Tegoroczne walentynki nie przyniosły mi wielkiej miłości, elektryzującej randki z nowo poznanym chłopakiem, ani nawet przygody na jeden raz (i bardzo dobrze). Podarowały mi jednak coś znacznie lepszego: dwie milkowe czekolady o cudownych szatach graficznych, jedną w kompozycji karmelowo-orzechowej, drugą waniliową, ale też nie jakąś tam zwykłą, bo będącą odpowiednikiem puddingu. Jak tylko się o tabliczkach dowiedziałam, poleciałam do Żabki i kupiłam obie. Później jednak dotarłam do domu, a czekolady schowałam do puszki, musząc się zająć innymi słodyczami, których terminy bezlitośnie biczowały mnie po plecach. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ekscytacja nowościami spadała. W końcu nastał sierpień, miesiąc wyprzedzający śmierć wariantu Crunchy Hazelnut, więc wymówki się skończyły. Otworzyłam opakowanie, zrobiłam zdjęcia i zasiadłam do konsumpcji. Wszystko zwyczajnie, jak co dzień, żadnych odchyleń od planu. A potem nastąpił pierwszy kęs i już nic nie było takie, jak co dzień.
Crunchy Hazelnut
Opakowania walentynkowych czekolad Milki to poezja. Na pierwszym z nich znajduje się przepołowiony orzech laskowy z listowiem w tle, który ukazuje dobrodziejstwo idealnie białego wnętrza, dookoła zaś leżą szczątki sponiewieranego zakochańczym szaleństwem (lub miłosnym zawodem) kompana oraz drobinki karmelizowanego cukru. Obrazek został obrysowany skrzydełkami i serduszkami, po drugiej stronie zaś widnieje mały podgląd wnętrza czekolady. Trochę mija się on z prawdą, w żadnej z kostek bowiem nie znalazłam takiej ilości dodatków, ale to nie pierwsza sytuacja, w której reklama zrobiona jest nieco na wyrost i nie pokrywa się z zawartością. Grunt, że smaki są te same.
A smaki, według producenta, mamy takie: po pierwsze czekolada mleczna z mleka alpejskiego, po drugie mleczne nadzienie o smaku karmelowym, po trzecie zaś karmelizowane kawałki orzechów laskowych. Już na tym poziomie mogę powiedzieć, że opis – podobnie jak grafika – nieco mija się z prawdą. Choć nadzienie niewątpliwe karmelowe jest, to wcale nie znajdziemy w nim karmelizowanych orzechów. Są i orzechy, i kawałki cukru, ale osobno. Raz chrupie jedno, raz drugie. Nigdy naraz. Różnica mała, ale jednak jest. Poza tym znacie mnie, lubię się czepiać szczegółów.
Crunchy Hazelnut posiada obłędny zapach kremu z Toffee Wholenut, jedynej tabliczkowej Milki, która do tej pory zdobyła unicorna. Miesza się on z aromatem mlecznej czekolady, która po pierwszym gryzie zalewa usta słodyczą, lekką kakaowością i mlecznością. Jest tradycyjnie miękka i plastelinowa, rozpływa się bagiennie, dla mnie to ideał. Tym razem występuje jako cienka warstwa, pod nią bowiem skrywa się serce produktu: krem. Posiada beżowy kolor, z którego dodatki – orzechy i kawałki cukru – ledwo co się wyróżniają, gładką konsystencję oraz wysoki poziom słodyczy i tłustości, ale przede wszystkim obłędny smak karmelu znany ze wspomnianej już Toffee Wholenut. Jedyne, do czego mogę się tu przyczepić, to brak udziału w smaku orzechów, które tak dumnie prężą się na atrakcyjnym plastiku, otoczone rzeszą serduszek. Cała reszta bije na głowę Creme Brulee Lindta.
Prezentowana dziś czekolada budzi we mnie wielkie emocje, bezwstydnie targa serduchem i rozszarpuje je na strzępy. Sytuacji nie poprawia fakt, iż jest edycją limitowaną. Ponieważ pierwszą tabliczkę zjadłam w sierpniu, gdy panowały upały, wiedziałam, że będę musiała zrobić drugie podejście (z pozostawioną na drugi dzień połową stało się to; wniosek: Crunchy Hazelnut nie jest czekoladą na lato). We wrześniu jednak obleciał mnie strach, że nigdzie jej nie dostanę. Z ratunkiem przyszła Mistyffikacja, poza Twix top i M&M’s biscuit dając mi także ją. To ukoiło żal na tyle, bym mogła żyć dalej, nie popadając w jesienną depresję. Słodka myśl, że czeka mnie kolejny wieczór bagiennego karmelu w ustach, szalonego tańca mlecznej czekolady z idealnym nadzieniem, beznadziejnej słodyczy przepełniającej moje żyły cholesterolem, a uda tłuszczem. Dla takich czekolad warto budzić się co rano i stawiać czoła światu.
Ocena: 6 chi ze wstążką
(gdyby nie brak głównego bohatera, byłby unicorn)
Po Twoim opisie to i mi jest szkoda, że to edycja limitowana, jeszcze dziś bym ją kupiła :p Smak karmelu zrekompensował by mi w niej brak orzechów, których co dzień i tak jem dużo :)
W niektórych sklepach jeszcze są, szukaj :) Tylko to czysty cukier, pamiętaj.
