Chipita nie jest firmą, z którą wiąże mnie specjalnie długa czy ciekawa historia. Jak większość ludzi zainteresowanych słodyczami, próbowałam kultowych – zdechłych – pseudośniadaniowych rogalików, zarówno w wariancie 7Days (Spumante najlepszy smak, mmm), jak i Chipicao – wersji dla dzieci, w której niegdyś znajdowało się naklejki z wizerunkiem młodego Paula z Tekkena. Oprócz nich jadłam także jeden, może dwa smaki Bake Rolls (za tłuste, nie przepadam)… i to by było na tyle. Nigdy nie próbowałam rogala w powiększonej wersji Double, nigdy nawet nie powąchałam Borseto, a wszystkie rodzaje Cakes (Cake Bar, Mini Roll, Sweet Thing) kojarzą mi się z jakąś niedostępną ściemą. Bo ktoś to w ogóle widział? Cake Bar jeszcze tak, chociaż rzadko, ale dwa pozostałe? Prawdziwe ciastka-widmo.
Mała praktyka w słodyczach od Chipity nie zniechęca mnie jednak do poznawania. Wręcz przeciwnie. Gdy przechadzając się alejkami pobliskiego marketu (dawnego Społem), szukałam czegoś, czego można by nie kupić i nie powiększać swojej listy, wzrok zatrzymał się na dwóch małych ciastkach torcikach. Hmm, gdzieś je już… Oczywiście! Całkiem niedawno widziałam je na blogu koleżanki po fachu, a że nigdy wcześniej nie jadłam (chyba jednak raz jadłam, ale w podstawówce, więc zupełnie nie pamiętam wrażeń), postanowiłam kupić i przetestować on my own. W końcu to tylko 99 gr za sztukę.
7Days Cake Bar vanilla cream
Do degustacji zasiadłam od razu dwoma ciastkami, z racji tego, że są one małe i napompowane powietrzem. Jako pierwsze zdecydowałam się zjeść ciastko z kremem waniliowym, gdyż wyróżniające się na tle ciemnej prostopadłościennej bryłki jasne nadzienie napawało mnie większym optymizmem. Optymizm ten zmalał jednak po dotknięciu obiektu, gdy zorientowałam się, jak twarda (plastikowo twarda!) jest jego powierzchnia, a następnie zbliżyłam do niej nos. Słowo daję, że tak chemicznie nie pachnie nawet sama chemia. Momentalnie zrodziło się w mej głowie pytanie: co mnie podkusiło?, ale doskonale znałam odpowiedź. Własna ciekawość i chęć skolekcjonowania wszystkiego, co słodkie i jadalne. Gorzej, że ten rodzaj 7Daysa mógł się okazać zdecydowanie niejadalny.
Taak, moim zdaniem Cake Bar waniliowy, ale kakaowy też, wygląda jak bryłka skompresowanej chemii. Nie potrafię określić jego zapachu, może jest to sztuczna polewa kakaowa? A może sztuczna polewa o smaku sztuczności? Jak by nie było, ważne jest tu tylko jedno słowo: sztuczność właśnie. To z kolei sprawiło, że rosnący przez cały dzień apetyt na słodycze, podsycany myślą o recenzenckim wieczorze, spadł do zera. Cóż jednak poradzić? Wyzwanie to wyzwanie.
Długo myślałam nad tym, co mogłoby uratować to ciastko. Może dodatkowa warstwa nadzienia? Może choć odrobinę większa kreska obecnego, waniliowego, bo – to trzeba podkreślić – w miarę grubym 7Daysie nadzienie naprawdę jest kreską. Jak trafiamy na nie językiem, zauważamy, że jeszcze się nie zaczęło, a już się skończyło. Zupełnie, jakby było zrobione na wodzie. Do tego otaczający je biszkopt składa się z 80% z powietrza, a tylko w 20% z treści, czekolada natomiast… aż wstyd nazywać to coś czekoladą. Znajdujący się na zewnątrz plastik jest niby twardy, a jednak miękki. W ustach margarynowo-plastelinowy, w smaku kakaowy albo ciemnoczekoladowy. Żadnych szaleństw i nic, za czym można by tęsknić, jak się skończy. A kończy się na szczęście szybko, bo całość waży zaledwie 32 g.
Ocena: 2 chi ze wstążką
7Days Cake Bar cocoa cream
Przystępując do degustacji drugiego wariantu Cake Bara, nie miałam już żadnych złudzeń. Chipita może i miała pomysł, ale wykonanie zdecydowanie siadło. Zamiast namiastki urodzinowego tortu dostaliśmy… może i tort, ale dla lalek barbie, plastikowy jak wszystko w ich krainie. Na dodatek wersja kakaowa zapowiadała się jeszcze gorzej, bo po prostu oklepanie. Ciemne nadzienie, jasny biszkopt i ciemna nań płytka. Za jakie grzechy zafundowałam sobie coś takiego?
