Odnalezienie rubinu

cz. 1: Pustynia ze szkła

***

Minął tydzień, a ona zapomniała o pustyni ze szkła i spotkaniu z nim. Chodziła spać późno, jak zwykle nie mogąc zasnąć. W ciemnościach własnego pokoju przewalała się z boku na bok i obserwowała gwiazdy na suficie. Zasypiała dopiero wtedy, gdy za ścianami mieszkania budzili się do pracy sąsiedzi. Spała snem niezakłóconym, głębokim, wciąż spadając w otchłań. Pewnej nocy coś ją jednak zbudziło. We śnie pojawił się konar, za który złapała i zawisła, bojąc się spojrzeć w dół. Wszędzie była tylko ciemność. Czy otchłań ma granice? – pomyślała. Otworzyła oczy, ale nie zobaczyła wiele więcej. Delikatny zarys prostokątnych kształtów, coś delikatnie poruszającego się na wysokości. Był to jej pokój, meble, stary łapacz snów, w którego moc nie wierzyła, ale lubiła, jak wisiał przy jej głowie.

Ostrożnie, by nie obudzić psa, podniosła się z łóżka i ruszyła w kierunku toalety. Miała przymknięte oczy, starając się uspokoić oddech i wrócić do fazy snu. Nie musiała patrzeć na stojące na drodze przeszkody, rozkład mieszkania znała na pamięć. Mimo tego, wracając z toalety, potknęła się o coś. Mogła to być zabawka, którą po zabawie zostawił pies. Mogła to być jej własna noga, postawiona krzywo przed drugą. Wywróciła się. Poczuła ból w kolanie i szybko skierowała tam rękę. Mokro, bardzo mokro. Skóra została przecięta jednym precyzyjnym ruchem, a z rany wystawał kawałek…

– Szkło! – wyszeptała, po czym otworzyła oczy.

Było dość jasno. Rozejrzała się i spostrzegła, że znów stoi na wielkiej pustyni ze szkła. Z prawej nogi strużką płynęła krew, wsiąkając w mieniące się jak diamenty przezroczyste drobinki. Czy to on ją tu wezwał? Rozejrzała się ponownie, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Czuła, że tym razem go tutaj nie znajdzie. To nie on ją wołał, nie on ją tu ściągnął. A jednak, coś chciało, by się pojawiła.

Kątem oka dostrzegła mały ciemny przedmiot leżący nieopodal stóp. Odwróciła głowę i zobaczyła buty. Stare czarne trampki ze skóry, które wyrzuciła dobre siedem lat wcześniej. Najlepsze trampki, jakie kiedykolwiek miała. Przypomniała sobie chwilę, gdy musiała się z nimi pożegnać. Podeszwa odpadła niemal całkowicie, a na czubkach pojawiły się małe dziury. Poczuła pieczenie w oczach. Nigdy wcześniej i nigdy później nie trafiła na tak dopasowane, tak idealne dla jej stóp buty. Gdy je nosiła, miała wrażenie, jakby były częścią jej ciała. A teraz stały tu, przy niej, czekając, aż je założy.

– Nie będę protestować – powiedziała do nich, jakby mogły usłyszeć.

Ostrożnie ściągnęła wełniane skarpetki, przenosząc bose stopy od razu do wnętrza trampek. Nie chciała się pokaleczyć, jak ostatnio. Wystarczyła jej zasychająca już na kolanie krew, nie potrzebowała więcej ran. Położyła skarpetki w miejscu, gdzie wcześniej leżały buty i ruszyła przed siebie.

