No tak… u mnie jak zwykle wszystko na opak, zupełnie jak w Alicji w krainie czarów z 1985 roku (btw, najlepsza ekranizacja; kojarzy mi się z dzieciństwem). Najpierw bowiem donoszę o nowościach i zachęcam do ich kupowania, a dopiero potem sama kupuję i jem. Dobrą stroną spóźnionych recenzji jest jednak to, że autorka nie wybrzydza (przeważnie) i kupuje wszystkie produkty. Nawet te z malinami.
Tym razem sprawa dotyczy czterech jogurtów o nazwie bez nazwy (choć według plakietki w sklepie są to Jogurty Babuni), które ukazały się w Lidlu jako nowa linia marki Pilos. Promuje je z pozoru przyjaźnie wykrzywiona na pseudoserwetkowym wieczku babcia, której wizerunek ściągnięto wprost ze stereotypu. Kobieta jest bowiem siwa, pulchna, ma spięte włosy (wyobraźnia podpowiada, że posiada kok), nosi okrągłe okulary w cienkich oprawkach i chodząc w fartuszku, robi przetwory na zimę (także domalowuje sobie brwi lub przynajmniej wąsko je depiluje, co pozostawiam do rozważenia). Czyli, w teorii, jest jak każda porządna polska babcia.
Tym razem kobiecina sięgnęła po świeże brzoskwinie i marakuje, które zerwała we własnym ogródku, później borówki (była z dziadkiem w lasku na małym zbieranku), truskawki i maliny. Czy przetwory jej wyszły, a może babcię sięgnęła demencja i pomyliła przepisy – przekonacie się, czytając recenzję.
Jogurty prezentuję w kolejności jedzenia.
Brzoskwinia-marakuja
Pierwszą ofiarą padł wariant o zachęcająco pomarańczowym, ale najgorszym pod względem odczytywania napisów kolorze opakowania (serio… kto to projektował?!). Wieczko od góry przypomina serwetkę znajdującą się na babcinych przetworach, o czym już wspomniałam, od spodu zaś ozdabia je armia napisów „Pilos”, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, kto odpowiada za produkcję.
Pod wieczkiem znajduje się biała masa jogurtowa, która w każdym kolejnym wariancie jest taka sama, skupcie się zatem na chwilę i zapamiętajcie jej cechy, nie będę się bowiem powtarzała. Masa ma zapach jogurtu naturalnego, czyli lekko kwaśny, lekko słodki. Taka też jest w smaku: kwaskowa, a jednocześnie delikatnie słodka, nieznacznie przechodzi smakiem sosu, który znajduje się pod nią. Jej konsystencję z przyjemnością nazwę idealną, z racji że jest gęsta – gęstsza niż Jogobella, ma w sobie coś z Smakiji we włoskim stylu, jednolita i kremowa, powoduje uczucie lekkiej cierpkości na języku.
Wsad owocowy jest czymś w rodzaju dżemo-żelu wzbogaconego o pokaźne kostki owoców. Jeżeli mieliście okazję jeść lidlowy Fromage Frais (jeśli nie – polecam z całego serca, zwłaszcza wariant brzoskwinia-marakuja właśnie; hit dla miłośników konsystencji aero), to będziecie wiedzieć, o co chodzi. Jest on bardzo soczysty, wyraźnie owocowy, słodki, ale znowu delikatnie.
Całość komponuje się idealnie, choć równie dobrze można warstwy jeść osobno. Nie jest za słodko, nie jest za kwaśno. Niby żadna nowatorskość, ale na pewno nie raz do niego wrócę.
Ocena: 5 chi
Borówka
Jagoda… borówka… zawsze mam z tym kłopot. I zdaje się, że nie tylko ja. Firmy zaś, zamiast jednoznacznie pisać i tłumaczyć, co wciskają biednym konsumentom, wolą stawiać na niejasność i niejednoznaczność. Klaps dla producenta.
