Połączenie czekolady z miętą w mojej prywatnej klasyfikacji smaku zajmuje miejsce w tym samym porządku, co praliny z wódką, kandyzowane owoce, maliny i inne twardopestkowe owoce leśne, świeże wiórki kokosowe, chili czy anyż. Krótko mówiąc: to wcielenie zła.
Pomimo trwałości i prawdziwości powyższego stwierdzenia, hołduję jednak zasadzie, że co jakiś czas do nielubianych rzeczy warto wracać, bo a nuż się okaże, że przez lata wieszaliśmy psy danym produkcie, podczas gdy on – albo nasz gust – uległ w tym czasie zmianie. Żyjemy wówczas w błędzie, wypisując i głosząc wszem i wobec czyste herezje, a po zrewidowaniu poglądów może nam być co najwyżej (i aż) głupio. Szczególnie gdy po słowach zostaje ślad w postaci licznych recenzji.
Takim sposobem, jak i licząc na kolejne opakowanie Ritterki do kolekcji, sięgnęłam po tabliczkę:
Pfefferminz (Peppermint)
Opakowanie czekolady ni ziębi, ni grzeje. Nie mogę się do niego w żaden sposób przyczepić, bo choć kolor nie podchodzi pod moje rozumienie terminu „piękno” (tyle że ja w ogóle nie przepadam za zielonym, szczególnie zaś w odniesieniu do ubrań), to jak najbardziej odpowiada smakowi produktu: mięcie. Bardziej „żywy” odcień mógłby oznaczać, że oto mamy do czynienia z kremem z trawy, mniej zaś, że przyjdzie nam degustować glony. Z całej trójki mimo wszytko wybieram miętę.
Drugim elementem szaty graficznej jest obrazek: dwie ciemne kostki, jedna przecięta, w tle listek mięty. Ani trawy, ani glonów. Wszystko się zgadza.
Zapach Pfefferminz jest intensywnie miętowy. Przez łagodzące dolegliwości żołądkowe zioło z ledwością przebija się kakao, acz jednak przebija. Na tym poziomie muszę przyznać, że cieszyłam się, iż zastosowano czekoladę deserową, a nie mleczną. Z nią czekolada byłaby jeszcze gorsza… Albo i nie. W tamtej chwili nie wiedziałam bowiem, czy określenie „gorsza” lub „zła” w ogóle będzie tu wchodziło w grę. Byłam o krok od sytuacji, w której zatwardziałe przekonanie o niechęci do połączenia mięta-czekolada mogło zostać ścięte jak choinka tuż przed Bożym Narodzeniem.
Ale to było przed degustacją.
Podczas krojenia czekolady do zdjęć wyraźnie odczułam twardość i nieustępliwość kostek, które nożowi nie poddawały się tak łatwo, jak inne Ritterki. Kiedy się udało, ze środka łypnął miętowym okiem krem: mniej płynny niż się spodziewałam, lepki, aromatyczny, biały, acz wpadający w szarość. Gdybym była chora i miała natkany nos, mogłabym go uznać za marcepan.
Dla zbudowania napięcia i odwleczenia chwili przyznania się do sromotnej porażki, z naszykowanych kostek zgryzłam samą czekoladę, zwłaszcza warstwę dolną, czyli najgrubszą. Już wtedy poczułam wyrazistość miętowego kremu, który – choć od tafli czekolady odszedł gładko – zawładnął całym jestestwem Pfefferminz. Innymi słowy: nie dało się gryźć tak, żeby nie czuć mięty.
Co w takim razie dzieje się z deserową czekoladą? Zanika. Czuć ją wyłącznie w posmaku, wtedy też można poznać, że jest pyszna i rzeczywiście deserowa, ale trzeba się naprawdę wysilić. Wielka szkoda.
I wreszcie dochodzimy do chwili, gdy zdradzam, czy poczułam miętę do mięty.
Otóż nie, bynajmniej, ani trochę, fuj. Nadzienie okazało się intensywnie miętowe, orzeźwiające i miętowe. I miętowe. Słodkie, lekko tłuste, głównie jednak przypominające konsystencją pastę do zębów, której nie toleruje żadne dziecko w pierwszych latach swojego życia (stąd pasty brzoskwiniowe, truskawkowe i inne owocowe, które dziś – po latach – wydają mi się jeszcze gorsze od czekolady z miętą).
Kluczowe pytanie brzmi zatem: jak tu przełknąć coś, co przez całe życie uczyłeś się wypluwać? No cóż, nie jest łatwo. Ja pokonałam tylko jeden rządek, na dodatek z trudem, resztę z ogromną ulgą oddając rodzince. Niech oni się męczą z pastodozębową Pfefferminz.
Mięta bleh forever.
Ocena: 2 chi
(ze względu na deserową czekoladę, z mleczną byłby pewnie jeden)
Oj dla mnie czekolada-mięta to również smak nie do przejścia. :/
Czekolada wygląda naprawdę ładnie, biały krem w środku ciekawie kontrastuje z brązem czekolady. I szkoda że smak nie idzie w parze z wyglądem. No ale cóż, nie można mieć wszystkiego :)
Też uważam, że wygląd super. Smak… cóż ;)
Ja ostatnio trochę boję się nadziewanych Ritterów że względu na przykre doświadczenia, a mimo, że lubię dobrze wykonane połączenie mięty i czekolady, to jakoś do tej czekolady mnie nie ciągnie. Przynajmniej na razie, bo jet na liście 'do spróbowania’.
