W czasie, gdy szalałam ze szczęścia, że lista posiadanych słodyczy się zmniejsza, w ręce wpadały mi kolejne produkty. Do dnia powstania tej recenzji doszło dokładnie sześć sztuk nowych pyszności. O tym dlaczego i w jaki sposób weszłam w ich posiadanie, napiszę w stosownym czasie. Póki co chciałam wam tylko zasygnalizować, jak wygląda to całe pozbywanie się słodyczy. Jedną czekoladę zjadam, a na jej miejscu wyrastają dwie kolejne. Syzyfowa praca to mało powiedziane. Czasem czuję się jak chomik, który wszedł do kołowrotka i zaczął się kręcić, a potem nie mógł przestać, bo nie wiedział jak. Mógł albo paść na pyszczek z przemęczenia, albo po prostu się zatrzymać i wylecieć z kołowrotka jak z procy (czego kilkakrotnie byłam świadkiem, bo moja ostatnia chomiczka nie była mistrzem taktyki, jeśli chodzi o sporty kołowrotkowe). Jeśli więc pewnego dnia zniknę z sieci na dłużej, możecie zacząć robić zakłady o to, czy w końcu padłam i nie pomógł nawet Powerade, czy jednak odbyłam krótki, ale emocjonujący lot i rozpłaszczyłam się na ścianie, skąd leniwie spływa na ziemię lewa gałka oczna.
Eiscafe
Drugim wyborem podczas realizacji planu szybkiego wykańczania słodyczy z listy była tabliczka Eiscafe, którą przy degustacji miniaturki oceniłam jako taniocappuccinową. Po niej próbowałam jeszcze dwóch innych kawowych opcji od Rittera: zimowej edycji limitowanej Kaffee + Nuss oraz Espresso. Choć najbardziej liczyłam na tę ostatnią, zawiodła mnie surowością i nazbyt gorzkim smakiem. Tabliczka wzbogacona o pokruszone orzeszki za to jak najbardziej się sprawdziła, smakując delikatnie, acz kawowo, a do tego zapewniając punkt zaczepny dla trzonowców. Ostatnim etapem podróży poprzez czekolady o smaku czarnego napoju miał być powrót do Eiscafe, co oznaczało zatoczenie koła.
Po ten produkt sięgnęłam pełna nadziei i mając wielką ochotę na kawę, a – przypominam – nie mogąc jej pić. Szybko jednak zauważyłam, że w przeciwieństwie do uzależniającego, wytrawnego napoju bogów, odznaczała się jasnym kolorem, nieporównywalnie większą liczbą jednostek biodrowych oraz zapachem bezczelnego cappuccino z proszku zmieszanego z kostką margaryny. Degustacja nie zapowiadała się zatem zbyt przyjemnie, raczej sztucznie i jednorazowo.
Warstwa czekolady była mięciutka, podobnie jak krem, całość nożowi ulegała jak ser topiony sprzedawany w trójkątach. Jej kolor był typowo mlecznoczekoladowy, środka zaś jasnobrązowy, trochę smutny, bo wpadający w szarość. Ponadto nadzienia nie było szczególnie dużo, bo znaczną część kostki zajmowała górna powłoka czekolady. Ta ostatnia smakowała mlecznie i pysznie, ale podobnie do czekolady z wariantu Erdbeer Joghurt, czyli po chwili cukrowo i przesadnie. Rozpuszczała się bagienkowo, świetnie współgrając z równie bagienkowym, delikatnie proszkowatym kremem. Krem ów był tłusty, w smaku dziwny. Dało się w nim wyczuć kawę, ale przeważało mleko, cukier i margaryna.
