Uwaga: wstęp zawiera lokowanie życia osobistego.
Dzisiejszą recenzję chciałabym zacząć od wspomnienia, które już kilkakrotnie na blogu przywoływałam, za każdym razem w innym kontekście i opowiadając trochę inną jego część. Dziś pojawi się całe, choć nie mogę dać gwarancji, że znów o czymś nie zapomnę, czegoś ważnego nie pominę. Chodzi o wspomnienie pokoju dziadka, który zawsze był dla mnie fortecą pełną tajemnic i magicznych przedmiotów. Przez osiem lat życia, gdy mieszkaliśmy pod jednym dachem, z ogromną przyjemnością zakradałam się na pierwsze piętro naszego domu i po cichu przemykałam do pierwszego pokoju po lewej stronie. Z wejściem specjalnie trudzić się nie musiałam, gdyż niemal każde drzwi na piętrze dziadków blokowane były… kapciem, tak żeby nie zatrzasnął ich nagły przeciąg. A kapci, uwierzcie mi, dziadkowie mieli sporo! Berło Mistrza Kupowania w naszej rodzinie zawsze dzierżyła babcia, resztę domowników zostawiając daleko w tyle. Kiedy była promocja na garnki – kupowała je. Kiedy ogłosili przecenę czajnika elektrycznego – musiała ulec. Kiedy do wielkiego kosza na środku Leclerca rzucono ubrania w rozmiarze XXXXXXL – obowiązkowo sięgała po kilka sztuk, bo przecież zawsze mogą się przydać, poza tym wiara brała. Nic zatem dziwnego, że w szafce na kapcie, która stała w łazience, zawsze można było znaleźć ich miliony. Nosili je goście, zabijało się nimi muchy, podtykało się je pod drzwi – zastosowań było tyle, ile par. Wróćmy jednak do pokoju dziadka. Powód, dla którego to właśnie on był moją czarodziejską kryjówką, stanowiły przedmioty, które się w nim znajdowały. Dziadek jest kolekcjonerem wszystkiego, ale głównie tego, co stare (np. w pokoju telewizyjnym na szafie stoi kolekcja kilkudziesięciu drewnianych figurek różnych postaci). W jego sypialni rozmarzonym wzrokiem błądziłam po szablach wiszących na ścianie, rogu do polowań, fikuśnych świecznikach z metalu, których nogi były greckimi boginiami, starych zegarach, scyzorykach, monetach sprzed wielu lat, ogromnych muszlach znad morza i innych skarbach. W centrum tego wszystkiego stała szafa, a w niej barek. Mimo iż jako dziecko kochałam słodycze, rzadko znajdowałam tam coś, co by mnie zadowoliło. Trufle z Odry, intensywne miętowe i anyżowe cukierki do ssania, landrynki, tanie czekolady z posiekanymi bakaliami lub wiórkami kokosowymi, gorzkie jak szatan czekolady – nie jest to szczyt marzeń przedszkolaka. A jednak, dziś myślę o nich wszystkich z sentymentem. Do wielu próbowanych na piętrze słodyczy dziadka wracam, niejednokrotnie przekonując się, że miał rację, a każdą gorzką czekoladę, która jest zwykła, ludzka i tania, a nie stylizowana na ekskluzywną, traktuję z szacunkiem, jakbym dopiero wyjęła ją dziadkowego barku.
Gorzka
Czytelnicy, którzy nie lubicie wynurzeń o życiu prywatnym i zbędnego przedłużania, wybaczcie mi ten wstęp. Albo nie, nie wybaczajcie, w końcu zawsze mogliście zacząć lekturę od tego miejsca. Do poznawania mnie i mojej przeszłości nikt was nie zmuszał. Tak to jednak jest, gdy dociera się do pewnego wieku i zyskuje świadomość, że czasu naprawdę nie da się cofać i że to nie żaden banał, a głęboka i nieoczywista prawda. Ileż to razy mówi się przecież nie cofnę czasu!, ale tak naprawdę wcale się tego nie rozumie. Młodzi żyją w błogim przeświadczeniu, że są nieśmiertelni, a także że mogą wrócić do dzieciństwa w każdym dowolnym momencie. Niestety, muszę was rozczarować, tak nie jest.