Pustynia wszędzie wyglądała tak samo. Bezmiar mieniącego się szkła, żadnych zmian na horyzoncie. Żadnego zapachu, wiatru, żadnych dźwięków i przypadkowych postaci. Po chwili marszu dostrzegła jednak pewną drobną różnicę w układzie potłuczonego szkła. Z miejsca, w którym się zraniła, biegła długa pionowa kreska przypominająca zbrylony piasek w kociej kuwecie. Szkło zdawało się nasiąkać jej krwią, zlepiając się i tworząc szlak. Szlak, który prowadził daleko, daleko w przód. Ponieważ nie miała pomysłu, gdzie indziej mogłaby się udać, postanowiła pójść wzdłuż niego. Szła długo, a jednocześnie krótko. Mógł to być ułamek czasu, w którym normalnie spadałaby w otchłań, a mogła to być trasa o wiele dłuższa. Na pustyni nie istniały zegary, tak jak nie istniały dzień i noc, pory roku, lata. Tu się po prostu było, czuło świat całym sobą. Panował półmrok, a na niebie wisiał srebrny księżyc w kształcie dobrze wyrośniętego rogala. Nigdy się nie kurczył, nigdy nie rósł. To w jego blasku mieniło się szkło i dzięki jego światłu mogła odnaleźć szlak, którym zdecydowała się iść. Ale każdy szlak się kiedyś kończy, nie inaczej więc było z tym. Szkło stawało się coraz cieńsze i rzadsze. Kiedy na nie stawała, pękało i kruszyło się na pył, ten zaś zwiewał wiatr, który najwyraźniej miał swoje królestwo na granicy pustyni.

Przekroczyła niewidzialną barierę światów i rozejrzała się. Przed nią, jak daleko sięgał wzrok, rozciągały się pola wysokiej i suchej trawy, której kolor przypomniał dziewczynie czasy dzieciństwa. Jej włosy, które były tylko odrobinę jaśniejsze niż śnieg. Jej skórę, która w lecie stawała się ciemniejsza niż włosy. Uśmiechnęła się do siebie i chciała pójść naprzód, ale szybko pożałowała decyzji. Trawa była naprawdę ostra, kaleczyła ciało nie mniej od pozostawionego w tyle szkła.

– Co ja teraz zrobię? – zapytała samą siebie.

Odpowiedź dał jej wiatr, poruszając trawą trochę dalej. Znajdowała się tam mała wnęka, w której trawa rosła krótsza, mniej twarda. Nie mogła wyrosnąć i dorównać reszcie tylko dlatego, że spoczywał na niej kawałek bawełnianego różowego materiału. Różowa bluza z kapturem, której w pierwszej chwili nie poznała. Szybko jednak zorientowała się, że to jej własność, jej ukochane ubranie, forma ochrony przed niskimi temperaturami, wiatrem i całym światem. A teraz również ostrą i suchą trawą. Podniosła ją i założyła na za dużą bluzkę. Uwolniona spod materiału trawa wyskoczyła do góry, jakby całe swoje życie czekała na ten moment. Nie tylko w sekundę dorównała otaczającym ją kępkom, ale wręcz je przerosła.

– No cóż, tędy nie przejdę – skomentowała sytuację dziewczyna.

Wróciła do miejsca, w którym zeszła ze szkła. Założyła kaptur, zapięła bluzę na zamek i zanurkowała w suchym, zbożowym oceanie. Szła przez niego niemal na oślep, bojąc się o oczy. Przypomniała sobie, jak w przeszłości ktoś zapytał, który zmysł by oddała, gdyby zaszła taka potrzeba. Jej odpowiedzią była mowa. Bez rozmów, bez śpiewania i odpowiadania na pytania mogłaby żyć. I tak nie spotykała się z wieloma ludźmi. Bez smaku czy słuchu zaś, bez wzroku… bez nich nie wyobrażała sobie świata. Nigdy więcej nie poczuć słodyczy mleka z miodem? Zapomnieć o cierpkości niedojrzałej śliwki? Nigdy nie uronić łzy przy pięknej muzyce? Zrezygnować z widoku tęczy i mgły nad autostradą? To wszystko było dla niej niewyobrażalne, niewyobrażalnie bolesne. Dlatego szła ostrożnie, osłaniając twarz dłońmi. Pozwalała, by małe źdźbła wyrastające z większych traw kłuły ją w palce i powodowały ból. Taki rodzaj cierpienia tolerowała. Uzasadniony, dla większego dobra. Wiedziała, że w życiu czasem trzeba coś poświęcić, by zyskać coś innego. Dać poranić dłonie, by uchronić wzrok.

