Za oknami szaro-buro, wietrznie i deszczowo, wcale nie chce się wychodzić z domu, a tym bardziej świętować zdania ostatniego egzaminu i rozpoczęcia wakacji. W człowieku rodzi się bunt, że nie tak powinien wyglądać pierwszy dzień wolności, pierwszy dzień pięknych trzech miesięcy luzu, nicnierobienia, leżenia na trawce… na jakiej trawce, skoro drzewami miota jak szatan, a z nieba zaraz lunie od rana wyczekiwany deszcz?! Ale taki mamy klimat, do takiej pogody zdążyliśmy się już przyzwyczaić i trzeba sobie radzić. Zamiast plażowego pareo ciepły koc zawinięty dookoła ciała niczym kokon, zamiast drinka z palemką i kostkami lodu gorąca zielona herbatka, zamiast zapachu grilla duszący swąd domowego kadzidełka, a zamiast kolorowych pasów blado-opalono-spieczonego ciała… kolorowe cukierki.
Everlasting Gobstopper
Jak przeczytamy na stronie Kopalni Słodyczy, Everlasting Gobstopper pochodzą z filmu Charlie i fabryka czekolady, gdzie wystąpiły w charakterze cukierków przeznaczonych dla biednych dzieci, z racji że: 1) były everlasting, a więc można je było jeść bez końca, 2) zmieniały smak, dzięki czemu dostawało się cały pakiet w jednej małej kulce. Dzisiejsza fabryka Wonki odeszła jednak zarówno od pomysłu długowieczności, jak i kierowania oferty do osób biedniejszych. Nie dość bowiem, że cukierki dokonują żywota po paru minutach, to jeszcze trzeba na nie przeznaczyć kwotę, za którą prawdziwe biedne dziecko wolałoby sobie kupić chleb. Albo kilka. Po raz kolejny utwierdzamy się więc w przekonaniu, że życie to nie książka ani film, nigdy nie przyjedzie po nas książę na białym rumaku (ani nie pocałujemy żaby, która zamieni się w księżniczkę), na końcu tęczy nie znajdziemy kociołka ze złotem, bo i nigdy tam nie dotrzemy, a jedyną czekoladową żabę, jaką przyjdzie nam spożyć, będzie ta kupiona w sklepie ze słodyczami. Martwa, nieruchoma, niewyskakująca przez okno pociągu pędzącego do Hogwartu.
Co na moim blogu robią twarde cukierki? Na tak postawione pytanie po raz drugi już muszę odpowiedzieć: są. Proste, banalne stwierdzenie, ale jakże prawdziwe. Kiedy rozpoczynałam współpracę z Kopalnią Słodyczy, Everlasting Gobstopper po prostu znalazły się w przeznaczonej dla mnie paczce, a ja nie wybrzydzałam. Później miałam co prawda chwilę słabości, kiedy chciałam i nawet mogłam je wymienić, ale uznałam, że trzeba podjąć ryzyko. Los tak chciał, a nuż to będzie właśnie ten produkt, który przekona mnie, że przez lata nielubienia twardych cukierków najzwyczajniej w świecie się myliłam.
Mimo optymistycznego założenia, że będzie dobrze, podskórnie czułam, że wcale nie będzie, więc degustację odkładałam tak długo, jak tylko się dało. Gdybym mogła, cukierki zostawiłabym na sam koniec, ale ponieważ dzisiejszy tekst jest przedostatnim z kopalnianej serii, Gobstopper opisać musiałam. Na finisz zostawiłam bowiem coś naprawdę fajnego, przynajmniej dla mnie.
Po wysypaniu cukierków z opakowania, skądinąd atrakcyjnego i prawdziwie bajkowego, moim oczom ukazały się drobne i bardzo twarde kulki w pięciu kolorach: żółtym, pomarańczowym, czerwonym, zielonym i ciemnofioletowym. Żółtych było najwięcej, czerwonych (które miały wtopione maleńkie kropeczki, wyglądające niemal jak brokat) tylko dwie, ale to nic, bo i tak postanowiłam spróbować wyłącznie po jednej sztuce z każdego smaku.
