Opowiadanie o ciągle podejmowanych próbach szybkiego wyjedzenia znacznej ilości posiadanych słodyczy z biegiem czasu staje się równie śmieszne i żałosne, jak deklarowanie konieczności podjęcia pracy przez chronicznego leniwca lub narzekanie przed lustrem na fałdy tłuszczu bez realnej chęci jego wyeliminowania. Na całe szczęście puste deklaracje i czcze opowieści mam już za sobą, jako że od wakacji do dnia dzisiejszego zdjęłam z listy więcej produktów, niż odważyłabym się zamarzyć. Wreszcie wisi na niej nie sześćdziesiąt parę i nie pięćdziesiąt parę nazw, ale trzydzieści z hakiem. Co oczywiście oznacza, że wraz z nastaniem grudnia, dokładnie w mikołajki, wybiorę się długo wyczekiwanie większe zakupy i znów przeciążę Excela. Cóż, takie życie słodyczowej bloggerki.
Hazelnuts
Milka Hazelnuts pojawiła się w moim domu w okresie niedokupowania słodyczy, aczkolwiek nie była wynikiem nieprzemyślanego zakupu, ani w ogóle jakiegokolwiek zakupu. Któregoś dnia, robiąc porządki wśród przedmiotów zalegających w szafce poświęconej przeszłości, zdecydowałam się wywalić parę nieużywanych gratów, jak chociażby kiczowata porcelanowa ramka z dziewczynką czeszącą włosy lub patyk, z którego próbowałam wystrugać miecz gdzieś w połowie gimnazjum (grunt to trzymać w domu pożyteczne sprzęty). Niektóre z nich były jednak na tyle wartościowe, inne zaś w ogóle nieużywane, że nie potrafiłam wrzucić ich do śmietnika. Postanowiłam więc wszystko zebrać, obfotografować i wystawić na zaprzyjaźnionym portalu z ogłoszeniami, w zamian za graty skarby żądając czekolad. Jedną z otrzymanych była właśnie Hazelnuts, która miała być tabliczką Daim, ale odbiorcy sprzętu zrobili ze mnie jelenia. Cóż, tyle dobrego, że człowiek uczy się na błędach, a orzechowej Milki i tak nigdy nie jadłam.
Inna sprawa, że nie jadłam, bo nie lubię. Czekolady z drobno siekanymi orzechami kojarzą mi się bowiem z wielokrotnie przytaczanym barkiem dziadka, gdzie leżały w towarzystwie tabliczek mlecznych z wiórkami kokosowymi oraz szatańsko gorzkich. Oczywiście wszystkie wspaniałych marek Marka albo Oblech i S-ka. Do spotkania po latach na szczęście byłam nastawiona dość optymistycznie, a na kilka dni przed otarciem Hazelnuts naprawdę miałam na nią ochotę. Poza tym odkryłam, że mimo dodatku bakalii zawiera podejrzanie mało jednostek biodrowych, więc można zjeść więcej. Żyć nie umierać.
Otworzyłam czekoladę i zobaczyłam masę jasnych i drobnych orzeszków, które odpowiadały za niejednolitość spodu tabliczki, a także wyzierały z odłamanych pasków niczym mysie łebki z dziurek w ścianach. Całość została podzielona na sześć rządków po cztery małe kosteczki, po raz pierwszy od dawna dając mi możliwość zjedzenia dokładnie połowy produktu (zwykle czekolady dzielą się w systemie 3 + 2, czyli „jednego dnia tyjesz, drugiego głodujesz”). Zapach, jaki płynął z opakowania, był połączeniem idealnej mlecznej i słodkiej czekolady z orzechami. Trochę przypominał budyń czekoladowy, a trochę święta Bożego Narodzenia. Krótko mówiąc, był cudny.
Proces konsumpcyjny chciałam zacząć od samej czekolady, ale chytry plan został uniemożliwiony przez równomierne rozprowadzenie orzeszków w różnych rozmiarach: od całkiem pokaźnych (jak w michałkach), aż po rozdrobnione na proch (jak w prochu). Ich smak zdominował główną bazę, która poza wyraźną mlecznością i przyjemnym efektem bagienkowości dostarczała również orzechowego kopa. Kiedy kostka się rozpuszczała, na języku zostawały świeże i mięsiste okruszki, umożliwiając siekaczom zawieszenie się na nich, a także fundując człowiekowi podegustacyjne dłubanie w zębolach. Od razu sobie przypomniałam, dlaczego wolę czekolady z całymi bakaliami.