Borówkowy jogurt był tym, na którego napaliłam się najbardziej, z racji iż uwielbiam jagody (i borówki amerykańskie, te nawet bardziej). Nieczęsto spotyka się produkty o ich smaku, więc każdą nowość, która wynika z przełamania tradycji wybierania truskawek i malin, nagradzam zdwojoną ekscytacją. Poza tym, bądźmy uczciwi, kiedy ktoś częstował nas w dzieciństwie cukierkami, landrynkami i im podobnymi (na przykład Mini), czy nie na „fioletowy smak” ostrzyliśmy pazurki?
Produkt już od pierwszego niuchu pachnie świeżymi jagodami polanymi jogurtem naturalnym, a więc letnią kompozycją idealną, aczkolwiek delikatnie i nienachlanie. Owoce w sosie są bardzo miękkie, lekko glutowate (niestety). Łudząco przypominają wsad z jagodowej Fantasii, są jednak od niego mniej słodkie i mniej chrupiące (mają mało pesteczek, które w jagodach akurat lubię – tu więc drugie niestety). Z cierpkawym, kwaśnawo-słodkawym, supergęstym jogurtem komponują się rewelacyjnie.
Z racji niepopularności wariantu (i najpiękniejszego koloru opakowania), wystawiam najwyższą ocenę.
Ocena: 6 chi
Truskawka
Trzeci po względem wyboru – bo lubię, ale jest oklepany. Drugi pod względem koloru szaty graficznej – bo ciemna najładniejsza, ale czerwona najbardziej pasuje do słoiczka z babcinymi przetworami.
Na wstępie wita nas lekko kwaśnawy zapach… jabłek (a jeśli nawet truskawek, to tych niedojrzałych, sprowadzanych w zimie z Hiszpanii). Rodzi domysły, że tym razem czeka nas naprawdę kwaśna przygoda, bez łagodzenia kubków smakowych delikatną słodyczą gęstego jogurtu.
Kiedy już dogrzebiemy się do wsadu, odkryjemy, że wcale kwaśny nie jest. Wprost przeciwnie: zdaje się słodki i smaczny, choć nadal niezbyt naturalny. Kawałki owoców mają lekko gąbczastą konsystencję, jakby wyciągnięto je ze sztucznego kompotu. W towarzystwie gęstego i pysznego jogurtu są jednak całkiem bardzo sympatyczne, a ich nienaturalna postać wypada nam z pamięci.
Szaleństwo mojego życia to to nie jest, ale z przyjemnością kupię produkt ponownie.
Ocena: 5 chi ze wstążką
Malina
Czas na mojego ulubieńca (ostatni będą pierwszymi i te sprawy).
Tu minę babci, czyli usta rozwarte w głupawym uśmiechu skierowanym do wnuczka, interpretuję jako niemy krzyk rozpaczy na widok wielkiego owocu maliny. Nie dziwię się, babciu, nie dziwię się.
Różowy koszmar ma konsystencję musu, ziarenek jest w nim sporo (musiałam dłubać w zębach, co przypomniało mi, że nadal nie rozumiem, jak można bezstresowo jeść maliny). Słodycz ani nie powala, ani nie jest nazbyt delikatna. Towarzyszy jej oczywiście delikatny kwasek.
Po wymieszaniu z gęstym i doskonałym jogurtem owoce nabierają charakteru i nawet można je przeboleć. No dobra, całość jest smaczna jak na maliny, ale ja na pewno do niej nie wrócę.
Ocena: 4 chi
Miałam je ostatnio kupić, ale w końcu zmieniłam zdanie (po części chyba przez ten cyniczny uśmiech babci na wieczku :d ). Jak znów trafię do Lidla, to wezmę, przynajmniej wersję jagodową, tfu, borówkową.
Haha, tę twarz babci trzeba czymś zakleić :D Ale jogurt polecam, pyszny.
