Są takie produkty, które smakują absolutnie wszystkim absolutnie wszystkim pozostającym przy zdrowych zmysłach. Niech za przykład posłuży Jogobella, krówki czy zwykłe herbatniki. Klasyczne smaki, znana konsystencja, wygląd i zapach, tradycyjna receptura. Sięgając po nie, zawsze wiemy, a przynajmniej możemy się spodziewać, co nas czeka. Podobnie sprawa ma się z markami. Są takie, którym raczej nie odmówimy jakości wytwarzanych produktów. Lindt, Zotter, Muller, Ehrmann. Oczywiście są tacy, którzy się przyczepią, wszak w każdym sklepie z meblami znajdzie się jakaś szafa, w której spoczywa trup, ogólnie możemy jednak założyć, że kupując nowy produkt od VeryGoodCompany, trafimy na perełkę.
Tu właśnie sprawa zaczyna się komplikować. Jeśli jesteśmy fanami owej firmy, kolejne niewypały mogą nas mniej lub bardziej zrazić, ale zbyt łatwo nie odbierzemy jej kredytu zaufania. Jeśli zaś nie jesteśmy zaznajomieni z jej produktami, przez długie lata karmiąc się opiniami innych ludzi, jakie to owe produkty są wspaniałe i nieziemskie, stwarzamy sobie wyimaginowany ich obraz, upatrujemy w nich siódmego cudu świata i myślimy, że dzień skosztowania ich będzie dniem wniebowstąpienia. Tak właśnie było ze mną i z Ritter Sportem. Z niemiecką firmą spotkałam się po raz pierwszy w życiu, gdy zaczęłam czytać blogi z recenzjami słodyczy. Znaczna większość, nielicznych wówczas, bloggerek przekonywała, iż to jedne z najlepszych czekolad. Słuchałam, zapamiętywałam, a apetyt wzrastał. W końcu, po wielu miesiącach, zdecydowałam się otworzyć pierwszą z upolowanych tabliczek. Padło akurat na zestaw miniaturek, z których dobra, a to i tak średnio, okazała się jedna. Pozostałe dwie – ohyda. Byłam zła i smutna. Zła, bo czułam się z jednej strony oszukana, z drugiej zaś dziwna i pozbawiona smaku, smutna, bo… a któż by nie był? Później co prawda zmieniłam zdanie, ale nie o to chodzi. W tamtej chwili uznałam, że nigdy więcej nie będę sobie robiła nadziei ani idealizowała czegoś, czego wcześniej nie próbowałam. I tak rzeczywiście miało być. Miało, bo w blogosferze zaczęto snuć opowieść o Haagen-Dazs.
Macadamia Nut Brittle
Lody, które dziś prezentuję, są jednymi z najdłużej zalegających w moim zamrażalniku (około roku; starsze są tylko mniej więcej trzyletni mix z Lidla i drugi, pięcioletni, z Biedronki), sama recenzja zaś zdecydowanie najbardziej oczekiwaną. Prośby o nią, a także upomnienia i groźby karalne, pojawiały się zarówno w komentarzach na blogu, jak i na Instagramie. Wiedziona przeczuciem, że otwarcie opakowania będzie się wiązać z poznaniem wielkiej filozoficznej prawdy, odwlekałam je w nieskończoność. W końcu jednak musiałam dać za wygraną. Pierwszym powodem był koniec wakacji i resztki sprzyjających jedzeniu zimnego temperatur, drugim termin powoli, acz nieuchronnie zbliżający się ku końcowi, trzecim zaś święto Patrycji, które odbyło się gdzieś tam pod koniec sierpnia i w ramach którego, by mnie zmotywować, zażyczyła sobie recenzji Haagenów. Niech więc będzie. Otwieram i jem, a efekt prezentuję dwa dni później, jako że specjalnie zostawiłam okienko w recenzenckim planie.