Na wstępie Hazelnuts mnie zaskoczyła, bo spodziewałam się średniaka rodem z barku dziadka, a dostałam coś naprawdę dobrego i wyraźnie orzechowego. Po chwili jednak zaskoczyła mnie ponownie, tym razem na niekorzyść. Im więcej kostek znikało w otchłani jamy gębowej, tym bardziej było mi słodko. W końcu to Milka – powiecie, ale przecież do tej pory nigdy nie miałam z jej przesadną słodyczą problemu. Więcej nawet, po raz pierwszy wyczułam w czekoladzie cukrowość. Niesympatyczną, powodującą uczucie kwaśności na końcu języka i zniechęcającą do dokończenia tabliczki. W efekcie zjadłam połowę (a to i tak dlatego, że byłam głodna, a nie chciało mi się otwierać niczego nowego), podejmując życiową decyzję, iż więcej do niej nie wrócę. Jeśli mam jeść mleczną z orzechami, to tylko z całymi, a jeśli już są rozdrobnione, to tylko w towarzystwie rodzynek. Ostatecznie uważam, że choć orzechowość Hazelnuts jest sympatyczna, za dużo tu (cukrowej) Milki w Milce.
Ocena: 4 chi
W 100% cię rozumiem, u mnie też jak coś próbuje, to końca nie widać, cale pudełko słodyczy mam w szafie! Chyba też kiedyś założę bloga i je będę recenzować, bo to taka fajna sprawa. Ale z drugiej strony, to też poświęcenie dużo czasu, którego wcale tak dużo nie mam.
Co do czekolady-ja też wolę takie z całymi orzechami, w tej szału nie ma.
I jak przeczytałam, że ludzie mieli ci dać czekoladę Daim, a tego nie zrobili, to mi się smutno zrobilo-niektórzy ludzie są okropni :(
Blog to kwestia hmm… człowieka. Jeden wrzuci zdjęcia i napiszę parę zdań – mamy kilka takich blogów, pogadaj z dziewczynami, im chyba dużo czasu to nie zajmuje, a drugi będzie siedział i poprawiał godzinami, bo inaczej nie zaśnie ;)
Co do Daim, ludzie są wyrachowani, tak bym to ujęła.
Nie jadłam i nie zamierzam. Już pomijając fakt, że ostatnio mam uraz do Milki, ale po prostu nie sięgam po zwykłe czekolady z orzechami – za dużo „ciekawostek”.
Zwykłe czekolady z orzechami najlepiej dają radę w górach :)
No chyba nie ta :P
To prawda, jednak w góry często biorę, co w ręce wpadnie i… nie zastanawiam się specjalnie nad ich smakiem, więc to się nie liczy. :P
Wyczułaś nadmierną cukrowość w Milce?!?!?! Jest dla Ciebie nadzieja! :D
Haha, dziękuję za uznanie!
Już nawet nie pamiętam kiedy ją jadłam. Z parę lat temu pewnie. Milka z orzechami i tylko orzechami jest po prostu lekko nudna.
Jak każda z małymi orzeszkami.
Jak ją jadłam, to nigdy nie zastanawiałam się nad smakiem głębiej, po milce zawsze spodziewam się charakterystycznej, silnej słodkości, ale orzechy także wolę w całości (dlatego bardzo lubię Ritter sport z całymi orzechami).
A co do „potrzebnych” sprzętów, to ja też przez długi czas trzymałam w domu patyk i to całkiem pokaźnych rozmiarów :P Patyk ten na imię miał Kuba i został znaleziony na podwórku przez mojego trochę młodszego siostrzeńca i stał się przyczyną sporu o to, do kogo ten patyk należy – czy do mnie, bo został znaleziony na naszym podwórku, czy do niego, bo to on go znalazł (teraz tą sprawę rozwiązałyby zapisy w kodeksie cywilnym, ale wtedy do takiej literatury nie zaglądałam :P) Ostatecznie patyk nocował u mnie w szafie kilka lat, bo o nim zapomniałam i został znaleziony przy okazji remontu i wyeksmitowany :P
No nieee… wywaliłaś Kubę? :/ Ale trochę mnie to pociesza, bo jak zaczęłam czytać Twój komentarz, to byłam pewna, że trzymasz go nadal i aż mnie zabolało serce z żalu, że ja mój patyk wywaliłam.
Czekolada z orzechami to dla mnie taka nuda, że choćby to była tabliczka najlepszej szwajcarskiej czekolady wartej więcej niż butelka 300-letniego koniaku w której każdy kawałeczek orzeszka byłby pincetą starannie zatapiany, aby pomiędzy każdą sztuką było dokładnie 5 milimetrów i tak bym nie chciała. Wiadomo zjeść z łakomstwa bym zjadła jakby przede mną leżało ale sama w życiu bym nie kupiła.
