Pustynia ze szkła

W pokoju było gorąco i ciemno, wprost nie do wytrzymania. Nic dziwnego, że nie mogła zasnąć. Nie była to zresztą pierwsza taka noc, podczas której turlała się po łóżku w tę i z powrotem, odliczając minuty. W końcu organizm dawał za wygraną, gdzieś pomiędzy drugą płytą lecącą z ustawionej na samoistne wyłączenie wieży a czwartym rozważaniem, czy nie warto by jednak pozbyć się z nóg wełnianych skarpetek. Przychodził sen, a ona zapadała się w niego głębiej i głębiej, jak w studnię bez dna. Nie było jednak baśniowo ani kolorowo, jak w Alicji w Krainie Czarów. Na dole, jeśli akurat udało jej się dotrzeć do czegoś, co mogłaby na upartego nazwać dołem, nie czekał na nią żaden biały królik z zegarkiem w łapce ani powiększający eliksir. Wszystko, co na nią czekało, sprowadzało się do jednego słowa: otchłań. Do wiecznego spadania, wirowania, obijania się o ściany rzeczywistych wydarzeń i chwytania za niewidzialne liny. To dlatego rano nie była się w stanie podnieść, choć nie mogła o tym wiedzieć. Niczego nie pamiętała. Widziała tylko wiecznie podkrążone oczy, rozczochrane włosy i słońce znajdujące się wysoko na niebie. Kiedy ono zdążyło tam wejść? – myślała wówczas.

Ale tym razem było inaczej. Szła przez ten sam ciemny las co zawsze, dochodząc do skraju przepaści. Wiedziała, że nie powinna skakać, ale poza przepaścią nie było niczego innego. Nie miała wyboru. W przeciwnym razie czekała ją kolejna bezsenna noc, a to byłoby jeszcze gorsze. Dlatego zebrała się w sobie i wyciągnęła nogę. Nie zrobiła jednak kroku, bo coś przerwało jej sen, jak nóż przerywa zasłonę prysznica w tanich horrorach o motelu i mężczyźnie w masce. Otworzyła jeszcze nie zaspane, ale już zmęczone oczy, próbując uchwycić znajdujący się przed nią kształt.

– Chodź, musimy się spieszyć – powiedział kształt.

Podniósł się, wyciągnął do niej dłoń i pomógł wstać z łóżka. Wełniana skarpetka zupełnie zsunęła się z jej lewej stopy, na prawej zaś trzymała się ostatkiem sił. Nawet one wiedziały, że to nieodpowiednia pora roku na ogrzewanie ciała. Wszyscy to wiedzieli, tylko nie ona, nie dziewczyna. Za bardzo bała się świata i potworów, by pozbawić się ostatniej warstwy… ostatniej namiastki warstwy ochrony przed nimi. Ale teraz nie miało to znaczenia, bo zjawił się ktoś, kogo znała bardzo dawno temu. Jak wszedł do jej mieszkania? Dlaczego pies nie zaczął skomleć? Nie było czasu na pytania ani odpowiedzi, nie było nawet czasu na to, by pojawiły się w jej głowie. Powiedział, że muszą się spieszyć, a ona postanowiła zaufać mu kolejny raz.

Wyszli z mieszkania, nie zamykając go na klucz. A może po drodze w ogóle nie minęli żadnych drzwi? Wszystko było takie normalne, naturalne. Ona nieśpiąca, w białych majtkach w różowe kropki, za dużej bluzce i jednej skarpecie niedostatecznie naciągniętej na prawą nogę. I on pojawiający się w jej pokoju w środku nocy, zupełnie bez sensu. A zarazem zupełnie sensownie. Zbiegli po schodach, nie próbując nawet wołać windy. W rzeczywistości i tak nigdy jej nie wołali, po cóż więc mieliby to robić teraz? Budzić sąsiadów? Powodować hałas, kiedy wszędzie było tak cicho? Tak zupełnie cicho. Nie śpiewały ptaki, nie jeździły auta, nikt nie wracał z nocnej zmiany. Nawet w rurach na korytarzu nie hulała woda, a stara balustrada nie gibała się na boki, wydając charakterystyczne ti-ti-ti. Kiedy dotarli na dół, obróciła głowę, by ostatni raz spojrzeć na klatkę schodową. Przez moment wydawało jej się, że windy w ogóle tam nie ma, że szyb zniknął wraz z kawałkiem ściany, z dziesięcioma piętrami kondygnacji. Ale mogłoby być to tylko przywidzenie, w końcu wszędzie panował mrok.

Po wyjściu z bloku nadal się spieszyli. On od dawna nie trzymał jej za rękę i nie zamierzał do tego wracać, a ona nie nalegała. Szedł przodem, energicznym krokiem. Ona szła za nim, początkowo wolno, ale gdy zorientowała się, że nie nadąża, zaczęła wolno biec. Zgubiła skarpetę i dostała zadyszki, choć nie była pewna, czy odbyło się to właśnie w tej kolejności.