Rozmyślania przerwała zmiana scenerii. Co prawda nadal otaczały ją suche trawy, było ich jednak znacznie mniej. Gdzieniegdzie pojawiały się łyse polanki, na których mogłaby postawić dwa, nawet trzy duże kroki, nie dotykając przy okazji żadnej z traw. Na polankach tych leżały różne przedmioty. Papierowe, plastikowe, drewniane, metalowe. Wszelkie rodzaje sprzętów domowych, rzeczy ważnych mniej lub bardziej, domowych pamiątek. Kiedy przyjrzała im się uważniej, dostrzegła, że należą do niej. Odkryła ukochanego laptopa, bez którego nie wyobrażała sobie dnia, kilkanaście chaotycznie rozrzuconych pamiętników, w których mieściło się całe jej życie, różowy kocyk, który pomagał przetrwać zimę. Były tam również dziesiątki opakowań z czekoladami, drobna biżuteria, jakiś łańcuszek ze szklanym serduszkiem, jakiś pierścionek z wielkim okiem, który nigdy nie powienien istnieć. Dalej leżał kubek-serce i kubek z napisem głoszącym, iż kobieta jest niepokonana. Kilka płyt CD i o wiele więcej książek. Listy i pocztówki z podstawówki, stare Złoty Myśli i różowe, miękkie kapcie. Stała pośród nich zagubiona, nie wiedząc, co ma zrobić. Zbierać je wszystkie? Ale dokąd zabrać? I jak? – myślała. Wtem, gdzieś niedaleko, trawa się poruszyła. Poczuła, że coś ją obserwuje, choć gdy się obróciła, niczego nie zauważyła.

– Kto tam jest?! – krzyknęła, ale nikt nie odpowiedział.

Wzięła głęboki wdech i poczuła coś dziwnego. Coś, czego nigdy nie powinno tu być. Coś, przez co jej nie powinno tu być. Zza wysokich traw, niezbyt blisko, ale również nie za daleko, cienką strużką ku niebu sączył się ciemnoszary dym. Jego duszący i drapiący w gardle aromat już niósł się przez zbożowy ocean, powodując kaszel i łzawienie oczu. Rozejrzała się, chcąc zobaczyć, czy nie ma tu nikogo innego. Skoro ktoś się poruszył, mógłby mi pomóc nieść te wszystkie rzeczy – pomyślała zrozpaczona. Jedną z rzeczy, których bała się najbardziej na świecie, była strata. Strata osób i rzeczy, które kochała, do których była przywiązana. Uważała, że w jednej chwili zostać bez niczego, to jak zostać bez własnego życia, bez siebie samego. Nagie i puste ciało, z którego uleciały emocje, uczucia, umysł. Zwierzę nazywane człowiekiem. Czysta karta, której w pewnym wieku wcale nie chce się zapisywać od nowa.

– Proszę, pomóż mi! – krzyknęła, z trudem przełykając dym i płacz.

Ogień był coraz bliżej, w powietrzu zrobiło się siwo. Upadła na kolana, krztusząc się i zalewając łzami. Za chwilę miała stracić wszystko, co było dla niej ważne. Na co dzień tego nie zauważała, bo leżało poupychane w szafkach. Pamiętniki, pocztówki, listy, stare rysunki i zeszyty pełne bazgrołów. Wszystko to z pozoru nic nie warte, a wszystko to znaczące dla niej tyle, co życie. Jeszcze raz podniosła głowę, coraz mniej widząc poprzez szarą mgłę. Co byś wybrała, gdyby twój dom zaczął płonąć, a ty mogłabyś uratować tylko jedną rzecz? – usłyszała w głowie pytanie. Do kogo należał głos? Do kogoś bliskiego i dalekiego. Do mężczyzny i kobiety zarazem. Do osoby starszej i młodej. Do człowieka. Nie było to bowiem pytanie autorskie i oryginalne, ale wielokrotnie powtarzane, w telewizji i prawdziwym życiu. Każdy chciał wiedzieć, co jego rozmówca weźmie, gdy przyjdzie mu uciec z płonącego domu. Co wybierze ona?

Ostatkiem sił dźwignęła się z ziemi, szczypiącymi oczami patrząc dookoła. Naciągnęła kaptur jeszcze bardziej i pobiegła w kierunku trawy, która wcześniej się ruszała. Tam, na kolejnym łysym poletku, leżały albumy ze zdjęciami, biżuteria po babci, kilka zabawek, które doskonale pamiętała z dzieciństwa. Pośród nich leżało jednak coś jeszcze. Coś, czego nie znała. Szklana figurka, w którą wsiąkła krew lecąca z jej ran powstałych na pustyni. Maleńkie kryształki odnalazły się i przylgnęły niczym puzzle. Sagala – pomyślała o serialu, który oglądała w dzieciństwie. Ale to nie był żaden tajemniczy kamień. To był rubin, który powstał ze szkła i krwi. Mały rubinowy pies. Tak mały, że mogła bez trudu wsadzić go do jednej z kieszeni różowej bluzy. Poczuła, że jest tu dla niego, że to właśnie jego ma uratować.

