Lindt, CREATION Creme Brulee

Schyłek gorącego lipca, dobiegające końca terminy ważności, strach przed teleportującymi się myszami. To tylko pierwsza trójka z listy powodów, dla których wreszcie zabrałam się za wyjadanie posiadanych Lindtów z serii CREATION. Zaczęłam od najmniej ekscytującego w teorii smaku, Chocolate Cake, który rzeczywiście okazał się mało ekscytujący, gdyż monotonny. Jako drugi ofiarą padł wariant Creme Brulee, w którym pokładałam ogromne nadzieje, gdyż jestem Karmelową Panienką. Ostatnia zaś posiadana tabliczka, nazwy na razie nie zdradzę, kończy żywot we wrześniu. Jeśli się uda, zjem i zaprezentuję ją wcześniej. Jeśli nie, przeczytacie o niej na początku jesieni. Ach, i jeszcze mam co nieco z serii EXCELLENCE. Olga i gorzkie czekolady z wtopionymi dodatkami? Nie mogę się tego doczekać.

Lindt, CREATION Creme Brulee (1)

CREATION
Creme Brulee

Któregoś razu zastanawiałam się nad dodatkami do czekolad i w ogóle słodyczy, które kocham i które zawsze sprawią, że dany produkt kupię bez wahania. Najpierw pomyślałam o maśle orzechowym i kremowo-mlecznym nadzieniu. Fakt, oba uwielbiam, ale to jeszcze nie to. Może gdyby w Polsce sprzedali więcej masłoorzechowych ciastek i batonów, byłabym pewniejsza odpowiedzi. Póki co mamy coś tam z Wawelu, sztukę Kit Kata, kilka importowanych i drogich drobiazgów, na dodatek połowa z tego mi nie smakuje. Istnieje jednak coś, co smakuje zawsze, trafiając prosto w serce: karmel. Przejrzawszy listę posiadanych dobrodziejstw, odkryłam, że w chwili obecnej nie ma go tam zbyt wiele. Pierwszą pozycją była recenzowana dziś Creme Brulee, na dodatek z kończącym się terminem. Wybór był oczywisty.

Lindt, CREATION Creme Brulee (2)

Czekolada, podobnie jak wariant Chocolate Cake, a także reszta serii CREATION, posiada bardzo ładne i ekskluzywne opakowanie. Z racji karmelowo-złotej kolorystyki podoba mi się jednak bardziej niż niebieska poprzedniczka. Grafika deseru jest cudowna i tak realistyczna, że co rusz mam ochotę wsadzić w środek palec, wyjmując gęste dobrodziejstwo. Wewnątrz jednak, w kartoniku, nie czeka oryginalny deser, ale elegancka tabliczka z kremem o jego smaku. W mlecznym nadzieniu skrywają się wafelki i skarmelizowany cukier. Degustacja zapowiadała się więc delikatnie i miękko, a zarazem chrupiąco.

Lindt, CREATION Creme Brulee (5)

Kolor czekolady jest typowo mleczny, czyli jasnobrązowy, zapach zaś kuszący, słodki i pyszny, z racji nadzienia przywodzący na myśl mojego ukochanego Pawełka toffi. Dziesięć kostek pokrytych zostało dwojakimi ozdobami: raz jest to napis „Lindt”, raz logo-herb producenta. Czekolada jest miękka, zdecydowanie bardziej od Chocolate Cake, mimo iż wyciągnęłam ją z chłodnej piwnicy na godzinę przed jedzeniem. Dla mnie nie stanowiło to jednak problemu, gdyż lubię miękkie ciapajki z równie miękkim, na dodatek mlecznym kremem. Całość była słodka, ale wcale nie nazbyt, a także bardzo, bardzo tłusta. Już przy pierwszym kęsie przywiodła mi na myśl Kinder Chocolate. Gdyby nie dodatki, byłaby identyczna.