O nie, znowu jogurty :D. Jogurt Babuni, dobre sobie. Rozwalają mnie te nazwy babciowe zawsze. I dla mnie nadal zagadką pozostaje, z czym jest jogurt borówkowy… Raczej na pewno nie z borówką amerykańską :P. W składzie widnieje borówka czarna, czyli jednak jest to jagoda. Też mnie wkurza to mieszanie w nazewnictwie :D.
Jeszcze bardziej niż tłumaczenie dark chocolate na gorzką i deserową? Nieee ;>
Nie az tak bardzo :D ciekawe skąd to sie w ogole wzięło.
dałaś tak wysokie ocenki? i jeszcze za borówkowy? jestem naprawdę zaskoczona, bo ja jadłam właśnie borówkowy i tak popsioczyłam na te jogurty xD widocznie za mało się znam na babcinych produktach albo po prostu jak coś jest dla mnie za mało słodkie=niezjadliwe ;) nie podszedł mi, ale opakowania są prze <3
Słodkie? Przecież to ma poziom cukrowości o osiemdziesiąt procent niższy od Jogobelli! Do tego gęstość, zapach, smak jogurtu naturalnego… Dla mnie te desery są świetne.
ZA MAŁO SŁODKIE!!! za mało, za mało, za mało! akurat należę do takiego typu ludzi, że jak coś jest za mało doprawione to mi nie idzie i muszę się zaprzeć by to zjeść xDD dlatego pewnie mi nie podeszły, bo mam spaczony smak i trudno mi zjeść coś jałowego :)
Masz rację, źle przeczytałam. Mogłaś dosypać cukru :D
hahaha masz racje, ale lubię jeść różne rzeczy odzienie, i takie wymieszanie dla mnie czasami to czysta profanacja ;) ale może faktycznie skuszę się jeszcze na jakiś smak i wtedy spróbuje wersję ,,docukrzoną” :D
Te produkty „babuni” wszystkie… wiadomo w końcu, że każda babcia używa do konfitur, ciast itp. np. syropu fruktozowo-glukozowego, czy cytrynianu sodu. :P
Swoją drogą spróbowałabym może z jeden, gdybym na nie kiedyś trafiła.
– Wnusiu, na jakie E masz dziś ochotę?
A jogurt wyślę Ci pocztą. Może dojść trochę popsuty od wysokich temperatur, aaale ;)
Dość podobny produkt o którym ja dziś piszę. Z twojego opisu wynika, że wsad owocowy jest smaczniejszy niż ten u mnie. Będę musiała spróbować, wybiorę wersję malinową :D
Ble. Weź truskawkę ;>
Ja to jestem typową kobietą z krwi i kości, bo pierwsze co pomyślałam widząc te jogurty to, że nie kupiłabym ze względu na… opakowanie. :D Kolorki całkiem fajne, takie optymistyczne i wiosenne stąd budzą przyjemne skojarzenia ale ten rysunek babci na wieczku… skojarzyło mi się z ,,Czerwonym kapturkiem”. :D Zastanawiam się w jakiej kolejności ja bym zjadła i pewnie najpierw borówka bo to nietypowy dodatek w jogurtach, potem pewnie brzoskwinia, którą uwielbiam, dalej malina bo też ją lubię (nie bij!) i na końcu truskawka bo to takie nudne do bólu i przeciętne. Powiem Ci, że recenzja dla mnie jak znalazł bo ostatnio przeżywam trochę rutynę jeżeli chodzi o serki i jogurty i przyda mi się jakaś nowość. Ile można jeść bowiem Riso, Muller Mixy i Ehrmannowe serki? Dzisiaj lub jutro pojadę do Lidla i rozejrzę się za tymi babcinymi jogurtami bo napad na lodówkę z nabiałami u mnie jest obowiązkowy. :D
Powiedz mi bom jestem ciekawa. Jak recenzujesz takie jogurty, które należą do całej serii jak te, to próbujesz jeden codziennie przez kolejne dni, żeby pamiętać ich smaki i porównać, czy w większej ilości od razu, czy też robisz sobie przerwę aby nie było monotonnie? :D
ps. Próbowałam wczoraj Deselli, z Biedronki, którą kiedyś mi polecałaś bo NARESZCIE pojawił się wariant orzechowy. Nie wiem dlaczego ale do tej pory tylko była czekolada. Wiedziałam kogo pytać o radę co kupić – miałaś rację, jest genialny. :D
Babcia z Czerwonego Kapturka, powiadasz? Sądząc po wyrazie twarzy, to już jest raczej przebrany za babcię wilk ;)
Jogurty do testów jem codziennie po jednym, każdego kolejnego wieczora. Zdarza się, że jak coś mi bardzo smakuje, to pójdę od razu po następną sztukę, ale rzadko. A jak nie jestem pewna oceny, to lecę do sklepu po powtórkę.
