Czas na prezentację drugiej z trzech czekolad, które dostałam od taty w ramach upominku przywiezionego z Włoch. W recenzji białej poprzedniczki zapowiedziałam co prawda, że kolejne pojawią się dopiero w nowym roku, ale z racji rozpoczęcia programu szybkiego wykańczania posiadanych słodyczy, podczas którego w pierwszej kolejności zabrałam się za wszystko, co można ściągnąć z listy po zaledwie jednej degustacji, przeczytacie o niej już dziś. Warto również zaznaczyć, że kolejność sięgania po tabliczki nie była przypadkowa. Novi Nocciolato Bianco pojawiła się jako pierwsza, gdyż chciałam ją zestawić z Ritterem Weisse Voll-Nuss. Żadna z nich mnie nie zachwyciła, choć włoska zawodniczka odznaczała się bardzo ciekawą, nietypową konsystencją. Jako drugą zdecydowałam się otworzyć wersję Nocciolato al Latte, licząc na pyszny mleczny smak i namiastkę sentymentalnego Nussbeissera. Na koniec zaś zostawiłam nieprzeniknioną tabliczkę Nocciolato, która zwartością kakao niewiele różniła się od mlecznej, a opis „Gianduja” nic mi nie mówił. Krem? Jaki krem? Przecież tabliczka jest jednolita.
Novi Nocciolato al Latte
Jak już wspomniałam, ta tabliczka i Nocciolato Gianduja są bardzo podobne, z pozoru wręcz takie same. Różni je jedynie kolejność surowców widniejących w składzie i kaloryczność. Nocciolato al Latte dostarcza „tylko” 585 jednostek biodrowych na 100 g, podczas gdy jej siostra ponad 600. Obie dzielą się jednak w systemie pięć rządków po dwie kostki z wygrawerowaną nazwą produktu (cztery takie kostki ważą aż 56 g). Czekolady są grube, mięsiste i wzbogacone o wielkie i cudowne orzechy, których nie jest ani za dużo, ani za mało. Są one jasne, świeże i chrupiące. Krótko mówiąc: idealne.
Kolor Nocciolato al Latte zdradza, iż czekolada jest mleczna, choć konsystencja daje do myślenia. Kostki łamią się z trzaskiem i trzeba w to włożyć pewien wysiłek, nie ma mowy o bezproblemowym gięciu plasteliny. Jeden bok nieco stopniał w czasie podróży do Polski, ale jak na mleczny wyrób tabliczka i tak zachowała fason. Na tym etapie jedyny minus to zapach, który stanowi esencję kwaśnego orzecha.
Na każdą kostkę przypada od trzech do czterech orzechów (choć trafił się wyjątek z pojedynczą sztuką). Są one dokładnie takie, na jakie wyglądają, czyli chrupiące i świeże, a do tego wielkie, jakby je importowano z Czarnobyla. Mleczna czekolada podczas gryzienia nie wydaje się aż tak twarda, jak przy łamaniu. Jest bardzo delikatna w smaku, wręcz wyciszona. Kompletnie nie czułam w niej kakao. Bagienko w ustach powstaje, ale nie tak szybko jak w Milce, co zapewne jest zasługą grubości kostek.
Otwierając Nocciolato al Latte, liczyłam na pyszną mleczną czekoladę ze świeżymi orzechami, zamiast tego otrzymałam poprawną ledwoczekoladę z wyraźnym smakiem wspaniałych jakościowo orzechów, które bezwstydnie przejęły dowodzenie nad kompozycją. Jak zawsze powtarzam, że nie lubię czystych tabliczek, tak w przypadku dzisiejszej bohaterki byłoby to jedyne wyjście, żeby ją docenić. Naprawdę chciałabym spróbować jej mięsistych i kostek osobno, by delektować się subtelnym smakiem i przyjemną, bagienkową konsystencją. Czekolada ta bowiem jest jak mleczny napój a la kakao w wersji dla dzieci. Przyznaję jej tyle samo punktów, co białej, choć zaznaczam, że jest tysiąc razy lepsza.
Ocena: 4 chi
Orzechy z Czarnobyla, dobre! :DD A wiesz, ze moja,, świrnięta,, kolezanka, chce tam pojechac I szuka wycieczek? ;)
Co do czekolady-to nie jest ta, ktora mam teraz w swoich zasobach ;> Musze zaraz sprawdzic, ale wydaje sie ciekawa, bo jeszcze wloskich rzeczy w ustach nie mialam :)
Może i świrnięta, ale ja z chęcią pojechałabym z nią. Wyjazd do Czarnobyla jest na mojej liście rzeczy do zrobienia.
Tak, to właśnie ona! :)
Brzmi całkiem nieźle, ale oczywiście rozpaczać nad tym, że jej nie spróbuję nie będę. O dziwo i taką prostą czekoladę producenci umieją schrzanić, a ta… no takie tam coś. W takiej postaci, nawet bez nutki kakao, dla mnie o wieeele za nudna.
Ja lubię mleczne z samymi orzechami, nigdy nie są za nudne. Tylko muszą być smaczne – jedyny i konieczny warunek.
