Choć ciemne czekolady jadam rzadko, lubię mieć w domu zabezpieczenie w postaci przynajmniej jednej tabliczki. Kiedy uzupełniam zapasy, wybieram raczej te z wyższą zawartością kakao, które po maratonie uwielbianej przeze mnie mlecznej i często przesłodzonej czekolady wydają się wybawieniem dla nerwów, żył, bioder i kubków smakowych. Poza wysoką zawartością kakao zwracam również uwagę na firmę – póki co najlepiej sprawdziła się seria J.D. Gross z Lidla – cenę, wielkość, wygląd opakowania i urozmaicenia. W przeszłości czekolady z wtopionymi dodatkami odpadały w przedbiegach (dziś jest nieco inaczej, bo zdarzają się wyjątki), podejrzanie tanie i nieprzyzwoicie drogie również.
Pewnego dnia, szukając czegoś, co mogłabym zakupić na czarną godzinę, spostrzegłam ciemnego Lindta EXCELLENCE z szatańską zawartością kakao 99%. Od razu pomyślałam, że choć nie podołam całemu, bardzo chcę go spróbować. Przejrzałam oferty sklepów, dowiedziałam się, gdzie jest, a potem wysłałam zamówienie mamie. To znaczy Mikołajowi, bo był koniec listopada. Mama jednak, jak na osobę niezainteresowaną sklepami i markami słodyczy przystało, pomyliła Piotra i Pawła z Almą, w związku z czym wymarzonego Lindta nie dostałam. Zamiast niego w paczce znalazłam inny 150-gramowy wariant oraz prezentowany dziś kartonik Dark Assortment. Z jednej strony było mi szkoda, że to nie 99%, a z drugiej się ucieszyłam, bo dzięki temu miałam okazję spróbować aż pięciu czekolad.
Dark Assortment
gorzka czekolada Lindt
Patrząc na kartonik, byłam przekonana, że w środku znajdują się cztery małe czekoladki. Jakież było moje zdziwienie, gdy po przechyleniu go ze środka wysypała się masa – szesnaście sztuk – miniaturek! Ponieważ nie przygotowałam się psychicznie na jedzenie czegoś tak małego, pierwszego wieczora musiałam odłożyć je z powrotem i sięgnąć po coś innego, do czekoladek zaś powróciłam nazajutrz.
EXCELLENCE
gorzka czekolada Lindt Orange Intense
Na pierwszy ogień postanowiłam wziąć miniaturki pomarańczowe i z solą, czyste zostawiając na kolejny wieczór. Delikatnie ściągnęłam z nich opakowanie, by po konsumpcji wkleić do pamiętnika, później zaś zbliżyłam jedną z przedstawicielek Orange Intense do nosa. Byłam zachwycona, pachniała ona bowiem jak Orange Caramel Wawela, czyli pysznie i świątecznie, trochę jak zeszłoroczna zimowa seria kosmetyków z Yves Rocher. Nie gorzką skórką pomarańczową, ale esencją świeżego i aromatycznego owocu. Choć spodziewałam się, że czekolada będzie twarda, było odwrotnie. Okazała się miękka, w pewien dziwny sposób plastelinowa, choć zdecydowanie nie bagienkowa. Jej pomarańczowość zasadzała się nie na sztucznych olejkach, ale wtopionych w środek maleńkich i – co ważne – zupełnie miękkich kawałkach pomarańczy, które dzięki swej delikatności ani trochę mi nie przeszkadzały.
W samej czekoladzie nie było czuć wysokiej zawartości kakao, przez co wnioskuję, że nie była ona wcale gorzka, a po prostu deserowa (z tyłu kartonika oraz na pełnowymiarowej tabliczce widnieje napis: Masa kakaowa minimum 48%). To również mogło być powodem, dla którego kostki nie łamały się z trzaskiem i nie były tradycyjnie twarde, ale plastelinowe, przypominały nieco pseudociemne tabliczki no-name. Choć z zamkniętymi oczami nigdy nie zgadłabym, że Intense Orange wyprodukował Lindt, jedzenie jej sprawiło mi przyjemność. Jeśli ktoś szuka czekolady ciemnej, ale delikatnej, twardej, ale plastelinowej, a do tego aromatycznej i świątecznej, zdecydowanie powinien po nią sięgnąć.