Prosta, schludna i granatowa szata graficzna gorzkiego Wedla to pierwsza rzecz, która zafundowała nam tę swoistą podróż w przeszłość. Patrząc na nią, mam ochotę się uśmiechać. Zresztą nawet w sytuacji, w której nie wiązałaby się ze wspomnieniami z dzieciństwa, i tak uznałabym ją za atrakcyjną. Taka po prostu jest: ładna i zachęcająca. Na jej tyle widnieje skład, który znów może powodować radość, bowiem jest przyjemnie krótki. Owszem, malkontenci, mógłby być jeszcze krótszy, ale dla relaksu przejrzyjcie składy innych czekolad Wedla i wtedy napiszcie, czy naprawdę Gorzka jest zła.
Tabliczka dzieli się w systemie sześć rządków po trzy drobne kostki, na których widnieje nazwa firmy. Rządki te łamią się dopiero przy użyciu większej siły i z głośnym trzaskiem. Pachną gorzko, lekko kwaśno, posiadają również mleczną nutę znaną z wedlowskiej tabliczki Mlecznej. Ten ostatni akcent dał mi do myślenia, bo może owa mleczna nuta wcale nie jest mlecza? – kwestia do sprawdzenia w przyszłości. Ostatnimi elementami zapachu są: delikatna starość oraz owocowość (wiśnie w likierze).
Jak podaje producent, czekolada zawiera min. 64% masy kakaowej, czyli wcale nie tak wiele. Wbrew wstępnemu przypuszczeniu, że będzie kamienna, okazała się gładka i delikatna, pieszczona językiem rozpuszczała się gęsto i bagienkowo. Uwalniała wówczas słodycz i tę podejrzaną mleczność – to przede wszystkim – ale również bardzo delikatną gorycz. Inaczej zachowywały się kostki nie ssane, ale gryzione. One były twardsze, kruche, głośno chrupały, posiadały konsystencję węgla.
Aż do ostatniego akapitu zastanawiam się, jak można stworzyć tak długą recenzję o tak zwykłym i przeciętnym z pozoru produkcie. Cóż, gdy w grę wchodzą wspomnienia i emocje, wszystko jest możliwe. Poza tym Gorzka Wedla to naprawdę przyzwoita czekolada. Jej kosteczki są małe, ale mięsiste, konsystencja węglowa, ale podczas ssania gładka i bagienkowa, stojąca na granicy proszkowatości, ale nieprzekraczająca jej. W smaku przede wszystkim słodka i kakaowa, odrobinę gorzka, odrobinę kwaśna. Jeśli ktoś nie lubi wytrawnych, szatańskich wręcz czekolad, sądzę, że będzie dla niego idealna.
Ocena: 5 chi
Bardzo cielawe mialas dziecinstwo! Twoja babcua jest jak moj dziadzio-on to tez zawsze wszystko z promocji, czasem nawet chodzi 2 razy dziennie do Leclerca, bo ma obok domu ;D Niestety, masz tez racje, ze czas sie nie cofa, niby jestem jeszcze,, młoda,, ale juz to zobaczylam, i doceniam swoje dziecinstwo ;)
A co do czekolady-sklad w sumie dobry, choc to bardziej wg mnie deserowa czekolada,gorzkie powinni nazwac dopiero od 75%.No,ale widze, ze to takie,, przygotowanie,, na Lindt 99%,prawda? ;D
No właśnie moja babcia też chodziła do Leclerca dlatego, że miała prawie pod domem :D A czy przygotowanie… Nie myślałam w ten sposób o degustacji Wedla, ale masz rację – toruję sobie drogę do bardziej szatańskich tabliczek.