Tymczasem ogień się zbliżał. Najbliższy rząd suchej trawy już trzaskał i zwijał się pod falą płomieni. Piszczał i skomlał, skręcając się niczym serpentyna. Przeraził ją ten widok. Widok spustoszenia, jakie zostawiał za sobą żywioł. Nie miała czasu myśleć o tym, co zostawia. Chwyciła rubinowego psa, który w świetle księżyca i blasku ognia sprawiał wrażenie żywego. Schowała go do kieszeni, by w czasie ucieczki mieć wolne ręce i odgarniać suchą, twardą trawę. Poczuła swąd palonego plastiku i papieru, zapach topniejących kilogramów czekolady i pochłanianych przez żar ciastek. Odwróciła się i zaczęła biec, biec, biec… W głowie rodziły jej się dziesiątki pytań, które póki co musiały zostać bez odpowiedzi. Kto ruszał się w trawie? Czy to był rubinowy pies? Czy nie było nikogo innego? Ktoś jednak podłożył ogień… kto to był? Dlaczego chciał mnie skrzywdzić? Kiedy dotarła na skraj zbożowego pola, zauważyła, że nie jest w tym samym miejscu, z którego wystartowała. Tu pole graniczyło nie z pustynią, ale z pustynną wydmą, niewielka górką, po której musiała zbiec. Nie czekając, aż dogoni ją ogień, wskoczyła na mieniącą się diamentami powierzchnię, podniosła nogę i potknęła się. Zaczęła spadać.

Dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Natychmiast otworzyła oczy i zobaczyła swój pokój. Było jasno, za oknem pokrzykiwały ptaki nieznanych gatunków. Jej serce biło jak szalone, dłonie trzymała zaciśnięte, wbijając paznokcie w miękką ich część. Zamrugała kilka razy, by upewnić się, że to już koniec, że znajduje się w rzeczywistości. Przy prawym boku, dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą czuła ciężar rubinowej figurki, coś leżało. Delikatnie podniosła kołdrę i powędrowała ku temu ręką. Jej palce trafiły na miarowo podnoszący sie brzuszek, delikatne futerko i duże, sterczące nawet we śnie uszy. Odetchnęła z ulgą. Udało jej się. Wyciągnęła rękę z powrotem na kołdrę, uważając, by nie obudzić psa. Spojrzała na telefon, który pokazywał kilka minut po siódmej. Jeszcze nie czas – pomyślała, odkładając go na drewniany zagłówek. Poprawiła poduszkę pod głową i zamknęła oczy. Poszła dalej spać.

***

cz. 3: W cieniu jabłoni
cz. 4: Wielka burza

24 myśli na temat “Odnalezienie rubinu

  1. Mogę spytać? Czy to opowiadanie jest inspirowane Tobą samą? Jasne włosy, piesek, Rubi… Tona czekolady i ciastek? :) Powiem Ci wow… zapiera dech w piersiach, w ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw… piękne przesłanie… i te rzeczy, które nie doceniała za życia, a na koniec mogła wybrać tylko jedną, szacun ;) Zgłosiłabym się na twoim miejscu do jakiegoś konkursu ^^ Ach i mam drugie pytanie! Jaką literaturę, książki czytasz, które Cię inspirują? :) Może gdzieś pisałaś to podaj mi linka ^^

    1. :) Dziękuję. Książki czytam różne i inspiruje mnie każda z nich. No, przynajmniej te dobrze napisane. Jak chcesz, przejrzę domową biblioteczkę i podam Ci kilka tytułów, które są warte uwagi.