Rozpoczęcie jedzenia półlitrowego kubełka Macadamia Nut Brittle powinno się zacząć po 10-15 minutach od wyjęcia go z zamrażarki, o czym poinstruował sam producent. Dla mnie to nic dziwnego ani nadzwyczajnego, z racji tego, iż większość lodów wyciągam wcześniej, by odtajały i stały się miękkie. Nienawidzę zmrożonej polewy czekoladowej, a że najczęściej jadam wersje napatykowe w typie Magnuma, chwila zwłoki działa na mą korzyść. W wypadku Haaganów czekałam nawet 20 minut, widząc, że lody nadal są mocno zmrożone. Trudno, będzie trzeba użyć kilofa – pomyślałam, wyjmując z szafy zestaw małego górnika. Po przeniesieniu lodów do pokoju (początkowo planowałam przełożyć połowę do miseczki, ale ostatecznie uznałam, że zrobię sobie święto i zjem dokładnie tyle, na ile będę miała ochotę), zbliżyłam nos do jasnej, biszkoptowej powierzchni i poczułam… nic. A jeśli już coś, cokolwiek, to delikatnie kwaśną nutę maślanki czy kefiru, bez najmniejszej zapowiedzi smaku. Weird. Co do samego zaś smaku, przez ponad pół roku trzymania lodów w zamrażarce byłam przekonana, że są orzechowe (macadamiowe) z karmelem. Jakaż rozpacz mnie spotkała, gdy przeczytałam, iż są waniliowe. Waniliowe! Takie zwyczajne, a taka cena… Dobrze przynajmniej, że nie ja za nie płaciłam. Ale w porządku, już nie narzekam, wszak „zwykła wanilia” zawsze może się okazać niezwykłą, bo rewelacyjnie wykonaną.
Pierwsza łyżka Macadamia Nut Brittle zaatakowała moje kubki smakowe wyrazistością i intensywnością wanilii. Wow! Dawno już nie jadłam tak waniliowych lodów waniliowych. Sięgając pamięcią daleko wstecz, ostatni raz miał miejsce w dzieciństwie, gdy chodziłam z mamą na lody gałkowe nad Odrę. Oprócz wanilii poczułam słodycz, również bardzo wyraźną, wysoką i miodową. W z pozoru jednolitej tafli kryły się: orzechy – miękko-twarde i smaczne, ale w życiu bym nie powiedziała, że to macadamia (pewnie dlatego, że nigdy nie jadłam ich oddzielnie), karmel – małe poletka gęstego sosu, który rozpuścił się wraz z lodami i smakował jak toffi wypływające ze środka najlepszej krówki, a także tytułowe nut brittle – kawałki twardego i chrupiącego karmelu z orzechami, które coś mi przypominały, ale nie do końca wiem co (może bloki migdałowe sklejane syropem?). Była to najlepsza część produktu, owe chrupiące cząsteczki i małe wysepki toffi. Same lody bowiem mnie nie zachwyciły. Były waniliowo-miodowe, posiadały kwaśnawy posmak (nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zostały zrobione na kefirze), niczym szczególnym się nie wyróżniały. Ich niezaprzeczalną i ogromną zaletą było to, że choć słodycz oceniłam podczas jedzenia jako wysoką, to nie dały rady mnie zasłodzić. Nie było mi mdło ani źle.
Zanim się obejrzałam, zjadłam prawie cały kubełek (na dnie zostało marne 50 g, które zostawiłam z rozsądku). Ponad tysiąc kalorii z lodów. Lodów, których nawet nie uważam za wybitne. Możecie nie wierzyć, ale tego wieczora moje wyrzuty sumienia były zdecydowanie większe niż ilość przyjętych kalorii. Gdyby to była pyszna czekolada czy ciastka, nie widziałabym problemu. Ale nie Haageny. Przykro mi, ale uwielbienie do nich mnie ominęło, nie położyło wilgotnej macki na ramieniu. Lody, a przynajmniej w tym wariancie smakowym, nie są warte swojej ceny. Nie planuję kupować kolejnych, chyba że za kilka lat i w wersjach miniaturowych. Wystawiam im piątkę, bo są przyzwoite, ale gdybym jutro szła do sklepu i miała kupić kolejne, sięgnęłabym po ukochane Carte d’Or.
Ocena: 5 chi
,,wyciagnelam zestaw malego gornika, hahaha :D a co do samych lodow -tego smaku akurat nie jadlam, ale kilka innych mi posmakowalo. Ja tez jak jem z kubka to nie moge sie oderwac, dlatego ratuja mnie miniaturowe wersje kubkow ;)Szkoda, ze maja taka cene. Ale podobno Ben&JERRYS to najlepsze lody na swiecie
No ja już dziękuję za najlepszowanie. Nigdy więcej oczekiwań (a już się zrodziły nowe, np. względem Quest Barów).
Koocham questy! :Dd
Parę razy przymierzałam się do kupienia tych lodów, ale jakoś moje skąpstwo zawsze wygrywało. Całe szczęście, bo szkoda mi kasy na waniliowe lody, a też się dużo dobrego o nich naczytałam :P
Jaki jest twój ulubiony smak Carte d’Or, jeśli można spytać? :)
Tiramisu, ale jestem daleko w tyle z nowościami, więc możliwe, że wolałabym jakiś bardziej wyszukany. Szkoda, że nie sprzedają w małych kubkach, takich na raz.
