Sąsiad DJ prezentuje: hity z dzieciństwa

Wraz z nadejściem wakacji w mej głowie zrodził się pomysł przejrzenia wszystkich dotychczasowych wpisów, poprawienia błędów i dostosowania tekstów do rozkładu strony. Szczególnie ważne było dla mnie to ostatnie, gdyż przez pierwsze miesiące prowadzenia bloga miałam nieco inny szablon: dwie kolumny boczne zamiast jednej i węższa środkowa. Teraz zaś, kiedy wszystko się zmieniło, a przy okazji względnie ustabilizowało, stare wpisy kłują mnie w oczy. A że ja to ja, chciałabym, by było idealnie.

Niestety nie ma na to żadnych szans, z czego zdałam sobie sprawę, edytując mniej więcej dziesiąty wpis. Nie dam rady, tego jest zbyt wiele. Ponadto – jak mój przyjaciel niejednokrotnie powtarzał – rozdzielczość ekranów jest różna, więc u mnie tekst może wyglądać dobrze, a u kogoś innego ostatnie słowo znajdzie się już w nowej linijce. No cóż, muszę więc odpuścić i dbać o nowe teksty. Stare jakie są, takie są.

Mój szalony pomysł podszyty wygórowaną ambicją i przyprawiającym o załamanie nerwowe perfekcjonizmem przyniósł jednak pewną korzyść. Przeglądając początkowe wpisy, trafiłam na letnią playlistę sąsiada DJ-a, którą proponowałam czytelnikom – pewnie jeszcze nie wam – w zeszłe wakacje. Całkiem nieźle się wówczas bawiłam, odświeżając stare hity, których słuchanie dziś to wstyd i hańba. Uznałam, że skoro wtedy było zabawnie, to i teraz będzie, zwłaszcza że wakacje nie są czasem na filozoficzne rozważania o życiu. Jest – a przynajmniej powinno być! – za gorąco na poważne tematy, poza tym każdy jest już jedną noga nad morzem, jeziorem lub na szczycie góry.

W związku z powyższym serdecznie zapraszam was na kolejną część sąsiedzkiej playlisty, tym razem w rytmach mojego dzieciństwa. Z racji tego zaś, że podczas jej przygotowywania zupełnie pogrążyłam się we wspomnieniach, za tydzień czeka was część trzecia!

1. Ace Of Base – Beautiful Life

Nawiedzone teksty o pięknym życiu, cudownym poranku, idealnej miłości i innych rzeczach rodem z hippisowskiej subkultury, teledyski rysowane ołówkiem w Paincie i fryzury godne akrobatycznego obrotu oczami? Tak, to musi być Ace of Base. Muzyka mojego dzieciństwa, dorastania, a także i lat obecnych, jak tylko robi się dostatecznie ciepło. Co prawda rzadko mam okazję podziwiać kunszty wykonania klipu, ale od czego są wpisy wspominkowe?

Przyjrzyjmy się zatem genialnym efektom graficznym: bąbelkom wylatującym zaspanej pani z ust czy też osadzeniu w tychże bąbelkach jej kolegów z zespołu. W przeciwieństwie do zwykłego i oklepanego najazdu kamerą zabieg ten umożliwia zrobienie z nich prawdziwych bohaterów filmu fantasy. Nie dajcie się jednak zwieść, tak naprawdę ludzie nie mogą latać w bańkach, gdyż są za ciężcy, a konwencja teledysku jest czysto oniryczna. Mogłam też spać na fizyce i czegoś niedosłyszeć, więc feel free to try.

***

 2. ATC – My Heart Beats Like a Drum

Nie ma się co śmiać. Kiedy nadchodzi lato, a ja słyszę tę piosenkę (oczywiście z własnych głośników, nikt inny nie jest na tyle nienormalny, by wciąż ją puszczać… chyba że jest właścicielem zapyziałego wesołego miasteczka), moje serce bije niczym bęben dum-dum-dum, dum-dum-dum. Nie do końca wiem, czy ma to związek bezpośrednio z podkładem muzycznym i tekstem, czy może jednak jest genetyczną reakcją na poziom głośności, jaki ustawiam, by zdenerwować sąsiadów (jestem obciążona słabym sercem; połowa rodziny padła na zawał jak muchy od packi, dzięki mamo!), ale wolę obstawiać, że to pierwsze.