Ocena: 5 chi ze wstążką
EXCELLENCE
gorzka czekolada Lindt A Touch of Sea Salt
Nazewnictwo to już połowa sukcesu. Henrykowi Dupie trudno będzie zostać poważnym prezesem, Krystynie Rzeżączce światowej sławy piosenkarką, a Ohydkowi najlepszym batonem na rynku. Podobnie działa to w drugą stronę. Może istnieć tysiąc produktów z salt, orange czy chocolate w nazwie, ale jeśli sprytny producent doda do nich coś od siebie, tworząc A Touch of Sea Salt, Intense Orange lub Smooth Chocolate, połowę drogi do serc konsumentów ma już za sobą. Druga, trudniejsza połowa polega na tym, by produktom rzeczywiście nadać smaku pasującego do zaklętej w nazwie obietnicy.
Choć Intense Orange sprawdziła się świetnie i udowodniła, że nazwa jest w stu procentach trafiona, A Touch of Sea Salt nadal napawała mnie lękiem. Nie jest bowiem tajemnicą, że nie cierpię słonych słodyczy i z tego powodu na blogu nie widujecie ich zbyt często (póki co pojawiły się chyba tylko dwa produkty: Honig-Salz-Mandel Rittera, w którym na szczęście nie było jej czuć, oraz paskudny Sweet Popcorn Lindta). Nie byłabym jednak sobą, gdybym posiadanym miniaturkom nie dała szansy. Przymknęłam oczy na niebieskie, mrożące krew w żyłach elementy szaty graficznej i ostrożnie zbliżyłam kostkę do nosa. Nic. Żadnej soli, po prostu czekolada. Na dodatek znów nie gorzka, raczej mleczna z podwyższoną zawartością kakao. Wiedząc, co to oznacza, ze spokojem ugryzłam kostkę, kontemplując jej miękkość i plastelinowość, a także delikatny, niemalże mleczny smak. Na początku soli nie poczułam w ogóle, później zaś zorientowałam się, że dodano ją w maleńkich… nie, nawet nie kryształkach, raczej ziareneczkach. Do tego było ich niewiele. Kiedy trafiały na kubki smakowe, przez chwilę zaburzały mi przyjemność jedzenia, ale potem wszystko wracało do normy. Choć dużej tabliczki dostać bym nie chciała, z a la samplerów jestem naprawdę zadowolona. A Touch of Sea Salt idealnie odpowiada swojej nazwie.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Nie, nie kupuj tej diabelskiej 99%!!jak Jr jadlam, jest okropna,wez sobie do buzi lyzke kakao, to praktycznie to samo!!
A co do tych Lidtow -warrant z pomarancza to ulubiony Lindt mojej mamy :) a sea salt nie probowalam, ja w przexiwienstwie do ciebie, lubie slone slodycze, wiec sprobowalabym, ale nie tego, ,,touch,, tylko zwuklego z solą
Muszę :( Póki sama nie spojrzę szatanowi w oczy, nie zaspokoję ciekawości. A Lindt ze „zwykłą” ilością soli w ogóle istnieje?
No ta chyba duża wersja,o ile dobrze pamietam .ale moze mnie pamięć myli xdd
Niii, ona też jest A Touch of.
A, to zwracam honor, cos mi sie ubzdurało ;)
Też odradzałabym Lindt 99%. Jej skład jest podejrzany i nie zapowiada niczego dobrego. Na pewno wyrób z tak dużą zawartością kakao w proszku nie będzie nawet namiastką prawdziwej stówki.
Czytanie Twoich recenzji nie zaspokoi mojego głodu, a ceny Twoich czekolad są nieporównywalne z cenami moich :(
Co do pomarańczowej, moje zdanie już znasz.
Recenzję Lindt’a z solą mam napisaną na podstawie 100-gramowej tabliczki (i taką wrzucę), a czekoladki też wydały mi się za miękkie. Może nie plastelinowe, ale takie aż… za miękkie.
Dobre, ale nie urywające tyłka.
A ja się muszę wreszcie za J.D. Gross wziąć.