POWINNA MIEĆ KRÓTSZY SKŁAD! :D Nie no, serio piszę. Inne tabliczki Wedla mają długi skład, bo są w dodatkami i trzeba tam wetknąć wszystko. Tu mogli odjąć polirycynooleinian poliglicerolu i odtluszczone kakao w proszku (odpowiedzialne za wszelkie zło w ciemnych czekoladach – uwierz mi, że bez niego czekolada jeszcze bardziej by Ci smakowała, ale na pewno byłaby troszkę droższa). Jeśli czekolada ma i tak atosunkowo niewiele masy kakaowej, to kakao w proszku na tak wyaokim miejacu w składzie yo ewidentna droga na łatwiznę. Lindt ze swoją 99% i 85% też poszedł na taką łatwiznę, dlatego ja bojkotuję te czekolady.
Jak się będę zajadała droższymi ciemnymi czekoladami, będziesz musiała być moim przewodnikiem. A zdradzę, że na 99% nastąpi to już całkiem niedługo ;>
Moja babcia gdy była trochę młodsza też kupowała wszystko, co się w jakiś sposób wyróżniało lub było przecenione i też z powodu, że będzie 'na zaś’ :’) Teraz doświadczam tego pod postacią tony serków wiejskich slupowamych na promocji w osiedlowym spożywczaku :D
Mega trafnie opisałaś w recenzji także i moje odczucia dotyczące gorzkiego Wedla, i jeszcze ujęłaś w słowa to, co mnie zastanawiało, czyli tą nutę 'mleczności’. Chyba nie będę pisać o niej nic u siebie, gdyby ktoś mnie o nią pytał podam linka do tej strony ;)
Ale skupuje je nadal babcia, czy już Ty? Za linka dziękuję :)
Nadal babcia i nigdy nie poprzestanie na jednym, ale przyniesie np. sześć, no bo skoro po złotówce były.. :’>
Moi dziadkowie zawsze mieli pełno serków z taką obleśnie zgęstniałą śmietanką :P
No rzeczywiście dzieciństwo mega ciekawe, moja babcia za to nie kupowała wszystkiego, a wręcz przeciwnie chomikowała rzeczy i broń Boże nic nowego kupić nie mogła bo szkoda kasy więc żyła trochę tak jak w średniowieczu. Co do czekolady ta gorzka klasyczna tak
Moja babcia i kupowała, i chomikowała. Na przykład mimo kilku czajników elektrycznych kupionych na promocji i schowanych do szafki, nadal używała starego zardzewiałego z gwizdkiem ;)
Teraz, gdy bardziej polubiłam mocno ciemne czekolady 85+, ta jest dla mnie trochę za słodka sama w sobie, ale do wszekich polew do ciast najlepsza :D Ostatnio jak robiłam polewę do sernika to bardzo się nią najadłam – taka ciepła, roztopiona jest przepyszna :) I mam co do niej takie same odczucia jak Ty, ale nie jest to produkt mojego dzieciństwa, a raczej wczesnej młodości :)
Teraz przez Ciebie mam ochotę na kubek gorącej gorzkiej czekolady. Nigdy takiej nie próbowałam, bo w ogóle prawdziwą i gęstą czekoladę piłam w życiu raz.
A ja dzisiaj (może podświadomie pod wpływem Twojej recenzji :D) zrobiłam właśnie taką czekoladę do picia – roztopiłam trochę ponad pół tabliczki z mlekiem kokosowym, dodałam też trochę sojowego i wyszło coś magicznego – gęsty i cudowny płyn :D
Ależ to musi być dobre. I kaloryczne jak szlag!
ech… wiele by mnie omineło w tej recenzji gdyby nie twój wstęp. Byłaby zdecydowanie uboższa, bo tak mogłam się w pełni poczuć jkabym odbierała ją razem z Tobą. Te wspomnienia, te szczegóły, które opisałaś, wow….