Tak więc podczas gdy wykonanie głosowe My Heart Beats Like a Drum pozwala rozruszać mi stare, dwudziestoparoletnie kości, teledysk sprawia, iż zaczynam wierzyć w siebie. Dlaczego? Ano dlatego, że jak wielokrotnie wspominałam, kompletnie nie interesuje mnie moda. Anie Rubik i Joanny Krupy noszą jedno, a ja noszę drugie. W związku z tym trudno mi orzec, czy aby na pewno mogę wychodzić z domu ubrana w to, co sobie naszykuję. Ale skoro wielcy artyści noszą złote lateksowe kombinezony – zupełnie jak ja – musi to oznaczać, że wszystko ze mną w porządku.

***

3. Spice Girls – Wannabe

Powiem wam, czego chcę, czego tak napraaaawdę chcę i wcale nie będzie to ha!, ha!, ha! ani ha! Najzwyczajniej w świecie chcę podzielić się z wami anegdotką z dzieciństwa, w której to mała, wczesnopodstawówkowa Ola ma swój ulubiony zespół, Spice Girls właśnie. I żeby nie było, nie tylko mała Ola kocha te zwariowane dziewczyny o nagich brzuchach i wątpliwych talentach wokalnych, gdyż są lata 90, a wśród młodych dziewczyn panuje na nie moda.

W związku z powyższym pewnego dnia w radosnym gronie kilku koleżanek zebrałyśmy się w domu u mojej ówczesnej przyjaciółki. Każda z nas zapowiedziała, w którą wcieli się piosenkarkę (ja, z racji koloru włosów, byłam Emmą Bunton). Puściłyśmy teledysk i naśladowałyśmy taniec, podczas gdy ojciec przyjaciółki kręcił wideo. Do dziś nie widziałam, jak nam poszło, choć skubana pewnie nadal ma kasetę. Wątpię jednak, by posiadała również odtwarzacz, takie rzeczy raczej leżą w piwnicach, tuż obok walkmanów i jaj dinozaurów. Poza tym nie jestem pewna, czy naprawdę chciałabym to obejrzeć. Chyba lepiej mieć miłe wspomnienia i sądzić, że poszło nam genialnie.

***

 4. Bomfunk MC’s – Freestyler

Fristajla, łaka maka fą. Jeśli istnieje osoba, która urodziła się w dwudziestym wieku, a nie zna tej piosenki, z przykrością stwierdzam, że jest kulturalną sierotą i powinna natychmiast opuścić blog, by wrócić jutro, gdy pojawi się bardziej współczesny temat. Ponadto osoba ta obraża mój gust muzyczny oraz pamięć o młodości, jako że In Stereo – taki tytuł nosi debiutancka płyta Bomfunck MC’s – to prawdopodobnie pierwszy krążek CD, który kupiłam sobie sama.

Byłam wówczas na wakacjach nad morzem (w Trzęsaczu, do którego jeździłam co roku przez długie lata), a w miniaturowym ryneczku stał pan z popularnym wówczas straganem z płytami i sprzedawał muzyczne arcydzieła. W ofercie posiadał między innymi duet dwóch chłopaków, którzy grali trochę elektronicznie, a trochę popowo. Zakochałam się, gdy tylko usłyszałam pierwszy numer. Płytę kupiłam z własnych kieszonkowych i – co ważne – była to również pierwsza płyta, na której podobało mi się 100% utworów (wcześniej tolerowałam maksymalnie połowę ścieżki jakiejkolwiek płyty CD). Zupełnie nie przeszkadzało mi, że nie rozumiem tekstu. Zresztą nadal mi to nie przeszkadza, gdyż słuchając Freestylera, do dziś słyszę wyłącznie fristajla, łaka maka fą.

***

5. Shaggy – It Wasn’t Me

Znacie to uczucie, kiedy będąc w grupie znajomych, puszczacie cichego, ale morderczego bąka i musicie wybrać odpowiedni moment – nie za szybko, nie za późno – by wyprzeć się jego produkcji? Kumpel zaczyna krzyczeć: fuuuuj, ale ktoś się z&*$#ł!!!, na co wy z powagą stwierdzacie: to nie byłem ja! (żeńskiej formy nie umieszczam, kobiety nie puszczają bąków). I co, znacie?