U mnie zaś na liście „do powtórki po moim trupie”.
Podziwiam za odwagę, nic mnie nie zmusi do spróbowania nielubianych połączeń, szczególnie jak mnie już zapach odpycha. Mi, jak już pisałam, ta czekolada nawet smakowała aczkolwiek czekolada z miętą nie jest dla mnie połączaniem obrzydliwym.
Ja się czasem poświęcam ;)
Tym razem kompletnie się nie zgodzę. :> Ta czekolada to jedna z niewielu Ritterów, jakie jadłam (w sumie ze 2-3 smaki) i bardzo dobrze ją wspominam, kilakrotnie do niej wracałam. ;) Nad grafiką opakowania się nie zastanawiałam, ale kolor opakowania mi się podoba.
Pewnie byłoby inaczej, gdybym lubiła czekoladę z miętą.
Hmm, coś może w tym być. :>
No NIEEEEE… My to mamy całkiem ine podniebienia…
I wiesz co? ZNOWU narobiłaś mi taaaakiej ochoty….
Sorry i… sorry :D
Mimo naszego zamiłowania do RS to miętowej czekolady nigdy w życiu nie zjemy xD Fuj! Aż nas otrząsa na samą myśl…
Mnie też :)
A ja uwielbiam tę wersję. Można nie lubić połączenia czekolada-mięta, ale wśród konkurencji Ritter Sport zrobił tu naprawdę dobrą robotę. Nigdy nie jadłem lepszej czekolady z miętą.
Niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić, dla mnie każda czekolada z miętą to zło.
Nie przepadam za słodyczami z dodatkiem mięty więc nie kupiłabym choćby nie wiem jak bardzo była smaczna. :< Miętę lubię tylko w zaparzoną w kubku.
Mieta w kubku, mmm :)
Jadłaś może już te nowe lody Daim, Oreo i Toblerone? :D Ciekawa jestem wrażeń, ja dzisiaj wybrałam się po Daima ale był ,,tylko” Toblerone i wyszłam z Tesco razem z nim. :D
Nie, bo mnie drapie w gardzieli. Nie bede ryzykowac zdrowiem, nawet dla bloga.
To zdrówka w takim razie! ;* Jak już gardło przestanie odmawiać posłuszeństwa i któregoś spałaszujesz to koniecznie daj znać! :D
Zanim opublikuję recenzję, napiszę Ci na FB ;*
Lubię połączenie czekolady z miętą, np. lody, ale ten ritter wyjątkowo jakoś mi nie podpasował.
Chyba nie lubię po prostu miętowego lejącego się nadzienia.
Ooo, właśnie mi przypomniałaś, że lubię miętowe lody z kawałkami czekolady! Dzięki :)
hahaha ja też nie przepadam za połączeniem mięta+słodkie, za to moja mama szaleje i zawsze lody w gałce kupuje lub inne pierdoły :D anyż też mnie odstręcza tak jak imbir… ale owoce leśne? świeże wiórki? no dobra za chili nie przepadam po doświadczeniach z Lindtem… ale… świeże wiórki? :< aż boję się pytać o traume z dzieciństwa, bo takowa mogła, ale nie musiała mieć miejsce ;) na czekoladę jednak się nie skuszę ^^ może jak ,,dojrzeje" xDD ale gratuluje odwagi :)
Pytaj śmiało, żadnej traumy z wiórkami nie miałam. Po prostu nie lubię, tak jak niektórzy nie lubią wątróbki czy brukselki – ja obie kocham ;)
wątróbki niestety nigdy nie jadłam… przyznaję się bez bicia ( albo po prostu nie wiedziałam, że miałam już z nią doczynienia xDD) a brukselka to moje ulubione warzywo <3 kocham ją sobie nawet ją jeść samą, ugotowaną solo z solą xD albo masełkiem… jeszcze jak ma ten maślany posmak… mmm… ale już się sezon skończył :( a gdzie jadłaś takie świeże wiórki? bo mnie zaciekawiłaś… :)
Swieze w sensie zwykle, nieuprazone.
Jak mozna przezyc tyle lat bez probowania watrobki? To dla mnie niepojete, o ile oczywiscie rodzina nie jest weganska/wegetarianska.
aaa rozumiem. A na serio, na prawdę nigdy nie jadłam, moja mama może nigdy po prostu nie miała zdolności albo przepisu by ją przygotować ;) a wegetarianizm w mojej rodzinie? hahahaha chyba udusili by się ze śmiechu gdybym im zaproponowała :D
Dla fana mięty ta czekolada jest stworzona, ale dla mnie? Nie, nieee, nieeeeeeeeeeeeeee :D
Zgodzę się :)
Nienawidzę takiego połączenia :o Za każdym razem gdy widzę ją w sklepie, to aż mnie wzdryga na samą myśl… Nigdy jej nie spróbuję :p
A ja nigdy do niej nie wrócę, brr!
Jak dla mnie super ;)
Bardzo lubię połączenie czekolady i mięty :)
Przypomniał mi się batonik danusia lecz ta RS ze względu na smak i konsystencje czekolady go nie przypomina :( moja ocena 7/10
Przedewszystkim cena a po drugie czekolada
Dawniej bardzo lubiłam klasyczną Danusię. Jadłam też adwokatową i kawową, przy czym któraś mnie zawiodła, ale nie pamiętam która.
Obecnie miętę toleruję bardziej niż w momencie pisania tej recenzji, więc moooże odebrałabym czekoladę nieco lepiej.