– Poczekaj. Twój szybki chód sprawia, że boli mnie gardło – wycharczała, zdyszana.

On jednak nie słyszał, a jeśli usłyszał, zupełnie się tym nie przejął. Nie oglądał się na nią, tylko szedł naprzód, co jakiś czas powtarzając: musimy się spieszyć. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego i zmartwionego zarazem, jakby był spóźniony na jakieś ważne spotkanie. Gdyby nagle odmówiła dalszego towarzyszenia mu, zapewne wzruszyłby ramionami, machnął ręką i poszedł dalej sam. Z drugiej jednak strony czuła, że gdyby tak było, gdyby mu nie zależało, nie przyszedłby do niej i nie budził z parasnu. Kiedy dotarli na skraj boiska, wreszcie się do niej odwrócił.

– Zaraz dotrzemy do lasu, jest tuż za tym blokiem – powiedział.

Chciała odpowiedzieć, że mieszka na tym osiedlu od lat i wie, że nie ma na nim żadnego lasu. Może mały parczek koło kościoła, trzy drzewa na krzyż, ale nie park, a już tym bardziej nie las. Nie miała jednak siły się odezwać, poza tym uznała, że on to powinien wiedzieć. Powinien pamiętać.

Wyszli za blok, a ona nie mogła uwierzyć, że widzi to, co widzi. A widziała las. Wielki las, który wzrastał do olbrzymich rozmiarów, jako że pokrywał potężną górę.

– Spieszmy się, nie zostało nam wiele czasu – ponaglił on.

– Skąd wiesz, dokąd idziemy? – zapytała, korzystając z momentu przerwy na oddech.

– Strzałka wskaże nam drogę – odpowiedział, wskazując nosem kierunek.

Postanowiła o nic więcej nie pytać, tylko ufać. I iść za nim. Mimo iż wiedział, że nienawidzi gór. Wiedział również, że nie jest dość dobrze ubrana. Jego żółte górskie buty kontrastowały z jej bosymi stopami, które już dawno zapomniały o obecności miękkich wełnianych skarpetek. Jego pełne ubranie gryzło się z jej nędzną namiastką piżamy. Mimo tego wszystkiego ciągnął ją w las, w nieznane, bo uważał, że muszą się spieszyć. Nie zaproponował jej swojej koszuli, nie zapytał, czy jakoś jej pomóc. Szedł ciągle z przodu, nie oglądając się za siebie. Gdyby Orfeusz wziął z niego przykład, Eurydyka nigdy by nie zginęła w ciemnościach Hadesu. A ona nie zginie w ciemnościach lasu, zimnego i pełnego wiatru, którego wcześniej nie odczuwała. Teraz za to każda jej komórka ciała, każdy najmniejszy włosek krzyczały o coś ciepłego, o sweter, koc, kołdrę. O powrót do ciepłego łóżka albo chociaż ciepłe słowo z jego strony. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że wcale go nie zna, że nigdy go nie znała. Może ten ktoś, kto stanął w środku nocy przy jej łóżku, był zupełnie obcy?

– Poczekaj. Twoja wędrówka sprawia, że jest mi zimno i boję się – powiedziała.

Ale on wciąż tylko szedł naprzód, w górę, po nieistniejącym szlaku. Ile czasu minęło, odkąd wyruszyli, odkąd otworzyła zmęczone niemożnością zaśnięcia oczy? Może godzina, a może cała wieczność. Tak długo, jak długo spadałaby w otchłań, gdyby nie przerwał jej w pół kroku. Czy zaraz nastąpi czas pobudki? – pomyślała. Jak zwykle nastawiła budzik, licząc na to, że pomoże jej wstać. Jak zwykle miała się rozczarować. Wtem jej rozmyślania przerwała zmiana otoczenia. Las się kończył, góra zaczynała być pozioma, a przestrzeń wydawała się tak jasna, jak jasny bywa tylko piasek na plaży.

– Już niedaleko – powiedział, nadal się nie obracając.

Wyszli z lasu, a kiedy spojrzała za siebie, po drzewach nie było nawet śladu. Stali na wielkiej pustyni, która mieniła się od pokruszonego szkła. Na horyzoncie nie było żadnych palm i wodopojów, żadnych jedno- i dwugarbnych wielbłądów, nie było nawet fatamorgany, której mogłaby się czepić jak ostatniej nadziei. Jak daleko sięgał wzrok, wszędzie było tylko lśniące niczym diamenty szkło. On ruszył, ona za nim. On szedł energicznie, ona stawiała małe i niepewne kroczki na ostrej ziemi.

