Wielka burza

cz. 1: Pustynia ze szkła
cz. 2: Odnalezienie rubinu
cz. 3: W cieniu jabłoni

***

Tego dnia pogoda była brzydka od samego rana. Ciemne chmury snuły się po równie ciemnym niebie, całkowicie zasłaniając słońce. Co jakiś czas zrywała się potężna wichura, która rzucała oderwane od głównego strumienia krople deszczu prosto w okna wysokich, niegdyś białych, a dziś raczej szarych i zmęczonych latami istnienia bloków. Internetowe prognozy ostrzegały, że popołudniu do ulewy mogą dojść błyski i grzmoty. Portale zostały zalane artykułami o bezpieczeństwie w czasie burzy, zwłaszcza w sytuacji przebywania poza domem, a także złotymi radami, jak nie dać się spalić elektronicznym urządzeniom. Należy wyłączyć telewizor i komputer. Należy wyłączyć listwy. Należy powyciągać wszystkie nieużywane kable z gniazdek. Eksperci oraz pseudoeksperci mogli jednak mówić swoje, a ludzie robili swoje. Na dziesięć mieszkań telewizor zgasł może w dwóch, a kable bezpiecznie ułożono z dala od ścian w jednym. Burza już dawno nikogo nie przerażała. Nie przerażała nawet jej, choć była sama w domu, a do obrony miała wyłącznie małego futrzastego przyjaciela.

Kiedy burza rozszalała się na dobre, było sporo po dwudziestej trzeciej. Progności jak zwykle się pomylili, ale do tego zdążyła już przywyknąć. Sądziła również, że tak jak oni, poradniki też mogły się mylić. Najważniejszą rzeczą było więc nie wyłączenie listw i urządzeń elektronicznych, ale szczelne pozamykanie okien. Żeby nie wpadła woda, to oczywiste, ale przede wszystkim, by nie słyszeć złowrogiego świstu wiatru próbującego wedrzeć się do mieszkania, poprzewracać wszystkie lekkie przedmioty i zjeżyć włosy na skórze. Na wszelki wypadek włączyła wieżę, żeby spokojna muzyka zagłuszyła krzyki natury. Zamknęła oczy i liczyła. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć

sześć. Krzyki ustały. Znów było cicho i spokojnie, choć nie tak jasno, jak się spodziewała. Stała na znajomej szklanej pustyni, nie ważąc się zrobić kroku. Nie miała butów ani bluzy, a wełniane skarpetki mogły ją ochronić przed zadrapaniami tylko wtedy, gdy pozostawała w bezruchu. Niebo od północy pokrywało się ciemnością. W oddali raz po raz ukazywały się małe i cieniutkie rozbłyski, zwiastujące nadejście burzy. Cóż, najwyraźniej siły natury nie oszczędzały nawet krainy snów. Nie wiedząc, co robić i dokąd iść, dziewczyna po prostu stała i czekała na to, co przyniesie jej los.

Po chwili kontemplowania zupełnej ciszy, uszy wychwyciły coś delikatnego. Coś, co początkowo brzmiało jak szmer czy szuranie, lecz im głośniejsze się stawało, tym wyraźniej było słychać miażdżone na proch szkło. Ktoś się zbliża – pomyślała, nie mogąc obrócić głowy. Gdyby chciała dostrzec wędrowca, musiałaby nie tylko zrobić krok, ale i oprzeć ciężar ciała na palcach, ryzykując wbicie przezroczystych igiełek i płytek pod paznokcie. Zdecydowanie wolała poczekać i dać się zaskoczyć. Gdyby było to coś złego, poruszałoby się szybciej i powodowało gęsią skórkę. Włosy na rękach leżały jednak spokojnie, nie budząc się z głębokiego snu. Ciało dawało znać, że wszystko jest w porządku.

– Witaj – powiedział przybysz, okrążając ją i stając tak, by mogła na niego patrzeć.

Był wysoki i postawny. Na pierwszy rzut oka przypominał niedźwiedzia, choć miał ludzkie dłonie i stopy, a na nich stare, rozwalone tenisówki. Ruszał się niezgrabnie, ale pewnie, z jego oczu zaś biło dobro. Dziewczyna od razu pomyślała, że może mu zaufać. Czyż nie zjawił się tutaj po to, by pomóc jej wydostać się z kłopotliwej sytuacji? Uścisnęła jego wielką dłoń, po czym przeniosła wzrok na swoje skarpetki.

