Trzecia szansa dla Wawelu zaklęta została w tabliczce Orange Caramel. Ona to ostatecznie miała zadecydować, czy wyroby producenta nadal będę kupować i prezentować na blogu, czy jednak zrezygnuję z tej (nie)przyjemności. Jedzone w dwa poprzednie wieczory czekolady nie zapowiadały niczego konkretnego, nie zdradzały drogi, którą podążą moje kubki smakowe, a wraz z nimi gust spożywczy. Pierwsza – Peanut Butter – okazała się mdła, bezsmakowa i nie do powtórki, druga jednak – Cocoa Mousse – zachwyciła mnie głęboką i intensywną czekoladowością przeplataną z truflowością, pod względem różnorodności zdecydowanie przebijając rozczarowującą i monotonną tabliczkę Chocolate Cake Lindta, ale mimo wszystko pozostając za imienniczką Rittera. Mało tego, posmakowała mi tak bardzo, że dzień później udałam się do Leclerca, gdzie znalazłam ostatnich parę sztuk w wydaniu starszym, 125-gramowym. Na półce obok widziałam również dzisiejszą bohaterkę, ale nie chciałam przedwcześnie wydawać pięciu złotych. Gdyby okazała się niedobra, plułabym nią sobie w brodę.
Orange Caramel (100 g)
Po raz kolejny zacznę od szaty graficznej, która w tej serii jest bardzo ładna i wyrafinowana, subtelna, nieprzekombinowana. Kolory połączone zostały umiejętnie, przez co czekolada wygląda schludnie, a na białym tle widoczne są dwie kostki i kawałki pomarańczy (tu uwaga dydaktyczna: pomarańcza – owoc – jest rodzaju żeńskiego i zapisujemy na końcu literę „a”, podczas gdy pomarańcz to kolor i występuje w rodzaju męskim). Na całe szczęście obrazek nie jest rozpikselowany, jak w Peanut Butter, pewnie zajmowała się nim inna osoba, zastępca zwolnionego z hukiem ślepego na jego oko grafika.
Otworzywszy opakowanie, znów dostrzegłam nieprzyjemny szron, do tego kostki od spodu były nieco wessane. Rozumiem, że upały nie sprzyjają czekoladom, ale powtórzę to raz jeszcze: Lindty przetrwały, Milki i Wedle też. Jeśli firma Wawel nie chce zostawać w tyle, powinna bardziej dbać o jakość produktów, by na trzy długie miesiące przed upływem terminu nie wyglądały jak prehistoryczna skamielina. Aż strach rozkrajać kostkę, bo może się tam kryć jakiś przyczajony dinozaur.
Czekolada z pomarańczą to rewelacyjne, bardzo zimowe, a wręcz bożonarodzeniowe połączenie. Jeśli tylko odnajdę zapowiedziany duet w Wawelu, będę w siódmym niebie – myślałam. Licząc na to, zbliżyłam nos do tabliczki i… zakochałam się. Chociaż nie, nawet nie musiałam specjalnie go zbliżać. Czekoladowa pomarańczowość buchnęła mi w nozdrza tak mocno, jak bucha w nie para z sauny lub szarlotka z cynamonem pod otwarciu piekarnika. Był to zapach pomarańczowych galaretek w czekoladzie, Delicji z dziadkowego barku, jedwabistych pralinek z delikatnym cytrusowym nadzieniem oraz kremu do rąk z zimowej edycji Yves Rocher. Ten ostatni, choć wcale nie nawilża dobrze rąk mających tendencję do ciągłego przesuszania się, aromatem wygrywa ze wszystkimi innymi. Na tym etapie wawelska Orange Caramel nie była czekoladą. Była bożonarodzeniowym rajem.