Shaggy zna na pewno, w końcu napisał o tym całą piosenkę. Nie zagłębiając się jednak w biografię artysty ani jego problemy gastryczne, omówmy teledysk. Jak wynagrodzić sobie kłopoty zapachowo-zdrowotne w rzeczywistości? Otoczyć się seksem i pieniędzmi na scenie, oczywiste. Stąd też w klipie występują pokaźnego rozmiaru biusty, zwłaszcza ten w czerwieni (nie wyhodowałam sobie nawet połowy takiego, więc nie potrafię ocenić, spod jakiej jest literki, za to jeszcze parę lat posiedzę przed komputerem i będę miała garba wielkości nawet dwóch takich cycków), oraz kasyno. Wszystko ładnie i pięknie, niektóre elementy nawet świecą jak psu… jak kamizelka Shaggy’ego. Przyjemnie się patrzy, przyjemnie się słucha. Oto człowiek, który przekuł swój mały śmierdzący problem w wielki pachnący dolarami sukces.

***

 6. Aqua – Barbie Girl

Czy życie w plastiku może być fantastyczne? Owszem, a przynajmniej tak twierdzi wokalistka zespołu Auqa (choć jej kolega mógłby się z tym nie zgodzić, jako że to jemu zostaje w ręce… jej ręka, a przecież każdy wie, że rolą kobiety jest wyłącznie dobrze wyglądać). Ja w sumie mam podobne wrażenia, bo po obejrzeniu urokliwego, pełnego różu teledysku stwierdzam, iż też wolałabym się obijać przy basenie niż zasuwać przez całe dorosłe życie do pracy. Nawet za cenę bycia lalką u boku jakiegoś wypacykowanego pana w obcisłej koszulce… Albo i nie?

Niee, dziś kobiety są źle rozumianymi feministkami, nie golą nóg i pach (nie wspominając już o innych sferach ciała), a na znak protestu wobec uprzedmiotawiania zapuszczają wąsa. Aby nie być posądzona o zdradę własnej płci, też muszę trochę zarosnąć, co będzie kłopotem, zwłaszcza latem, gdy nosi się… Niee, źle rozumiane feministki nie noszą krótkich spódnic. Nawet nie wiem, co noszą. Spodnie pewnie. A więc okej, Aquę nagram sobie na mp3 i będę po cichutku marzyć, by zaopiekował się mną jakiś łysy ken, a na co dzień nadal będę zgrywać twardą babkę in a feminist world.

***

7. Vengaboys – We’re Going to Ibiza!

Kolejna piosenka, której nieznajomości osoby urodzone w dwudziestym wieku powinny się wstydzić. Wtedy to każdy, absolutnie każdy spacerując czy to po mieście, czy po wiosce, nucił pod nosem: łooł, łir going to i picca. Jak bowiem można było nie lubić tak entuzjastycznej piosenki, której wykonawcy deklarują wszem i wobec, że wybierają się na pizzę? Toż to hymn pochwalny ostatniego krzyku mody przełomu XX i XXI wieku: barów fast-food. Na dodatek hymn ten został uzupełniony pięknym teledyskiem, w którym piękna egzotyczna pani w zielonym stroju wesoło prezentuje widzom swoje hamburgerki.

Inna sprawa, że kreskówka jest nieco zwodnicza, bo najwyraźniej wszystkie pożerane przez główną bohaterkę pizze nie szkodzą jej figurze. Talię ma niczym szpilka, z której wyłaniają się krągłe biodra i dłuuugie nogi. A może to właśnie sposób na sylwetkę? Zamiast katować się bieganiem, siłowniami i żarciem zielstwa, należałoby kupować tylko pizzę i spalać kalorie, śpiewając o tym? Sprawa zasługuje na przemyślenie! (A jak już ktoś z was wypróbuje, niech koniecznie podzieli się efektami).

***

8. Eiffel 65 – Blue

Do trzech razy sztuka. Jeżeli nie znaliście Freestylera ani We’re Going to Ibiza!, jeszcze jakoś jestem w stanie wam to wybaczyć. Ale jeśli nie znacie piosenek zespołu Eiffel 65, w szczególności zaś Blue, to wiedzcie, że chociaż się nie znamy, już w tej chwili jesteśmy poważnie pogniewani i będziemy musieli przemyśleć sprawę, czy w ogóle chcemy się poznać.