Kiedy rozmawiałam z kolegą – miłośnikiem Ritterów – o wariantach niemieckich czekolad, powiedział, że Eiscafe smakuje tak samo jak Espresso. Nie robiłam mu wykładu i nie próbowałam udowodnić, że nie, bo jak przekonać daltonistę, że czerwony nie jest zielonym? Poza tym stwierdzenie wydało mi się tak irracjonalne, że aż śmieszne. Espresso to kawał cierpkiego i gorzkiego do granic przyzwoitości kremu oblanego zacną w smaku czekoladą, podczas gdy dzisiejsza bohaterka jest zlepkiem taniocappuccinowości, tłuszczu i wora cukru. Ma cudną i bagienkową konsystencję, ale to wszystko, co może w niej zachwycać. Jeśli ktoś próbuje zaspokoić nią ochotę na filiżankę kawy, to równie dobrze może zjeść hot-doga ze stacji benzynowej albo napić się soku pomarańczowego. Eiscafe to opcja co najwyżej na raz.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Lubię czekolady bagienka *-* ale po Eiscafe chyba bym nie sięgnęła, bo nie jestem miłośniczką kawoowych slodyczy(aczkolwiek zjem, jak jest taka potrzeba). Tak samo z miętą. Ostatnio przyjaciółka poczestowala mnie właśnie Ritterem Peppermint i to jedyna miętową czekolada, jaka mi smakowała, bo mięta była bardzo delikatna. Wracajac do receznji-taka już rola blogera, to chyba plus, że dostajesz nowe słodycze, nie? :) w razie czego, jak narzekarz,ze za dużo, to część możesz mi oddać, nawet to co ci zostanie z degustacji, powiedzmy jakiś czekolad ;>
Ok, to po kolei. Kawowe słodycze lubię, mięta jest nie do przełknięcia. Peppermint Rittera to w ogóle jedna z najgorszych wersji, nigdy więcej do niej nie podejdę. Dostawanie słodyczy to i plus, i minus. Teraz wcale nie chciałabym nowej dostawy. Gdybyś mieszkała we Wro, mogłabym Ci połowę z niemal każdej rzeczy oddawać, bo tyle tego mam, że chyba będę musiała wywalać (część daję koleżance, ale z częścią nie mam co zrobić).
Wiedziałam, że to taka uładzona, mleczna i przecukrzona wersja Espresso będzie, toteż nie kupiłam i nawet mnie nie ciekawi. Espresso co prawda dalej nie jadłam, ale mam i wiem, że posmakuje mi bardziej, niż Tobie. Po prostu czuję to.
Po Lindt’cie Eiscafe nauczyłam się, że żadna czekolada o smaku mrożonej kawy dobra nie będzie, bo… mrożone kawy po prostu najlepsze nie są. :P
Ja bardzo lubię mrożoną kawę. Bardzo, bardzo. Z tabliczek jadłam tylko Rittera, więc za dużo w tym temacie powiedzieć nie mogę.
Ja z kolei jadłam chyba tylko Lindt’a, a o innych to wiem tylko z recenzji. ;P
Co do kawy mrożonej… właściwie to piłam chyba tylko 2-3 razy – 2 razy, jak chciałam coś dla ochłody (mrożone kawy spełniły moje oczekiwania, natychmiastowo dając uczucie ochłodzenia) i raz, jak chciałam napić się jakiejś „ciekawej” kawy… wtedy w ogóle mi to do gustu nie przypadła.
Teraz to już muszę napisać, że sto lat nie piłam, ALE JAK PIŁAM, to lubiłam Nescafe Frappe :)
Bleh, czekolady z nadzieniem kawowym to zupełnie nie moja bajka. Gładkie O SMAKU to jeszcze może tak, ale tłusty, pseudo-cappucinowy krem.. Chyba tylko płynna truskawka może być gorsza :D
E tam, gorszych jest dużo więcej, co nie oznacza oczywiście, że tu jest dobrze.
Nie wiem, jak bardzo wysokość n.p.m. wpływa na odbiór czekolady, ale mi Eiscafe smakowała o wiele bardziej, niż Kaffee + Nuss. Obie były jedzone w górach, ale ta pierwsza jakieś dobre 3000 m wyżej :P. Dla mnie nie było to AŻ TAK margarynowe jak zimowa limitka. Może wpływ miała na to bardziej szorstka konsystencja nadzienia? Nie mniej jednak, muszę wypróbować Espresso. To może być ritterkowy strzał w dziesiątkę.