Dla Ciebie i tak lepsze małe niż duże ;)
Próbowałam i się zasłodziłam :P Nigdy nie polubię Milki :P
Jest sssłodka, jest. Inne Milki nie aż tak.
„efektem bagienkowości ” co to za efekt? :P
Kiedy mleczna czekolada rozpuszcza się na języku i tworzy coś w rodzaju bagna, ale słodkiego i pysznego, takiej gęstej brei.
Taka maź co oblepia podniebienie? ;P
Nie, bagienko niczego nie oblepia. Bagienko jest pozytywnym, pożądanym w czekoladach mlecznych efektem.
O to, to!
Ja w przypadku Milki Hazelnuts (którą uwielbiam) do tej brei często wprowadzam jeszcze olej dyniowy. Z pozoru połączenie dość dziwne, ale działa – polecam, zwłaszcza tym, dla których sama Milka H jest za słodka i za nudna.
Hmm. Jak to robisz? Przetapiasz czekoladę? Maczasz fragmenty? Jesz olej łyżeczką? :P
Generalnie orzechy w mlecznych i gorzkich czekoladach mi przeszkadzają, co ciekawe w białych jest odwrotnie :)
Ojej, a jak to wytłumaczysz? :P
Nie mam żadnego sensownego argumentu :)
Taka sobie jestem dziwna :P
Potwierdzamy w 100 % :P
Pokruszone orzechy to wymysł szatana. Albo przynajmniej bardzo niemiłej osoby. Po co niszczyć coś, co samo w sobie jest idealne? :v
Zgadzam się! To szatański wymysł!
ale jesteś agentką! Aukcja za czekolady!? :D O matko musiałam przeczytać dwa razy bo nie wierzyłam xDD Co do słodyczy to Ci gratuluję… aż do 30, jesteś niezła :) Ja mam więcej, ale to tylko dlatego, nie że więcej kupuję, ale rzadziej testuje :) Kiedyś codziennie pare, a teraz średnio 1, góra dwa na dzień, albo wcale :) A i tak notek mam wciul, gorzej z recenzjami na które zawsze mam deficyt :D Co do milki z orzechami… mnie wkurzają te małe posiekane orzeszki, wolę wypasione wersje :)
Hmm, trzydzieści z dużym hakiem. Duuużym, bo teraz już 45 :P
Kilka pytań:
1. Ile masz słodyczy?
2. Czy liczysz każdy wafel osobno, czy jak masz dwa takie same, to jako jedno?
3. Czemu już nie jesz codziennie?
4. Jeden słodycz na tydzień albo wcale? Co się dzieje?
5. Notek dużo, a recenzji mniej… a czym się różni notka od recenzji?
o matko 45… szacun :D
1. Hahaha nie liczę ( nie jestem tak konsekwentna jak ty :), ale tutaj na aka mam 3 szafki, no może dwie jakbym upchała, ale tak nie lubię ;) Ale to nie tylko słodycze więc jestem usprawiedliwona, w domu została jedna niepełna.
2. Nie mam chyba takich samych xDD Ale bo ja wiem… może jednak… nie chyba nie… ale osobno w takim razie :D
3. Bo siedze na uczelni długo i nie mam jak recenzować przy znajomych, zresztą tak jak Ci opisywałam, zawsze spisuje na kompa wszystko jak jem, od razu, a nie po jakimś czasie :) Jak kiedyś nie testowałam to nawet z 3,4 nowości na dzień jadłam a teraz nie da rady, do 19 nie wytrzymałabym tak jak ty ;) Jak akurat nie mam zajęć i jestem w pokoju to ,,notuje”, ale nie na co dzień się da :) Zresztą nawet jakbym notowała 3/4 nowości to co mi z tego, jak i tak ich recenzji nie mogę wstawić na bieżąco, nie wyrobiłabym się w życiu! :D
4. na dzień nie na tydzień xDD Nie dałabym rady na tydzień :) Ten tydzien nie testowałam bo byłam w domu kochana i przykro by było mamie jakbym zamiast ciast, wypieków jadła nowości, i tak się denerwuje o to :D
5. Notka to same suche wrażenia z jedzenia które spisuje w trakcie jedzenia ( zazwyczaj w wordzie) :) I to w takim stanie jest spisane, że nikt poza mną tego nie rozumie, dopiero później siadam i poprawiam pare razy i układam w miarę logiczne fragmenty, to wyjaśnia dlaczego moje recenzje to suche fakty. Recenzje natomiast to już na blogerze utworzony post, ze zdjęciami, tylko nie opublikowany :)