Jest to idealna czekolada na PMS, mówię z doświadczenia. W innym czasie byłaby pewnie dla mnie za słodka. A tak u mnie dostała 8,5/10, czyli jak na Milkę dość dużo.
No to ja chyba mam PMS przez 30/31 dni w miesiącu.
O nie, dla mnie ona bardzo nie smakowała (4/10), była cukrowo-cukrowa i przez to nawet nie zwróciłam uwagi, czym właściwie są te chrupiące kawałki. Dla mnie Lindt Creme Brulee tysiąc razy lepszy.
Nieee :D
Po tej recenzi zaluje, ze jej nie kupilam :) bede sie czaic w przyszlosci :D
Czaj się teraz, jeszcze jest w niektórych sklepach.
Lepsze od Lindt Creme Brulee? Kobieto, nie profanuj :D. Dla mnie nie ma porównania… Może z niemieckiego sortu ta Milka byłaby lepsza, bo nie ogarniam, jak może smakować ten plastik od polskiego oddziału Mondelez. Milkę Crunchy Hazelnut jadłam parę dobrych lat temu – nie martw się, co jakiś czas wraca jako limitka.
Ooo, pocieszyłaś mnie :)
Lepsza od Lindt Creme brulee.. Dwa tygodni e temu bym w to nie uwierzyła, ale teraz.. Teraz to chcę tej Milki spróbować! *-*
Szukaj! :)
oooo zjadłabym taką :) jeszcze taka wysoka ocena. szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedziałam o jej istnieniu :) ale jako, że ma smak orzechowy to jakbym nawet ją kupiła to pewnie nawet nie byłoby dane mi jej spróbować bo na wszystko z orzechami/rodzynkami w naszym domu monopol ma mąż :)
Nie ma smaku orzechowego ani trochę, tylko nazwę.
nie ważne, dla niego ważne, że na opakowaniu jest orzech :P
Um milka :’D to zmienię temat
Kiedy recenzja bezglutenowych figusiow bo chciałabym zamówić :c
U którejś z dziewczyn pod recenzją Milki Toffee Wholenut na mój komentarz, że kocham karmel, napisałaś, że to nie karmel, a toffi. Jak widzisz, wszystkie tabliczki „toffee” tłumaczy się na „karmel”, poza tym co oblepia orzecha laskowego, jak nie karmel właśnie? To taka mała dygresja. Fig Bary pewnie pod koniec roku.
Karmel to cukier skarmelizowany a toffi jest z dodatkiem masła :D u mnie dziadek mial cukiernie i tata tez w niej pracowal :3
nie dorwałam jej, chociaż od Ciebie wiem jak smakuje i wiem, że to coś dla mnie ^^ Co do walentynek, może następne będą lepsze ^^
Lepsze? Ale te były całkiem przyjemne. Randez vous z Rubi zawsze w cenie.
Oj ta twoja kochana Ruby, faktycznie, zwracam Ci honor, musiały być naprawdę bardzo przyjemne :)
Wow nie spodziewałyśmy się takiego hołdu dla tej tabliczki :P Byłyśmy przekonane, że jest do bólu zwykła i nie warto zwracać na nią uwagi. Może jeszcze kiedyś wróci w nieco innej odsłonie szaty graficznej :P
Jest w Feniksie (rynek), jeśli jesteście zainteresowane.
Matko, ominęłam tę czekoladę? Błagam, niech wróci! :D
Dołączam się do błagań.
Wiele osób lubi Milkę a ja jej nie trawię :P
Ja też nie lubię. Ja kocham!
Dawaj fig bary, dawaj! :D
No, no. Za miesiąc.
Nie spodziewałam się. Takiej oceny, takiego smaku. Widziałam ją wtedy, wydała mi się do bólu przeciętna. Może wróci? Proszę niech wróci :)
Resztki jeszcze w sklepach są.
Muszę ją koniecznie kupić po pierwsze czuję, że będzie mi mega smakować, po drugie nie wiedziałam że jest w niej jakiekolwiek nadzienie, nigdy nie patrzyłam na nią w sklepie gdyż wyobrażałam sobie zwykłą czekoladę z kawałkami orzechów, a po trzecie – super rekomendacja. No… myślę że co do dzisiejszej zawodniczki będziemy zgodne ;)
To szukaj jej :)
Zawsze do usług : )
Ja jak wiesz nie podzielam w pełni Twojego zachwytu, wolę waniliową.
;*
Nie wiem, czemu akurat ta waniliowa smakowała Ci bardziej. Ona jest… waniliowa w nieco zły sposób :P
Dla mnie ta czekolada to kompletna porażka. Słodka, mdła i z małą ilością orzechów – a fe!
Malkontentka! :P
Jadłam kiedyś te dwie i ta owszem smsczna, ale waniliowy pudding to żarówkowy proszek i coś okropnego.
Ooo, coś w tym jest! Aż poczułam zapach rozgrzanej, przepalonej żarówki.
Jak zobaczyłam orzechy to od razu podziękowałam,teraz troszkę żałuję .
Niestety jest czego.