Pamiętam, że nie lubisz Kaffee + Nuss. Ja wręcz przeciwnie. Powinnaś jeszcze raz jej oraz dziś prezentowanej spróbować, bo wysokość gór naprawdę zmąciła Ci umysł :P
Jadłam tą czekoladę jakoś kawy w niej nie czułam . Kolega chyba jest obłąkany porównywać to coś do RS espresso tamta dla mnie jest pyszna i kawowa:)
Haha, dobre określenie, na pewno by się ucieszył :D
Niby człowiek wie, że po nazwie Eiscafe nie powinien się spodziewać mocnej aromatycznej kawy, ale mimo wszystko, jakaś nadzieja była.
Otóż to.
ble… Eiscafe jest delikatne ale pyszne, w trakcie wakacji, codziennie robiłam mężowi cały dzbanek, bo inaczej się nie dało przetrwac tych upałów :) Jak mówisz, że to nie smakuje nawet podobnie to ja dziękuję :)
Nie ma się co męczyć, nic nie zastąpi domowego tudzież kawiarnianego dzbanka eiscafe. Mmm.
Na tą tabliczkę to nawet nigdy nie spojrzymy z wiadomych względów :P
Zgadzamy się, że też nie masz kolorowo, bo faktycznie jest w okół nas tyle pyszności, które kuszą. Praktycznie w każdym sklepie znajdzie się jakaś nowość, która idealnie pasuje do bloga i człowiek nakręca się żeby ją koniecznie kupić a znajomi jeszcze dokładają swoje co nie co :P My z kolei mamy taki problem, że za naszymi produktami musimy się dość szczegółowo rozglądać i nie raz wracamy z zakupów z pustymi rękami :/
Jak to się mówi, syty głodnego nie rozumie. Naprawdę dużo bym dała, żeby iść do sklepu i wrócić z pustymi rękami. Dziewczyny, zamieńmy się na miesiąc blogami! :D
Haha byśmy wtedy nawzajem poprzewracały sobie blogi do góry nogami xD
Coś mi się wydaje, ze prędzej posmakowałaby mi Espresso niż ta mimo iż Ritterki nie nalezą do moich ulubionych czekolad (mam do nich uraz po pewnej „przygodzie”)
Opowiedz ;> Lubię obrzydliwe historie.
Ta tabliczka jeszcze przede mną, muszę jednak powiedzieć, że wiązałam z nią pewne nadzieje. Po nazwie może i nie ma co się zbyt wiele spodziewać, ale wyobrażałam ją sobie nieco inaczej :D
Co do zbiorów to ogromnie Ci współczuję, sama nawet nie wiem kiedy zapełniłam pudło, jem i kupuję następne, błędne koło. Z drugiej strony możesz się cieszyć, zawsze masz z czego wybrać (pomińmy ogromne dylematy), małe prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie Ci zabraknie, no chyba, że rzucisz się na nie jak zwierze, po czym umrzesz z przejedzenia dochodząc do połowy, lub zbiory napadnie stado wygłodniałych zombie, jak w śnie Czoko :D
Napady nie zdarzają mi się nigdy. Czasem ludzie pytają, jak mogę być tak obojętna wobec tony słodyczy, które mam na wyciągnięcie dłoni, ale powiem Ci, że czasem muszę wyciągnąć jakąś tabliczkę, żeby leżała na widoku, żebym w ogóle nabrała na nią ochoty. I leży tak parę dni, aż zechce mi się ją choćby dotknąć. Jak coś jest twoją codziennością, to powszednieje. I w efekcie czekolada to dla mnie kolejny mebel w domu :P
Costa Coffee ma od jakiegoś czasu mrożoną kawę z Oreo. Pod postacią wodną nie piłem, ale taka tabliczka byłaby ciekaw(sz)a, jak sądzę. O powyższej nawet YT nie wypowiada się entuzjastycznie. Kakao Mouse też nie (poza JFT) dostarcza emocji. Może RS nie jest pisana kawa.
Wypiłabym jakąkolwiek kawę z Oreo. Oglądam je czasem na Instagramie i bardzo mi się podoba, jak wyglądają. Może któregoś dnia zrobię sobie na bazie Inki. Co do ostatniego zdania muszę się zgodzić.