– Ach, oczywiście! – powiedział przybysz, jakby zapomniał o czymś ważnym i oczywistym. – Jestem tu, by zaprowadzić cię w pewne miejsce. Chodź za mną, a nic złego cię nie spotka.

Ruszył przodem, a ona za nim. Stając na szkło, które pękało pod niedźwiedzim ciężarem i gumową podeszwą trampków, tworzył pylistą białą ścieżkę. Wystarczyło iść po jego śladach, by nie zranić stóp, a przy okazji czuć się bezpiecznie. Droga nie trwała zresztą długo, bo choć w pierwszej chwili pustynia – jak to pustynia – zdawała się nie mieć kresu, wędrowcy szybko dotarli do granicy. Po drugiej stronie rozciągała się plaża, idealnie biała, prawie śnieżna, a nad nią burzowe niebo. Dziewczyna schyliła się, by dotknąć tego dziwnego piasku, ale odkryła, że to wcale nie piasek, a tony zmiażdżonego szkła.

– Czy zrobiłeś to wszystko dla mnie? – zapytała.

Nie odpowiedział, ale obejrzał się na nią, a przez jego twarz przemknął uśmiech. Teraz szedł pewniej i nieco szybciej, choć nadal mogłaby go wyprzedzić, gdyby tylko chciała. Sprawiał wrażenie osoby, która donikąd się nie spieszy – może dlatego, że nie chce, a może po prostu nie jest w stanie lub nie ma dokąd. Ona też donikąd się nie spieszyła. U jego boku czuła spokój i szczęście, które nie wiedzieć kiedy, zaczęły zalewać jej serce. Przeszli jeszcze kawałek, gdy ich oczom ukazała się duża drewniana kłoda, pień zwalonego drzewa, dokładnie obrany z gałązek i oszlifowany, by wygodniej się na nim siedziało.

– Czy ułożyłeś go tutaj dla mnie? – zapytała.

Znów nie odpowiedział, lecz uśmiechnął się i usiadł, klepiąc wielką dłonią miejsce obok. Siadła i zdjęła skarpetki, by wsunąć stopy w szklany proszek, jak robiła to zawsze na prawdziwej plaży. Towarzysz gestem polecił jej zamknąć oczy, co też uczyniła. Oparła głowę na jego ramieniu, tuląc się do niedźwiedziego futra. Kiedy je otworzyła, rozciągał się przed nimi bezkres morza. Delikatne fale podnosiły się i opadały, wyciągając chłodny język daleko do przodu, aż do stóp dziewczyny. Podekscytowana ścisnęła ramię towarzysza, chcąc wstać i wskoczyć w wielką wodę. Powstrzymał ją jednak ręką.

– Zatrzymaj się na chwilę i posłuchaj, bo mam ci do powiedzenia ważną rzecz. Wiem, że wspaniale się teraz czujesz i chciałabyś tu zostać na zawsze. Ja też. Chciałbym, żeby dzisiejszy dzień nigdy się nie kończył, ale to niemożliwe. Jest pewna rzecz, o której ci nie powiedziałem, byś niepotrzebnie się nie martwiła – powoli wypuścił powietrze. – Moje serce jest z cukru.

– Nie! – wykrzyknęła, obracając głowę w kierunku coraz głośniejszych i bliższych grzmotów. – Jeśli to prawda, a nas zastanie burza, twoje serce się rozpuści.

– Tak już musi być. Mogłem nigdy cię tu nie zabrać i nigdy nie zdobyć twojej przyjaźni albo sprawić, że spędzimy ze sobą najpiękniejsze chwile naszego życia, a potem się rozejdziemy.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie chciała z niego rezygnować, nie mogła jednak znieść myśli, że gdyby nie zdecydował się na tę ryzykowną wędrówkę, nigdy nie pokochałaby go tak po prostu, dla niego samego i dla faktu, że zjawił się, gdy go potrzebowała. Dla jego wielkich dłoni i miękkiego niedźwiedziego futra. Dla zostawiania jej czasem w tyle i powolnego chodu.

– Nie chcę stracić tego wszystkiego, nie chcę stracić ciebie – wyszeptała, nie kryjąc już łez.

– Nie stracisz tego. Nawet wtedy, gdy moje serce się rozpuści, a wraz z nim zniknie miłość do ciebie, wspomnienia o tym dniu i o naszej znajomości przetrwają w twojej głowie. Będą tylko twoje.

