Oficjalnie ogłaszam trzydniową przeprawę recenzencką przez czekolady firmy Wawel. Nadeszła bowiem ta wiekopomna chwila wielokrotnie zapowiadanych aż trzech i tylko trzech szans, które otrzymuje producent, by mnie przy sobie zatrzymać. Do testu wybrałam limitowane czekolady, które raz w roku pojawiają się w 125-gramowych a la kwadratach, jednak w te wakacje Żabka zaskoczyła nas płaskimi tradycyjnymi 100-gramówkami. Czemu by nie skorzystać? – pomyślałam, biorąc dwa Twixy Cappuccino i po jednej sztuce z każdego rodzaju czekolady. W końcu takim okazjom się nie odmawia, tak jak nie odmawia się dilerowi częstującemu nieodpłatnie kokainą lub osobie rozdającej darmowe wejściówki na sadomasochistyczną imprezę. Wait, what?! Degustację ustawiłam od masła orzechowego, przez kakaowy krem, aż do połączenia karmelu z pomarańczą. Wybór ten nie wynikał z jakichś specjalnie sprytnych planów, raczej ze spontanicznej ochoty. Jak poszły testy? Czy odtąd Wawel będzie prezentowany na blogu częściej, a może nie pojawi się już nigdy? Zapraszam do zgłębienia tajemnicy!
Peanut Butter
Pierwszą czekoladą, po którą sięgnęłam, była tabliczka Peanut Butter. Nie tylko najszybciej kończył jej się termin (dwa miesiące od dnia otwarcia), ale również najbardziej mnie kusiła. Polacy coraz częściej dokonują coming outu, przyznając, że lubią masło orzechowe. Słoiki z fistaszkowym dobrodziejstwem przestały być domeną Ameryki, choć handlowanie nimi na terenie Polski nadal zdaje się być częściowo nielegalne. Producenci boją się stosować go do swoich wyrobów, nie wiedząc, czy opłaca im się wystawiać na takie ryzyko. Utrata reputacji i dobrego imienia, lawina zwolnień, wysokie kary… To tylko początek listy rzeczy, które wiążą się z przyłapaniem firmy na produkcji słodyczy z magicznym peanut butter w nazwie. Na szczęście mamy takich, którzy decydują się skoczyć na głęboką wodę. Jednym z odważnych lekkoduchów jest Wawel, odpowiedzialny za tabliczkę o atrakcyjnej i wyrafinowanej szacie graficznej bazującej na dwóch kolorach. Żadnych pstrokatości i stroboskopów, żeby niepotrzebnie nie ściągać na produkt wzroku. Kto o nim wie, ten go znajdzie, reszta niech trzyma się z daleka. W kontrze do zdecydowanie dobrze dobranej kolorystyki stoi jednak obrazek przedstawiający kostkę czekolady. Ten jest rozmazany, rozpikselowany i źle przygotowany w edytorze graficznym. Nie wiem, jak to możliwe, że taki dramat poszedł do druku, ale osobę odpowiedzialną za projekt oraz resztę ekipy, której zadaniem było sprawdzenie, czy wszystko jest w porządku, powinno się zwolnić.
To moje trzecie podejście do wawelskiego Peanut Butter, wcześniej bowiem – jak tylko ukazały się na rynku – kupiłam i zjadłam dwa batony Mocno Orzechowe. Nie zaczarowała mnie ani czekolada, którą uznałam za plastikowo-kamienną, ani środek. Minęło jednak kilka lat, a moje kubki smakowe polubiły wiele nut, których wcześniej nie tolerowały. Uznałam, że skoro masło orzechowe, choć nielegalne, od czasu do czasu spożyć lubię, to i z sezonowa tabliczka przypadnie mi do gustu.