A mi Eiscafe bardzo smakowała. Była bardziej mleczna (ale też bardziej tłusta) niż Espresso (najlepsza z kawowych jakie jadłam).
Napoju bogów też nie piję, bo żołądek (próbuje wymigać sie od gastroskopii pseudo-zdrową dietą).
A i tez ostatnio się cieszyłam, że moje zasoby się kończą, po czym zakupe w Carrefourze i wyjazd chłopaka do Niemiec. Swoją drogą nikt normalny naszego „problemu” nie zrozumie ;).
A ktoś Cię wysyłał na gastro? Ja miałam w zeszłe wakacje, pod koniec jesieni mam mieć znowu dla sprawdzenia wpływu brania leków. Nadal mnie czasem boli, więc obawiam się, że to wszystko g. daje. No ale trzeba nastawić się pozytywnie.
Mam skierowanie od mojego gastrologa. Też biorę leki, które działają jak trzymam dietę (zero słodyczy, chipsów, alko i ogólnie bez smaku).
No to mam to samo. A jaka nazwa leków? Też z rodziny IPP?
Zulbex 20mg
Nie przepadam za kawą w słodyczach, więc sama raczej bym takiej nie kupiła, a wnętrze wygląda dziwnie :P
Ale chomicze cechy także posiadam… Ty przynajmniej robisz z tego użytek – opisujesz swoje odczucia podczas konsumpcji, więc nic nie idzie na marne :) A ja tylko gromadzę i żadnych korzyści dla świata z tego nie ma (i nie myśl sobie, że ja kupuje tylko kasze, płatki i orzechy, bo czekolad czy batonów też mam sporą kolekcję, choć ostatnio najwięcej nagromadziłam mlek sojowych różnych firm :P)
Oooo, a jak ładnie poproszę, to zrobisz kiedyś niezdrowy wpis o swoich zbiorach? Proooszęęę :)
Na pewno nie są one tak bogate jak Twoje, ale pomyślę nad tym :P
ach ty moja kawoholiczko ^^ Wiesz, że przez Ciebie nawet znowu zaczęłam pawać do niej sympatią? :)
Co do wstępu, hahahaha, o matko, mam podobne myślenie! Tylko u mnie trwa to już ok 5 lat :) Ale szczerze muszę Ci przyznać, nie męczyło mnie to tak wcześniej, zanim nie zaczęłam prowadzić bloga :D Teraz dopiero odczułam to ;) No…. ciężkość tego kołowrotka :) A nie pamiętam już dawno kiedy przejadłam ostatni raz zapasy, coś mi się wydaje, że tego nie doczekamy kochana! ;)
Ale nie spylaj nigdzie, bo Cię namierzę i przyjadę z kolejną dawką słodkości, ale sądząc po twoich zbiorach ( większość by się powtórzyła xDD)
Co do czekolady. Zaufam Ci, i kupię hot doga na stacji :D Miałam gdzieś zniżkę xDD
Wow, weź mnie nie strasz, bo niedługo przebijesz mnie miłością do kawy i co to będzie? Świat się wywróci do góry nogami. Lepiej zostań przy hot dogu :P Swoją drogą, bardzo dawno już nie jadłam, przez Ciebie mam na niego ochotę, bo recenzję pisałam dawno, aleś mi o nim przypomniała. Zjadłabym takiego cieplutkiego z ketchupem i musztardą.
Wiesz co, u mnie było tak samo. Póki jadłam słodycze dla siebie, to chilloucik, ale jak jem je na bloga, jest zupełnie inaczej. Po pierwsze nigdy nie mogę się skupić tylko i wyłącznie na przyjemności, bo zawsze wisi nade mną widmo notatek, a po drugie muszę bardzo uważnie jeść, żeby opisać daną rzecz rzetelnie, a nie „miała jakiś tam smak, ale nie pamiętam jaki, bo się nie skupiłam”. Blog to super zabawa, ale też ogromny wysiłek.