Ja też – niezaprzeczalnie! Po moim blogu to na pewno wiesz, że dla mnie i czysta czekolada (bez dodatków) nie jest nudna, ale… ta brzmi po prostu strasznie nudno, jak takie… „orzechy w czymś”, a nie czekoladzie.
Cóż, czekolada ma na pewno lepszy skład niż Nussbeiser ;). Mmm, z chęcią zabrałabym taką orzechową tabliczkę na górski szlak. Spisałaby się idealnie!
Gianduja to nic innego jak pełna czekolada, do której dodano pastę z orzechów. Dlatego nie widać w niej kremu – orzechy i czekolada stały się jedną całością.
krem z orzechów… to brzmi idealnie dla mnie ❤
Teraz już wiem, ale musiałam zbudować napięcie. Część druga jutro :)
„a do tego wielkie, jakby je importowano z Czarnobyla” no porównanie świetne! :)
Apropo czekolady to wygląda na zdjęciu na taką „z wyższej półki”, podobają mi się te całe orzechy, tylko szkoda, że czekolada nie jest taka dobra. Nie mam dobrych skojarzeń z napojem kakaowym dla dzieci:P
Dobra jest, ale tylko dobra. I ma potencjał. Szkoda, że w smaku zbyt delikatna.
Esencja kwaśnego orzecha to ciekawa nuta zapachowa ;)
Cała czekolada bardzo mi się podoba, czarnobylowe orzechy także – jak jest ich takie bogactwo, to nawet czekolada nie musi być tak bardzo czekoladowa, bo z dużym prawdopodobieństwem i tak zostanie stłamszona :D
Hmm, muszę się nie zgodzić. We wspomnianym Nussbeisserze czekoladę czuję. A raczej czułam, bo dawno jej nie jadłam. Z utęsknieniem czekam na powtórkę <3
Czyli tabliczka idealna na spokojną niewymagającą degustację :D Taka w sam raz aby otworzyć ją kiedy ma się gości :)
Ooo, idealne podsumowanie! :)
Jakie wielgachne orzechy – moja siostra byłaby w niebie :D
Rzeczywiście okazałe, a do tego chrrrupiące i pyszniutkie :)
Lubię czekolady z całymi orzechami a posiekane czy w postaci jakiegoś nadzienia mi nie pasują. Tą bym nawet kupiła gdybym tylko spotkała:)
Też nie lubię posiekanych. Po co w ogóle dodawać takie okruchy do czekolady, skoro tracą swoją orzechową siłę?
Orzechy jak z Czarnobyla? W sumie moja koleżanka po osiemnastce się tam wybiera, zamierzałam zabrać się z nią to przy okazji zobaczę czy tam takich nie mają :D
Ja też chcę z Wami!
mi z mężem też się marzy taka wycieczka.. dobrze, że dzieci szybko rosną, to jeszcze nie będziemy za starzy na podróżowanie! :)
Z sentymentu do Nussbeisera pewnie bym łaskawie ją potraktowała. A wielkie chrupiące orzechy zawsze są na plus.
Też łączy mnie z tabliczką sentyment. Mam nadzieję, że po ponownej degustacji nic nie ulegnie zmianie.
Jakie wielgachne kostki, jakie wielgachne orzechy – podoba mi się :D
Przy takiej czekoladzie można się czuć jak liliput w krainie Guliwerów ;)
Tak z wyglądu to jest powalająca. Już wyobrażam sobie jej smak, haha :D
Zazdroszczę, że tato Ci takie cuda przywodzi *.* Też chcę:*
Czekolady czy mojego tatę? :D
o matko pojechałaś z tym Czarnobylem :D Mwahahaha, dobrze, że nie świeciły radioaktywnie :)
A czekolady i tak zazdroszczę bo ta ,,Gianduja” jako istny krem orzechowy brzmi cuuudownie <3 Nie pozostało Ci trochę tej czekolady?
Papo kochany ^^
Gianduja niestety poszła w żołądek cała :P
No wiesz co, a co z naszą dietą!? :D
Spoko, już wyszła tylną częścią ciała i możemy udawać, że wcale jej nie było :D
no ja myślę :D Bo inaczej byłaby lewatywa ^^ Może nie kijem, ale … xDD
Z Czarnobylem kojarzą mi przedszkolne kolejki do pielęgniarki. W pamięci mam tam i siebie, chociaż może przy moim roczniku było to działanie zachowawcze. Sam nie wiem.
Przy tego typu tabliczkach (orzechy, które da się wydłubać), bez problemu dogadywałem się za mamą. Ona brała chrupacze, ja krowie tłuszcze. Tutaj na podziale chyba wyszedłbym gorzej. Niemniej tabliczka fajna.
Mi się z Czarnobylem kojarzą opowieści mamy o biednych ludziach, którzy cieszyli się, że im urosły wielkie warzywa, jedli je, a potem już się nie cieszyli. No i jakieś wyprawy do lekarzy też były.
Dobrze byś wyszedł. Delikatna czekolada jest ok :)
Nie kusi ale przynajmniej ładnie wygląda ;) Lubię takie grube kostki, ale pozostanę przy RS albo Milce.
Czemu nie kusi? ;>