Lindt, CREATION Creme Brulee (3)

Dodatki, jak już wspomniałam, to wafelki oraz skarmelizowany cukier. Te pierwsze są maleńkie, dużo mniejsze niż w Bajecznym, pomimo swego rozmiaru – o dziwo – zachowały chrupkość i w niczym nie przypominają wedlowskich trocin. Kawałki cukru są duże i słodkie, choć posiadają charakterystyczny „palony” posmak. Nie są jednak gorzkie i obrzydliwe jak w polewie tegorocznej limitki Magnuma Creme Brulee, którego niedawno kupiłam sobie dla przypomnienia, bo może jednak przesadziłam z brakiem entuzjazmu… ale nie. Chrupiący dodatek w polewie nadal jest obrzydliwy i smakuje jak miód z ucha. Wracając jednak do Lindta, tu cukier jest dość duży, trzaska i wchodzi w zęby. Jak zwykle przypomina mi oszlifowane przez morze szkło, które trafiło do wielkiej wody podczas wieczornej zakrapianej imprezy.Lindt, CREATION Creme Brulee (6)

Creme Brulee jest miękka, tłusta, plastelinowa i słodka, czyli dokładnie taka, jaką kocham. Nie ma w niej dodatku, który nazywałby się po prostu karmel, mimo tego jest mleczno-karmelowa, delikatna i – jak już wspomniałam – kinderkowa. Przy konsumpcji brudzą się palce, brudzi się buzia, brudzi się nawet wyczekujący na okruchy chihuahua. Całe szczęście, że jest on w kolorze nadzienia czekolady, bo przynajmniej brudne futro nie będzie się rzucało w oczy, gdy pójdzie na wywrotną kolację bez kąpieli. Mleczna czekolada jest perfekcyjna, nadzienie pyszne. Szkoda tylko, że ostatniego bohatera jest tak mało. Gdyby przenieść lindtowy smak i jakość do ritterowych proporcji, ewentualnie wywalić jeszcze cukrowe szkło, przyznałabym tabliczce unicorna. Póki co zostaję przy 6 chi.

skalachi_6Ocena: 6 chi


Skład i wartości odżywcze:

Lindt, CREATION Creme Brulee (4)

41 myśli na temat “Lindt, CREATION Creme Brulee

  1. Ooo, a creme brulle nie jadlam Lindta! Ale ciekawy, skoro 6 chi. Musze sie niedlugo udac do jedynego Carrefour na drugim koncu miasta.

  2. A tą czekoladę pamiętam <3 Pamiętam nawet, zę kupowałam ją w Biedronce. Dla mnie była idealna, pyszna do granic możliwości szwów w spodniach, z naciskiem na część dupną. Szkoda, że inne Creation tak mnie już nie zachwyciły.

    1. Moje wrażenia na razie mają tendencję zwyżkową (nie jadłam innych Creation, poza dwoma zrecenzowanymi). Zobaczymy, co dalej.

  3. Zwykle takie nadzienia na bazie słynnych deserów ciast jak tiramisu, creme brulee, panna cota, dają dupę w deserach… a tu 6 chi… wow musi być niezywkła… a tą kinderkowatością mnie przekupiłaś *___* Dziękuję za tą recenzję sama nigdy po nią bym nie sięgnęła, a tak przynajmniej wiem co innym polecać i kupować na okazje ;) Ale czekam na promocje, a co! :D

  4. Przepyszna czekolada tam jak Czoko kupowałam ją w Biedronce gdy była jakaś duża promocja na nią . Od tej pory kupuję ją czasem i bez promocji tak ją lubię.

  5. Bardzo miło ją wspominam. Maleńkie kawałki wafli były urocze, a ten karmel na tyle wyważony, że wszystko ma prawo bardzo smakować. Czyżby teraz wysyp czekoladowych recenzji u Ciebie? A ja jurro wyjeżdżam i nie będę mogła czytać ani komentować…

  6. ,,Creme Brulee jest miękka, tłusta, plastelinowa i słodka, czyli dokładnie taka, jaką kocham.” AMEN. Dokładnie tak, dokładnie. Jestem pewna, że ta tabliczka przeniosłaby mnie do czekoladowego raju. Jeżeli po jakąś Lindt sięgnę to z pewnością będzie to właśnie ta.