Czekolada liczy piętnaście kostek w proporcjach trzy prostokąciki z napisem „Wawel” na pięć rządków. W kolorze jest ciemna, w zapachu jej nie czuć. Zapowiada się więc raczej deserowo. W tradycyjnym przekroju kostek nie widać zbyt wielu orzechów, jest tylko zaskakująco jasne, beżowe masło orzechowe. Dopiero kiedy rozdzielimy kostki w sposób, w jaki nigdy nie powinno się ich rozdzielać, zobaczymy, iż fistaszków znajduje się tam sporo. To ich aromat dominuje w produkcie, będąc esencją supersłonych i superświeżych okazów. Na tym etapie czekolada spokojnie zapowiadała się na 6 chi.
Z przekrojonej do zdjęć kostki wyjadłam masło, które okazało się mdłe i nijakie, o stłumionym smaku orzechów ziemnych. Było jednocześnie słodkie i słone, ale w tak dziwny sposób, jakby ktoś do pseudoorzechowego kremu sypnął parę kryształków obu rodzajów białej śmierci i tak je zostawił. Bez mieszania, bez rozpuszczania, bez dopasowywania. Nie lepiej ma się sprawa czekolady, która w smaku jest całkiem przyzwoita, bo głównie kakaowa, ale w konsystencji okropna. Nie rozpuszcza się bagienkowo, ale wodniście, ponadto jest plastelinowa w sposób inny niż Milka, bo staje na granicy plastikowości.
Myśl o spotkaniu z wawelską tabliczką Peanut Butter napawała mnie optymizmem, liczyłam na coś ekstra. Mój entuzjazm podtrzymał przekrój kostki, w którym zobaczyłam, że czeka mnie przygoda o strukturze crunchy. Niestety, wewnętrznego alarmu nie uruchomił kolor kremu, który był zbyt jasny na prawdziwe masło orzechowe, a w rezultacie okazał się mdłym kremem zrobionym z jednego fistaszka, torby cukru i torby soli. W połączeniu z kakaową, plastikową polewą całość była pozbawiona wyrazu. Zęby czuły, że organizm coś tam je, ale kubki smakowe miały wrażenie, że jednak nie, że tylko droczy się z nimi, połykając kostki, a wypluwając smak. Nie wiedząc, że to Wawel, obstawiałabym podrzędny no-name. Choć na tym etapie nie wiedziałam jeszcze, jak sprawdzą się dwie kolejne czekolady, przestałam wierzyć w świetlaną przyszłość. Pierwsza tabliczka testu nie zaliczyła.
Ocena: 3 chi
Też jadłam ten Baton Mocno orzechowy, wszyscy go tak polecali,a ja się bardzo zawiodłam :/ więc tej czekolady nie kupię, utwierdza mnie w tym jeszcze twoja recenzja. Jestem owszem fanką masła orzechowego ,ale chciałabym, zeby inne firmy właśnie skoczyly na te,, głęboka wodę,, i zrobiły coś nowego :)
Milka albo Lindt z masłem orzechowym <3
O tak!!!!! *-*
Ajajajaj, pragnęłabym Lindta z masłem orzechowym!
Zgadzam się! „…Z kostki wyjadłam masło” – haha, skąd ja to znam? Rzeczywiście było paskudne. Chociaż właściwie nie wiem, czy czekolada nie była tak samo ohydna (chyba dla mnie była). Konsystencja ma dla mnie ogromny odbiór a do był taki… okropny ulep o smaku… nijakim właśnie.
Współczuję tych pozostałych tabliczek. Od razu wiedziałam, że to nie będzie nic dobrego.
Nie mów hop… :D Szansę dać trzeba.
Mówisz to już po zjedzeniu wszystkich trzech smaków? :P
Owszem, z pełną odpowiedzialnością za każde wypowiedziane słowo!