Dziewczyna wstała i szarpnęła za niedźwiedzie futro, a potem objęła wielką dłoń swoimi małymi rączkami i zaczęła ciągnąć towarzysza w kierunku pustyni. Byle dalej od burzy. Byle tylko nie złapał ich deszcz. Byle tylko nie dotknął miękkiej sierści i nie wniknął w nią. Jednak im więcej siły wkładała w tę czynność, tym bardziej przekonywała się, że wszystko na nic. Towarzysz nie potrafił iść szybciej. Mogła krzyczeć, prosić, szarpać i płakać, ale on wciąż szedł tym swoim pewnym, ale wolnym krokiem. Na domiar złego zbliżająca się ulewa wzburzyła szklany pył, pchając im go pod nogi. Teraz nawet ona nie mogła biec. Nogi zakopywały się do kolan, a ona upadała, próbując iść tyłem, by nie puścić dłoni przyjaciela.

– Proszę cię… – chciała przekrzyczeć wiatr, ale włosy wpadały jej do ust i tłumiły słowa.

– Zostaw mnie tutaj. Nie patrz na to, jak rozpuszcza się moje serce.

Nie słyszała, co do niej mówił, ale wyczytała to z ruchu warg. Widziała łzy w jego oczach i czuła swoje, które potokami spływały po policzkach. Gdy dochodziły do granicy szczęki, porywał je wiatr, dołączając do kropel zbliżającego się deszczu. Był niezwykle silny. Szarpnął raz, szarpnął drugi i rozerwał ich dłonie. Dziewczyna poleciała do tyłu, upadając na plecy. Wirujące tumany szklanego pyłu podniosły się tak wysoko, że utworzyły mur, przez który prawie nie widziała swojego towarzysza. Włosy na jej skórze stanęły dęba, a przez ciało przechodziły dreszcze zimna. Za półprzezroczystym murem zaczęło padać. Miękkie futro chłonęło wodę, przybierając postać zużytego pędzla, a pewna sylwetka stawała się przygarbiona i smętna. Świecące oczy traciły blask, matowiejąc i blednąc, aż w końcu nie było w nich już ani miłości, ani zrozumienia, ani tęsknoty. Przepadło uczucie, a wraz z nim pamięć.

Przerażona dziewczyna zerwała się na nogi i zaczęła uciekać w stronę pustyni, która wcale nie była tak daleko. Weszła na startą na pył ścieżkę, by nie pokaleczyć nóg, i biegła do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Miała nadzieję, że może znajdzie tam jakiś ślad, pamiątkę czy cokolwiek, co by jej o nim przypominało. Lub co przypomniałoby jemu o niej. Na próżno. Wszędzie widziała jedynie ślady wielkich stóp i odciski podeszew znoszonych trampków.

– Nie smuć się – powiedział ktoś.

Natychmiast odwróciła głowę, by ujrzeć wielkiego czarnego kota przypominającego pumę. Jego ruchy były płynne i energiczne, oczy pełne życia i tajemnicy. Pysk się uśmiechał, choć nie dobrodusznie, ale z przekąsem, jakby kot chciał powiedzieć „nie smuć się, w życiu spotka cię jeszcze wiele złych rzeczy!”.

– Kim jesteś? – zapytała.

– Nieważne, kim jestem ja. Ważniejsze, kim jesteś, a nawet nie jesteś ty.

– A kim jestem lub nie jestem ja?

– Na pewno nie beksą, która się podda i zrezygnuje z życia już przy pierwszym niepowodzeniu.

– A ty to wiesz, bo…?

– Bo zawsze jestem przy tobie, choć nieczęsto możesz się o tym przekonać.

Wielki kot opowiedział dziewczynie, jak obserwował, gdy upadała na pustyni ze szkła i kaleczyła sobie nogi. Jak patrzył, gdy tańczyła z chłopakiem i jak później ów chłopak zniknął. Jak krył się w suchej trawie i szeleścił, by dać jej znać, że ktoś podłożył ogień. Jak pilnował na sawannie, by nie zemdlała z gorąca. Nie mógł do niej podejść i się przedstawić, bo nie taką otrzymał od losu rolę. Nie mógł być jej przyjacielem ani powiernikiem. Był stróżem, który pojawiał się tylko wtedy, gdy naprawdę tego potrzebowała. Odległym opiekunem. Dopiero po tych słowach zdała sobie sprawę, że rzeczywiście mogła go już spotkać. Gdy była w trawach, coś ją ostrzegło i dzięki temu nie spłonęła żywcem. Gdy skakała z sawanny w otchłań, zobaczyła jego cień.