Jako pierwszą włożyłam do ust fioletową, którą wcześniej wzięłam za brązową i nawet ucieszyłam się, że będzie czekoladowa. Nic z tego, kulka miała smak porzeczkowy lub winogronowy, naprawdę trudno mi było ustalić. Podczas testu byłam pewna, że ten pierwszy, ale nieco później rozum podpowiedział mi, że słodycze nie bywają porzeczkowe, więc powinnam uznać kulkę za winogronową. Była słodka, choć z kwaśnawym posmakiem, bardzo twarda, miała w sobie coś z fioletowego bzu. Z czasem zmieniła kolor na jasnoróżowy, a smak na malinowawy. Pod drugą warstwą znajdował się biały cukierek pudrowy, który w wersji dla dzieci znajdziecie w formie bransoletki lub zegarka, rzadziej naszyjnika, a w wersji dla dorosłych stringów lub stanika.
Podobnie zbudowane były pozostałe kulki. Zielona – sądziłam, że jabłkowa, ale nic bardziej mylnego! – okazała się soczyście melonowa, choć wiem, że smak ten w branży spożywczej opisywany jest jako watermelon, a więc arbuz. Dla mnie jednak arbuzowe słodycze nigdy nie smakują arbuzem. Pod zieloną warstwą była warstwa fioletowawa. Żółta kulka była intensywnie i zaskakująco cytrynowa, całkiem smaczna, słodko-kwaśna, pod pierwszą warstwą czerwona. Czerwona kulka okazała się malinowa, więc od razu ją wyplułam. Pomarańczowa zaś miała smak… pomarańczy, tu nic zaskakującego. Nie przywodziła jednak na myśl prawdziwego owocu, ale oranżadkę z dzieciństwa. Pod spodem była żółta.
Do końca dojadłam tylko pierwszego cukierka – fioletowego. Nie sądzę, by był najlepszy, gdyż tak naprawdę w miarę dobry był każdy, może poza czerwoną maliną. Niestety, zaskakujące kompozycje smakowe i ich wyrazistość to za mało, żeby przekonać mnie do twardych cukierków. Ich degustacja mnie nudziła, smaki były intensywne – tak, ale sztuczne, na dodatek słodkie w podejrzany, nieco dziwny sposób. Nadal uważam, że to produkt zupełnie nie dla mnie, ale jeśli ktoś pragnie umilić sobie szaro-bury początek wakacji kolorowym cukierkami, proszę bardzo. Ja jednak wybiorę standardowe kredki.
Ocena: 1 chi ze wstążką
Ja takie cukierki omijam… nie, żeby z nienawiści, ale po prostu jakoś omijam, nie ciągnie mnie do nich. Sztuczne, zasłodzone pseudo-owocowe smaki? Niee, nie skuszę się.
Ja też omijam, ale wyzwanie trzeba przyjąć.
Wyglądają strasznie, więc nie dziwię się, że nie smakowały :D Takie kulki do paintball’a :D Ja draży, kuleczek i innych takich wynalazków nie lubię, więc bym się nie skusiła.
Draże jeszcze przejdą, bo da się je pogryźć jak czekoladki, ale wszystko twarde odpada.
Spróbować bym spróbowała,ale żeby wydawać na nie gruby hajs to już nie. No bo w końcu są to zwykłe owocowe twarde cukierki w ładnym kolorowym opakowaniu.
Przyjedź, to Cię poczęstuję ;)
Wyglądają jak gumy, które „za moich czasów” kupowało się w kiosku na sztuki. ^^
Pamiętam te gumy! Były pakowane w długie opakowania, ale kioskarze sprzedawali na sztuki. Te cukierki jednak są dużo mniejsze, jak draże Korsarze.
Nie, ja nigdy nie lubiłam takich gum :) nie dziwię się, że ci nie smakowały, są za bardzo chemiczne, jakbym gryzla kostkę cukru xdddd wolę czytać o Charlim w fabryce czekolady niż sie do niego upodabniac;)
Aż sobie odświeżę oba filmy – starą i nowszą wersję :)
;)
Och Kochana – zazdroszczę wakacji! Przy okazji gratuluję również zaliczenia wszystkich egzaminów.
Osobiście również nie przepadam za takimi cukiereczkami – podobnie jak za drażami, landrynkami i tym podobnymi produktami. Czy to w ogóle są słodycze? Co do samych kolorowych kuleczek, fakt są owocowe i ślicznie kolorowe. Ale jak dla mnie w tym miejscu kończą się ich zalety :)
A co do mojej głowy – faktycznie, coś chyba idzie nie tak.
Przytuliłabym Cię.