Warstwa zewnętrzna miała smak i jakość typowej czekolady z Wawelu. Każdy jadł ją choć raz, jedni lubią, inni nie. Dla mnie jest ona specyficzna, bo plastelinowo-plastikowa i raczej kakaowa – jak polewa – niż czekoladowa, na dodatek jej smak jest przesłonięty niczym ciało mieszkańca podrzędnego motelu stojącego w kabinie prysznicowej za przylepiającą się zasłoną vel ceratą. A jednak, po spędzeniu z nią trzech wieczorów pod rząd naprawdę przestała mi przeszkadzać, stanowiąc miłe dopełnienie słodkiego środka. Środek ten bowiem… no właśnie, z nim problemów było trochę więcej. Dolna – biała – warstwa nadzienia prawdopodobnie miała być jednolitym i gęstym kremem, w mojej tabliczce była jednak kremem zeschniętym, starym i przeszłym smakiem pomarańczy. Na niej znajdował się karmel zapowiadany jako lejący się i mięciutki, zamiast tego był zredukowany niemal do zera, musowy, wyraźnie pomarańczowy. Całość smakowała jak Delicje, których nie lubię, tylko bez biszkoptów. Na dodatek stan tabliczki pozostawiał wiele do życzenia, bo trąciła starością i średnią przydatnością do spożycia.
Przechodzimy do ostatniego fragmentu recenzji, w którym zawsze staram się zebrać najważniejsze punkty omawianego produktu, wystawiając mu ocenę. Wcześniej napisałam, że choć zapach Orange Caramel był obłędny, sama tabliczka pozostawiała wiele do życzenia. Kremy były nie takie, jakich się spodziewałam (a już na pewno nie takie, jakie sugerował obrazek na opakowaniu), ponadto czekolada Wawelu nie należy do moich ulubionych. Było ziarniście, momentami słodko w sposób cukrowy i nic nie rozpuszczało się bagienkowo. Określając kompozycję smakową jednym słowem, powiedziałabym: Czekoladelicje. Czy oznacza to zatem, że było równie kiepsko, co w Peanut Butter? Wręcz przeciwnie! Najważniejszą rzeczą, którą do tej pory pomijałam, był całościowy odbiór produktu. Jego świąteczny, wyraziście pomarańczowy (pralinkowo pomarańczowy) i obłędny smak równoważyła kakaowa polewa, a jedynymi minusami są brak typowego karmelu, na który liczyłam, oraz stan czekolady po letnich upałach. Zjadłszy tabliczkę, wiedziałam, że nazajutrz pobiegnę do Leclerca po 125-gramową wersję.
Ocena: 5 chi
Orange Caramel (125 g)
Jak zaplanowałam, tak też zrobiłam. Dzień po degustacji zeschniętej 100-gramowej wersji Orange Caramel udałam się do supermarketu, by zakupić ją w starszym wydaniu, gdzie kremu jest nieporównywalnie więcej, a tabliczka kształtem przypomina wydłużonego Ritter Sporta. Co ciekawe, niemiecki producent też miał w swej ofercie podobny wariant smakowy, mianowicie Orangen-Marzipan. Bardzo żałuję, że wtedy nie polowałam na nowości i mnie ta zimowa przyjemność ominęła. Liczę jednak, że jeszcze wróci.
W Leclercu znalazłam dokładnie jedną sztukę Orange Caramel, ciesząc się jak dziecko. Strach pomyśleć, co by było, gdybym poszła na zakupy za dwa dni później! Niestety, złą stroną ostatniej sztuki był jej termin ważności, który kończył się tego samego dnia. Pełna nadziei poszłam do punktu obsługi klienta, by zapytać, czy nie mogliby dać mi na nią jakiejś zniżki, ale wymalowana jak emo dziewczyna powiedziała mi, że tylko kierownik może o tym zadecydować, a dziś go nie ma. Świetnie. Wydałam więc pięć złotych na prawie przeterminowaną tabliczkę z Wawelu, bo czego się nie robi dla recenzji i bloga, a także pysznego, bożonarodzeniowego smaku i przyjemności własnej. Sklepowa sytuacja przekonała mnie jednak, a raczej utwierdziła w przekonaniu, że wrocławski Leclerc to jeden z najgorszych znanych mi marketów. I nie, nie przesadzam ani nie piszę tego w odwecie za nieprzecenienie czekolady. Niech wystarczy wam fakt, że kilka raz zdarzyło mi się tam pracować i widziałam paskudne rzeczy.
