Dziś recenzja ostatniego cukierka z Mieszanki Wedlowskiej Party, bliskiego krewnego Bajecznego i nieco dalszego Krejzolki. W przyszłości zaś czeka nas jeszcze Mieszanka Wedlowska Classic.
Pierrot
Tak jak Bajeczny pojawił się w Mieszance w ilości sztuk dziesięciu, tak i Pierrot do tej sumki dobił. Miałam zatem przed sobą albo dziesięć dowodów na cud, albo dziesięć powodów do smutku.
Podczas wstępnych oględzin Pierrot nie zaskoczył mnie niczym. Ładna szata graficzna (najładniejsza!), wygląd cukierka jak u poprzedników, ten sam pyszny orzechowo-kakaowy zapach.
Uczucie powtórki z rozrywki towarzyszyło mi również podczas krojenia, gdy przecinając sztukę nożem, czułam jej margarynową konsystencję. Kiedy zaś zajrzałam do środka, by ocenić jakość dodatku, ujrzałam nieliczne cząstki orzechów, wielkością odpowiadające bakaliom dla lalek barbie.
Pierwszy gryz i od razu poczułam znaną mi już z dwóch poprzednich wieczorów margarynową konsystencję i wtopiony w nią posmak kakao. Tu sytuację ratowały jednak orzechy, które – choć były zasmucająco małe – zachowały idealną świeżość i przyjemnie chrupały.
Test utwierdził mnie w przekonaniu, iż zdecydowanie nie jestem fanką łączenia tłustych i margarynowych wnętrz z orzechowo-kakaowym smakiem, przez które cukierek żuje się jak źle przyrządzone mięso. To po prostu nie pasuje. Poza tym dzięki znanym i lubianym michałkom od lat wiadomo, że w tym wydaniu najlepiej sprawdza się wnętrze suche, sypko-zwarte, twarde. Po co kombinować?
Pomimo niechęci muszę jednak przyznać, że smak kakao i orzechów mnie urzeka, a dodatek tych drugich sprawia, że haniebna konsystencja jest możliwa do zdzierżenia. Co więcej, po kilku sztukach Pierrot okazuje się działać jak narkotyk, a my bezmyślnie wyciągamy górną witkę po następne sztuki.
Ostatecznie nie zjadłam wszystkich dziesięciu sztuk, ale piątka wystarczyła, bym zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno chcę resztę oddać rodzince (nie oddałam, stoją w miseczce i czekają na gości).
Ocena: 4 chi
Skład i wartości odżywcze:
Czekają na gości lub na kolejny ruch Twojej witki :D Zawsze mnie zastanawialo jaki Wedel widzi sens w wypuszczaniu dwóch tak podobnych produktów jak Pierrot i Bajeczny…
I Krejzolka, wszak tam mamy identyczne wnętrze. Różnią się tylko dodatkiem: wafelki/orzeszki/chrupki pszenne.
Co na stole dla gości, tego ma witka już nie tyka, także spoko. A jak nie goście, to temperatura się nimi zajmie (myślę jednak, że goście, bo w sobotę robimy u mnie projekt na zajęcia).
W takiej wersji jeszcze Pierrota zjem. Ale to też takie bezmyślne pakowanie do gęby, żeby tylko słodko było.
Otóż to, znam ów system jedzenia :P
Nawet po cukierki nie sięgnę po moim ostatnim doświadczeniu z batonem. Plułam do kibla, serio… Niby pamiętam, że cukierek był trochę lepszy, ale i tak: NIE.
Lepszy, bo mniejszy.
Ja plułam Krejzolką, też dosłownie, tylko do śmietnika :)
Dopiero ostatnimi czasy zaczęłam tolerować Pierroty, zawsze były dla mnie jakieś .. Bardziej niż obojętne :) Są ok.. Jednak bez szału. I masz rację – mieszanka uzależnia. Człowiek tak bierze cukierka jednego za drugim, nie zastanawiając się nadto nad smakiem i innymi aspektami :) Odruch, one wywołują odruch bezwarunkowy :)
Jeszcze gorsze jest to, że myślisz „to tylko trzy cukiereczki”, a zerujesz pakę :P
To się nazywa życie :D
Paradoksalnie też mi smakują. Właśnie dzięki tym orzechom.
Choć i tak wolę Bajecznego.
Bajeczny niee, za bardzo chrzęści :(
Margarynowy cukierek to zbrodnia, tak samo jak biszkopt przekładany tłustą masą, która niby ma smakować (nienawidzimy kupnych ciast).
Ale Michałka byśmy sobie zjadły, właśnie takiego mocno kakaowo-orzechowego i kruchego oczywiście :P
Zgodze sie z tymi kremami. Tluste, ciezkie i zapychajace, bita smietana udajaca bita smietane, zle rozpuszczona zelatyna, polewa o smaku starosci… leee…
daj mi, daj mi! albo chociaż poczęstuj <3 u mnie się nie zmarnują, na prawdę z chęcią je przejmę, chociażby z sentymentu poświecę się i dojem resztę :D
Zapraszam – stoją na stole i czekają na Ciebie :) Pierroty, Bajeczne i Krejzolki.
moja tyś <3
Kolejny z cukierków, którego wydobycie z paczki wiązało się z walką rodzeństwa ;)
Dla mnie, czytając powyższe komentarze, zdecydowanie inny od Bajecznego. Poprzednik był bardziej kremowy, mleczny. Miał tam jakieś przebłyski chrupiące, ale nie stanowiły one ścisłej struktury.
Pierrot natomiast to bardziej wytrawny, orzechowy twór. Lubiłem go hmmm rozpuszczać w buzi, ze względu na ziarenkowatość właśnie. Miał taki specyficzny smak… nie kakaowy, nie mleczny, nie kawowy. Trudny do określenia i pewnie przez to do porobienia.
Małej wersji to nie jadłem (znów) lat już kilka. Dużą… cholera. Coś kojarzę. Tylko jakoś nieszczególnie dobrze. Może „był” i tu jest takim haczykiem?
Jak testowałaś różnice w Kinderkach, to może pokusisz się – dla dobra ogółu! – o baton i tabliczkę czekolady? Pierrot może niejedno ma imię ;)
Nieee, wybacz, ale nie :P Kinderki sprawiały mi radość, Pierrot ani Bajeczny nie. Jadłam, bo jadłam. Poza tym Twój opis (wspomnieniowy) to jakby opis innego produktu, niż ja jadłam. Musiały się baaaaardzo zmienić albo przez wzgląd na dzieciństwo baaaaardzo je idealizujesz.
Nie będę się powtarzać, bo pewnie napisałabym to co przy poprzednich dwóch. Zgadzam się jednak w stu procentach, że ich nadzienie powinno być właśnie takie sypko-zwarte i suche, wtedy jestem na tak.
…czyli musiałby powstać inny produkt :D
O! Pierrota zawsze lubiłam, ale nie wiem jak jest teraz i sprawdzać nie chcę :P Zawsze był na 3 miejscu w rankingu :
1. Bajeczny
2. Nygusek
3. Pierrot
Nygusek nie ta Mieszanka :P
Wiem, ale mówię, że ze wszystkich mieszanek te są najlepsze :)