Ritter, Ritter… dawno już nie było żadnego Rittera. Nie oznacza to oczywiście, że się na niemieckiego producenta pogniewałam w związku z niesmaczną Weisse Voll-Nuss. Po prostu odkąd przyszły ciepłe dni, moja ochota na czekoladę spadła. Wraz z nią spadła niestety szansa na uwiecznienie posiadanych tabliczek w stanie nienaruszonym, jako że każdy letni dzień robi im krzywdę. Cóż jednak począć? Od czasu do czasu udaje mi się przemóc i zatrzymać w połowie wędrówki do zamrażalnika w celu wyciągnięcia pierwszego drugiego setnego loda. Olga, terminy! – przypominają zwoje mózgowe, które powinny były udać się na dwumiesięczny urlop, a jednak wybrały bezustanne pilnowanie mnie, dręczenie i męczenie. Pragnienie, by leżeć i nic nie robić, o niczym nie myśleć (zwłaszcza w nocy, gdy usiłuję zasnąć), zakłóca apodyktyczny umysł urządzający balangi w najgorszych możliwych momentach, każący myśleć o ślizgających się na różowych sankach Yetich podczas egzaminu oraz zabraniający zjedzenia półlitrowego kubła lodów, gdy za oknem czterdzieści stopni w cieniu. Tym sposobem wracamy do Rittera, którego wybór także był podyktowany wolą rozsądku, a nie moją. Jego termin miał dobiec końca najszybciej, bo pod koniec lipca, poza tym kwadratowa tabliczka była jedną z dwóch ostatnich, które posiadałam*. Dacie wiarę? Wszystkiego już próbowałam. No, przynajmniej wszystkiego, co dostępne w Polsce. Teraz marzą mi się głównie: Olympia, Honig-Salz-Mandel, Neapolitaner Waffel i Erdbeer Vanille Waffel, Vanille-Mousse oraz Kokos-Makrone. Inne oczywiście też, ale te najbardziej.
* Recenzja powstała przed urodzinami i cudownym prezentem od przyjaciółki.
Kakao-Mousse (Cocoa Mousse)
Dziś prezentowany Ritter zawsze i zdecydowanie kojarzył mi się z niemieckim, a więc odległym, niedostępnym i wspaniałym wachlarzem smaków. No, przynajmniej do momentu, gdy znalazłam go w Almie. Z ekscytacji widokiem zagranicznego opakowania podskoczyłam, świsnęłam i pisnęłam, a nawet jeśli nie, to z pewnością zrobiło to moje wewnętrzne ja. Nad zakupem czekolady nie musiałam się zastanawiać, zabranie jej do domu było oczywistością. Szkoda tylko, że od tamtej chwili widuję ją w Almie regularnie, więc podekscytowałam się trochę na wyrost. Tak to jednak jest, gdy nie ma się wyrobionego zmysłu limitowanych produktów. Te, które naprawdę warto wziąć, bo znikają, zostawiam, a po pseudolimitowane serie biegnę jak pies na promocję w dziale mięsnym.
Po Cocoa Mousse sięgnęłam w dniu wcale nie tak ciepłym, na dodatek częściowo deszczowym. Wieczorem termometr (w telefonie, ale zaufany) pokazywał dwadzieścia jeden stopni, wcześniej zaś mogło być o dwa, może trzy więcej. Oznacza to, że czekolady miały, albo przynajmniej powinny mieć, trochę odpoczynku od wylewania siódmych potów. Niestety, teorii tej nie potwierdziło wstępne macanie poczynione na Ritterze. Tabliczka była miękkawa, lekko zapadnięta, na dodatek szarawa – ewidentnie dotknięta zębem wcześniejszych ponad trzydziestostopniowych upałów. Znów zaczęłam się martwić o resztę moich skarbów, a kilka dni później przeniosłam je do piwnicy mamy. Zbutwieć nie zbutwieją, bo i tak trzymam je w puszkach, mysz też raczej nie wejdzie, chyba że opanowała sztukę teleportacji.