Drugie ciastko i drugi powiew chemicznego aromatu, jednak jakby nieco lżejszego, bo zmieszanego z… no, nie bądźmy zbyt optymistyczni, nadal nie jest to nuta czekoladowa, ale czekoladowawa owszem. Przypominała mi ona coś miłego, ale do końca konsumpcji nie wymyśliłam co takiego. Trudno, skojarzenie przepadnie, bo recenzowany dziś produkt na pewno nie załapie się do Programu Drugiej Szansy. Lepiej było jednak nie tylko z zapachem, ale i kremem. Po pierwsze było go więcej, po drugie smakował smakiem, a nie znikającą, posłodzoną wodą. Posiadał pierwiastek truflowości, choć nie dało się w nim wyczuć ani grama alkoholu (a szkoda, a szkoda). Całość nadal nie powalała, ale dało się to przełknąć.
Gdybym miała przybliżyć wam smak 7Days Cake Barów, musiałabym poprosić o wyobrażenie sobie zestawienia taniego ciasta biszkoptowego z równie tanią polewą z podrzędnych ciastek z supermarketu. Takich przeterminowanych o dwa lata. Co najmniej. Gdybym zaś miała przybliżyć wam konsystencję i jakość recenzowanych torcików, bez wahania powiedziałabym: tanie, chemiczne i napompowane rolady marki własnej niezbyt popularnych sklepów. Nic mniej, nic więcej.
Ocena: 3 chi
Cake bar dla mnie zawsze był nie dobry! I tak prawie wo ogóle nie sięgam po 7 daysowe produkty(chyba,ze wyjeżdżam na wakacje i mam dość kanapek) a i tak zawsze biorę tylko 7 days double coconut. Ale zgadzam się z tobą, nadzienia tyle, że kot naplakal
Do ciastek też już nie wrócę. Do zwykłych rogali z chęcią.
Kiedyś lubiłam rogaliki Chipicao, były w nich też takie obrazki, które zmieniały się w zależności pod jakim kątem się na nie patrzyło. Ale teraz te wszystkie wyrobu mnie nie przekonują. Nie mam nic przeciwko chemii, ale na bogów, nie chcę czuć chemicznego sztucznego posmaku podczas jedzenia.
Pamiętam te obrazki! :D
zdechłe… piękne określenie mam też inne, potrącone przez tira, jakby ktoś na nie usiadł, niedorozwinięte, anemczne :D Jadłam podczas matur, ale chyba nie bd powtarzać tego doświadczenia ^^
Przyniosły Ci chociaż szczęście na tej maturze…? :P
hahaha pamiętam jak dziś jak pisałam esej z angielskiego i jadłam to coś… 2 dostałam, przez co przepisałam się na rozszerzenie z matmy bo nie mogłam znieść porażki :D Ale matma to był strzał w dziesiątke, więc w sumie nie wiem jak określić ich moc :D
Znam produkty 7 Days i Chipicao baaardzo dobrze, bo kiedyś to był obowiązek na szkolnej przerwie :D Ciastek nie jadłam wieki, ale kusi mnie aby do nich wrócić, bo wyglądają przepysznie!
Fuj! Ani nie wyglądają, ani nie są.
Nigdy za nimi nie przepadałam chociaż moja mama często mi je kupowała, nie wiem dlaczego. Nie pamiętam dokładnie smaku, ponieważ było to lata temu ale pamiętam, że z pewnością nie smakowała mi czekolada – ten smak kojarzę akurat doskonale. Samo nadzienie może jeszcze jakoś się ratowało ale było go mało, za to biszkopt tak zamula, że masz ochotę popić to dwoma litrami wody. To jest jeden wielki ulepek wszystkiego, a sumuję się na… absolutne nic. Smuci mnie to strasznie, bo ja jestem ciastkowa o czym wies i wszystko co ma w sobie choćby mały pierwiastek pozwalający zakwalifikować produkt do tej kategorii mnie bardzo kręci, a niestety większość takich produktów ,,biszkoptowych” z kremem totalnie rozczarowuje. Te wszystkie roladki, mleczne kanapki (poza Kinderem oczywiście) no dajcie spokój…
Oby nowa Milka nie rozczarowała (ciastka, te almowo-carrefourowo-tescowe).
OBY! Bo ostatnio wszystkie nowości i limitki są na ,,nie” :< Notabene wszyscy wspominają tu o 7day's. Jak jak się kiedyś tym zajadałam… Tak samo Chipicao. Szkoda, że obecne rogale te są okropne niczym kapeć.