A ja tam gorzką z wedla bardzo lubię! Ba! codziennie jadłam w liceum i była moją ulubioną! nie przepadam za tego typu produktami, ale tu ta nuta byla taka subtelna i jeszcze bagienkowość. Do tej pory moi rodzice mają sentyment i wysyłają mi ją zawsze w paczkach na studiach :D Wszyscy znajomi się smieją, że zawsze ją mam i rozdaje xDD Cóż ta czekolada to jeden z moich stałych, rekomendowanych produktów w rodzinie, i na razie nic tego nie zmieni :)
Lubię pobuszować po wspomnieniach z dzieciństwa, więc może jeszcze kiedyś szarpnę się na taki długi wstęp ;)
Jeśli nawet Ty lubisz gorzką czekoladę Wedla, to już musi być znak, że jest delikatna i pyszna. Kiedy ostatnio jadłaś?
Pisz kiedy Cię tylko wena najdzie :) Dla mnie to chamskie pozbawiać utworu kontekstu/czy jego genezy dlatego sama głupia pisze związane z danym produktem skojarzenia :) Ale moje w porównaniu do twoich nie mają takiej magii, którą roztaczają. Hahaha to pewnie w dużym stopniu przez mój kolokwialny język :D
Najbardziej lubię Twoje niedzielne posty. Chciałam nawet zostać antropologiem, bo mnie fascynuje ta dziedzina, ale obawiam się, że pracy bym nie dostała :D
Hmmm… zawsze ją mam, ale tym pytaniem to mnie podeszłaś. Bo mimo, że mam ich pare w aka to raczej ją rozdaje, bo zawsze mam coś do przetestowania. Ostatnio chyba w wakacje… jak polewe do ciasta robiłam i zostało więc dojadłam.
Nigdy nie uważałam jej za typową gorzką czekoladę więc się z tym nie odnosiłam :D Tym bardziej, że Wedel nie szczyci się dobrą opinią. Dlatego ta recenzja mnie tak ucieszyła :) Pamiętam jak raz strasznie wkurzyłam na tate jak mi kupił raz z Alpen Golda z wizerunkiem tej bajkowej czekoladki. Biedny tato… nakarmiłam go później nią, a sam pojechał mi niedługo po Wedla xDD
Nie głupia, właśnie dobrze. Skojarzenia i odniesienia to silna strona recenzji. Po co komu suche fakty? Tzn. i takie blogi są potrzebne, ale ani mój, ani Twój taki nie jest. Jak chce się pisać długo i bajecznie, to trzeba sięgać po wszystkie zabiegi literackie.
Szkoda, że nie mieszkam z Tobą w akademiku. Odwiedzałabym Cię po każdym przyjeździe taty, żeby wyłudzić gorzkiego Wedla, hihi. On wie, że teraz je rozdajesz zamiast szamać sama? ;>
A pracy nie znajdziemy tak czy inaczej, więc… :D
masz rację… Ale widzisz ty przynajmniej możesz się pochwalić bogactwem języka, poprawnością i samą formą. U mnie to kuleje. Ale masz rację często bardziej mnie interesują wstępy i anegdoty niż recenzje, ale Ciii xDD
Oj byłaby z Tobą radocha! Ale nie masz czego żałować! Mieszkasz na swoim, nikt Ci nie przeszkadza i masz wspaniałą Rubi. A ja bandę ukrainek za sąsiadki :)
Szczerze to moja mama sie denerwuje jak rozdaje coś od nich jak mi prześlą. Często przez to słyszę w słuchawce: tylko nie wydawaj! Albo: nigdy więcej nic Ci nie wyślę oraz: gdybym wiedziała, to bym nie wysłała.