Miękkość poupałowa wypłynęła na sposób łamania, a raczej niełamania z trzaskiem. Czekolada gięła się, była plastelinowa, trochę bez polotu, jak podrabiany Elvis. Mogę jej to jednak wybaczyć, wszak wina za klimat w Polsce spoczywa, jak by nie patrzeć, na mnie. Jako dobra mama powinnam była od razu przenieść ją między wspomniane już teleportujące się myszy, gdzie miałaby chłodno i spokojnie. Inna rzecz, że za brzydki wygląd winą mogę już obarczyć producenta. Otworzywszy bowiem opakowanie, pomyślałam: gdzie moje ukochane szesnaście kostek? Coś Ritter za bardzo kombinuje. W Edel-Bitter namnożył ich jak królików, tu zaś zmniejszył do dziewięciu. I jak ja niby miałam zjeść standardowe trzy kwadraty? Obraziwszy się, zjadłam tylko trzy kostki. No, przynajmniej w pierwszy wieczór.
Zapach Cocoa Mousse to czysta mleczna czekolada, pyszna i słodka, ale bez wyraźnej… bez jakiejkolwiek nuty kakaowego nadzienia. Po przekrojeniu kostki odkryłam, że owej czekolady jest naprawdę dużo, stąd intensywny zapach. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam w nadziewanym Ritterze aż takiej grubości ścianek w stosunku do małej ilości kremu (zdjęcie na opakowaniu bezczelnie kłamie!). Nie martwiłam się tym jednak, bo czekolada była idealna: mleczna, słodka, rozpuszczająca się bagienkowo (i plastelinowa od temperatury), środek zaś… cóż, rozczarowujący. Zdecydowanie nie miał smaku czekolady, był kakaowy, lekko, ale bardzo lekko gorzki, odrobinę cierpki. Gdy wyjadłam go z kostki, spowodował lekką, chwilową mdłość, ale trudną do odnotowania przy jedzeniu tabliczki jako całości. W konsystencji przypominał gęsty krem, niestety ciężki i tłustawy, a nie puszysty i delikatny, jak w Loffel Ei, na co po cichu liczyłam.
Całość była dobra, nawet bardzo, ale konsumpcja obeszła się bez fajerwerków. Tabliczka Cocoa Mousse jest słodka, raczej czekoladowa niż kakaowa, tłusta, plastelinowa. Można ją zjeść raz i drugi, trzeci zaś lepiej poświęcić innemu wariantowi, zwłaszcza gdy tyle jeszcze przed nami. Być może waniliowemu odpowiednikowi: Vanille-Mousse? Jak wspomniałam we wstępie, bardzo chciałabym go spróbować i jak tylko uda mi się znaleźć, kupię (polowanie na Allegro to żaden fun, choć ostatecznie i tak się może zdarzyć). Póki co czeka nas ostatni polski Ritter: Espresso, a potem już niemieckie cudowności z wyczekiwanym wariantem Honig-Salz-Mandel na czele.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Ritter! Juz nie moge doczekac sie tych innyxh recenzji! :D ciekawy ten mus, szkoda, ze jedyna alma u mnie w miescie jest w Centrum Handlowym na drugim koncu miasta. Ale mi tez w takie upaly nie chce sie siegac po czekolade, wiec spasuje do zimniejszych dni
Ja też bym do końca wakacji mogła nie jeść, ale terminy… :/
No wiem, to jedyny minus dla slodyczoholikow!
Nie, jeszcze odwłok rośnie :D
Musiałam przypomnieć sobie co pisałam na temat tego ariantu. Była tak mało charakterystyczna. Znaczy dobra, ale zawiodła mnie. Tak bardzo zawiodła, że nie pamiętam jak smakowała :P Wypieram ze świadomości obawy o stan moich czekolad, mam wrażenie, że dopóki się ich nie tykam to są bezpieczne… mimo, że mam w pokoju 28-30 stopni.