Piosenka w niebieskim kolorze jest hitem mojego dzieciństwa, młodości, wakacji nad morzem i w ogóle całego świata lat 90, a jej wykonawca to Mozart gatunku eurodance. Można jej nie lubić (nie, nie można!), ale nie można nie znać. Ponadto autorzy zadali sobie tyle trudu, by znaleźć milion zastosowań dla niebieskiego koloru (niebieska corvette? do tej pory świat znał tylko czerwoną!), że wypadałoby ich docenić. Ja doceniam każdego roku, bo jak tylko robi się ciepło, nagrywam parę utworów na mp3 (Move Your Body, DJ With The Fire, Living in a Bubble i te de) i słucham, gdy opuszczam moją bezpieczną norkę. Serdecznie i tym razem nieironicznie polecam, Olga Kublik.

***

9. A*Teens – Super Trouper

Jeśli wasi rodzice usłyszą dźwięki tej bądź którejkolwiek z 99% piosenek A*Teens, na pewno zapytają was: dziecko, to ty słuchasz Abby? Ale to wcale nie Abba, tylko abbopodobny twór powstały na potrzeby rozrywki młodzieży lat 90. Młodzieży, która miała po osiem, góra dziewięć lat (puszczaliśmy to na dyskotekach podczas zielonej szkoły w drugiej klasie podstawówki!). Ponadto każdy z nas oczywiście posiadał własny egzemplarz CD w domu (żeby nie było, ja swój mam do dziś; stoi na półce obok innych, równie współczesnych zespołów i przypomina mi, że kiedyś byłam dzieckiem).

Cóż zaś mogę powiedzieć o samym A*Teens, oprócz tego, że ma fajne piosenki, bo i Abba zła nie była? Nie wiem… może to, że jak byłam mała, chciałam być tą dziewczyną w kręconych włosach (dobrze, że nie tą drugą, bo jej szczęka mnie przeraża), a także kupiłam sobie na bazarze niebieski komplet (bluzka i spódniczka), całkiem podobny do tego, który artystki noszą wymiennie z białym, i się cieszyłam. Męskiej części zespołu wolę nie komentować, bo nie znam się na sztuce, zwłaszcza na modelach z wosku.

***

 10. Mr. President – Coco Jambo

Na koniec została nam piosenka, co do której nie jestem pewna, czy pamiętam ją z dzieciństwa, czy może poznałam dużo później, gdy namiętnie kolekcjonowałam muzykę z lat 90. Umieściłam ją tu jednak, bo jest wakacyjna, należy do gatunku eurodance, no i nie mogłam oprzeć się przedstawieniu przystojnego pana, który tak wesoło śpiewa o jajach. Może to wynikać z faktu, iż jego koleżanka jest zupełnie nie w typie czarnoskórych mężczyzn, jako że ma zbyt jasną karnację, krótkie włosy oraz niemal płaskie atrybuty kobiece. On więc musi udawać, że jest wesoły, ale tak naprawdę żali się: ajajaj, moje jaja!, podczas gdy ona – nieświadoma swej nieatrakcyjności – zachęca, by przerzucał ją we wszystkie strony: put me up, put me down, put my feet back on the ground. Ach te międzykulturowe nieporozumienia… Miejcie się na baczności, jak wyjedziecie w tym roku na wakacje za granicę!

31 myśli na temat “Sąsiad DJ prezentuje: hity z dzieciństwa

  1. Chyba wszystkie utwory znam, ale przyznam że ze względu na mój wiek (te parę lat mniej) hity mojego dzieciństwa były już inne. ;)

  2. To były czasy, to była muzyka! Aż się łezka w oku kręciła przy słuchaniu i czytaniu opisów. My też z koleżankami przebierałyśmy się za piosenkarki (choć najczęściej z przyjaciółką robiłyśmy za TATU, bo miały takie fajne stroje), a potem „zmuszałyśmy” dorosłych, żeby oglądali nasze układy choreograficzne. Wspaniała zabawa… Czekam niecierpliwie na kolejną porcję hitów, a te wrzucam w moją letnią playlistę! :D

    1. Tatu było dużo później, pod koniec podstawówki. Z przyjaciółką byłyśmy w nich zakochane (ja nadal z przyjemnością słucham ich płyt) i udawałyśmy przed innymi, nieznajomymi dzieciakami, że to nasze kuzynki. Młodsze dzieci się nawet nabierały :D

  3. Przypomniały mi się czasy dyskotek szkolnych w podstawówce na które szykowałam się trzy razy dłużej niż obecnie kiedy idę do klubu. :D Cienie do powiek, błyszczyki, bluzka jakaś obcisła najlepiej z BROKATEM, kolczyki takie duże koła srebrne. Potem czekanie na ,,wolną” gdzie wszyscy chłopacy stali pod głośnikami i wypatrywali, którą poprosić do tańca, a naprzeciw my niemalże w rządku czekające który przyjdzie, a koleżanki będą wyć z zazdrości. :D