A tato? Chyba nie dopuszcza myśli, że ich nie jem xDD Zamknął się na prawdę, ale w sumie nie wyprowadzam go z błędu :)
No jak nie!? A potulna praca w biurze przy biurku? T.T
Jak narzekasz na swój język i brak poprawności, to wiesz, co trzeba zrobić :)
wciskać kit promotorce, że mam dysleksję :D
Miałaś ciekawe dzieciństwo a taki pokój dziadka ze „skarbami: to dla małej dziewczynki na prawdę coś wielkiego (zreszta i nie dla małej) :)
Gorzka czekolada Wedel wcale nie jest gorzka – gorzka czekolada to taka powyżej 70% kakao… ta to jest deserowa i jak dla mnie za słodka
Zdecydowanie nie tylko dla małej. Nadal jest dla mnie komnatą tajemnic i fantazji :)
Fantastyczne wspomnienia, ja mam zupelnie inne – zawsze bylam rozczarowana gdy dostawalam od kogos w prezencie gorzką z Wedla
Ja na szczęście od nikogo jej nie dostawałam, bo też byłabym rozczarowana.
Moje wspomnienia z gorzką są nieco inne. Idą bardziej w rozczarowanie, że zamiast jajka Kinder, który w moim domu był kupowanym jedynie od święta, dostawałam od wujostwa i sąsiadów torebkę z tabliczką z napisem Gorzka. Inaczej: Gorzka Wedla ma dla mnie smak gorzkiego rozczarowania i poczucia niesprawiedliwości. Jeden z powodów dla którego ta czekolada jest kupowana jedynie do wypieków.
Jak można dawać dziecku gorzkie czekolady? To jest przemoc fizyczna i psychiczna zarazem.
Hahaha znęcam się nad dzieckiem. W dodatku daję jej często czekolady bez cukru. Zasługuję na ukamienowanie! ;)
MI rodzice dawali Jedną z Wedel…. do tej pory jej nie cierpię – w smaku „zajeżdża mi” wyrobem czekoladopodobnym :P
Cotakpachnie?: Dzieci podrosną, to Cię ukamienują. Poczekaj tylko :P
Ervisha: Nigdy nie jadłam Jedynej, ale wiem, że muszę to zmienić.
Hmm… Ciekawe jakie słodycze będą nam się kojarzyć za 40 lat z miłymi czasami młodości (tzn. na przykład rokiem 2016). I jakie słodycze za te 40 lat będziemy dawać naszym wnukom. Mam nadzieję, że też będą miały miłe wspomnienia z tym związane ;)
Nie będę miała wnuków. Jako staruszka będę się logować na bloga, sprawdzać, co mi smakowało i kupować sobie te produkty, haha.
Kurczę, magiczny Ci ten wstęp wyszedł. Taki właśnie no… nasycony magią, różnymi różnościami! :D
Ta gorzka… kurczę! Właśnie ona rozpoczęła moją przygodę z gorzkimi czekoladami. Miłośniczką czekolad nie jestem, ale gorzka to zupełnie co innego. Choć teraz raczej bardziej ciągnie mnie do tych bardziej gorzkich, ale ta to jednak TA wyjątkowa. Ach… :D
Dałam część do spróbowania rodzince i siostra orzekła, że smakuje jak zepsuta. Mamie na szczęście smakowała.
Dobrze powiedziane, jest to naprawdę przyzwoita czekolada :) Kiedy wracamy do domu i znajdziemy tą tabliczkę w szafce to zawsze po kostce sobie weźmiemy ;) Zdecydowanie lepsza niż Wawel :)
O nie, tylko nie po kostce :P Z Wawela jadłam (i recenzowałam) jedną – 90% cocoa. Ale to było paskudztwo!
Super wstęp, więcej takich! Kurcze dawno jej nie jadłam.. nie pamiętam jak smakuje.. najczęściej do deserów kupuje gorzka alpengold. Z ciekawości kupię
Nigdy nie jadłam gorzkiej Alpen Gold. Dobra?
hmm ma mniej procent niż ta, ja jej samej nie jem tylko do polew kupuję i według mnie jest smaczna :) Ale podczas łamania nie jest plastelinowata tylko raczej twarda :)
Wpis powinien mieć na dole dedykacje. To niesamowite jak człowiek po latach pamięta takie szczegóły. Smutne też, bo czasem na słowo „dziękuję” jest już za późno. Chciałbym mieć nadzieję, że rodzice/ dziadkowie wiedzą co im zawdzięczamy lub będziemy zawdzięczać. Nawet jeśli dziś wyrażamy to krzykiem i naburmuszeniem.