Przyznam, że lubię ten plastik w polewie. Lubie tę zaschniętą „ścieżkę” czekolady na babkach, tortach, ciastach. Smakuje jak… no, nie wiem co w sumie, ale i tak to lubię. Może dlatego, że zawsze wydłubywałem te kawałki od babci, dziadka, mamy, taty. Od wszystkich.
Potrafiłem z porcji, tj. plasterka ciasta odciąć spieczoną górę, gdzie była ta skorupka, no i własnie polewa. Fakt, że przy domowej kuchni (zwłaszcza babcinej, do której od lat tęsknię) to smakowało jak czekolada, ale czynność chyba też się liczy? ;)
Biszkopt, nawet napowietrzany, także mi pasuje. Jedyne czego nie trawię, a przy takich ciastkach/ biszkoptach się zdarza, to smal alkoholu. Gdy pojawia się w tej „gąbce”, dyskwalifikuje całą słodycz z miejsca.
Tu nie ma %, więc kupuj i próbuj. Jeśli naprawdę lubisz plastikowe plastiki, to ciacha mogą Ci posmakować. Będę trzymała kciuki :P
Jadłam to.. Największa pomyłka mojego życia :)
Współczuję Ci, że musiałaś to jeść :/
Dzięki i nawzajem!
O NIE. Nie przepadam za kremowymi ciastami, a taka chemiczna bryłka to już w ogóle bleeeeeh. Jeden z najgorszych rodzajów słodyczy moim zdaniem.
Zdecydowanie jeden z najgorszych… Jeszcze brakowało, żeby plastikowa polewa była z wyrobu czekoladopodobnego.
Kiedyś w naszym szkolnym sklepiku takie małe ciasteczka kosztowały 50 groszy i każdy się nim zajadał. My też i nie powiemy ale naprawdę bardzo nam smakowały :D Ciekawe jesteśmy jak teraz odebrałybyśmy ich smak, ciekawe czy się w ogóle zmienił i czy receptura jest wciąż taka sama :)
Spróbujcie. Jest małe, a jeszcze się z siostrą i tatą podzielicie, nie będzie trzeba się nadto męczyć.
Pamiętam, że kiedyś je jadłam, jednak czytając już drugą nieprzychylną dla nich recenzję, nie będę przypominać sobie ich smaku :)
Dobry wybór. Małe paskudy.
Kiedyś ich w dzieciństwie próbowałam i kupiłam może z trzy razy ale smakowały właśnie takim tanim, chemicznym słodyczem!
A jako dziecko miałam chwilową fazę na 7-days, w ogóle wtedy jakoś tak nie zwracałam pierwszorzędnie uwagi na smak.
Rogale nadal lubię, więc obrzydliwość jest przypadłością jedynie tych ciastek. No, w każdym razie dla mnie.
Jak dla mnie produkty Chipity mogłyby zupełnie nie istnieć. Mogliby jedynie wypuścić na rynek krem spumante w wersji słoiczkowej, bo zgodzę się z Tobą, że jest pyszny.
Nie pomyślałam o tym! O rety, kupiłabym <3
Coo? Nie wierzę, że kakaowy dostał wyższą ocenę, to jest niewybaczalne. :P
A jednak :P
Pamiętam je z podstawówki, kiedy kupowałam w budowym sklepiku. Teraz ich nigdzie nie widze ale wtedy mi smakowały. ;-;
Kupiłam w dawnym Społem, ale widziałam też w kilku innych miejscach.
Pamiętam, że kiedyś mi smakowało, ale chyba musiałabym po latach spróbować bo wiadomo jak „za czasów dzieciaka” wszystko co słodkie było do zjedzenia :)
Kurcze teraz mi o nich przypomniałaś i koniecznie muszę wrzucić je do koszyka przy następnych zakupach. Nie wiem czy czegoś nie mylę, ale chyba najbardziej przepadałam za wersją z jasnym biszkoptem i brzoskwiniami.
Była taka, była. Teraz niestety (albo na szczęście) są tylko te dwie.
Nie wiecie co dobre. To moje dzieciństwo i zamawiam kartonami ten produkt u dostawcy jak to odkryłem.
Każdy ma swoje smaki, a smaki dzieciństwa są bezkonkurencyjne :)
Zastanawiam się, czy rzeczy tak okrutne jak to w ogóle połykasz, czy tylko próbujesz i wypluwasz? Patrząc po składzie, to istna masakra. W końcu to, co usta jakoś zniosą, układ pokarmowy – niekoniecznie. Ja osobiście również lubię próbować podejrzanych rzeczy, ale w takich przypadkach jak ten – wypluwam – tak dla własnego bezpieczeństwa.
W ciągu kilkuletniej kariery blogowej produkty wyplułam może z pięć razy. Zdecydowanie nie były to te – fakt, POWAŻNIE nieidealne – ciastka. Mało tego, niemal wszystko zjadam do końca.