś tam z tyłu, za plecami, kłębi się tłum, wybierając dwa kokoski, trzy karmelki, osiem orzeszkó. Ja – do diaska, emeryt – stoję przy wariancie z (obecnie) siedmioma smakami (x lat temu było ich pewnie jeszcze mniej). Kupić nie kupię – zerknąć, powspominać… owszem. Jak stare zdjęcia w albumie.
Tak się zastanawiam – w marketach prowadzących sprzedaż cuksów na wagę Kokietek nie ma? Skoro są Michałki we wszystkich smakach, jakieś galaretki, Twix/ Snickers/ Mars/ Bounty, to i ona powinna być. Jeśli nie – celowałbym w Marko/ Selgros (do jednorazowego wejścia karta jest niepotrzebna). A jeśli i to nie wypali… pozostaje oficjalny sklep. Chociaż, jak to mówią, najciemniej pod latarnią, co może oznaczać Saharę produktową ;)
PS. Olga, ciesz się, że nie dostałaś tych wielkich paczek. Przy 2x3kg to można hopać i siupać do utraty tchu ;)
W Carrefourze są cukierki z jakiejkolwiek Mieszanki? Pierwsze słyszę, serio. Michałki, Michaszki, Kokoski, Chroopy, Criksy i takie tam – owszem, ale wedlowskich mieszankowych nie widziałam nigdy.
Co do Pierrotów i Bajecznych, niestety u mnie w hierarchii smaku zbyt wysoko nie stoją, to już Ci mogę zdradzić teraz. Jestem po Bajecznym, a przed Pierrotem. Dużo sztuk zostanie dla rodzinki, chyba że jesteś zainteresowany przesyłką ;)
Co do paczek, jasne, cieszę się że ani mała, ani większa ode mnie. Z tych przynajmniej mogłam sobie powybierać najlepsze i zjeść wszystkie, tłumacząc przy okazji, że przecież nie wywalę. Każdy pretekst dobry ;)
Wygląda smakowicie i tak mniej-więcej dwa lata tamu na pewno bym się nią zajadała. :)
„Co się odwlecze, to nie uciecze”, życie jest długie ;)
Pierwszy raz widzimy Kokietkę :D Oj z chęcią byśmy ją zgarnęły, bo taki środek na pewno rafiłby w nasz gust :)
„Spieszmy się kochać cukierki, tak szybko jełczeją”
A pod tym tekstem podpisujemy się rękami i nogami (niestety, obrzydliwe wspomnienia wracają).
Haha, przypomniała mi się ta Wasza historia i znów chce mi się śmiać :P
Mieszanka Wedlowska to teraz masakra. Ja ostatnio wygrałam w konkursie taką ogromną paczkę (właściwie to 2 konkursach, miałam x2) i wszystko mamie oddałam takie to czekoladopodobne i sztuczne, feee :/
Wszystkie? Nie przesadzaj. Dwa pierwsze smaki rewelacja, reszta… nooo, o reszcie później :P
Tego cukierka chyba nigdy nie jadłam i biorąc pod uwagę fakt, jaki zawód przeżyłam gdy po latach sięgnęłam po Mieszankę Wedlowską – nie sięgnę.
(coś dużo sięgam dzisiaj rano :P)
Mogłyby być na wagę, wtedy miałabyś szansę spróbować bez obciążania się prawie półkilową paczką.