125-gramowa Orange Caramel niewiele różni się od 100-gramowej, ale niuanse są. Kaloryczność, skład, proporcje – wiadomo. Najbardziej rzucającą się w oczy różnicą jest ta ostatnia, z racji że wawelska czekolada zajmuje tu niewiele miejsca, oddając skrzypce zaskakująco wielkiej warstwie kremu. Ritter Sport się przy nim chowa! Kostek jest dwanaście, a zamiast napisu „Wawel” widnieje obietnica „High Quality”. Niestety, w kostkach mojej tabliczki znów nie było lejącego się karmelu z obrazka. Gdyby nie fakt, że w internecie widziałam zdjęcia, na których taki karmel występuje, uznałabym, że grafik trochę się zagalopował. W tej sytuacji jednak jednolity wygląd zrzucam na karb daty ważności.
Zapach czekolady ponownie obezwładnia, przenosząc wąchającego wprost do dwudziestego czwartego grudnia. To esencja pomarańczowej pomarańczy skąpanej w kakaowej polewie. Warstwy produktu da się odseparować, dzięki czemu sprawdziłam, że powłoka nadal smakuje jak typowy Wawel, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić, pseudokarmel w rzeczywistości jest intensywnie pomarańczowym musem z lekką nutą delikatnego karmelu i paroma skórkami pomarańczy, biały dół zaś to wytwór zbity, twardy i może lekko mleczny, ale głównie przeszły cytrusem. Całość jest słodka cukrowo i absolutnie niebagienkowa, ale za to pyszna i warta zakupu po raz trzeci, czwarty i setny. Po jej degustacji, oraz po wieczorze z Cocoa Mousse, Wawel ma u mnie otwarte drzwi. No, przynajmniej te jego tabliczki, w których nie będzie czuć czekolady, za to wnętrze zachwyci mnie czymś nieoczywistym.
Ocena: 5 chi ze wstążką
O tak, zgadzam się, że czekolada pomarańczowa jest idealna na zimę ‹3 najlepsza taka gorzka ze skórką pomarańczy :) .Ale właśnie w zimie najbardziej przesuszaja mi się ręce, w tamtym roku też uzywalam Yves Rocher i racja, beznadziejny. Na moje ręce dobrze działa krem Neutrogeny z Malina nordycka i ,,krem do rąk z uzdrowiska Rymanow Zdrój,,
A co do czekolady-wspolczuje tej przeterminowane, na pewno dlatego ten karmel nie był płynny! To utwierdza mnie w przekonaniu, że produkty Wawela to żadna rewelacja, wolę te 5 złotych wydać na Rittera albo Milke(bo na Lidnta 2 razy więcej ;D)
Nie lubię czystych tabliczek z wtopionymi dodatkami, zwłaszcza owocami, więc wspomniana gorzka odpada. Za to z jakimś fajnym nadzieniem jak najbardziej.
Mi przesuszają się nie tylko dłonie i nie tylko w zimie, ale tą porą roku zdecydowanie najbardziej. Póki co najlepiej sprawdził się Garnier w czerwonej tubce i teraz używam Eveline Extra Soft w zielonej, też daje radę.
Rewelacja akurat w tej tabliczce jest, ale w smaku. Jakość – tragedia.
Dla mnie Lindt Chocolate Cake był naprawdę pyszny i nie mogę patrzeć na opinię, że Wawel w czymś przebił tą czekoladę :P.
http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2014/06/wawel-orange-caramel-ciemna-z.html Nadzienie karmelowo-mleczne o smaku pomarańczowym… Nikt nie mówił nigdy, że tu ma być sam karmel :P. Jak widać obie nabrałyśmy się, bo prawdziwej pomarańczy w tej czekoladzie jest tyle, co kot napłakał. Skład jest obrzydliwy, ale i tak ta wersja rzeczywiście smakowała bardziej, niż niedorobione Peanut Butter.
Zgadzam się: dla mnie też Lindt Chocolate Cake był cudowny, a mimo, że tej czekolady Wawel nie jadłam, to i tak jestem pewna, że bardziej by mi nie posmakowała. Nie wiem, czy posmakowałaby mi w ogóle (wątpię).