– Ostatnim razem myślałam, że jesteś jednym z demonów, o którym opowiadała mi jabłoń.

– Nie – uśmiechnął się wielki kot. – Co złego, to nie ja.

– A wiesz, czym one są?

– Ty sama doskonale wiesz, tylko nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy.

– Jabłoń powiedziała dokładnie to samo – westchnęła.

Chciała zbliżyć się do kota i położyć dłoń na jego karku, ale zwierz zwinnie ją wyminął, stając za plecami. To był wystarczająco czytelny znak, by go nie ruszać. Kocia natura – pomyślała. – Przyjdzie, jak sam będzie chciał. Nie szybciej, ale też nie później. I nic nie rozpuści jego serca. Znów zrobiło jej się przykro i opuściła głowę, by towarzysz nie spostrzegł łez. Ale on widział i wiedział o niej wszystko, najwyraźniej również to, z czego nie zdawała sobie jeszcze sprawy. Położył na dziewczęcym ramieniu końcówkę długiego ogona, a ona nie śmiała się ruszyć, by go nie zabrał. Futro było ciepłe i miękkie, a delikatny ciężar cudowny, tak bardzo podobny do uścisku dłoni człowieka-niedźwiedzia. Pomyślała, że jeśli na świecie istnieje zły dotyk, to istnieje również taki dotyk, który jest dobry. Nie erotyczny i nie flirtujący. Nie podniecający i nie obiecujący wielką miłość. Raczej pełen troski i opieki, także uczucia miłości, ale bezwarunkowej i bezinteresownej. Przyjacielskiej, rodzinnej. Kot zabrał jednak ogon i spojrzał w stronę burzy. Na tę krótką chwilę, gdy rozmawiali, dziewczyna mogłaby przysiąc, że kazał jej się zatrzymać. Nie wydawała żadnych dźwięków, nie zbliżała się, nie groziła grzmotami, wiatrem ani deszczem. Teraz wszystko wróciło do normy, a ciemne chmury pojawiły się nad szklaną pustynią.

– No i mamy burzę – stwierdził kot, nie przestając się uśmiechać i sprężyście krążyć dookoła. – Będę śmigał – mrugnął okiem i pobiegł przed siebie, w kilka sekund znikając z pola widzenia.

Burza nie zamierzała oszczędzić dziewczyny. Niebo było prawie czarne, co chwilę rozrywane przez złote błyski. Grzmoty niesione przez echo dźwięczały jej w uszach. A ona stała na środku pustyni, nie wiedząc, co robić. Starała się sobie przypomnieć, o czym mówiły artykuły. Wyłączyć listwy, komputer, telewizor... na co jej to? Nie stać pod drzewem i nie stanowić najwyższego punktu na szczerym polu – już lepiej. A zatem położyć się na płasko i błagać burzę, by popłynęła dręczyć innych. Zastosowała się do tego, nie zważając na ostre szkło. GRRRR – zawarczało niebo. GRRRRRR – zawarczało ponownie, głośniej i bardziej złowrogo. Zacisnęła pięści i poczuła, że krwawią jej dłonie. Naraz poczuła w nich jednak coś miękkiego. Przez zmrużone oczy dostrzegła poduszkę, która zamieniła się w szkło i znów w poduszkę. Jestem na granicy – pomyślała, walcząc o to, by się wybudzić. GRRRRRR – burza nie dawała za wygraną. Usłyszała ogromny huk, jakby coś wielkiego spadło na szklaną taflę pustyni lub dręczone wiatrem drzewo uderzyło w okno, wybijając szybę. Przerażona, otworzyła szeroko oczy, ale zamiast pokoju zobaczyła ogromną salę z podłogą przypominającą planszę do gry w szachy.

 – Co do…? – urwała pytanie w pół.

22 myśli na temat “Wielka burza

  1. Pseudoanaliza od pseudoterapeuty? Kolejne rozłożenie na czynniki pierwsze opowiadanie? Nic tylko kozetki dla autorki brakuje. Zadufany w sobie, wszechwiedzący i czerpiący wiedzę od sił nieczystych szaman, już jest. Z długopisem w ręku. No, tabletem. Przecież technologia.