Notek to mam milion na kompie skopiuje ci kawałek jednej, ale ostrzegam ( to istna rzeź):
Pomidorowe są ciemniejsze koloru tektury, troche sinej, i w lekkim czerwonym zabarwieniu brąz jasny ale pomaranczowawy siny, pomidorowe pachną ładnie wypieczeniem koncentratem pomidorowym, ttroszke zapszałem, oryginalny zapach, dają cierpko troche ale pomidorem . smak. Trzeszczące, bez wnętrza, jakby skorpupka była, waflowo goryczkowe w smaku, szorstkie napowietrzone mega trzeszczące nie chrupiące, mocna goryczka, bardziej koncentratu, suszonych pomidorów niż naturalny pomidorów, są troszkę twardawe, nie mega kruche, ale trzeszczące owszem, suche, dominuje smak koncentratu goryczki, idealnie dosłonione, nie czuć jej, ale doprawione, goryczka może troche drażnić, minimalnie słodkawe ale goryczka najsilniejsza, bardzo je lubie nie sa tak zbite jak deski, 4- , 6 6,5, 3+
interpunkcji zero, błędów multum i pełno sprzeczności i tylko ja jedna, która rozumie ten język :)
to ja mam też parę pytań:
1) ty najpierw jesz i dopiero recenzujesz czy jesz i notujesz na telefonie?
2) codziennie dajesz radę o 19 na te testy, czy masz tak, że odpuszczasz bo masz gdzieś wyjść czy coś, albo nie masz ochoty
3) Jak dajesz radę znaleźć czas na wszystko? Jesteś niesamowita! :D
Ad. moje:
1. Zapytałam ile, bo napisałaś, że masz więcej, a tu jednak wcale nie wiesz ]:->
2. Ja niestety liczę razem. Gdybym liczyła osobno, nigdy nie zobaczyłabym końca listy. Czyli… jak kupuję trzy Snicersy, a mają tę samą datę, to na listę wskakuje tylko jeden.
3. Pytałam o jedzenie, nie recenzowanie. Chyba że bez recenzowania nie jesz słodyczy.
4. Moje przeoczenie, wybacz. To ze stresu, że zrywasz ze słodyczami i nas opuszczasz :P
5. Tak myślałam, ale wolałam zapytać. W normalnym świecie „notka” to skrót od „notatka”, więc dobrze kombinujesz, ale w blogosferze przyjęło się, że notka = wpis na blogu, innymi słowy notka = recenzja. Stąd moje pytanie. Co do samej formy Twojej notatki, moje wyglądają identycznie, tylko często skracam słowa, np. zamiast „zapach” piszę „zap”, zamiast nazwy „Snickers” samo „S”.
Ad. Twoje:
1. Jem i notuję na bieżąco. Frustrujące na maksa, ale potem mi może coś uciec.
2. Nie o 19, a 20-21.30. Nie wychodzę nigdzie, więc ten problem odpada :P No i jak nie mam ochoty, to odpuszczam i jem coś innego, ale zawsze słodkiego.
3. Zdefiniuj „wszystko”, to Ci odpowiem ;) Nie siedzę ze znajomymi ani z rodziną, więc mam kupę wolnego czasu, który poświęcam czytaniu książek, oglądaniu filmów, a w pierwszej kolejności blogowi.
1) bo dla mnie nie obraź się to troche głupie liczyć ile xDD Jakbym liczyła ile mam par skarpetek, majtek, nie obraź się, ale nie widzę sensu :D Wiem wzrokowo ile mam i to mi wystarczy zupełnie ;)
2) No to nawet nie chcę myśleć ile masz tego razy to co masz po parę razy :)
3) Nie, oczywiście jem bez recenzowania, i to za często, ale nie testuje nowości, tylko jem klasyczne smaki lub te same, które były na blogu :D
4) Bo uwierzę :P
5) tak ale przyznaję często sama wprowadzam innych w błąd, bo mając namyśli notatki piszę recenzje. Sama nie ogarniam do końca :D
Trudno mi uwierzyć i wręcz dla mnie to nie pojęte, że nikt cię nie próbuje wyciągać z domu, naprawdę. Albo, że może ty tak dzielnie odmawiasz. Masz kupę wolnego czasu? O matko odsprzedaj trochę, bo ja nie wyrabiam :) Dla mnie blog to dodatek do życia, a nie życie i tutaj chyba się różni nasze podejście kochana :) Grunt, że tak Ci dobrze ^^ Dziękuję za odpowiedzi!