Mnie też nie zachwyciła i mam o niej podobne zdanie, spodziewałam się czegoś więcej, choć do czekolad Wawela podchodzę sceptycznie. Najbardziej nie podoba mi się ta wszechogarniająca słoność nadzienia (mi nie wiele potrzeba, żeby coś było dla mnie za słone), ale tych kryształków cukru tam raczej nie wyczułam… Momentami z kolei smakowała mi jak michałki :p Wiem, że mam jeszcze w szufladzie z pół tabliczki (od razu kupiłam na zapas jak zobaczyłam kilka miesięcy temu w Almie i jem do tej pory :p), więc dziś wieczorem przypomnę sobie ten smak dokładniej :p
Dla mnie czekolada z nawet jednym kryształkiem wyczuwalnej soli to za dużo. Nie toleruję SŁOnych SŁODyczy (jak sama nazwa wskazuje). Wyjątkiem są ciacha Digestive, uwielbiam je, zwłaszcza wersję jednostronnie oblaną czekoladą mleczną.
Jak czekolada miała kształt jak ritterki to kupiłam, spróbowałam i mi nawet, o dziwo, smakowała. Teraz Wawel musiał „ulepszyć” recepturę i z tego co widzę przy okazji schrzanił sprawę. Bo jakżeby inaczej.
Ciesz się więc, że nie kupiłaś 100-gramówek.
Od pewnego czasu szukam jej na sklepowych półkach, ale jakoś nigdzie nie widzę :(
Bo to czekolada sezonowa, musisz czekać na wakacje przyszłego roku.
nadzienie bardziej jak marcepan z orzechami wygląda.. fuujj.. chcieli zrobić coś na miarę Reese’s ale im nie wyszło jak widać
Nie lubię Reese’s, ale to jest jeszcze gorsze.
oooo poważnie? Ale w ogóle masła orzechowego czy tylko Reese’s?
Masło jako takie kocham, Reese’s nienawidzę (i masła, i czekoladopodobnej czekolady dookoła).
ale takie domowe z prawdziwym masłem orzechowym najlepiej z kawałkami orzeszków, z gorzką czekoladą (dobrej jakości) jest pyszne! :)
Ta z zeszłego roku w innym opakowaniu był lepsza tą jadłam i szału nie ma:(
Bo nadzienia mniej, czy bo smak inny?
Inny smak inna czekolada i ogólnie do d..py . Pisałaś wyżej o tym,że szkoda,że inne marki typu Lidnt czy milka nie wypuściła czekolad o smaku masła orzechowego oj szkoda zjadła bym jak nic:)
No proszę. Na Instagramie zadeklarowałem pragnienie posiadania tej czekolady i jej nieskrępowaną konsumpcję, a teraz? Teraz mój entuzjazm dramatycznie opadł. Uwielbiam masło orzechowe. Robię je sam od lat (to wyrób z ery przedinternetowej :) ) Po czekoladzie, która je zawiera przynajmniej w nazwie, spodziewałbym się przepychu. Wręcz przesady. Z całą pewnością sięgnę po tę czekoladę przy najbliższej nadającej się okazji. Ale tylko po to, żeby mieć własne zdanie na jej temat :)
I słusznie, trzeba mieć własne zdanie, żeby głupio nie powtarzać za innymi. Obawiam się jednak, że czeka Cię rozczarowanie, zwłaszcza jeśli od lat robisz własne masełko (mmm).
jadłam rok temu w wakacje batonika i mniejszą wersję tej czekolady. Nie urzekała, ale też nie nie zabiła xDD Ooo dajesz szansę wawlowi… czego się doczekałam :D A idź z tymi Twixami xDD Ty kawoholiczko ^^
Wawelowi, a nie Wawlowi, co to za odmiana? Bo powiem promotorce! A mniejsza wersja czekolady? Pierwsze słyszę.