Oo, chyba dostałam udaru, bo niemożliwe żeby ocena była tak niska. Jak to? Co to? Eeeeee? Przecież one mają taki głęboki, pełny smak. Jestem w szoku, totalnym szoku. Może czekoladowe bardziej by ci posmakowały, po prostu te nie trafiły w twój gust.
Nadal w szoku
To po prostu wanilia. Dobra, ale wanilia. O co tyle szumu? Nie wiem.
No cóż, trafiłaś na jeden z gorszych (mniej pysznych właściwie) smaków, który dla mnie… i tak jest ponad wszystkie inne, ogólnodostępne lody.
Może kiedyś się przekonam, póki co będę kupować „zwykłe” lody :)
Jako że uwielbiam orzechy macadamia i też zawsze chciałam spróbować Haagenów – stwierdziłam, że kupię je podczas ostatniej promocji w Tesco. Oczywiście ten sklep to porażka, więc musiałam zadowolić się Pralines & Cream. Zdegustowana wsadziłam je do zamrażalki i straciłam na nie ochotę…
O, proszę. A co do Tesco, na forum napisali, że Ahoye leżą tuż przy kasach, więc może zostałam oszukana przez leniwą i nieskorą do pomocy pracownicę. Idę dziś szukać.
Według mojego brata (który na moją prośbę kupił czekoladę w swoim mieście) czekolada była ukryta przy kasach właśnie.
Potwierdzam, że są przy kasach, bardzo dużo na Legnickiej :) http://vpx.pl/i/2015/08/29/ahoy.jpg
Ale w czwartek ich tam nie widziałam, więc…
Na bank nie było. Zapytałam dziś babki i powiedziała, że dopiero rano przyjechały. A ponieważ magazyn, z którego zamawia się on-line, jest przy Legnickiej, to musiały po prostu nie dojechać do Wrocławia.
skąd ja znam te wyrzuty sumienia… ale na pewno nie z tych lodów :( Widzisz, ja marzę o jednej łyżeczce chociaż na spróbowanie :< Nie raz jezdziłam do PiPa bo ponoc w promocji były mini wersje, ale na nic. Zawsze lodówka spałaszowana… ech… Grożby karalne!? 5 lat w zamrażarce!? Szok :D Jesteś hardcorem i nic tego nie zmieni! :D Podoba mi się, że dłuższy wstęp zrobiłaś, ostatnio mi tego brakowało :) A opowieść i ja chciałabym kiedyś posnuć na temat tych lodów… Ale najpierw jak dojdzie co do czego spróbuję te z Carte'dOr- nigdy ich nie jadłam…
To bier tiramisu. Kawy tam nie czuć, o ile dobrze pamiętam, więc powinnaś przetrwać. Biszkopciki są i sosu dużo. Słodko jest, no i nie tak drogo.
Spróbuję je dorwać, jeżeli miejsce w zamrażarce się zwolni i na to pozwoli… teraz bardziej uważam :D
Ta, super. Lepszy jest gówniany advocat w rożku i równie beznadziejna truskawa z wanilią. Dobrze, że chociaż na równi z rożkowym Oreo.
Ucięło mi emotkę :(
No cóż, według mnie naprawdę lepszy jest rożkowy advokat z Biedry. Może gorszej jakości, ale bije dzisiejszego Haagena na głowę.
Nie jadłam tych lodów są w Tesco jeden,albo dwa smaki . Kiedyś już były u mnie w łapkach,ale jednak doszłam do wniosku,że cena za wysoka a promocji u nas na nie brak . 5lat trzymasz lody ja już bym się je bała jeść:) . Wczoraj przeglądałam zamrażalnik i widzę,że jakieś mięso leży ze 2lata trzeba je usunąć i tobie z lodami radzę zrobić to samo:)
Nie, ja je jem i są normalne :P
Ja od jakiegoś czasu czaję się na same te orzechy, bo nigdy ich nie jadłam ani solo, ani w czymś. A Ty tutaj wyskakujesz z lodami, które mają zawartość z ich udziałem! :) Nie będzie mnie zazdrość zżerać mimo dość wysokiej oceny, bo nigdy nie jadłam lodów tej firmy. Szkoda mi zawsze takiego majątku na nie wydać :D
Ocena oceną, opinia jest słaba. Orzechów solo nie jadam, więc jak będę miała okazję spróbować u kogoś, to wtedy poznam smak dzisiejszych.