– Poczekaj. Twoja pustynia sprawia, że czuję ogromny ból – spróbowała po raz trzeci.

On jednak nie zareagował. Przeszedł jeszcze kawałek, a potem stanął. Jego nos, niczym strzałka, wskazywał właśnie to miejsce. Pogrzebał butem w szkle i wyjął spod niego małe radio. Po pustyni rozniosło się echo, które – nie znajdując żadnych ścian – odbijało się samo o siebie. Muzyka wydała jej się przez to piękniejsza. By jednak dotrzeć do jej źródła… by dotrzeć do niego, musiała zrobić jeszcze parę kroków. Jestem dzielna, dam radę – pomyślała, zagryzając zęby. Jej stopy krwawiły, ale to nie pierwszy raz, gdy się czymś skaleczyła. Poza tym niejeden człowiek w życiu doznał gorszych krzywd. Skoro oni przetrwali, to i ona może. Podeszła do niego i złapała za wyciągniętą dłoń.

– Zdążyliśmy – powiedział.

Drugą dłoń oparł na biodrze, którego nienawidziła, ale pod jego dotykiem każdy kawałek jej ciała stawał się ulubionym i najpiękniejszym. Wcześniej, choć na pustyni nie było wiatru, odczuwała chłód. Teraz jednak jego ciało przylgnęło do jej ciała, dając w prezencie ciepło. Czuła bicie jego serca i wiedziała, że on czuje bicie jej serca. Znała go. Tak dobrze go znała. Postawiła swoje zmęczone stopy na jego dużych górskich butach, a krew wolno spływała po żółtej powierzchni, kapiąc na lśniące szkło i zmieniając je w rubiny. Nic już nie było ważne i nic się nie liczyło. Tańczyli. W pewnej chwili zdjął rękę z biodra i odgarnął włosy z prawej strony jej twarzy, by mieć dostęp do ucha. Tak, jak zrobił to dawno temu, w innym życiu, kiedy jeszcze się znali. Zamknęła oczy i czekała na to, co powie. Wiedziała, co powie.

Ale pomyliła się. On nabrał powietrza i powiedział: Przepraszam za tę trudną drogę. Tak naprawdę mnie tu nie ma. Tak naprawdę nigdy mnie tu nie było. I zniknął, a wraz z nim zniknęły pustynia ze szkła i ona.

Obudziła się rano, gdy zadzwonił budzik. Była zmęczona. Ustawianie wspomagacza w postaci nowoczesnej technologii jak zwykle nic nie dało. Przeciągnęła się niespiesznie i wstała z łóżka. Na lewej stopie brakowało wełnianej skarpetki, ta na prawej zaś ledwo się trzymała. Stopy były czyste, całe, bez śladów pocięcia szkłem. Podeszła do lustra i zobaczyła to, co zwykle: podkrążone oczy, potargane włosy i biodra, których nie lubiła, osadzone ponad białymi majtkami w różowe kropki. Spuściła wzrok, prawie niezauważalnie wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Poszła żyć.

***

cz. 2: Odnalezienie rubinu
cz. 3: W cieniu jabłoni
cz. 4: Wielka burza

20 myśli na temat “Pustynia ze szkła

  1. Historyjka super!masz taki język literacki,ze jestem pod wrażeniem!nie bedzie drugiej części,co?naprawde zaczytałam sie,czekam na więcej

      1. łiiii…. to jest genialne… i jeszcze ten motyw niedopowiedzenia na granicy snu i marzenia sennego… Dziewczyno ty zacznij poważnie pisać! SERIO… w życiu nie napisałabym czegoś tak głębokiego… mam wprawdzie pare interpretacji na temat twojego opowiadania i co oznaczała owa ,,ucieczka” wyprawa w las ale nie bd się przed Tb ośmieszać tym bardziej, że dekonstrukcji nie byłam za dobra :D Ten mężczyzna… Czemu nikt w nocy mnie nie porywa w majteczkach w różowe kropeczki? XDD Pisz drugą część, albo coś podobnego. Czekam! ;)

  2. Czekałam na to opowiadanie, wiedziałam, że mi się spodoba. Lubię takie ,,klimaty” kojarzą mi się z najlepszymi książkami jakie czytałam w dzieciństwie, ponieważ obecnie to tylko kryminały czy sensacje. :D Poczułam się przez chwilę jak w podstawówce kiedy rozpoczynałam moją poważną przygodę z lekturami… Przeniosłam się na chwile w inny świat, a to chyba najlepsza recenzja jaką można dostać od czytelnika. :-)

    1. Nie zawsze mam wenę, żeby pisać opowiadania. Na szczęście ostatnio trochę pomysłów we mnie siedzi, więc coś się jeszcze pojawi.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.