J.D. Gross polecam jak najbardziej :) Jadłam 70% oraz 81% i według mnie są świetne ;)
Jeśli chodzi o Lindt to w poniedziałek kupiłam tabliczkę 85% kakao ale jeszcze jej nie otwierałam.. Marzy mi się jeszcze 90% z Lindt ale w moim mieście nie ma ;/
Jeśli chodzi o opisywane czekoladki to pomarańcza i sól w czekoladzie to nie moje smaki :)
Nie, nie kupuj 90 %-owego Lindt’a. 85 % ma paskudny posmak odtłuszczonego kakao i aż boję się pomyśleć jak jest z 99% (a niestety kupiłam to dawno temu i zupełnie nie mam ochoty). Niedługo recenzję wrzucę, ale wolałam ostrzec. ;)
Kimiko dziękuję za ostrzeżenie ale nie wydaje mi się bym w najbliższej przyszłości kupiła Lindt 90%, ponieważ czekolady nie ma w sklepach w moim mieście ;) Ale i tak jeszcze raz dziękuję ;) Jestem ciekawa co zrobię z 85% jeśli mi nie posmakuje… Będe musiała kombinować :D
A ja z chęcią spróbuję szatańskiej Lindt, jeżeli kiedyś dojrzę ją w promocji. Póki co nie spotkałem jej nawet w sklepie… :)
Piotr i Paweł, Delikatesy T&J.
Hoho a jakie czekolady J.D Gross jadłaś? Ja próbowałam póki co chyba trzech i podpisze się pod zdaniem że są dobrym wyborem :)
Musiałabym spojrzeć do szafki, bo opakowania są tak piękne, że je sobie zostawiłam. W ciemno strzelam, że 84% i 78% – jakoś tak.
Czekolada Gross z największą zawartością kakao jaką widziałam to 81% ;) 74% to z Bellarom :) Nawet „wujek google” nie znajduję tych co wypisałaś, więc albo to był zły strzał albo coś się zmieniło z biegiem lat :)
Sprawdziłam: 81% i 78% :)
78% na oczy nie widziałam :) Mogłabyś pokazać zdjęcie opakowania? ;)
Mówisz, masz: http://zapodaj.net/4688773c730ac.jpg.html
Jadłam tą z solą mi nie smakowała brr ,ale czekolady J.D. Gross bardzo lubię:)
A czemu nie smakowała? Za dużo soli?
Ta czekolad jakaś mi się dziwna wydawała i ta sól hmm a powiem,że lubię sól w słodyczach to to mi nie podeszło.
Jak ostatnio rozmawiałam z mamą, to powiedziałam jej właśnie, że jak będzie mi kupować jakieś produkty spożywcze na święta, to chciałabym aby znalazła się w nich Lindt 99%, a ona mi na to, że mam sobie sama kupić, bo ona nie wie gdzie (jak czegoś nie ma w Tesco, to dla niej już jest ciężkie do zdobycia :P), więc podejrzewam, że nasze mamy łączy podobne zainteresowanie sklepami :D I chyba nie pozostaje mi nic innego jak osobiste zakupienie czekolady, a najlepiej to by było, jak bym sama sobie skompletowała wszystkie prezenty od rodziców :D Lindta 99% jadłam kiedyś, ale to były czasy, gdy nie zastanawiałam się nad smakiem czekolad i w sumie to nawet dokładnie go nie pamiętam.
Tych zminiaturyzowanych czekolad o których piszesz nie jadłam, bo nie lubię w czekoladzie soli i cytrusów (mi też ta sól trafiająca się w czekoladzie zaburza przyjemność jedzenia – doświadczyłam tego jedząc caramel with a touch of sea salt), choć tej z pomarańczą to kiedyś muszę spróbować…
Zdecydowanie nasze mamy mogłyby sobie podać ręce i iść razem do sklepu. Dla mojej większe zakupy = Tesco lub Leclerc, nic innego nie istnieje :P A kasę na mikołajki dostałam od dwóch osób – w pewnym sensie to wygodne, bo kupię dokładnie to, czego mi naprawdę potrzeba. Z drugiej taka forma prezentowania, jaką przyjęła mama (jedźmy razem i pokaż, co chcesz, a ja ci zapakuję i przyniosę w odpowiednim dniu), podoba mi się jeszcze bardziej.