Może nie mniejsza, ale bardziej zbita ^^ Taka kwadratowa, chwilkę poszukam: http://www.bangla.pl/opinie/p41586/wawel-czekoladowa-tradycja-peanut-butter. Na pewno widziałaś, pełno jej było. A w makro to na kg :)
A myślałam, że nie zauważysz xDD Nie, błagam i tak ma mnie za bezmózga :> Wiedziałaś, że duma i pycha to nie to samo :O Kurde łapiecie mnie za słówka :D Ale dziękuję :* :) No niech będzie: Ooo dajesz szansę Wawelowi ^^
Haha, czyli większa, bo 125 g. Czy ją znam? Cytat ze wstępu powinien rozwiać wątpliwości: „Do testu wybrałam limitowane czekolady, które raz w roku pojawiają się w 125-gramowych a la kwadratach, jednak w te wakacje Żabka zaskoczyła nas płaskimi tradycyjnymi 100-gramówkami.” ;>
Duma jest wtedy, kiedy ktoś ma powód do zadowolenia z siebie (albo z osób/rzeczy dla siebie ważnych). Pycha zaś, jak się puszy i wywyższa, a niekoniecznie ma ku temu powody. No i pycha są niektóre czekolady, ale nie ta :D
tak masz rację tylko, że do mnie nie dotarło, że ona jest większa na serio xDD Byłam przekonana, że może góra ma ze 100 g :D Nie lubię takich niespodzianek, bo przez to zjadam więcej czekolady, bo wydaje mi się, że jest mniej… grrrrr…. :D Przestanę ufać moim oczom :)
Hahahaha, dzięki! Skopiowałam to o różnicy i wyślę tej kobiecie, a niech się tylko spróbuje się dosapać xDD
O, u mnie też dziś trochę masła orzechowego.. Tak jak napisałaś w którymś z komentarzy – ja chcę milkę z masłem :D
Mam w swoich zbiorach dwie tabliczki, nie ma w nich PB, bo sporo złego się o niej naczytałam, boję się :D Inne zaliczyły? Ciekawa jestem :D
Torba soli i cukru z jednym fistaszkiem udające masło orzechowe nie brzmią zachęcająco, do tego plastikowa czekolada, rozwiałaś moje nikłe nadzieje, że może nie jest z nią tak źle XD
Przykro mi, jest źle. A żebyśmy mogły zjeść Milkę z masłem orzechowym, to chyba musimy sobie posmarować zwykłą mleczną tabliczkę masłem i przykryć drugą tabliczką :(
No proszę będę musiała po raz 5 podchodzić do ponownej próby tej czeko bo jak dla mnie maksymalnie niska ocena dla niej to 5/6 :D
Po raz piąty, a fuj. Dogadasz się z Natalie, ona ją kocha.
Jedząc niegdyś tą czekoladę miałam odczucie, chyba znane wielu osobom. ,,nie smakuje mi, ale i tak jem dalej”. Jest dziwna, a jednak smaczna.
Niestety nie podzielam Twojego zdania. Nie zjadłam jej do końca i nie chcę jeść nigdy więcej.
My już Wawel skreśliłyśmy dawno temu. Aktualnie nie ma żadnej tabliczki tej firmy, która by nam smakowała i chciałybyśmy do niej wrócić. Na wersję z masłem orzechowym najarałyśmy się jak głupie a skończyło się na tym, że podzieliłyśmy się z rodzicami, bo im plastikowy smak czekolady i tłusty do bólu krem nie przeszkadzał :)
A ile zjadłyście? Po połowie kostki? :D
Haha ze względu na fakt, że to jednak było coś na miarę masła orzechowego to trochę więcej niż po kostce :D
Słyszałam o oczyszczaniu organizmu ale fakt przeczyszczenie jest nieprzyjemne ;p Dobrze, że jest tylko od czasu do czasu i nie muszę fundowac sobie lewatywy (chociaż i tak bym jej sobie nie zafundowała) :P
Czekolada??? Nie kupię.. Rok temu jadłam batonika i bardzo się zawiodłam. Poza tym od kiedy skosztowałam czekolad J.D.Gross nie tknę już czekolad firmy Wawel :)
Masz rację, między lidlowym Grossem a Wawelem jest taaaaaaakaaaaa przeeeeepaaaaaść.