1) Spoko, nie obrażam się. Dla mnie z kolei głupie jest nieliczenie, bo wtedy nie kontrolujesz dat ważności i możesz zjeść jakąś mumię.
5) Haha, mistrz :P
Oczywiście, że od czasu do czasu ktoś próbuje, ale ja jestem twarda. No dobra, czasem się skuszę, ale jak ktoś za często proponuje, to od razu nabieram do niego dystansu i powoli się odsuwam.
zdarzyło mi się i mumie jeść, przyznaje :D
Twarda kobietka, to fakt, twardo stąpasz po ziemi :)
Na pewno ją jadłyśmy nie raz ale odkąd zwracamy uwagę na te ciekawsze produkty to klasyki poszły w zapomnienie. Ale orzeszki pokruszone nam nie przeszkadzają choć jakby były w całości to bardziej trafiała by w nasz gust :)
Ciekawe, czy przyjdzie dzień, w którym i ja zacznę patrzeć na „te ciekawsze produkty”.
A to zbóje, trzeba było nie oddawać patyka! Patyk w domu to bardzo ważny sprzęt ;)
Wiem, teraz mi trochę żal :( :P
„Pamiątki” za czekoladę – mistrz :D
Słabo wyszło, że ostatecznie dostałaś z orzechami, ale czekolada to czekolada haha.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz ją jadłam O.o Wolę czekolady z całymi orzechami, a już w ogóle to z jakimś nadzieniem, ciastkiem, teraz tyle nowości :D
Ja też mam tego tyle, że się przeraziłam jak policzyłam, w dodatku nie jestem tak dokładna jak Ty i dziś byłam zmuszona zjeść kolejny słodycz po terminie!
Ach no i piona! Czekam na grudzień i wysyp słodyczy, czuję, że oszczędności pójdą na żarcie haha :D
Koniecznie zrób sobie listę dat ważności. Przy bloggowaniu o żarciu to krok nr 1. Po co masz jeść po terminie i zastanawiać się, czy słodycz aby na pewno jest taki, jak powinien?
Masz racje, tak zrobię :D
Tylko trzydzieści z hakiem? Nieźle! Tyle to ja mam samych czekolad :D Też chciałabym zmniejszyć moje zapasy, ale mi to nie wychodzi XD
Wolę milkę z całymi orzechami, taka jest dla mnie zbyt nudna :D
Do końca tygodnia niestety znów dobiję do 50, ale do końca listopada mam zamiar zjechać do 30. No dooobra, może do 40 :P A Ty ile masz łącznie?
u mnie najwiecej slodyczy jest wlasnie w grudniu:d nie dosc ze mikolajki, swieta to jeszcze Barbórka (moja mama dostaje baaaaardzooo duzo kwiatow- dom wyglada jak wiaciarnia i czekoladek ktore to musimy komus innemu wreczac na swieta w tamtym roku mama dostala 4 opakowania merci :o w tym 3 czerwone i kilka innych bombonierek)
a ta czekolada to za ten patyk xD?
Nie, za klatkę dla myszki :P Zjadłabym Merci, kiedyś na pewno pojawi się na blogu.
Ha! A jednak! Od samego początku tego wpisu w napięciu czekałem na komentarz, dotyczący „słodkości” Milki. Od jakiegoś czasu borykam się z tym problemem, który w moich oczach jest problemem! Uwielbiam Milkę i jestem jej bezkrytycznym fanem. Każdy jej wyrób był dekady całe dla mnie synonimem najwyższej jakości doznań smakowych. Aż tu nagle jakieś pół roku temu zaczął się Armagedon. Dostałem w prezencie od siostry jakąś tam czekoladę Cadbury, która podobno całkowicie wyparła Milkę na wyspach, przynajmniej w okolicach Londynu. Nie znam szczegółów. Smakowała mi, ale autorytatywnie stwierdziłem, że jest za słodka. To samo niestety stwierdziłem przy kolejnej czekoladzie Milki i przy następnej… Stała się rzecz straszna. W tym momencie każda czekolada Milki wydaje mi się za słodka! Czy to moje sugestywne doznanie, czy może coś się zmieniło? Może nagle wydoroślałem i zagubiłem gdzieś „dziecięcą radość”? Może przed każdą kolejną Milka powonieniem „zerować” kubki smakowe marynowanym chrzanem… Pozdrawiam.
Kurczę, trochę jakbym czytała siebie. Ostatnio co jem Milkę, to jest za słodka. Martwię się.
Dla mnie ta czekolada jest tak zwykła i nudna, że nawet na nią nie patrzę w sklepach :P
Ja też, dlatego też byłam zła, że mi ją wcisnęli.