Ależ ja wcale nie sądziłam, że będzie sam karmel. Liczyłam na dwie warstwy, białą i pomarańczową, tak jak na obrazku. Dostałam obie, tylko w stanie zgęstniałym. Wpisz w google image nazwę tabliczki i zobacz, jak karmel powinien wyglądać.
A Chocolate Cake? Cóż… było poprawnie. Za poprawność płaci się 3 zł, nie 13.
Kurczę, szkoda, że już nie pamiętam, czy ta moja Caramel Orange miała płynniejszą konsystencję… Przypuszczam, że nie, bo pewnie bym o tym wspomniała w moim wpisie.
Dla mnie poprawna była Lindt Coffee Dream, ba, wręcz przeciętna.
To chyba najbardziej ryzykowny smak ze wszystkich i, powtórzę się, wątpię, nawet po Twojej recenzji (albo właśnie po niej… w końcu ta różnica między naszymi gustami), żeby to było coś dobrego.
Ale cieszę się, że Ci smakowała. ;)
Też się cieszę, bo za rok będę wiedziała, po co warto wyciągnąć w sklepie łapkę.
Miałaś w sumie szczęście, ze trafiłaś na ostatnią tabliczkę tej wersji. Ja bym pewnie nie kupiła bo: 1. Nie lubię być przymuszona do natychmiastowego spożycia 2. Nie ufam Wawelowi i do jego tabliczek podchodzę z wielką nieufnością.
1. Byłam dzień po degustacji 100 g, więc miałam mega ochotę na ten smak i chciałam do niego wrócić jak najszybciej. 2. Patrz pkt 1.
Nie jadłam tej 3 i ostatniej wersji nie kusiła mnie . Jakoś się mi nie uśmiechało w upalne lato ja jeść bo wtedy się pokazały rok temu. Pisałaś coś o wysuszających się rekach zimą ja zawsze używam koncentrat z granatowym paskiem z Neutrogeny . Polecam pierwszy raz miałam z nim kontakt 3lata temu gdy dziecko się urodziło. Ja jeszcze miałam kota i ciągle myłam ręce po kontakcie z nim, aż mi zaczęła pękać skóra na dłoniach od ciągłego mycia . Ten koncentrat odratował ją w kilka dni:)
Tłuste kremy też dają radę, ale dzięki. W tym roku pękła mi już dwa razy, a jeszcze nawet nie ma zimy. Ach ta sucha skóra… ;)
Co do terminu wprowadzania czekolad na rynek – tak jak piszesz: lato – to jedna wielka pomyłka.
To prawda, że blog wymaga poświęceń, ale też jest motywacją do zdobywania nowości :p
A co do czekolady to w sklepie nawet bym na nią celowo nie spojrzała – nie lubię nut pomarańczowych w czekoladach, galaretek o tym smaku i delicji, fuj :p
Ojeej, ja wręcz przeciwnie. Kocham smak pomarańczowy, niezależnie od rodzaju dania. W słodyczach, w winie grzanym, na mięsku, w sałatce, w soku… no po prostu mniam.
A ja smak pomarańczowy lubię tylko w pomarańczach, soku z nich wyciskanych, no i ewentualnie w sałatce, a do formy przetworzonej jakoś ciężko mi się przekonać :P
niby lubię pomarańczowe czekolady ale i tak zastanowię się 5 razy zanim po nią sięgnę (o ile na nią trafię oczywiście).
Lubię tak rano po odprowadzeniu córy do przedszkola siąść z kawa i przeczytać sobie u Cb nową notkę :) A teraz lecę piec babeczki do przedszkola :)
Ale to miłe :* Babeczki z pomarańczą? Hihi.
nie, dla dzieci czekoladowe z lukrem królewskim i ozdobą z masy cukrowej :)
Gdzie się podział Twój gust? :( Ostatnio dajesz takim syfom wysokie oceny. Przcież ta czekolada to gówno :D
Sorry? :P Chodzi tylko (i aż) o Wawele, czy coś jeszcze Cię zniesmaczyło? ;> Inna sprawa, że też się dziwię, ale co poradzę, że jednak mi smakowało? Jakość jest tragiczna, nie twierdzę, że nie. Po prostu łatwo mnie przekupić smacznym kremem w pokaźnej ilości.