To ja z moją mam podobnie, czasem nawet do sklepu się nie pofatyguję ze mną, tylko sama sobie coś od niej kupię i potem jej to daję do zapakowania – w tym roku mam już tym sposobem 2 prezenty oczekujące na odpowiedni czas :D
W moim domu zakupy zawsze robił tata i to on ma większe rozeznanie w sklepowym asortymencie, ale jak jemu coś powiem, to zaraz tego szuka po różnych sklepach (chodzi mi o spożywcze rzeczy, ewentualnie elektroniczne), a nie chcę go tak obciążać, bo wiem że jest zapracowany i wolę żeby po pracy się odstresował, a nie szukał mi czekolady 99% :D
Zadanie zakupowe jest zadaniem mojej mamy, ale jej po prostu wystarcza do życia to, co jest w sklepie. Nie wydziwia :P
a ja uwielbiam sól z słodyczach.. lody karmel-sól to najlepsze jakie jadła w życiu! :)
Apropo mam i zakupów słodyczowych.. moja mama to już wgl się nie orientuje.. zazwyczaj każe mi samej kupić albo powiedzieć co chcę z Aldi, albo idzie do mojego ulubionego eko sklepu i pyta tam Pań co ja lubię (wiedzą lepiej niż moja mama) i wtedy mam trafiony prezent :)
Z tymi paniami ze sklepu eko to aż mi się serce z radości ścisnęło. Kocham takie akcje :)
Tak! Tak! Właśnie to ta czekolada :) Pomarańczowo-ciemnawa Lindta to moja ulubiona czekolada. Jestem wobec niej bezkrytyczny, ale to wynik nieustającego zakochania, a wiadomo że ten stan wywołuje chwilowe utraty kontaktu z rzeczywistością. W tym wypadku nie mam zamiaru się odkochiwać :)
Cudownie tak tkwić w stanie zakochania przez lata! Niezmiennie i głęboko :)
Nie che mi dodać po raz setny komentarza :( Poddaję się!
A co się wyświetlało? Jaki komunikat?
po angielsku, że przeprasza coś w ten deseń i wyszukiwarka się załączała ( pod spodem). Następnym razem zdjęcie printscenerem Ci zrobię :) Usunęłam nawet wszystkie znaki interpunkcyjne i nic, a próbowałam z 4 przeglądarek co mam xDD
Też tak dziś rano miałam.
No i ja mam to samo, jak próbuję odpowiedzieć Kimiko. Kurwa…
nie denerwuj się, przecież to nie katastrofa! Damy radę, Nas tak łatwo nie zniechęcisz :* :)
no nareszcie! W skrócie napisałam, że pomaraczy mówię nie, z solą tak bo lubię dobre połączenia słodko słone o ile nie są przesolone i przesłodzone naraz. I, że pozatym Lindt mnie unika, a ja jego. Jak się cieszę, że dodało ten komentarz, już miałam pisać do Cb na ig :)
Martwię się tymi komentarzami, bo sama mam problem. Na przykład nie mogę odpisać Kimiko. Wczoraj i dziś to samo…
nie martw się kochana, szczerze długo tak u Ciebie nie miałam i byłam zadowolona z tego obrotu. Zawsze można napisać zażalenie do wordpressa ;) Będzie dobrze :*
Nie, coś mi się zjebało i nie wiem co. Znów mnie złość bierze…
nie denerwuj się :* Złością nic nie zdziałasz, szkoda zdrowia ;)
Radością też nie ;<
o to mi wyskakuje:
Not Found
Apologies, but the page you requested could not be found. Perhaps searching will help. ( i tabelka by wpisać coś )
Radością nie, ale rozsądkiem już owszem ;) Mam napisać zażalenie do administratorów? Jestem zahartowana na Uczelni, a to dla mnie pikuś ;)
No to mam to samo :/ A administratorem mojego bloga jestem ja. To nie blogger, tu nie ma żadnej społeczności. 100% treści jest moich.
wiem, że nie blogger ale myślałam, że jest jakaś społeczność WordPressa. Widziałam pare forów, może tam warto spytać? :)
Ciekawe, czy teraz będę Ci mogła odpisać na komentarz. Bla, bla, tere fere kuku, głupi blog się psuje.
O nie! Czwarty chi nie ma wstążki :(
Absolutnie nie jestem maniakiem gorzkiej i ciemnej czekolady, ale tych chętnie bym spróbowała :)
Dziękuję, już mu ubieram :)
99% próbowałam, dla mnie super. :D Tylko, że ja ogólnie uwielbiam gorzkie czekolady, ale w sumie mogę bez nich bez problemu żyć, tak jak i bez innych słodyczy(pomijając lody i oreo, które jakby przestały istnieć to byłoby mi mega źle, chociaż i tak nie jem ich często, ba! nawet dość rzadko), ale to inna sprawa.
Takie mini wersje to dla mnie coś idealnego. :D Wiesz, że lubię próbować słodkości po kawałeczku itd., a często jest tak, że szkoda wydawać kasę na duże wersje. :D
To tylko ja jestem dziwnym wyjątkiem, którego irytują miniaturowe produkty. Cała reszta świata się nimi zachwyca.