A cukierkami można jeszcze grać w kulki, rzucać w gołębie, żonglować…
kopara mi opadła… na twoją ocenę… już miałam pisać, że znowu się nade mną znęcasz produktami z Kopalni słodyczy, a tu taki… zawód? nie wiem co myśleć… Już wszystko zdałaś? gratuluję! A pogoda, pod psem jak na złość. Oby się do czwartku poprawiła do mojego egzaminu, bym mogła jeszcze innych pocieszać :D Nie martw się taka pogoda jest najlepsza do znalezienia sobie najdziwniejszych rzeczy do roboty :D a ty już masz do tego talent ^^
Spoko, od dziś zaczynam nadrabiać pisanie zaległych recenzji, z tydzień mi na tym zejdzie ;)
tylko tydzień? ( patrzy z podziwem) mistrz :D
Dziś napisałam już trzy! Zaraz zabieram się za czwartą.
O.O jesteś błyskawiczna!
Po obiedzie doszly jeszcze dwie. Przez kolejne dni bede pisac nowe, szlifowac te i zajmowac sie zdjeciami. Duzo roboty, ale jesli liczy sie na przyjemny efekt… :)
brawo, naprawdę. Chciałabym być tak ambitna i dokładna. Naprawdę podziwiam Cię za to i zazdroszczę. Gratuluję ;)
Jak je zobaczyłam to ucieszyłam się bo automatycznie na myśl przyszły mi Skittlesy, które uwielbiam choć już nie tak jak kiedyś gdy jadałam je all the time, a w dzieciństwie kiedy nie były jeszcze tak dostępne jak obecnie to w ogóle były dla mnie spełnieniem marzeń i jak jechałam z mamą do cioci to zawsze szłyśmy na około robiąc dodatkowy kilometr drogi, bo tylko w takim jednym sklepie zawsze one były. Jeszcze w tym opakowaniu kartonowym z dziurką, a nie jak teraz w tym zwykłym i banalnym jak wszystkie cukierki. :D Pamiętam też jak kiedyś moja ciocia chciała mi sprawić przyjemność i zadzwoniła i powiedziała, że na mnie czekają u niej, leciałam jak na skrzydłach, a w domu się okazało, że kupiła mi ale tą wersję zieloną – kwaśną bleh. :D Myślałam, że się zapłaczę… Co mnie na wspominki wzięło, chyba się starzeję…
Co do tych cuksów. Pewnie oceniłabym je podobnie. Twarde karmelki eee, nie dla mnie. Za dzieciaka to i owszem bo były Zozole albo te malutkie owocowe mini to to był szał. Teraz jednak takie cukierki mnie nudzą i są no… za twarde (ale odkryłam Amerykę…). Jedyny wyjątek chyba to te karmelowe WERTHER’S Original lub też nie wiem czy pamiętasz ale były takie mleczno-truskawkowe Alpenliebe.
Jednak opakowanie bardzo zachęca i wygląd samych cukierków też, zwłaszcza na tą obrzydliwą pogodę.
Przepraszam za nieco chaotyczny komentarz, ewentualne błędy językowe i absolutny brak przecinków jednak za parę dni następuje godzina ZERO i pierwszy egzamin, a ja właśnie wydrukowałam dodatkowe 150 stron notatek i chyba się zapłaczę. :D
Nie płacz, będę trzymała kciuki. Za Ciebie i za Szpilkę… ktoś jeszcze potrzebuje kciukowego wsparcia? :D
Wszystkie twarde cukierki z dzieciństwa, które wymieniłaś, jadłam. Do żadnego bym nie wróciła. A Skittlesów… chyba nigdy!
Gratulujemy rozpoczęcia wakacji :) My jeszcze musimy poczekać do poniedziałku :/
Takie cukierki to też słodycze nie dla nas, sądzimy, że pewnie bardziej z takiej paczuszki kuleczek ucieszyliby się nasi mali kuzyni, dla których zmieniające kolor cukierki byłyby czymś fascynującym :)
Taak, dla dzieci to strzał w dziesiątkę. Oczywiście pod względem zabawy, wartości odżywczych już nie bardzo.
W filmie te przenikanie smaków stanowiła chyba guma do żucia, prawda? No i tam był obiad ;)
Jeśli, czytając komentarze, to coś gorszego niż draże (które bardzo lubię) to w sumie nawet nie ma czego żałować po niespróbowaniu. Oczywiście najbardziej jestem ciekaw kwaśnych smaków, ale nie sądzę by przebiły sławetne Warheads ;)
To w ogole co innego niz draze, po prostu twarde cukierki. Moim zdaniem nic, za czym mozna by oszalec, ale co czlowiek to gust.
Takie cuksy to jednak nie dla mnie i nie dziwię się, że Ci nie smakowały :)
Gusta i guściki :) Właściciele Kopalni mówią, że ludzie bardzo je sobie chwalą!