Pozdrawiam Twoje czekolady. Zobaczysz, jak kostki przyssały się do opakowań ;)
Brami naprawdę kusząco! Chciałabym spróbować, ale w mojej Almie jej nie mają :( Będę musiała szukać do skutku! :) Ciekawi mnie jeszcze wersja z waniliowym musem :)
Tej to już w ogóle nii ma. Wielka szkoda.
Jadłam ja przez ostatnie 2lata z wielkim apetytem:) dostawałam je z niemiec i nadzienie było pysznie puszyste coś w stylu areo,waniliowa też smaczna,ale ciut gorsza a espresso dla mnie marzenie bo czuć mocno kawę no i olypmia pyszna jak marzenie.
No to dalej będę marzyć o Olympii i wanilii.
Ta pogoda to jakiś koszmar, gdy przenosiłam słodycze do lodówki powypadały mi z rąk kuleczki Lindtor i kompletnie rozplaskały się na podłodze ;-; Piwnica, potrzebuję piwnicy..
Hahaha (przepraszam, ale wyobraziłam to sobie). Nie wolno mrozić, bo potem szary nalot itd, ale gdybym nie miała piwnicy, też bym wszystko wrzuciła do lodówki. Nie ma innej opcji, inaczej wszytko się rozpapla jak Twoje Lindory.
twoja przyjaciółka jest niesamowita! wow… Pozazdrościć :D Tyle pyszności do recenzji ;) Dobra przyznam się o ile jeszcze Ci się nie chwaliłam… przetestowałam te wszystkie ritterki :D Ale recenzja zanim wstawie miną lata świetlne :) Jak zdrówko? ^^
Podpisałaś się imieniem! Pierwszy raz! :) :) :) Skąd ta zmiana?
A zdrówko już dobrze, tylko teraz pocę się jak szczur. Te upały…
hahaha dodałam komentarz od mojej koleżanki jak była u mnie dwa dni temu :D Wybacz pokazałam jej twojego bloga Tb ;) Będę z nią na warsztatach za tydzień w swojej uczelni i będziemy naciągać młodziaków by się zapisywali do niej… z jednej strony mam wyrzuty sumienia bo nikogo nie chciałabym zmuszać chodzenia na tą ekhem… uczelnię… ale z drugiej strony… mam za to praktyki xDD A i pokażę mojemu kierunkowi w końcu tą listę didżeja! Będą brechty :D
Łe, a myślałam, że to jakiś comming out. Ty masz… Agnieszka? ;>
A wybaczyć mam co? Pokazuj nawet stu osobom! Lubię nowych czytelników. Wszystkich lubię.
Cieszę się że czujesz się lepiej, jeżeli ty się pocisz jak szczur, to ja jak mops :) Imię pisałam kiedyś już jak pisałam jak tato mnie woła: AGNIEEEESZKA! xDD A o Kasi pisałam też już nie raz jak jej coś nakupowałam albo ją pytałam o jakieś zdanie ;) Ale swojego imienia nie lubię więc w sumie cieszę się, że je nie zapamiętałaś ;) Co do Kasi, wątpie czy zagości na dobre, bo słodycze nie kręcą ją zbytnio i jak widzi co robię to się tylko śmieje ;) Ona woli jakieś opowiadania, książki, politykę! i historię… Ale didżeja za tydzień posłucha :D
Ey! Edytowałam mój komentarz zaraz po dodaniu, rzuć okiem. Napisałam, że Agnieszka!