A moja mama niby „ma nosa” do jedzenia a twierdzi, że Wawel wcale gorszy nie jest… Ja jedząc obie te czekolady w odstępie czasowym (ponad miesiąc) czuje różnicę. Teraz po zmianach w czekoladzie Wawel (nowy kształt tabliczki, opakowanie – zmienił się producent) nie jadłam jej, ale jadła ją moja mama i widziałam po przełamaniu, że jest kiepskiej jakosci. Nie wiem jak w smaku ale nie mam zamiaru się przekonać. Może gdyby moja mama najpierw zjadła kawałek czekolady z Wawel i Grossa to poczułaby różnicę? Nie wiem… Osobiście mamie mówię, że jak ma kupować „syf” i się truć to niech nic nie kupuję.. już lepiej dopłacić i mieć czekolade lepszej jakości i z lepszym składem.
Jeśli chodzi o to co napisałaś u mnie na blogu.
Współczuje ;/ Nawet ciężko jest sobie wyobrazić jakie to nieprzyjemne :( Pewnie jelita potem bolą… Mam nadzieję, ze chociaż ze zdrowiem wszystko wyszło dobrze…Mój tato raz do roku ma badania jelit.. nie robią mu lewatywy ale pije taki obrzydliwy płyn, który go przeczyszcza, więc lewatywę ma ale w innej formie ;/
Producent się zmienił? Co to znaczy?
Jelita nie bolą, tylko jest takie dziwne, nieprzyjemne uczucie.
Wybacz pomyliłam się… Nie chodziło mi o producenta bo producent jest ten sam… Miałam na myśli, to że najwięcej udziałów w firmie Wawel nie nalezy do Polski… z kolei siostra mówiła mi, że Wawel już polski nie jest…
Uczucie czystki w jelitach i żołądku :p
Hmm, a może chodziło o firmę Wedel i koncern Lotte?
Informacja o firmie Wawel
„Największym akcjonariuszem spółki jest Hosta International AG z siedzibą w Münchenstein w Szwajcarii (wraz z WIK sp. z o.o.), która po ostatniej zmianie (2007) posiada 52,12% udziału w kapitale akcyjnym[2].”
Siostra mi powiedziała, że Wawel nie jest polski… wychodzi że jest ale nie do końca ;p
Sprzedajemy się kawałek po kawałku.
Czy taka czekolada kiedyś się uda? Ja mam wrażenie, że naprawdę takie nadzienia ,,masła orzechowego” to zawsze po prostu cukrowy, słodki ulepek bez jakiegoś konkretnego smaku… A jeśli jeszcze dochodzi do tego czekolada od Wawelu no to… no nie. :D
Jedyne dobre masło orzechowe w słodyczach spotkałam w batonach Marsa (Snickers PB i Twix PB), reszta do śmieci.
A Kit Kat ? :)
Nie smakuje mi.
Jadłam kiedyś w wersji z grubszymi kostkami. Rewelacyjne to to nie było, czekolada sama w sobie plastikowa na maksa – ale miało to JAKIŚ potencjał. Oczywiście go nie wykorzystano i produkt spieprzono. Polskie realia.
Brawo, brawo. Zgadzam się.
Czyli to ja jestem dziwna, że mi smakuje? :P Ja jadłam zamrożoną, więc może dlatego? Ech, zgłupiałam :D
Przejrzyj komentarze, tylko Ty. No dobra, nie tylko, jest jeszcze jedna zagubiona owca, ale to na tyle. Wniosek: masz spaczone kubki smakowe :D
Takiego syfu, który nawet nie stał koło prawdziwego masła orzechowego (skład: fistaszki i ewentualnie sól) nie wziąłbym nawet, gdyby ktoś mi za to zapłacił. Rakotwórczy, chemiczny syf E476 dawany do czekolady, by łże-producent mógł w świetle prawa robić konsumenta w bambuko, a fundusze „zaoszczędzone” na droższym maśle kakaowym mogły pójść na konto w raju podatkowym. Do tego olej palmowy – rakotwórczy, wątpliwy etycznie i ekologicznie syf. Czemuś takiemu nie dałbym ani jednego punktu w waszej skali. Nie kupujcie tego gówna!!!!!
Ja nie kupię na pewno :) A skala chi dotyczy przede wszystkim smaku, „czynniki inne” mają nieznaczny wpływ.