Pomarańczowej z wiadomych względów nie kupujemy ale wersję z solą próbowałyśmy i skończyło się na tym, że cała reszta tabliczki wylądowała w polewie na placek ;P Po prostu jak widać sól w słodyczach jest nie dla nas ;)
A próbowałyście tego Słonego Toffi od Anity? Pewnie nie… To dopiero jazda! Recenzja w piątek.
Jadłyśmy… ale poczekamy na recenzję :P
99% Lindta, boże… raz jadłam , tylko już nie pamiętam czy 99 czy 98/7 czy jaka tam ilość jest. Ledwo przełknęłam. Matka porównała to do dostępnych kiedyś w aptekach czekoladek na przeczyszczenie. TE skojarzenie na zawsze pozostanie ze mną.
A propos matek i zakupów, robiąc listę prezentów musiałam dopisywać przy każdym produkcie w jakim sklepie/drogerii można to kupić. Inaczej by nie znalazła.
Obie czekolady jak najbardziej poprawne, ale dla mnie Lindt mógłby mieć ciutkę więcej soli, niż tylko „dotyk” ;)
Pamiętam, że nie cierpisz szatańskich czekolad. Ja nie mam takiej awersji, więc się 99% nie boję. A czekolada na przeczyszczenie? Pierwszy raz o takiej słyszę :P
Ja swojej też muszę wypisywać. Lepiej tak niż dostać sto czekolad, które się już jadło :)
Z wielką uwagą i przyjemnością czytałam Twoją recenzję. Jak dobrze, że te deserówki Ci przypasowały. Można by rzec, że to lindtowska klasyka. Nie mogę się doczekać recenzji pełnych czekolad.
Pełnych Lindtów trochę mam (trzy tabliczki bodajże), więc któregoś dnia znowu się ucieszysz.
I mnie 99% kusi, ale powiem Ci szczerze, że mając do wyboru szatana lub dzisiejszy zestaw, wybrałbym właśnie niego. Zajebiste miniaturki. No kurde. Od razu przychodzi na myśl Milka ze swoim okraglakiem (czy tam połamańcem :P) i wydania LU, TUC.
Nawet nie mówię tego ze względu na szybszą wrzutkę na bloga, na szybsze zjedzenie i popchnięcie kolejki dalej. To jakoś tak… fajnie wygląda.
Oczywiście najbardziej interesowałaby mnie sól. Jeśli Ty, jako wyczulona przeciwniczka, stwierdziłaś, że jest jej mało, to ja – raczej obóz przeciwny – mógłbym poczuć zawód. No i cholera, zawód na 90/100g to kiepska rzecz. Miniaturkę można dziabnąć szybciej ;)
Poszukaj tego zestawu, gdzieś jest na pewno. Będziesz miał cztery rodzaje po pochrupania i wybrania swojego ulubieńca :) A szatana moglibyśmy zjeść na pół, przynajmniej zminimalizowalibyśmy ryzyko wpieprzania obrzydlistwa, gdyby jednak nam nie zasmakował.
Chociaż solę więcej niż ktokolwiek kogo znam (przez dwa miesiące w Niemczech zużyłam ponad 600g soli), to w słodyczach, tak jak Ty, raczej jej unikam. Obawiam się, że nawet ten Lindtowski „touch” to mogłoby być dla mnie za dużo.
Moja mama w przeciwieństwie do Twojej, w ogóle nie jada słodyczy, więc kupowanie ich to dla niej wyzwanie. Jak ją o coś proszę, to wysyłam zdjęcia i dokładną instrukcję (często nawet z dopiskiem gdzie dokładnie leży na półce w sklepie), a i tak czasem dostaję coś innego bo jej „się pomyliło”. No ale, doceniam wysiłki tak czy siak : )
A, o a co na przykład pomyliła? Moja najczęściej miesza Wedle z Wawelami, bo nie potrafi zapamiętać, że Wedel jej smakuje, a Wawel nie. Co do słonego, szykuj się na spróbowanie kostki, o której Ci pisałam ]:->
Gorzkie Lindt’a są the best! Najlepsza jak dla mnie to ta z sezamem i 70% ;) Tych miniaturek jeszcze nigdy nie spotkałam, ale i tak bym nie kupiła, bo mają w sobie wersję z pomarańczą, fuj :<
Super, mam obie z wymienionych przez Ciebie jako najlepsze :)