przeczytałam ;) Wybacz tak zaspamowałam Ci bloga! Ale ty z tym comming outem to mi pojechałaś hahaha :D
Pierwsze, co pomyślałam, to że ktoś się pod Ciebie podszył, bo imię nie pasowało i styl pisania zupełnie inny. Pomyślałam więc, że comming out albo zmiana image scenicznego :P
Oj Olga :* Ty i te twoje teorie spiskowe :) Prawdziwa kulturoznawczyni :D Ale coś w tym jest, pisałam jako Kasia i od razu inaczej zdanie sformułowałam widzisz :) Ona w porównaniu do mnie zawsze dobra była ze składni i z literatury :D Tylko prawdziwy kulturoznawca mogłby wyciągnąc takie wnioski! Wymiatasz, coraz bardziej zastanawiam się nad twoją uczelnię, na wybór magisterki ^^
Och nie! przytyło mi się! Widzę po avku xDD
Los słodyczowej bloggerki… :/ Teraz jesteś pięciokątną różową kupą… galarety? :P
och mój celluit! Jest galaretą! Nie zniosę tego :D
Jejku jak ci się udaje tak pisać o jedzeniu, zwłaszcza o czekoladzie i nie zjeść jej od razu. Ja staram się unikać czekolady choć ją kocham, rzadziej jem. Ta wygląda pysznie, jadłabym.
Pozdrawiam ♥
http://kochamczytack.blogspot.com
O wszystkim można ładnie napisać, nawet o kibelku albo rurze wydechowej :P
Na Honig-Salz-Mandel wyłamałam sobie zamek aparatu na zęby. :P Ale czekolada była bardzo dobra. Kakao Mousse będę szukać, chętnie spróbuję. ;)
Dobrze, że ja nie noszę. Jestem bezpieczna i wgryzę się w nią już dziś! :)))))
Grube, solidne kostki i musik w środku…ta czekolada to moje marzenie, ale na obecne upały nie kupię, bo wiadomo…chwila i papka totalna.
Nawet nie zdążysz powiedzieć „chwila”, a już będzie papka :D Za to zapraszam do mnie, bo z Niemiec mam jeszcze jedną. Możemy zjeść w piwnicy, w ciemności i chłodzie.
Kuuusisz :D
”Chodź do mojej piwnicy, zjemy sobie czekoladę :D”
Chodź na kolanko, zaplotę Ci warkoczyka ;>
Dawno mnie już ta czekolada ciekawiła, muszę przyznać, ale nie byłam do końca przekonana.
Mimo różnicy naszych gustów, może i kiedyś spróbuję.
I wtedy porównamy :)
My zdecydowanie zrobiłyśmy sobie przerwę od Ritterek już długi czas, zresztą ostatnio w ogóle nie mamy ochoty na konkretne słodycze. Póki co jesteśmy w szale owoców i domowych lodów. Tej tabliczki oczywiście nie jadłyśmy i patrząc na Twoje zbiory mamy mnóstwo zaległości, których pewnie i tak nie damy rady nadrobić :P
Ja tam zakochałam się w Ritterach, choć oczywiście nie w 100% asortymentu. Nawet uwielbiam ich kształt, choć kiedyś mnie denerwował.
Spodziewałam się, że tak będzie. Czekolada niezwykle smaczna, słodka i mleczna, a środek średni. Ta czekolada miała potencjał chociaż krem czekoladowy może nie jest niesamowicie niezwykłym dodatkiem… bardzo przykre, że wyszło jak wyszło. Mnie akurat pewnie zadowoliłby fakt trzech kostek, bo te ,,po cztery” są dla mnie za małe. Podobnie pewnie byłabym zachwycona, że czekolada jest niczym plastelinka dla dzieci. Już wyobrażam sobie bagienko. <3
Ty to myśl o waniliowej :D
U mnie na opublikowanie czekają już 2 recenzje genialnych RS. :D Upał źle wpływa na czekolady, wiem coś o tym. Także próbowałam praktycznie wszystkie, które znajdują się w Polsce, nawet przed tym jak tu dotarły. :P I jak dla mnie, krojenie ich nożem jest jednym z większych przestępstw. Jak możesz…
9 kostek? Tego nawet ja się nie spodziewałam. Brakuje jeszcze, by z 16 na taką małą ilość przeszli.
Zjadłabym.
Nieeee, nawet nie zapeszaj, niech nie przechodzą!
Tak, czekoladę podczas upału można zgniatać i formować w fantazyjne kształty, można nożyczkami wycinać w niej wzorki, można nią zastąpić uszczelki, można ją rwać… wszystko można, ale nie łamać.