    Dla mnie najsmutniejsze z opowiadań. Pozbawione nadziei, promyku światła w burzy (bo piorunów za takie nie uważam). Znowu mam swoje przemyślenia, znów chcę dopisać coś z „podwórka pacjenta”, co może mieć ze sobą tyle wspólnego co lody karmelowe i kalafior w sosie z mleczka kokosowego.

    Fajne, ale i smutne. W cholerę smutne. Ja tam widzę tylko śmierć i wspomnienie po jakimś przewodniku przez życie. Kogoś, kto udeptywał przed nami (znaczy bohaterką) ścieżkę. Tak by się nie poraniła. I teraz, chociaż spotka wiele miłych osób, to i tak nigdy nie położą swojej ciepłej łapy na drżącym z przerażenia/ zimna itp. ciele z taką samą czułością…

    1. Każdy kogoś traci w życiu. Nie koniecznie musiał być to jakiś parasol, a bardzo bliska osoba. Mój znajomy tak opisywał mentorsko dziadka, a jedyne co wspólnie robili to pili grzańca i chodzili na ryby. Trochę go rozumiałem, bo jego dziadek powtarzał”jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz”. Myślę, że może być to nawet wspomnienie po uczuciu, aczkolwiek Marcin masz rację dobijająco negatywne emocje z niej płyną w porównaniu do reszty.

      1. Nie chciałam Was, chłopaki, zdołować, ale nie będę ukrywać, że cieszy mnie bardzo, jak moje teksty wywołują jakieś emocje. Szczególnie takie emocje, które sama czułam, gdy pisałam.

        1. Zdołować to może zbyt mocne słowo :D Cieszy mnie fakt iż się spełniasz w tym kierunku, bo moje opowieści leżą w szufladzie i tylko nieliczni je przeczytali ;) Czekamy na więcej :)

    1. Dziękuję. Do szuflady nie piszę, bo publikuję w internecie ;) Ale jeśli pytasz, czy wysyłam to wydawnictwom itp., to nie, nie wysyłam. Jeszcze będzie czas, muszę się rozpisać, bo dawno tego nie robiłam. W zasadzie mam czas tylko w wakacje.

    1. Rzeczywiście, nawet sama dzisiaj rano pomyślałam, że burza w świecie rzeczywistym zjawiła się wprost idealnie na czas.

  2. jak mogłaś urwać sama w takim momencie, czy ty serca nie masz!? :D Motyw kota mi się bardzo spodobał ^^ Co do fabuły trochę mnie przygnębiła, nie wiem czy dobrze wszystko zrozumiałam, ale może właśnie o to chodziło :) Burzowe klimaty, ciekawe skąd natchnienie :D A już ostatnie co chciałam napisać to muszę Kasi pokazać we wtorek, że jest kolejna część ^^

    1. Kasia czyta niedzielne opowiadania? Miło. I cieszę się, że Cię tekst troszkę przygnębił (wybacz ;*). Taki miał być. Tak się czułam, gdy pisałam.

      1. Tak słodycze ją nie ruszyły ( mojego bloga wogóle nie czyta xDD), ale w opowiadania się wciągnęła ;) Oooo…. taki miał być, to w takim razie cieszę się, że Ci się to udało! hahaha toż to czysty sukces artysty gdy jego dzieło wypełni zaplanowany cel i wtedy swój wytwór może zwać ,,sztuką” :D Wybacz- miałam na filozofii kultury :*

  3. A ja widzę w tym opowiadaniu ogromny płomyk nadziei. Choć fakt – niewątpliwie przepełnione jest smutkiem. Jednak będę się upierać, że burza jest symbolem zmiany, czegoś po czym będzie już tylko lepiej. Przecież po burzy zawsze przychodzi, nawet jeśli nie słońce, to oczyszczenie powietrza. Tej „burzy” czasem sami oczekujemy, czekamy na nią z utęsknieniem, prosimy o nią. Poszczególnych bohaterów jestem w stanie – tak po swojemu zidentyfikować, ale znam Cię Olciu od …. baaaaardzo dawna ;) Ten kot, który „już będzie śmigał” powiedziałby jeszcze tym, którzy zadają zbyt wiele pytań: „nie bądźcie tacy ciekawi, bo dostaniecie kociej mordki” ;) Ola uwielbiam Twoje opowiadania – zresztą wiesz to nie od dziś :)

    1. Ciekawe skojarzenie! Nie myślałam o tym jako o grze, aż sobie jutro przeczytam jeszcze raz, pod kątem gry własnie :)

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.