  4. Wszystkie te piosenki ze słyszenia oczywiście znam (ale teledysków nie widziałam i szczerze nie chcę widzieć :P )… mało tego, pamiętam, gdy wiele osób kompletnie nie znających tekstu, próbowało je śpiewać „ze słyszenia” z jakimiś wymyślonymi słowa. Wszyscy zawsze się śmiali i dobrze bawili przy tego typu piosenkach (no dobra, przy większości konkretnie tych, a nie tego typu)… oprócz mnie. Zarzucano mi niejednokrotnie brak zainteresowania życiem towarzyskim (mówiąc łagodnie, właściwie było to „niechęć do innych”), muzyką słychaną (a czy lubianą to nie wiem, ważne, że dobrze się przy tym bawili) przez wszystkim, a ostatnio nawet poczucia humoru.
    Jednak skłamię, jeśli powiem, że czytałam bez uśmiechu na twarzy.

    1. Ja tak mam z disco polo – wszyscy się bawią, a mnie 95% piosenek denerwuje. Natomiast zagraniczne disco, zwłaszcza eurodance, KOCHAM :)

  5. hahahaha, o matko chyba się zsikam xDD ale pojechałaś z tym postem! jesteś niemożliwa :D hahaha coco Jambo i te utwory… wymiatasz, zapomniałam o istnieniu tych utworów! Oj Olga poprawiłaś mi humor, nie powiem ^^

  6. To nie są takie starocie. Grane dopiero co wczoraj ;)

    Rozpisywać się o potędze muzyki nie ma sensu. Każdy wie o co chodzi. Wystarczy kilka chwil z danym utworem, usłyszanym nawet po latach, i mamy wielki koncert wspomnień w głowie. Kurde. Wszystko z listy znam. Bardzo dobrze znam. Od podstawówki, na pierwszym roku liceum skończywszy.

    Najlepsze jest to, że trzy lata temu (jakoś tak, no) postanowiłem odnaleźć piosenkę, którą ostatni raz słyszałem w 1988. I co? Pamiętałem jej brzmienie, ton… niesamowite:

    https://www.youtube.com/watch?v=YBscXKsD1x8 (jakby kogoś interesowało)

    Ceremonię zamknięcia/otwarcia i wznoszącego się tygrysa też pamiętam. Heh. Back to 90′!

  7. ATC! Szkoda tylko, że nie moje ukochane 'All around the world’… Wysłuchane, wyśpiewane i wytańczone z milion razy! LALALALA-LALALALALALA LALALALA-LALALALALALA!!!
    A Barbie girl to przecież absolutny hit (i to hit niedawno odkopany, stąd następne zdanie)!!! Must sing na karaokeparty.com!!! Totalny terror sąsiadów i w ogóle całej wsi, gdy po ulicach maszerowała (bliżej nam było co prawda do biegu, choć prawdę mówiąc, to sama nie wiem do jakiej kategorii przypisać nasze… cosie) drąca ryje grupa. Ale potem przyszedł czas na operowe niemalże wykonania 'My heart will go on’ i rytmiczne krzyki przypominające nadchodzące stado kruków odeszły na rzecz wycia niczym sfora wilków.

  8. Nie ma tu tylko jednego. Tatu. Kochałaś Tatu tak, jak ja i jak wszyscy. Jeśli Tatu nie pojawi się za tydzień, opuszczam blog na zawsze z fochem i przytupem w rytm nas nie dogoniat. Poza tym pamiętaj, że przez jakiś tydzień wmawiałyśmy wszystkim, że też jesteśmy lesbijkami.

    Zabrakło jeszcze Ich Troje. Nie, nie wypieraj się, że nie lubiłaś Ich Troje!!! Na religii w podstawówce Ewelina spisywała wszystkim dziewczynom z klasy tekst piosenki 'Babski świat’ i też ustawiłaś się w kolejce po własną kopię, pamiętam to!