Jeżeli chodzi o kostki to w obu wariantach opcja jest naprawdę świetna. W obu idealnie, że są po 3, a nie 4, bo tego wariantu nie znoszę i nim gardzę. :D Oczywiście chociaż sama wole grube i wypełnione bogato nadzieniem jak w wariancie drugim to jednak o dziwo jakoś bardziej przekonują mnie płaskie, bo jedną taką mam na dwa gryzy, a to zawsze wyrywa z jednym chapnięciem. :D Co do reszty… karmel w czekoladach to podobnie jak nugat moje ulubione nadzienie i zjem zawsze i wszędzie nawet jeżeli jest oblany czekoladą z logo Wawelu , którego z kolei nie lubię. Mogło być jednak gorzej, mogła to być Goplana… spróbować bym spróbowała, bo pomarańcze w słodyczach lubię wszak kojarzą mi się z włoskimi ciastkami bicotti, co to często mają właśnie dodatek skórki pomarańczowej.
Rittery mają po 4 kostki wzdłuż i wszerz, gardzisz nimi? ;>
Właśnie to mnie w nich denerwuje! :D
Mimo tak pozytywnej recenzji! I wspaniałego porównania, nie skuszę się na nią :< Bo ta pomarańćza mnie odstręcza… niczym imbir, kardamon czy anyż :< Może jakbym ją od kogoś dostała to bym się do niej przekonała, ale sama z siebie… nie dam rady jej kupić. Ale za to tą truflową wezmę bez zastanowienia :* :) Dzięki Tobie, o ile będzie ^^
Będzie, będzie. Musi, bo ja też chcę powtórkę. Imbir i anyż – masz rację, fuj.
hahaha, oby tak! :D Znasz się :)
Dzięki za uwagę dytaktyczną dotyczącą pomarańczy. Na przyszłość będę pamietać :* skąd tyle wiesz?
Nie jestem przekonana do tego smaku. O ile pomarańcze w formie owoca bardzo lubię tak jakaś przerabiana w formie kremu/dodatków w moje gusta się nie wpasowuje :D
Skąd tyle wiem? Czytam książki i interesuję się poprawnością języka polskiego, to wchodzi do głowy i zostaje. Zresztą chyba widać po wpisach, że są napisane poprawną polszczyzną, a automatyczna korekta nie poprawia za mnie przecinków ani nie tworzy szyku zdania ;)
Może kiedyś trafisz na taki słodycz, który porwie Cię swoim pomarańczowym smakiem i zmienisz zdanie!
I znowu jestem w szoku.. Wawel tak wysoko oceniony i to przez Olgę? :) Łał… No widzę, że Wawel lubi zaskakiwać :) Mimo tego nawet na nia nie spojrzę… pomarańcza i czekolada to coś czego nie lubię…
To wyjątkowe dwie tabliczki. Reszty się trochę obawiam, ale jak powiedziało się A, to trzeba powiedzieć i B. Na pewno w końcu przetestuję jakieś inne, nielimitowane :głośno przełyka ślinę:
Ja bym nie powiedziała, że bardzo zimowe i Bożonarodzeniowe. Nie wiem jakby się sprawdziła u mnie, bo nie znoszę pomarańczy jako owocu i karmelu. Jednak w przeciwieństwie do Wedla nie mam obrzydzenia do Wawelu. Wersja kwadratowa z masłem orzechowym dostała by u mnie maks.
No to tu się zupełnie nie zgadzamy.
Chyba nie musimy znów pisać dlaczego akurat tej czekolady byśmy nie kupiły. Ba, nawet spróbowałybyśmy ją w ostateczności gdyby wręcz ktoś nalegał :P
Czyli… WIĘCEJ DLA MNIE, as always :D
Gdy widzę połączenie czekolada+pomarańcza to robi mi się nie dobrze. Takie zestawienie nie powinno w ogóle powstać! :P
Jacyś malkontenci mi tu dziś zostawiają komentarze. Ludzie, ogarnijcie się, pomarańcze są pyszne, zwłaszcza w czekoladzie! :P
Nieeeee! :D