      1. podziękuj sobie :) Co do książek bardzo bym Cię prosiła :> Jestem ciekawa jakie książki czyta taka kultoroznawczyni jak ty :D Byłabym Ci bardzo wdzięczna :)

        1. Dobra, to tak się sprawy mają… Przejrzałam biblioteczkę domową i powybierałam najciekawsze książki, które prezentuję z krótkimi komentarzami. W nawiasach moje recenzje na portalu dla kobiet:

          1. Saga Endera Orsona Scotta Carda – jeśli jesteś fanką sci-fi. Saga liczy kilka książek + jest sklejona z Sagą Cienia. Czytania na pół roku, ale świat zbudowany tak cudownie, że aż się płakać chce, jak kończysz ostatnią książkę. Ach, i nie oglądaj czasem ubiegłorocznej ekranizacji „Gry Endera”, bo to rzygi. Poważnie. (tu nie daję linka, bo bym musiała wkleić sto ;) recenzowałam z pięć części, jak nie więcej)
          2. „Podzieleni” Neala Shustermana – nadal klimaty sci-fi. Tę książkę bodajże poleciłam Pandom i się zakochały. Gorzej, że wg internetów to dopiero pierwsza część sagi, ale u nas nie kwapią się do jej tłumaczenia :/ Z drugiej strony tak się dobrze kończy, że nie ma żadnych niedopowiedzeń i można ją traktować jako zamkniętą całość. (tu nie mogę znaleźć linka)

          3. „Donikąd” Konrada Czerskiego – nie przepadam za polskimi książkami, tak jak nie przepadam za polskimi filmami, bo kojarzą mi się z czymś niedociągniętym, nieskończonym i „sto lat za murzynami”. Ta książka jest jest pełna tajemnicy i świetna. Dzięki niej zaczęłam inaczej patrzeć na rodzimą literaturę. (http://dlalejdis.pl/artykuly/donikad_recenzja)
          4. „Kurator” Zbigniewa Kruszyńskiego – to samo, co powyżej. Niby polski średniak, a jednak polska perełka. (http://dlalejdis.pl/artykuly/kurator_recenzja)
          5. „Księga jesiennych demonów” Jarosława Grzędowicza – dobrze nie pamiętam treści, za to pamiętam, że mi się podobała. No i to kolejna dobra polska rzecz. (http://dlalejdis.pl/artykuly/ksiega_jesiennych_demonow_recenzja)
          6. Cała seria „Historii pewnego…” Danki Braun – taka Kasia Grochola, tylko wplatająca więcej dramatyzmu do książek. Seria bardzo kobieca. Jak nie lubisz kobiecej literatury, nie tykaj. Póki co są trzy części. No i polskie ;) (http://dlalejdis.pl/artykuly/historia_pewnej_niewiernosci_recenzja – recenzja trzeciej części, poprzednich nie chce mi się szukać)

          7. „Wichrowe Wzgórza” Emily Bronte – absolutny klasyk i romans nad romansami. Jak lubisz kobiecą literaturę i romans, to będziesz na tym płakać jak bóbr. Ja płakałam. A film kocham. (http://dlalejdis.pl/artykuly/wichrowe_wzgorza_recenzja)
          8. „Rok 1984” Georga Orwella – kolejny klasyk, nie można nie znać. Wstyd nie znać.

          9. „Mag” Johna Fowelsa – jedna z dwóch ulubionych książek. Jest tak magiczna, że Harry Potter wymięka. Poza tym to nie przygodówka, tylko… ja wiem? Coś cudownego.
          10. „Dopóki śpiewa słowik” Antonii Michaelis – druga ulubiona. Ja po prostu kocham takie książki… niemal niemożliwe do sklasyfikowania, pełne tajemnicy i magii. Tę i „Maga” polecam więc w pierwszej kolejności i najbardziej ze wszystkich tu wymienionych. (http://dlalejdis.pl/artykuly/dopoki_spiewa_slowik_recenzja)
          11. Carlos Zafon Ruiz – tak naprawdę cokolwiek jego pióra. Z grubszych powieści przeczytałam „Cień wiatru” i rok później kupiłam resztę serii. Jeszcze nie czytałam, więc nie wiem, a sam „Cień” słabo pamiętam, ale liczę na dobrą zabawę.

          12. „House of Cards” Michaela Dobbsa – ODKRYCIE ROKU, serio. To najlepsza książka, jaką czytałam w 2015, a mamy już połowę. Nie wiem, czy coś ją przebije. Tak samo dobry jest serial, ale że dzieją się w innych państwach, można je traktować jako osobne, po prostu podobne (ale niepokrywające się!) historie. (http://dlalejdis.pl/artykuly/house_of_cards_recenzja)
          13. „Masters of Sex” Thomasa Maiera – w życiu nie sądziłam, że tak spodoba mi się biografia. To jest zupełnie niebiograficzna biografia i kawał dobrej, grubej książki. Moje ODKRYCIE ROKU 2014. (http://dlalejdis.pl/artykuly/masters_of_sex_recenzja)