  7. Ja mam do niej zupełnie inne odczucia, bo mnie smakowała bardzo kiepsko. Jedyny aspekt, w którym się zgadzamy to to, że cukrowe śmietki są do wywalenia :P Baaardzo słaby Lindt

  8. Kartonik znów śliczny, a sama tabliczka kusi jeszcze bardziej, z ogromną przyjemnością bym spróbowała, tylko trochę drogo, może się kiedyś skuszę. Jeszcze lepiej, może kiedyś trafię na promocję, niemniej jednak w przyszłości spróbować trzeba ^^

  9. Jadłam tą czekoladę ok. 2 lata temu i mam miłe wspomnienia. Była to wtedy 1-wsza czekolada z serii Creation, której spróbowałam. Wcale się nie zawiodłam.Nadzienie nie było pseudo Creme Brulee jak w przypadku innych „nadzianych” czekolad. Chętnie bym powróciła do tego smaku ;)

  10. Pamiętam, kiedy byłam mała i co jakiś czas na zakupach udało mi się dorwać Lindta z mlecznej czekolady. Kuuurczę, smak był genialny, a tak dawno go nie jadłam… Chyba pora nadrobić i spróbować przy okazji czegoś nowego, a po takiej ocenie, to już w ogóle. :D

  11. Zabawne i równocześnie przerażające jest to jak odzwierciedlenie tego samego smaku, tj. deseru, może różnie wyjść. U czoko już o tym wspominałem, ale tu jest kolejny przykład na totalną rozbieżność.

    Ok, nie można niby porównywać lodów do ciastka (swoja drogą gdzie niby łatwiej jest „przenieść” ten smak?) czy batonika twarogowego, jednak czekoladę do czekolady już można. Ba, nawet się powinno.

    Wedel z gorzką czekoladą mnie obrzydził. Mleczna Ciebie zaś zachwyciła. Zachwyciła nawet bardziej niż ten Lindt. Wiec tak naprawdę nie wiem co odgrywa większe znaczenie. Polewa czy środek. Mózg przyjął postać poatomowego grzybka ;)

    Chciałbym przeczytać kiedyś recenzję (nawet wzmiankę, gdzieś „poboczem”) po zjedzeniu prawdziwego CB. Czy pierwowzór były tym unciornem czy dodatek czekolady (różnej przecież – Wedel i Lindt) podnosi go o kilka psich kokardek wyżej.

    Teraz jeszcze tylko markizowe HITy, lodowe Carte d’or i będzie komplet porównań ;)

    1. Hity kupione, lody nie… ale kupię na pewno :) Deser też Ci opiszę, jeśli nie na blogu, to w wiadomości. Boję się tylko, że dokonam złego wyboru knajpy i zjem coś, co będzie dupą brulee, a nie kremem brulee. Rozumiesz… Łatwo się zrazić i rozczarować.

  12. „Creme Brulee jest miękka, tłusta, plastelinowa i słodka, czyli dokładnie taka,(…)” ktorej nie tkne :D ja naleze do tych którzy lubią twarde gorzkie :3 a kinderkowa czekolade zjem tylko z kinder niespodzianki (zabawka mnie zawsze kusi :’D)

  13. Mam z tej serii 2 inne czekolady oczekujące na taste taste :) Tej jeszcze nie jadłam, ale po tym co piszesz wiem, że warto spróbować i jak tylko zapas moich czekolad się trochę uszczupli to na pewno kupię :P
    A Magnum Creme brulee mi akurat smakował :P

      1. Pistacjową i z orzechami laskowymi – to chyba te seria, jeśli się nie mylę… ;) Chyba też czas sprawdzić datę ważności :p

    1. Mega słodka? Według mnie nie, wręcz przeciwnie. Na tle czekolad, które na co dzień jem, ta jest prawie niesłodka ;)

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.