I nie można rzucić i zabić. Co najwyżej rozklapie się komuś na głowie.
Kurczaki, uwielbiam Ritterki, ale w moim mieście z nimi jest kompletna klapa. Przeszłam chyba połowę sklepów (wszystkie na jakie się natknęłam) w poszukiwaniu innych, niestandardowych smaków i… nic. Jedynie w Małpce Express udało mi się kupić pudełeczko z mini kosteczkami i ciekawymi smakami.
Chociaż dla mnie i tak topem jest Dunkle Voll-Nuss i ewentualnie biała wersja, ta, która Twoich kubków smakowych nie podbiła. :D
Wiem, pamiętam ją. Na dodatek mam drugą w piwnicy, tym razem prosto z Niemiec. Za to Dunkle – zgadzam się <3
Tak się zastanawiam nad jednym. Jakbyś w taki upał odebrała, zakładając, że jesz go pierwszy raz, na unicornowego kokosa. Czy i jak bardzo „plus pierdyliard” wpływa na odbiór czekolady. Zastanawia mnie też czy wolałabyś (pozostając przy RS) jego kiepskie nadzienie i superancką otoczkę czy odwrotnie. No i czy taki sam zestaw + i – identycznie opisany były zimą.
Mimo wszystko wydaje mi się, że to czekolada, której jakości mógłby zazdrościć niejeden nasz producent. I to nawet wyzbywając się ze łba przeświadczenia, że „firma ta solidna i pewne jest, hej!”.
Czekam cierpliwie na resztę, ocenioną w niższej temperaturze (tak, wiem… zapas wpisów już na pół miesiąca w przód jest).
Poprzedniego Kokosa jadłam z końcem zimy, drugi – z Niemiec – czeka w piwnicy, więc zjem jeszcze latem, ew. wczesną jesienią. Zobaczymy :) Z obserwacji dotychczasowych wynika jednak, że średnie czekolady w gorący dzień odbieram lepiej (patrz: duża Oreo), więc jedzenie ich w upały oznacza ocenę podciągniętą o pół, może o cały punkt.
Trzask czekolady jest fajny, ale zimą. Na co dzień preferuję te plastelinowe tabliczki. Tą jadłam dość niedawno, nawet zrobiłam jej zdjęcia, ale tak marnej jakości że nie wstawiłam na bloga. Miałam podobne odczucia co do niej może nawet ciut bardziej pozytywny.
Mam drugą w piwnicy, zapraszam na degustację ;)
Pogoda doskwiera nie tylko nam, słodycze mają jeszcze gorzej! Szkoda, że u nas tak mały wybór.Tej spróbowałabym, z czystej ciekawości, szkoda tylko, bo spodobało mi się te 16 kostek ;)
Mi też, ale co zrobić? Pozostaje ew. walka na miecze :P
Heh, pośród innych czekolad z Magicznej Szuflady tylko trzy letnie Rittery gną się pod wpływem palców. To źle o nich świadczy, no ale cóż, tłuszcz palmowy na drugim miejscu w składzie robi swoje. Boję się, jak wytrwają do wyjazdu na urlop (i jak przetrwają podróż).
A opisywany przez Ciebie wariant zupełnie mnie nie pociąga.
U mnie najgorzej mają się Wedle i Milki. Lindty za to prawie wcale nie doznały kontuzji. Rzeczywiście widać różnicę w składzie i jakości, ale o tym jutro i za parę dni.
Coś mnie znowu blokuje?
Już nie, zgredziały anty-spam :)
ja w ostatniej chwili uratowalam moje czekolady przed lodówką (nieświadomy tata </3 chociaż ja i tak używam je raczej do pieczenia:D)
Mój tata też pierwsze co mi polecił, jak mu się skarżyłam na upały: schowaj do lodówki! Moja mama za to zawsze chowa i potem je takie zimne twardziuchy. Ci ludzie nie mają wyobraźni… :P