          14. „Kot Bob i ja” Jamesa Bowena – przygodówka z wielkim dramatem w tle. Piękna, poruszająca, przyjemna. Szybko się czyta i chętnie zapamiętuje, by polecić innym. (http://dlalejdis.pl/artykuly/kot_bob_i_ja_recenzja)
          15. „Wszechświat kontra Alex Woods” Gavina Extence – jak powyżej, niby przygodówka (tak sądziłam po okładce), a jednak wielki dramat i historia przepięknej, nieoczywistej przyjaźni. Pośmiejesz się, popłaczesz, na pewno zapamiętasz. (http://dlalejdis.pl/artykuly/wszechswiat_kontra_alex_woods_recenzja)

          Smacznego! :)

          1. hahaha oj będzie smakowało, zainteresowało mnie pare tytułów, poszukam na necie ;) Ewentualnie zamówię na stronie Empik, dziękuje Ci bardo :* :) S F bardzo lubię :D A Meg z pewnością zdobędę .< A pomyśleć że wczoraj jeszcze żaliłam się sis, że nie mam co czytać :D Dzięki dzięki dzięki jeszcze raz ^.~

            1. ale jaja połowy komentarza mi nie dodało ze środka od tego myślnika < :O Szok… dobrze, że sprawdziłam xDD pisałam, szczegółowiej o pare książkach że o Wichrowych słyszałam i już miałam wiele razy przeczytać, a dwie ostatnie zdobędę choćby miało się walić :) Bo to moje klimaty, na pewno biografię odpuszczę bo mnie nużą. A twoje odrycie roku już dzisiaj poszukam :D

              1. Wszystko, co umieszczasz w trójkątnym nawiasie, przez bloga traktowane jest jako kod. Wpisując „b” możesz pogrubić tekst , a za pomocą „i” użyć kursywy . Bajer? :)

  2. Bardzo, o ile to możliwe po takim czasie istnienia w Internetowym świecie, się otworzyłaś tym wpisem. Może to chęć widzenia (a raczej czytania) tego, co się chce widzieć, ale przez te zdania, pozornie o jakiejś dziewczynce dziwacznym snem, przeplata się – jak sądzę – Twoja historia.

    Nie bardzo chciałbym „wywlekać” wszystkie swoje przemyślenia na światło dzienne, jednak trudno nie wyczytać spraw oczywistych.

    Stąpanie po szkle: boli, bardzo boli… ale trzeba iść dalej, żyć dalej.
    Rubin: sprawa oczywista… ale i tu przypomniała mi się pewna scena z dr House’a o bursztynie [mam wrażenie, graniczące z pewnością, że nawiązanie nieprzypadkowe]
    Porozrzucane pamiątki i „wspominajki” z czasów dzieciństwa: to dla mnie takie nawiązanie do naiwności, nadawania rzeczom martwym statusu niezastąpionych, idealnych. Pozbawionych wad.

    Jedno miesza się z drugim. Swoista pętla czasu (wczoraj oglądałem trzy filmy z rzędu o tej tematyce, także mogę być jeszcze pod ich wpływem), teraźniejszość – przeszłość 2 – przeszłość 1 – teraźniejszość – po obudzeniu przyszłość.

    To, co najważniejsze jest najbliżej nas. Często niedostrzegane. A to, co wydawało się być złotem, rani jak szkło, po którym potem trzeba biec, zasłaniając oczy przed kolejnymi ciosami.

    Mieszkanie, babcia…

    Dużo tego. Dużo prywatności. Albo, ja popieprzony człowiek, widzę wszędzie teorie spiskowe i z równania „2+2=4” staram się wysupłać irracjonalne założenie „a co gdyby to było w ZAOKRĄGLENIU 4?!”.

    Świetne piórko, świetny tekst. Wpasowujący się w „mój” klimat opowiadań. Sen, (pół)świadomość, wspomnienia, nadzieja, strach oblewający potem ciało, pokazujący, że „wszystko jest już ok”. A jak będzie w przyszłości, zależy (w głównej mierze) już tylko od nas samych.

    1. Tworze. Kolejna gotowa, tyle ze do mocnej poprawki. Na jeszcze kolejna mam pomysl, ale jeszcze nie zasiadlam przed laptopem.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.