Dessella moja miłość :) Choć i tak wolę czekoladową.
Nie, to nie babcia z Czerwonego kaptura ale ta babcia co miała tego żółtego kanarka Tweety z bajki! :D
To u Ciebie podobnie jak u mnie, dla mnie wieczór to obowiązkowo – jogurt/serek.
Skoro tak mówisz to muszę sobie teraz dla porównania przypomnieć czekoladową. :D
TA babcia to chyba taki chwyt marketingowy :D
Babcie w sferze spożywczej przeważnie są chwytami marketingowymi :(
Ja jem maliny bezstresowo.
Bo malin się nie maltretuje, gryząc i żując, tylko delikatnie dociska językiem do podniebienia i połyka.
Łeee :P
Babcia najlepsza.
Wybrałabym malinę, bo mi akurat pestki nie przeszkadzają. Ale boję się tego typu jogurtów bo kojarzą mi się z jogurtami od Mullera z dziwnym galaretowatym musem owocowym na górze.
Froopami. Nieee, to zupełnie innego rodzaju wsad owocowy. W Jogurtach Babuni jest prawie to samo, co w Fantasi Danone.
I piąteczka za borówkę! Chociaż innych smaków nie jadłyśmy i jeść nie będziemy, bo dla nas też są zbyt oklepane to wierzymy Tobie na słowo, że fioletowa wersja jest najlepsza :D Może szału wielkiego na nas nie zrobił ale jadło się go z przyjemnością, choć my osobiście wolimy kiedy jogurt jest bardziej kwaśny niż słodki :)
Zaryzykuje, piszac, ze ta czworka… no, trojka :P jest lepsza od Jogobelli po ostatniej zmianie.
Dla mnie borówka, truskawka i malina byłyby do zjedzenia. I w takiej kolejności :)
Jakoś nie mogę się przekonać do brzoskwiniowych (brzoskwinia- marakuja już w ogóle) jogurtów. :) Tak czy siak wyglądają ładnie. Opakowanie serio takie babcine, kojarzy mi się nie wiem czemu.. Z ceratą kuchenną :D Ale to takie urocze wspomnienie z dzieciństwa :)
Mi też :P Tyle że cerata to przeważnie jest albo na działkach, żeby nie kłaść żarcia bezpośrednio na namokniętym od nocnego deszczu drewnianym stole, albo w podrzędnych i ordynarnych stołówach rodem z PRL-u.
Ja jadłam tylko borówkowy i przyznać muszę, że na prawdę jest pyszny. Nawet dużo lepszy niż Muller mix z jagodami ;)
Ooo, tak! Zgadzam się :)
Świetne! Już sobie wyobrażam babcię, jak w sklepie prosi o 2 litry syropu glukozowo-fruktozowego. Najlepiej takiego z kukurydzy potraktowanej ogromną ilością glifosatu, aby nowotwór miał szansę szybko się rozwinąć.
Widzę, że podglądasz moją babcię. Nie wstyd Ci? ;>