My Haageny jadłyśmy tylko raz i to w wersji miniaturowej. Bardzo nam smakowały to fakt ale nie na tyle aby wydać po raz drugi tyle kasy na nawet nielitrowy kubek lodów :P Jednak z czterech wariantów jakie miałyśmy dulce de leche były najlepsze, więc tych spróbuj :)
Pamiętam Wasz wpis nawet :) Niee, już nie będę próbować. Szkoda kasy i nerwów.
Carte d’Or lepsze? Oj błądzisz…błądzisz dziecko – powiadam! :D
Cóż, stary dziadku, jestem dziecko, to mam prawo błądzić. Ty za to masz sklerozę i nie pamiętasz, że Carte d’Or jest lepszy, choć tak naprawdę myślisz zupełnie tak samo jak ja! :D
Tego smaku nie jadłam, ale te które jadłam bardzo mi smakowały i to chyba moje ulubione lody spośród tych dostępnych w sklepach (gałkowych z Krynicy Górskiej nic nie pobije ;p) ;)
Chyba nie jestem osobą pozostającą przy zdrowych zmysłach, bo Jogobelli nie lubię, a za herbatnikami nie przepadam ; p
Oj, to chyba rzeczywiście nie jesteś przy zdrowych zmysłach :D I Haageny uważasz za najlepsze? Niee, na pewno nie jesteś.
Te zwykłe waniliowe, oczywiście po lodach krynickich i chyba jeszcze po tych toruńskich (z cukierni Lenkiewicz) ;)
Ja to w ogóle zazdroszczę że takimi lodami się raczysz, dla mnie nawet magnumy są na skalę urodzinową :”’) Ale skoro nie wymiatają, a przynajmniej te, to już wiem jakiego smaku NIE brać, dzięki! :P
Czemu Magnumy tylko na urodziny? Ze względu na cenę?
Usunęłam z Twojego komentarza link do bloga. Napisałam Ci ostatnio, że nie musisz go ciągle wklejać. Twój nick jest podlinkowany, tak jak nicki innych bloggerów. Jak ktoś będzie chciał, na pewno kliknie.
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ktoś w końcu nie podziela zachwytu nad Haagenami. Już myślałam, że jest ze mną coś nie tak. Jadłam raz (nawet nie wiem jaki smak) i w sumie były dobre, ale nic więcej. Zdecydowanie bardziej smakują mi amerykańskie lody z Lidla.
Nie miałaś przypadkiem na myśli „weird”, pisząc „wired” ? : >
I ja się cieszę, że są ludzie anty-Haagenowi, którzy doceniają inne lody :)
Oczywiście, że miałam. Bardzo dziękuję i już poprawiam. Taki byk…
Hm jadłam w mini kubeczkowej wersji w czteropaku z innymi mini-wersjami HD. Bardzo fajnie wspominam te maluchy i pewnie kupię kolejny raz przy najbliższej okazji. :D Ogólnie takie paczki z mniejszymi wersjami produktów są fajne, dobrze coś przetestować by rozeznanie mieć.
Mogłam na początek wziąć takie, ale cóż, już za późno. Falstart ;)
1. moja mina jak zobaczylam co recenzujesz „:O”
2. moja mina gdy przeczytalam wzmiankę o imieninach :D <3
3. moja mina gdy zobaczyłam ocenę XDDDDD
naprawde mamy bardzo odmienne gusty
Ballino, Corner Vanilla lepszy? XDD no dobra jesteś pierwszą osobą, której haagenki nie porwały :3 przynajmniej kasę zaoszczędzisz :D
Tak, rożek lepszy, o niebo. I nie jestem pierwszą ani jedyną osobą, na szczęście zebrałam kilka komentarzy utwierdzających mnie w przekonaniu, że nie wszystkim muszą smakować. Uffff, zostaję przy Carte d’Orach. I masz rację, przynajmniej zaoszczędzę! :D
NO to tak jak z sushi. Moj tata nawet nie chce spróbować a od haagenów woli zieloną budkę ?
nie jadłam i nie wiem czy spróbuję, ich cena powala, z tego co mówisz zachwytów nie ma, może lepiej odpuścić? czas pokaże xD
Miniaturki są lepszą opcją, bo masz większą szansę, że trafisz na swój smak.
To witaj w klubie Olga, też kocham Carte d’Or! Haageny jadłam tylko czekoladowe i też mnie nie urzekły :)
Aaa, super! :)