    Dzięki za 'Blue’, dawno tego nie słyszałam, a ten stworek wyzwala we mnie jakieś ciepłe uczucia :)

    1. Spokojna głowa i nie uprzedzaj faktów, wpis na za tydzień jest już przygotowany. Tatu jak najbardziej ma w nim swoje miejsce. Tyle że nie Nas niedogoniat ;>

      A listy DJ’a póki co są niepolskie. O polskiej też pomyślę :)

      1. Koniecznie! Polska muzyka z naszego dzieciństwa zasługuje na osobny wpis :D

        Czekam na niedzielę z niecierpliwością, poproszę rzecz jasna o przypominajkę :)

  9. Tja, obiecałam obszerny komentarz po robocie, a tu jeszcze cała doba musiała minąć, abym cokolwiek skrobnęła… Tak to jest, jakoś trzeba zarabiać na czekolady.

    Ten post jest jednym z moich ulubionych na Twoim blogu i już z niecierpliwością czekam na dalszą część tej edycji (zwłaszcza, jeśli ma się tam pojawić Tatu :)). Rozprawiając o latach 90. – ja mam nieludzką słabość do muzyki happy hardcore, ale jako dzieciak jej nie słuchałam – mój Mężczyzna mnie nią zaraził. Z racji tego, że jest 9 lat ode mnie starszy – happy hardcorowe przeboje królowały na jego szkolnych dyskotekach. Ja byłam wtedy za mała na rave ;).

    No to lecimy po kolei:

    1. Ace Of Base miało swój niepowtarzalny styl, robili super hiciory. Ja mam większy sentyment do „All That She Wants” i późniejszego „Cruel Summer”.

    2. ATC dla odmiany mnie irytowało. Zbyt słitaśny i brokatowy mieli ten swój styl, aż za mdło.

    3. Oczywiście, że cały pokój miałam kiedyś wytapetowany plakatami Spice Girls! Niestety, oprócz nich wisiał jeszcze Aaron Carter :P. Ostatnio zrobiłam sobie małe przypominienie muzyki Spice Girls (szkoda, że nie z moich kaset, ale: po pierwsze – nie wiem gdzie są, po drugie – nie miałabym na czym ich odtworzyć). Tekstowo się wzruszyłam przy bliskim mi ostatnio „Holler”, ale to już późniejszy utwór, bez Geri. Z solowej twórczości Geri Halliwel mam słabośc do „Calling”.

    4. Klasyk i tyle. Pamiętam, że kiedyś po kryjomu dzwoniłam do radia, żeby zagłosować na „Freestyler” w liście przebojów ;).

    5. Jeden z utworów, który kojarzy mi się z jeżdżeniem na piątkowe popołudniówki do pracy mojej mamy, żeby posiedzieć na internetach <3

    6. Aqua to chyba mój najukochańszy zespół z dzieciństwa. Chodząc na tańce dostałam kiedyś od prowadzącego nagraną kasetę i przepadłam. Dziś nadal doceniam ten zespół, szczególnie przewrotną dwuznaczność ich utworów. To się nazywa słodycz z pazurem i przekorą. Szczególną fiksację mam na punkcie "Lollipop (Candyman)". Z podobnych klimatów brzmieniowych uwielbiam "Space Invaders" Hit'n'Hide!

    7. Za Vangaboys szalały moje koleżanki z klasy, ja pozostawałam sceptyczna.

    8. Oooo tak, Eiffel 65! Twoja pierwsza płyta do Bomfunk MC's, a ja sama poszłam do sklepu muzycznego i kupiłam kasetę Eiffel 65. Super zespół, strasznie ich kochałam :D

    9. A*Teens mnie wkurzało. Zdecydowanie wolę Abbę.

    10. Klasyk, trudno nie lubić ;).

    1. 1. Przygodę z Ace of Base zaczynałam od All That She Wants :) Też bardzo ją lubię, ale chyba najbardziej Wonderful Life, którego nie mogłam wstawić, bo nie ma teledysku.

      3. Calling to już późniejsze czasy, starsza Ola, wakacje. I Geri na VIVIE ;) A z repertuaru Spice NAJBARDZIEJ lubię, albo wręcz kocham, Viva Forever,

      6. Lubiłaś Aquę, a nie lubiłaś ATC? To dla mnie zaskok. Space Invaders, uwielbiam również <3

      7. U mnie nikt nie szalał, po prostu się słuchało. Nawet płytę dostałam tylko dlatego, że ktoś nie wiedział, że nie przepadam za nimi.

      8. Eiffel są niezniszczalni. Nieważne, który rok i wiek, i tak się ich słucha z taką samą przyjemnością.

      9. Mi wszystko jedno, a przez wzgląd na sentyment chyba więcej w życiu wysłuchałam A*Teens.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.