ooo ja też takiego bym zjadła! Lubisz musztardę!? No w końcu ktoś normalny, bo u mnie na studiach wszyscy tylko z ketchupem wp*eprzają :D Nie no, daleko mi do Ciebie, ale może jeszcze więcej jakiś pozytywnych recenzji z Twojej strony jak Twix Cappucino i kto wie :D Oby nie, bo na serio nie kusi mnie ten kij w dupie xDD
Dokładnie się z Tobą zgadzam! Ba mam identycznie! Ale dla mnie też mega stresującym faktem jest to, kiedy kojarzę jakiś smak, coś mi przypomina, a za skarby świata nie mogę sobie przypomnieć skąd go pamiętam xDD Skąd się go dokopałam w mojej pamięci :) Ale ty znacznie dłużej w tym siedzisz w blogowaniu więc rozumiem Twoje zmęczenie jeszcze bardziej. I jeszcze nigdy nie narzekasz- szacun :)
Nie narzekam, bo nie lubię uzewnętrzniać się na forum, żalić i być pocieszana. Czasem pożartuję, że mi trudno, jak dziś, a od kolejnego dnia jadę dalej :)
Co do przypominania sobie czegoś, to ja tak mam nie tylko z jedzeniem. Piosenki, filmy, cytaty, zapachy… cokolwiek. Jak nie mogę sobie przypomnieć, to będę tak długo myśleć, aż się uda. Inaczej nie zaznam spokoju. Nienawidzę takich chwil!
gratuluję Ci takiego podejścia :) Ja osobiście za bardzo się uzewnętrzniam przez co łatwo mnie ciągnąć za język =.=
Mam tak samo! Kurde! I mam jeszcze bardzo z językiem angielskim. Jak nie mogę sobie przypomnieć słówka to choćbym nie wiem co się działo, pod koniec dnia muszę sprawdzić xDD Kiedyś nosiłam mini słowniczek w liceum, ale Ciii :)
O nie, nie… Ta czekolada była dla mnie chyba najgorszą, jaką kiedykolwiek jadłam. Naprawdę. A Rittery uwielbiam… Chyba nawet, gdzieś u Ciebie pisałam, że zjadłam tylko połowę (!) jednej (!) kostki, bo głupio było resztę wypluć. Rodzicom już akurat smakowała.
Kawę w większości lubię, czy zwykłą czarną, czy mrożoną, czy kochaną Inkę (przy której w zasadzie można polemizować, czy jest kawą, ale no… :D), ale w innych formach – dla mnie zdecydowanie na NIE. :D
Moja mama nie zna pojęcia „niedobry słodycz”. Tzn. czasem mówi, że coś jej tam nie smakuje albo średnio smakuje, ale i tak zjada do końca :P
Ja ostatnio się staram powstrzymywać przed kupowaniem, gdyż nie lubię nadmiaru aczkolwiek nie wychodzi mi to ;D
Eiscafe mnie nie kusi tym bardziej, że to czekolada rodem z niemiec, a ostatnio u mnie z niemieckim na bakier :P
Mi niestety niedobór nie grozi.
Mi się wydaje, że ocena tej czekolady zależy głównie od tego, kto czego oczekuje. Prawdziwy fank kawy domagający się kofeinowanego kopa raczej zadowolony nie będzie… natomiast osoba, która lubi słodkie i ma ochotę właśnie na ,,coś słodkiego” raczej powinna być usatysfakcjonowana. Ciekawa jestem jak ja bym ją odebrała, bo… należę do obu grup. :-)
Może masz rację, choć ja proszkowe cappuccino bardzo lubię, a Ritter mimo wszystko mi nie smakuje.
Pisałam o niej recenzję i dla mnie to totalna porażka! Dawno nie jadłam tak mdłej i nijakiej czekolady :(
Aż tak zła nie jest, ale nie jest też dobra.
Hahaha… Jakbym widziała siebie. Zjadasz coś – już prawie pusta półka, a tu pojawiają się kolejne rzeczy.
Tez miałam nadzieję na kawę, ale to nie pachniało jak bezczelne sproszkowane Cappucino. Bardziej coś w stylu Latte Macchiato.
http://chwila-smaku.blogspot.com/2015/10/ritter-sport-eiscafe.html
Moja półka nigdy nie jest prawie pusta :(