Ten kapeć i czajnik tylko dopełniły opisu czekolady. Wydobytej z barku, którego zapach (jak i pokoju) pewnie też siedzi Ci w głowie do dziś.
Chciałabym, żeby dziadkowie mogli (i chcieli) przeczytać tę recenzję. Babcia już nie może, a dziadek i tak nie byłby zainteresowany. No ale grunt, że dla mnie ma ona znaczenie :) Zapachy oczywiście pamiętam doskonale.
To chyba jedna z nielicznych tabliczek Wedla, którą nawet lubię. Nie jest zbyt gorzka, lekko słodkawa i jak to napisałaś, idealna dla ludzi, którzy nie lubią ”kwachu” typowych gorzkich czekolad ;) Zdecydowanie lepsza jest od Wawela, ale Lindt i RS biją ją na głowę!
Co do kapci u dziadków…wiesz co? Chyba każdy dziadek i babcia tak ma, że ma manię na punkcie kapci :P Moi dziadkowie też mają ich tyle, że dla każdego gościa starczy! Normalnie cała szafka w kapciochach :D
Ritter lepszy, ale Lint… nie wiem, Lindt mnie częściej zawodził niż ekscytował.
Jako dziecko ją jadłam i zawsze, gdy na święta dziadkowie obdarowywali chyba losowymi Wedlami wszystkie wnuki, a mi trafiła się mleczna lub mleczna truskawkowa, zamieniałam się z kimś, żeby mieć właśnie tę.
Nie planuję powrotu do niej, bo wiem, że teraz by mi nie smakowała.
PS Ja tam zawsze lubię Twoje wstępy i różnego rodzaju wspomnienia. :D
Kurcze, mi nikt nie dawał Wedli. W ogóle nie pamiętam, czy dostawałam tabliczkowe czekolady. Ze świętami kojarzą mi się raczej figurki czekoladowe, a urodziny wypadają mi w lecie i jadło się wówczas inne, chłodniejsze rzeczy. Poza tym mama ciągle siedziała w kuchni i coś piekła, więc nie za często kupowaliśmy słodycze.
Nie wyobrażam sobie dobrego bloga bez twarzy i duszy. Pierwszy akapit tego posta, jak i wiele innych osobistych Twoich akapitów, są dla mnie duszą tego co piszesz. Dzięki Twoim wspomnieniom zwykłe recenzje zwykłych produktów spożywczych staja się wartościowymi tekstami, które wywołują u mnie refleksje, wspomnienia, chęć identyfikacji. Dziękuję Ci za Twoje wspomnienia i przemyślenia. Przecież wiesz, że robią nie tylko na mnie ogromne wrażenie :) A tak btw, to gdybym jeszcze kiedykolwiek miał wątpliwości co do tego czy przeczytać Twój jakikolwiek wpis to udzielam Ci prawa do solidnego trzepnięcia mnie kapciem. Dla przyzwoitości… po łapkach. Brak mi często czasu, by na bieżąco śledzić Twój blog, ale nigdy jeszcze nie odszedłem od komputera zwiedzony po przeczytaniu tego co napisałaś. Zgadnij dlaczego? Dzięki lokowaniu w nich Ciebie. Twojego życia. Za to znów pięknie Ci dziękuję :D
Ja też wyglądam blogów, w których jest lokowanie życia ich autorów. Twój oczywiście się na tym opiera, więc… vice versa :) A kapcia mam zawsze w pogotowiu, także spodziewaj się plaśnięcia w każdej chwili :P